Pałac Zeritha Dalal

16
POST POSTACI
Aremani
Gdy tak ich przypinali do korowodu z "Piątką Wybranych" zielarka walczyła z usilnym kurczem w brzuchu. Być może był to efekt nagłego wstania z zimnej posadzki albo ogólnego poturbowania, ale Aremani powiązała tę niedogodność z poczuciem winy. Albowiem nie walczyła o Shirana w trosce o dobro swoje i reszty grupy. "Ale w sumie to dlaczego? Sam sobie nie pomaga swoim niewyparzonym językiem i brakiem instynktu samozachowawczego. W dodatku zawsze bywa wobec nas opryskliwy, ciągle irytuje. Zrobiłam to, co mogłam. Tak postępuje... dobra liderka." próbowała przekonać samą siebie w myślach. Jednak dlaczego pomimo to dalej czuła się z tym okropnie?
Patrzyła ze smutkiem w stronę Shirana, jednak zaraz jej uwagę odwróciła nagle spanikowana ex-kapitan. To było zatrważające; Aremani znała ten wzrok. Tak wyglądały spłoszone, przestraszone zwierzęta. Dziewczyna aż drgnęła gwałtownie gdy rudowłosa wyciągnęła w stronę własnej szyi nóż. I krzyknęła bezwolnie gdy Nellrien opadła bezwładnie. Jej okrzyk odbijał się meandrami po podziemiu. Już nie wiedziała, czy to faktycznie jaskinie tak niosą czy to jej głowa zamarła w tym przeszywającym obrazie przemocy. Stępiona nadmiarem emocji Aremani posłusznie poszła w skutym korowodzie, patrząc do ostatniej chwili za pozostawionym na łaskę losu Shiranem.

Nie patrzyła na drogę. Nie próbowała jej zapamiętać, co z resztą wyglądało na karkołomne zadanie. Głowę zaprzątały jej inne sprawy: moralniak w sprawie Shirana; jej zagubione rzeczy i brak broni; dysonans pomiędzy oczekiwaniem na festiwal a trafieniem w niewolę zapomnianej przez bogi rasy. To było bardzo dużo jak dla nawet tak pojemnego umysłu jak ten zielarki. "Co tym bardziej może czuć..." Spojrzała w stronę Neeli. Tej, która miała otrzymać nowe życie. Ale kto mógł przewidzieć, że takie.
W końcu opuścili zdający się ciągnąć w nieskończoność korytarz. To, co Aremani ujrzała, przerwało jej wszystkie myśli. Próbowała ogarnąć karzą uncją swych zmysłów zaskakujący obraz, jaki widziała - rozległość "jaskiń", wygląd przedziwnych roślin, obcą architekturę... Zachwyt i trwoga mieszały się groteskowo w równych proporcjach, nie pozwalając na jakąkolwiek sensowną reakcję. Aremani mogła tylko patrzeć. I iść.
Chyba po raz pierwszy od ich spotkania spojrzała na Dandre i w mig odniosła wrażenie, że mogą myśleć i czuć podobnie. Bard był naturalnie wyczulony na wszelkie wrażenia estetyczne. A Aremani bardzo potrzebowała teraz kogoś, kto mógł wiedzieć, co czuje. Minimalizowało to poczucie bezradności i emocjonalnego osamotnienia. "Czyli albo jeszcze nie zwariowałam albo mój mózg zdegradował się do poziomu Pana Pióro..." Odstawiła złośliwe myśli na bok. Mogła z nich zrezygnować dla choć chwili pocieszenia w tej niekomfortowej sytuacji. Gdy elfka konfersowała z Dandre Aremani postarała się przysunąć bliżej barda, na ile pozwalał jej na to korowód. Nie chciała niczego konkretnego. Poza poczuciem bliskości.

