POST BARDA
Pstryk!. Rozejrzałeś się dookoła. Świat jakby nadal wyglądał tak samo i zdawał się poruszać nie zwracając uwagi na dziwny dźwięk, który zdawał się brzmieć niczym jakiś dzwon. Pstryk!. Po raz kolejny w twoich uszach rozległ się odgłos jakby ktoś strzelał palcami tuż obok twojej głowy. Towarzyszące temu echo sprawiało, że dźwięk wdzierał się w każdy zakamarek twojej świadomości.
Pstryk!
* * *
Młody elf niepokaźnego wzrostu, kobieta ubrana w strój niczym kapitan statku oraz dziewczyna z kruczoczarnymi włosami i bliznami na rękach spoczywali spokojnie na trzech śnieżnobiałych postumentach. Leżeli spokojnie. Każdy z nich z zamknietymi oczami, jakby zanużeni w eśnie. Biel, która otaczała to miejsce zdawała się nie mieć ścian, horyzontu, czy jakiegokolwiek końca. Cisza jaka tam panowała sprawaiała wrażenie jakby wdzierała się do umysłu będąc zupełnym przeciwieństwem tego z jakich miejsc zostali wyrwani.
- Interesujące. - powiedział siwy mężczyzna z białą jak śnieg brodą. Pojawił się znikąd, bo przecież nie było tam ani drzwi, ani innego przejścia. Ubrany w jasną luźną koszulę oraz proste spodnie, przechadzał się boso między postumentami z rękami splecionymi za plecami. Mimo pokaźnego wieku zdawał się być pełen wigoru, a jego twarz zdradzała oznaki żywego zinteresowania. Podchodził do każdego z nich pojedynczo i badawczym wzrokiem przyglądał się ich twarzom. Skończywszy oględziny odszedł na kilka kroków i odwróciwszy się do ciał podniósł rękę. - To nie będzie Wam potrzebne. - W momencie, gdy rozległ się dźwięk strzelających palców, ich dotychczasowe ubrania zniknęły, a na ich miejsce pojawiły się lniane koszule oraz spodnie podobne do tych, które nosił starzec. - Tak jest zdecydowanie lepiej. - Powiedział. - Od teraz macie już tylko dwie opcje. Zaczniecie wszystko od początku i przeżyjecie albo cóż.... - Podniósł ponownie dłoń. - Możecie ewentualnie wezwać mnie po imieniu. - uśmiechnął się.
Pstryk!
* * * Krinndar, Vera i Anais nagle znaleźli się pośród leśnego runa, które swoim zapachem wypełniało ich nozdrza. Lekki wiatr sprawiał, że korony drzew, wydawały lekki szum. Gdzieś pośród gałęzi słychać było odgłosy ptaków, które wiodły swoje życie w tej okolicy. Jak okiem sięgnąć, nie było widać w pobliżu żadnego działania człowieka. Tylko jakaś grupka pięciu wiewiórek biegała wesoło pod jednym z drzew. Las sprawiał wrażenie spokojnej okolicy. Leżąc w trawie, byli lekko rozbudzani przez światło padające poprzez gałęzie wiszące ponad ich głowami. Znaleźli się w zupełnej głuszy, która nijak nie przypominała miejsc, w których byli kiedykolwiek wcześniej, a ich żołądki były puste. Każdy z nich miał na sobie bawełnianą koszulę i spodnie jakie otrzymali od starca, który w tym momencie wydawał się im jakby snem. Mimo wszystko jego polecenie było trwale wyryte w ich pamięci. Od teraz nie pozostało im nic innego jak przetrwać. Nie było drogi odwrotu.
Spoiler: