POST POSTACI
Birian
Jako człowiek dojrzalszy i starszy winien zapewne zachować się słusznie i zająć się wściekłą Arą, miast dolewać oliwy do ognia, ale Bogowie mu świadkiem, że jego cierpliwość miała swoje granice, za które rozwrzeszczana dziewka już powoli wykraczała. Tak więc nie mógł się z nią nie droczyć i ze spokojem odpowiadał na jej złośliwe tyrady, z początku nie zerkając nawet w jej stronę, a raczej obserwując śliczne, błękitne niebo. Nie miał pojęcia o czym myślała, ba, najpewniej wątpił, że w ogóle o czymkolwiek myślała i wyrzucała z siebie tylko kolejne łańcuchy obelżywych słów, które spływały po nim jak po kaczce. Birian
Z początku wykonał krótką pantomimę, uniósł głowę z trawy i zapiął sobie na ustach kłódkę, a później zamknął ją niewidzialnym kluczem, który zaraz wyrzucił gdzieś w trawę. Byłby się faktycznie zamknął i leżał na tej trawie dalej, gdyby Aremani nie kontynuowała swoich wywodów. Możliwe, że jedną z największych wad Biriana było jego dobre serce. Z pewnością bywało bardzo problematyczne, jeśli się nad tym dłużej zastanowić, czego jednak nie miał w zwyczaju robić. Mówił więc dalej, starając się uspokoić nieco sytuację i pokazać jej czemu postąpił, jak postąpił. Uśmiechnął się nawet, w swoim domniemaniu ciepło, nawet jeśli czuł, że zapewne rudowłosa tylko dalej się obruszy. Nie mylił się, ale to, co powiedziała, faktycznie wybiło go z rytmu.
Brew Dandre powędrowała w górę, by zaraz opaść i zsunąć się niżej, wraz ze zmarszczonym czołem.
- Nie zwykłem pisać komedii – rzekł, wziąwszy głęboki oddech. Chyba udało jej się trafić w pewną czułą strunę, choć trudno powiedzieć, czy był przez nią zraniony, czy jeno zdezorientowany.
– I uwierz mi, dziecko, że zdaję sobie sprawę, iż życiu do żartu daleko. Przeżyłem… Widziałem… Wiele. – patrzył jej prosto w oczy, a wejrzenie jego nijak nie pasowało do gładkiej twarzy i młodego, pełnego wigoru ciała barda. Patrzył na nią jak starzec, zimnym, przeszywającym wzrokiem.
- Bogowie mi jednak świadkami, że będę śmiał się do samego końca i o jeden dzień dłużej. Bo tylko o to chodzi, Aremani. O to, byś mogła wstać z łóżka i uśmiechnąć się. Uwierzyć, że zieleń trawy i śpiew ptaków są dobre! Dostrzec piękno wschodu słońca, pojedynczego, kolorowego liścia kołyszącego się na wietrze i kibici kobiety… Tragedia jest nieuniknioną częścią naszego cholernego życia, ale nie znaczy to, że ma mnie, kurwa, złamać. – wstał, oddychał ciężko, wyraźnie rozemocjonowany. Nie ubodła go wytknięciem mu chwili słabości z poranka. Są tematy, które wolał pozostawić dla siebie, słowa, które winny pozostać niewypowiedziane. Wierzył w to, w jakiś pokrętny sposób cenzurując samego siebie. Jednak sugestia, że mógł być nieszczery w tym, kim jest, chować się za głuchym, tępym śmiechem, przeraziła go do głębi.
Widział jak jego późniejsze słowa zadziałały na dziewczynę i czuł, że powinien z nią zostać… A jednak odwrócił się, by nie widzieć łez, napływających do jej dużych oczu. Był… zmęczony. Ta krótka wymiana zdań wymagała od niego o wiele więcej, niż mógłby przypuszczać. A może to ta jedna szpila, którą przed chwilą mu wbiła? Zaszczepiła w jego głowie niepokojącą myśl, której nie chciał się przyglądać.
Słyszał za sobą jej płytki oddech i zrobił to, co potrafił bardzo dobrze. Zamknął uszy i odszedł. Nie chciała przecież jego pomocy, a on pewnie nawet nie potrafiłby jej udzielić.
Przycupnął obok Neeli, oferując jej odrobinę wódki.
Czy naprawdę gnił w środku, był zepsuty? Czy ta dziewczyna mogła mieć rację? Co jeśli ta cała ‘pogoń za doświadczeniem absolutnym’, ideą, której tak hołdował, była niczym więcej poza ostatnim stadium dekadentyzmu, wewnętrznego rozkładu, którego nawet nie dostrzegał? Ale przecież od zawsze taki był, odkąd tylko pamiętał gonił za przyjemnościami, garnął się do życia całym sobą i pragnął wycisnąć z niego ostatnie soki. Robił to jeszcze nim mógł mieć cokolwiek do zagłuszenia, czyż nie? Kim właściwie był Dandre Birian? Jaki był? Co jeśli osoba, którą za uważał za samego siebie, była jeno fasadą?
Nie, to skrajny idiotyzm. Znał się, a wściekła dziewka nabiła mu o wiele większego ćwieka, niż powinna. Za dużo myślał.
- Hej, nie mów tak. – zmarszczył groźnie brwi – A zresztą, nawet gdybyś była, to spójrz na to z tej strony… – usadził tyłek na ziemi, siadłszy na wprost dziewczyny. – Może podepczesz jej kulasy? Kości połamiesz i już cię tak łatwo nie doścignie! Czyż to nie sukces? – mrugnął do niej, po czym przekrzywił lekko głowę.
Po krótkiej chwili namysłu, sam pociągnął łyk z butelki. Wszelkie rozważania na temat wewnętrznej zgnilizny zostały momentalnie ucięte przez przyjemny ogień, spływający mu w dół przełyku.
- Po prostu capnęło cię największe kurestwo z tej chatki pełnej niesamowitości. Może rośliny wyczuwają w tobie największe zagrożenie? Neela-Postrach-Dżungli! – w teatralnym geście rozłożył szeroko ręce – Gdyby mnie tak oplątało, to też nie zdążyłbym sięgnąć po maczetę. Nawet nasza wielka pani kapitan byłaby bezbronna. Nie zadręczaj się. Ż y j e s z. – uśmiechnął się, gdy kręciła głową.
- A to jest najważniejsze. Żyjąc jesteś w stanie uczyć się dalej. Mówiłem ci wcześniej, jeszcze na statku, że te wszystkie szermierki pałacowe to żart, pierwszy krok do prawdziwej walki. Tak naprawdę nie chodzi o wspaniałą technikę, zwody i nienaganną pracę nóg, a… o uważność. I to rozciąga się na całe życie w podróży, czy tu… Na ekspedycji w głąb dżungli. Bądź uważna, to przeżyjesz. Reszta przyjdzie sama. Masz też bandę dupków i parę złośnic, które nad tobą czuwają. Będzie dobrze. – uśmiechnął się raz jeszcze, po czym wstał, gdy Neela podniosła się z ziemi.
Obserwował ją skonsternowany. Śmiech był dobry, ale nie ten, nie tym razem. Był śmiechologiem, mógł więc biegle wydawać podobne sądy.
– Neela. Będzie dobrze, zaufaj mi. Słowo kuglarza. – mówiąc to, wyciągnął ramiona w jej stronę. Czasem jeden, zwykły uścisk był w stanie zrobić więcej niż tysiąc słów. I tak już za dużo gadał.