Przystanek nie trwał długo i ruszyli dalej, wciąż okalani nieziemskimi widokami. Botaniczne zapędy Aremani ciągnęły ją do zainteresowania się mijanymi grzybami, toteż nawet nie zauważyła, jak nagle przystanęli na jakimś ogrodowym tarasie. Wymiana zdań pomiędzy Luą a jakimś szaroskórym elfem wydawała się zawiła i tylko spotęgowała w dziewczynie poczucie winy, że nie powalczyła o obecność Shirana. Niemniej nie potrzeba było tłumacza, by domyślić się, że starszy szpiczastouchy to sam Zerith Dalal, o którym się tyle nasłuchali. I który miał ich "obejrzeć".
Ze zdziwieniem przyjęła wiadomość o ich nowych, niewolniczych funkcjach. "Mamy obsługiwać... Przyjęcie? No na pewno lepsze to niż dłubanie kilofem w nieznanych kamieniach." O dziwo napawało ją to lekką dozą optymizmu. Dawało szansę na wytchnienie, ułożenie sobie wszystkiego w głowie, być może nawet opracowanie jakiegoś planu! Dodatkowo "przyjęcie" było wybitną okazją, by wykorzystać jakiś rodzaj rozluźnienia wśród ich ciemiężycieli. "A jeśli przy okazji mogę tym jaskiniowym padalcom nazmyślać o Powierzchni i zniechęcić do jej eksploracji tym lepiej."
Słowa mrocznej elfki do ich krawcowej napawały jednak niepokojem. Bogowie tylko wiedzieli, co elfy mają na myśli przez "bycie płótnem" i widząc ich sadystyczne zapędy nie oczekiwała, że będzie to coś przyjemnego.
- Yunana... - odezwała się tylko ledwo słyszalnie, gdy odciąganą ich od kobiety, która okazała im do tej pory tyle szacunku. "Chciała nam uszyć stroje... a my nie możemy nic dla niej zrobić." Gdy echem poniosło się imię barda Aremani od razu wiedziała, że zadziała to jak płachta na byka wobec szlachetnego serca poety. Nie mogła jednak pozwolić mu na robienie niczego rycerskiego. Potrzebowała go, jak zresztą wszystkich, ale jego najbardziej. W korowodzie łańcuchów zbliżyła się tylko do niego jak tylko mogła i w próbie bycia empatyczną odezwała się do niego.
- Proszę, nie róbmy niczego głupiego. Odzyskamy Yunanę. Będziemy się starać. Ale najpierw musimy się rozeznać co i jak, błagam Dandre. Trzymaj się nas. Trzymaj się... mnie.
"To achieve great things, two things are needed: a plan and not quite enough time." - Leonard Bernstein

