Południowy rynek to obszerna, wyłożona gładko ciosanymi kamieniami przestrzeń na planie kwadratu, która jak nazwa wskazuje, służy do celów czysto handlowych. Z powodu dużej ilości podobnych miejsc w stolicy, to tutaj swoje towary wstawiają kupcy z krain tak odległych, jak Uruk-Hun, czy Archipelag, a swoją nazwę zawdzięcza on nie tylko położeniu w południowej części miasta, ale i południowym towarom, które można tu znaleźć. Zazwyczaj są to egzotyczne przyprawy, owoce i warzywa, słodkie wina, szaty z bogatych materiałów, biżuteria i ozdoby, rzadziej pancerze i bronie, a rarytasem są tu różnego rodzaju wynalazki z kuźni i warsztatów Goblinów... – z opisu Ancheta.
Odkąd na południe od stolicy pojawiła się plaga nieurodzaju i śmierci, towary z ciepłych krain, archipelagu oraz wysoko-elfickie dobra przestały docierać do saran-duńskich targowisk. – przypis własny.
Septo
przybył do południowego rynku po niedługim spacerze, wszak znajdował się on w bardziej majętnej dzielnicy dolnego miasta – położonej blisko głównej ulicy prowadzącej od samych bram aż po wewnętrzny pierścień miasta. Plac przed świtem jeszcze świecił pustkami, choć już kilku kupców stało za drewnianymi kramami, układając swoje towary w należytym porządku, eksponując te, które najłatwiej się sprzedają, jak i te, które wyróżniając wśród innych dóbr mogły przyciągnąć większą ilość klientów. Septo dostrzegł dwóch krasnoludów wykładających metalowe narzędzia, w tym przeróżne noże, szczypce i dosyć toporne kuchenne utensylia. Kawałek dalej swoje stoisko urządzał brodaty, krępy mężczyzna handlujący przyprawami i ziołami, które eksponował w otwartych, pękatych sakiewkach. Jeszcze dalej ludzka kobieta wykładała na blat gładkie i błyszczące zwierzęce skóry. Z każdą chwilą przybywało coraz więcej handlarzy, a wraz z zwiększającą się ich liczbą – więcej klientów. Neheris spacerował między stoiskami, obserwując i nasłuchując. Okrążył rynek co najmniej 3 razy, nim w końcu usłyszał coś, czemu warto było się przysłuchać i co nie było zwyczajną kłótnią małżonków niezdecydowanych czy lepiej kupić pęto kiełbasy z tej czy tamtej masarni.
– ... a daj spokój, co ty gadasz – jedna z kobiet skomentowała słowa swojej rozmówczyni. – Ile to już plag zapowiadali, a żadna się nie spełniła.
– Mówię ci, mój Harold był na trakcie i na własne oczy widział. Prosił nawet o audiencje u króla, by mu przekazać wieści, ale ten był zbyt zajęty. Ktoś musi się tym zająć. Ja nie mam nawet dokąd uciec, jeśli ta zaraza dotrze do stolicy. O, chcesz jakiegoś dowodu? Rozejrzyj się, nie ma tu żadnych kupców z Nowego Hollar, bo zatrzymała ich po drodze zaraza!
– Jeśli rozumiesz zarazę poprzez władzę uzurpatorki, to się z tobą zgodzę. Nikt nie chce handlować z Wysokimi Elfami. Nie odkąd dopuścili się zdrady naszego wspaniałego Króla! Gdybym tu jednego zobaczyła, od razu naplułabym mu w twarz!
– Nie wierzysz mi, w porządku. Ale jak to plugastwo dopadnie ciebie albo twoją rodzinę, wspomnisz sobie moje słowa – dodała na koniec i odwróciła się na pięcie, zabrawszy ze sobą kosz zakupionych owoców.
