3
autor: Canis
Znowu stało się tak, że przyszło mu stanąć na tym przeklętym placu boju, na tym jakże suto zastawionym stole Usala… Tak przynajmniej powiedziano Wojmirowi, bowiem on sam nigdy wcześniej nie słyszał o tym bóstwie… a może bogu? Włócznik jednak nie zaprzątał tym sobie teraz głowy, skupiając się raczej na trybunach, na które łypał groźnym wzrokiem. Nie znaczyło to jednak wcale, że miał na pieńku z publicznością – no, może po za tamtą chwilą, gdy dostał zgniłym pomidorem prosto w twarz – lecz czuł że tak właśnie musiał postąpić. Że to właśnie twardego, brutalnego męża oczekuje tłum. Zwykle nie przejmował się zdaniem innych, ale nawet on zauważył że im bardziej podobała się walka, tym później zwycięski gladiator otrzymywał więcej nagród. Wcale nierzadko zdarzało się, że zadowolony z dobrego zakładu możny, podsyłał potem do celi dzban zacnego trunku, albo i nawet ładne dziewki. Tak więc w ogólnym rozrachunku, według Wojmira gra warta była świeczki, choć tak naprawdę początkowy teatrzyk miał niewielkie znaczenie. Z walk na arenie dało się naprawdę wygodnie żyć, a w ciągu lat człowiek zdobył wśród tłumu… nie, nie był to ani prestiż, ani szacunek. Raczej coś w rodzaju szeroko pojętej rozpoznawalności. Ponadto po tylu latach tu spędzonych, kompleks ten stał się jego domem, szybko zastępując miejsce dziś już wypalone ogniem odwiecznej wojny. Dziś zaś już tylko tu mógł wykonywać jedyne rzemiosło, jakie przyszło mu poznać w ciągu życia. Tu też czekał go zaszczyt śmierci, jakiego dostąpił wcześniej jego ojciec, z matką. Śmierć w walce. Dobra śmierć.
Jego wzrok jednak szybko – jeszcze zanim kapłan dał znak do walki – przeniósł się na przeciwnika, lustrując go dokładnie, choć o dziwo… łagodnym spojrzeniem. Oczywiście, wpierw skupił się na broni i pancerzu oponenta, bowiem dzięki temu mógł już nieco domyślić się, czego może się spodziewać w walce. Później jednak zainteresował również budowa ciała, a także posturą, gdyż już dawno nauczył się, że daje to sporą przewagę. Jeszcze młody… młodszy ode mnie. Wciąż tryska energią. pomyślał woj, nie miał jednak zamiaru zlekceważyć przeciwnika. Wręcz przeciwnie, skupił się jeszcze bardziej.
Gdy krzyk oznajmił początek walki, Wojmir podniósł swa prawą dłoń w górę i zacisnął ją w pięść, by w następnej chwili lekko uderzyć nią o opancerzony tors. Gestem tym uprzejmie pozdrowił swojego przeciwnika, równocześnie niemo ogłaszając, iż oczekuje uczciwej i sprawiedliwej walki, ze swojej strony obiecując zaś to samo. W odpowiedzi zaś nie ujrzał tego samego, lecz jedynie przepełnioną gniewem szarże… Cóż, bywa i tak.
Gdy wróg ruszył na niego pełnym pędem, włócznik ugiął się lekko na nogach i pochwycił swą broń oburącz, chwilowo pozostawiając tarczę w spokoju. Następnie zaś zupełnie niespodziewanie krokiem odstawno-dostawnym ruszył po paraboli w lewo, najwyraźniej chcąc w ten sposób chwilowo uniknąć walki w zwarciu. Oczywiście, na dłuższą metę niewiele mu to dało, zwłaszcza że pancerz nie pozwalał mu „odskoczyć” zbyt daleko. Ruch ten jednak istotnie zmieniał sytuację, bowiem po pierwsze: przeciwnik żeby wciąż podążać w jego stronę, również musiał nieco skręcić, a to zaś z kolei ograniczało jego prędkość. Po drugie zaś, nie ważne jak bardzo by się Oset starał, to i tak nie udało by mu się stanąć twarzą do przeciwnika, tak jak by to miało miejsce, gdy Wojmir stał w miejscu. Tak naprawdę więc cala lewa strona włócznika była zupełni nienarażona na ataki, a połowę ciała jest dużo łatwej przed tym bronić. Ponadto wojownik wciąż zachował pierwszą świeżość, podczas gdy oponent stracił nieco sił na te wszystkie, małpie figle… Tak to przynajmniej widział Wojmir.
Jednak gdy przeciwnik znalazł się w jego zasięgu, gladiator niespodziewanie postanowił zaatakować, wykorzystując przy tym przewagę długości swojej broni. Przeniósł cały ciężar ciała na prawą nogą, a następnie wciąż trzymając włócznie oburącz, ruchem pół okrężnym uderzył w nogi przeciwnika. Gdyby zaś to mu się nie udało, zamierzał jeszcze wykręcić się na nodze i drzewcem broni poprawić mu w głowę i w ten sposób szybko zakończyć walkę.