Pałac Zeritha Dalal

17
POST BARDA
Dandre i Aremani

- Siostra mojego ojca - odparła Argith z zadowoleniem. Słowa Biriana zdawały się doskonale do niej trafiać, jakby mówił dokładnie to, co chciała usłyszeć. Zwracał się do niej z szacunkiem, jakiego wymagała, podziwiał sztukę Zeritha, który był dla niej tak ważny i nie pyskował, choć z pewnością mógłby to robić. Dzięki temu, widząc, że jest skłonny do współpracy, mogła zaprowadzić go na ucztę i liczyć na to, że nie zrobi niczego głupiego, zbyt obezwładniony przerażeniem wynikającym z sytuacji, w jakiej się znalazł, nawet jeśli starał się robić dobrą minę do złej gry. Pozostali milczeli, więc o nich nie martwiła się wcale.
- Lutnię - powiedziała potem, powoli wypowiadając głoski, jakby smakowała je na języku. Słowo musiało być jej obce. Opuściła wzrok na kształt, jaki przybrały na moment ręce barda. - Mamy soz. Osiem... linii. Uderzanych palcami.
Wyraźnie brakowało jej odpowiedniej nomenklatury, gdy mimo całkiem imponującej znajomości wspólnego nie do końca potrafiła wyjaśnić mężczyźnie, o czym mówi. Tak czy inaczej, wcześniej czy później instrument zostanie mu dostarczony i pozostało mu liczyć na to, że będzie miał wystarczająco dużo czasu przed ucztą, by mniej-więcej poradzić sobie z opanowaniem gry na nim. Ciemne, wysokie sklepienie, unoszące się nad nimi jak pozbawione gwiazd niebo, nie pozwalało się domyślić, jaką mają porę dnia, o ile w ogóle rytm dobowy podmroku był taki sam, jak ten na powierzchni.
Na dźwięk desperackiego protestu Biriana, gdy szarpnięty przez strażnika łańcuch pozostał w miejscu i nie dał się ruszyć, Lua gwałtownie obróciła się do barda, rzucając mu wściekłe spojrzenie. Ale jednocześnie, z jakiegoś bliżej nieokreślonego powodu, nie wypełnił go obezwładniający ból. Cierpienie nie powaliło go na ziemię, nie wygięło jego ciała w spazmatycznym skurczu, shrgar powoli podeszła tylko bliżej i stanęła pomiędzy nim a Zerithem, który nie przejął się ani powitaniem, ani późniejszym błaganiem. Patrzył na nich obojętnie, jak na kwiaty zebrane na powierzchni i przyniesione mu jako ciekawostka do obejrzenia, choć niektóre bardziej wartościowe, niż inne.
Popielata dłoń elfki znalazła drogę do brody Biriana i chwyciła ją tak samo, jak przedtem chwyciła Shirana. Czarodziejka była niska, niższa od każdego z nich, a jednak górowała nad nimi w trudny do opisania, lodowaty sposób.
- Pan Zerith Dalal dostaje wszystkiego, czego zapragnie, Dandre Birian - odezwała się cicho, głosem, który wywoływał ciarki u dołu pleców. Nie kwapiła się do tłumaczenia jego próśb na ich język. - Nie ma już piękna w formie, którą znasz. Wasze miasta runą, wasze księgi spłoną, wasze słońce zgaśnie. Zepchnęliście nas w podziemia, uważając za gorszych od siebie. W potwory, za które nas uważacie, sami nas zmieniliście. Pan Zerith Dalal nie chce patrzeć, jak jej piękno rozjaśnia sale jego pałacu. Chce widzieć, jak gaśnie.
Przesunęła kciukiem po policzku mężczyzny w prawie czułym geście, przenosząc spojrzenie na stojącą obok Aremani. Słyszała jej słowa, ale nie zrobiły one na niej zbyt wielkiego wrażenia.
- Nie jesteście tu gośćmi. Nie jesteście tu po to, by przynieść blask słońca do podziemi w swojej ta'rifi piękna. Będziecie obejrzeni i wysłuchani, bo taka jest moja dobra wola. Jesteście jedyną grupą, której będzie dany zaszczyt uczestniczenia w uczcie. Będziecie jeść, pić i będziecie posłuszni. A potem, może, może, jeśli sprawicie się dobrze, pozwolę wam dalej żyć.
Puściła Biriana i odsunęła się, by spojrzeć na Yunanę. Po jej policzkach płynęły łzy, ale płakała całkowicie bezgłośnie. Nie patrzyła już ani na tego, który był jej kochankiem przez jedną noc, ani na mroczną elfkę w czarnej sukni. Jej spojrzenie wbite było w dal i całkowicie puste. Marzyła o sławie, o przyszłości, w jakiej będzie mogła być z siebie dumna, tymczasem czekała ją jedynie okrutna beznadzieja i cierpienie.
- Nie umrzesz dla sztuki - powiedziała do niej Lua po chwili, chyba w nagłym przypływie empatii. - Przynajmniej nie dziś.
Strażnik zmusił Dandre do wstania, najpierw zachęcając go gestem, a potem siłą, jeśli musiał. Ostatecznie zainterweniowała shrgar ze swoją magią, jeśli którekolwiek z nich buntowało się zbyt długo. Gdy wchodzili do pałacu, odprowadzało ich milczące spojrzenie zrezygnowanej Wyspiarki. Znaleźli się w dużym westybulu, zdobionym rzeźbami i oświetlonym przez formacje kryształów. Na ścianach wisiały obrazy, większe i mniejsze, wszystkie równie piękne, co upiorne w swoim wyrazie, jak odbite w krzywym zwierciadle znane im pojęcie piękna. Sztuka miała budzić emocje i to też robiła w tym wypadku - portrety twarzy wykrzywionych w bólu, rażąca oczy kolorystyka, sylwetki pokryte spływającą krwią, tancerki powykrzywiane w nienaturalnych pozach. I choć wcześniej Dandre potrafił znaleźć słowa podziwu i pochwały, tak w tym przypadku ciężko zmusić się do powiedzenia czegokolwiek, bo pierwszym odruchem było odwrócenie wzroku.
Po przejściu kilku kolejnych korytarzy w głąb pałacu, zostali wprowadzeni do pustego pomieszczenia, którego środek zajmował niewielki stół i kilka krzeseł - zbyt mało, by mogli usiąść wszyscy. Tutaj źródłem światła była tylko niewielka latarnia, jaką ktoś dla nich od razu rozpalił.
- Wrócę po was - powiedziała Lua, gdy zostali rozpięci z łańcucha i wyswobodzeni. Ciężko stwierdzić, czy była to obietnica, czy groźba. A potem drzwi zatrzasnęły się za nią. Dźwięk zamykanego zamka był ostatnim, jaki zakłócił absolutną ciszę.
Zostali sami.
Obrazek