Na rynku zbierały się coraz większe tłumy. Słońce już widniało nad miejską zabudową i rozgrzewało rześkie, poranne powietrze. Gwar był na tyle głośny, że ciężko było dosłyszeć jakiekolwiek wyraźne rozmowy z odległości większej niż kilka kroków. Zauważalnym szczegółem była bardzo niewielka liczba kupców z południa. Niemal pewnym było, że i oni musieli natrafić na szerzącą się klątwę nieurodzaju, bowiem przecinała ona południowy trakt, jak sam Septo mógł zobaczyć na własne oczy dwa dni wcześniej. Na rynku dużo się mówiło o konflikcie Króla z Jakubem, o rządach Callisto Morganister w Nowym Hollar i nie były to miłe komentarze. Nie brakowało obelg i przekleństw.
– Powinni posłać tam wojska razem z Zakonem i sprawa załatwiona – powiedział kupiec sprzedający skórzane sakwy, juki i sakiewki. – Wiedźma u władzy, to niedopuszczalne! Ponoć ma jakieś konszachty z demonami. Tylko tego brakowało. Jakby nikt nie pamiętał co się dzieje na północy albo co wydarzyło się tutaj, w stolicy, trzydzieści-parę lat temu! Niech bogowie mają nas w opiece!
Podczas przechadzki, wielokrotnie wciskano łucznikowi najróżniejsze towary, gwarantując najniższe możliwe ceny i wspaniałą jakość. Nie zawsze była to prawda.
– Jak sobie radzą sir Vicenti i jego siostra? Straszliwy wypadek, ten cały pożar. – Septo dosłyszał kolejną rozmowę, między kobietą i dwójką mężczyzn stanu szlacheckiego.
– A właśnie nie wiadomo czy to do końca wypadek – odpowiedział rozmówca. – Ja słyszałem, że ktoś celowo wzniecił ogień. Nie od dziś wiadomo, że rodzina Vicentich miała więcej wrogów niż przyjaciół.
– A ja wam mówię, że to nie była sprawka kogoś, bardziej... nie wiem. Byłem na miejscu. Nigdy nie widziałem, żeby ogień rozprzestrzeniał się z taką prędkością. Od pierwszych płomieni do zawalenia się piętra minęło ledwie kilka minut. To nie był zwyczajny pożar. Coś dziwnego musiało się tam stać... – dodał swoje kilka słów drugi mężczyzna.
– Tak. Hermiona jest tak gorąca, że sama rozpaliła własną rezydencję – zażartował pierwszy mężczyzna. Tylko on się śmiał.
– Oj, przestań, zbereźniku – skarciła go kobieta.
Neheris wykonał jeszcze kilka rundek po placu, ale nic więcej nie usłyszał, co mogłoby przykuć jego uwagę. Zauważył, że zbliża się południe. Rynek dosłownie pękał w szwach. Gdziekolwiek się nie spojrzało, tam tłum i gwar.
W pewnym momencie Neheris poczuł znajome wibracje energii. Wezbrał się lekki wiatr, który przyniósł znajomy, ludzki zapach, nasączony dużą dawką magicznej esencji. Dosłownie znikąd wyłonił się sam Thom Brenick, mistrz Gildii Bandytów, z serdecznym uśmiechem, który stanowił jego wizytówkę. Odziany był klasycznie w swój ciemnoczerwony płaszcz.
– Dobrze cię widzieć – przywitał się, zdejmując rękawicę i podając łucznikowi dłoń. – Myślę, że możemy w końcu porozmawiać. Może się przejdziemy? – zaproponował i sam ruszył w kierunku centrum rynku.
Zdawało się, że oboje znajdują się pod wpływem magicznej aury, która sprawiała, że zupełnie nikt nie zwracał na nich uwagi. Oczy zgromadzonych na placu nie zatrzymywały się na dwóch spacerujących sylwetkach. Raz nawet ktoś wpadł prosto na Septo, ale nie zwrócił na to zdarzenie najmniejszej uwagi i ruszył dalej swoją drogą.
– A więc Gerard zniknął na dobre. Przynajmniej według opowieści, którą przedstawiłeś Hermionie. Jak oceniasz wykonanie swojego zadania? Zupełnie szczerze.