Pałac Zeritha Dalal

18
POST POSTACI
Dandre
Nie pamiętał, czy kiedykolwiek wcześniej jakakolwiek konwersacja wymagała od niego takiego wysiłku. Dandre nie był typem człowieka, który ważył swe słowa. Te zazwyczaj przychodziły do niego same, naturalnie splatając się w kwieciste zdania, które potrafił wypluwać z siebie niemalże bez wysiłku, ku zgrozie wszystkich tych złaknionych ciszy. Teraz jednak w rzemieślniczym skupieniu rył w głowie niemal każdą kolejną zgłoskę, nim pozwolił jej uciec na wolność. Kiedy chciał, był niewątpliwie dobrym obserwatorem ludzi i niezmiernie pomagało mu to w znalezieniu namiastki wspólnego języka ze stojącą przed nim kobietą.
Uniósł lekko brwi i pokiwał z uznaniem głową, jakby magini zasługiwała na jeszcze większy szacunek jeno ze względu na więzy krwi ze wziętą artystką.
- Bogowie spojrzeli przychylnym okiem na twój ród, shrgar Argith. Chyba winniśmy czuć się zaszczyceni, że tak prominentna persona poświęciła nam uwagę – stwierdził, ledwo powstrzymując się przed prychnięciem. Oczywiście uśmiechnął się nieznacznie, raz jeszcze splatając za sobą niespokojne dłonie. – Moja matka również maluje… – odparł po kilku krokach, kiedy w oddali majaczyła już kamienna ławeczka i siedzący na niej mężczyzna. – … acz przyznać muszę, że jej obrazy nie zdobią żadnego królewskiego pałacu.
Czemu to mówił? Może uznał ten fakt za coś, co mogłoby być kolejną nicią porozumienia? A może szukał sposobów, by pokazać ich wyniosłej oprawczyni, że ci, których ściągnęła do swojego świata, nie są wcale tak bardzo różni od tych, którzy zapomnieli o świetle słońca… Czy jednak tak przyziemne sprawy byłby w stanie ugasić płonący tu ogień nienawiści?

Kilka chwil później, po wykonaniu małej szarady, Birian zgiął się w lekkim ukłonie. Gdzie słowa nie dotrą, tam ręka pomoże?
- Osiem strun? Doskonale. Mam nadzieję, że wystarczy mi czasu, by się z nim zaznajomić – rzekł, uśmiechając się przepraszająco. Instrument instrumentowi wszak nie równy. Trudno było mu nawet spekulować o stroju i skali wspomnianego przez kobietę sozu. Kto wie, w jaką stronę muzycznie rozwinęło się podziemne społeczeństwo? Rzeźba nie odbiegała specjalnie od tego, co znał, ale nie zdziwiłoby go zbytnio, gdyby nawykli do innych harmonii. Zastanawiał się, czy będzie potrafił się w tym wszystkim odnaleźć, ale uznał, że przyjdzie jeszcze czas na martwienie się tak niewiele znaczącymi w tej chwili szczegółami.
Nie dziwił się językowym brakom kobiety. Nawet jeśli, jak mniemał, porywali wcześniej mieszkańców powierzchni i próbowali pojąć wspólny, to raczej nie robili tego po to, by prowadzić muzyczne dysputy. Musieli wiedzieć kogo i co podbijają oraz jak im rozkazywać.


Czuł, jak jego mięśnie mimowolnie napinają się, szykując się na nagłą eksplozję bólu, gdy Lua gwałtownie obróciła się w jego stronę. Szczęknięcie pociągniętego przez strażnika łańcucha było dla niego jak dzwon bijący na alarm. Po raz pierwszy jawnie przeciwstawił się woli istot, które wzięły ich w niewolę i choć nie robił tego z idiotyczną butą Shirana ani z szaleńczym strachem Nellrien, to gotów był na poniesienie konsekwencji tego czynu. Spojrzał błagalnie w te po trzykroć przeklęte fioletowe oczy kobiety, prosząc, by dała mu szansę na zostanie wysłuchanym.
Nie spodziewał się, że ta faktycznie będzie mu dana, jednak nie marnował czasu, wyrzucając z siebie coraz to kolejne słowa, jakby obawiał się, że dobra wola ich oprawczyni w każdej chwili może się wyczerpać. Niewzruszona twarz Zeritha działała na niego jak wrzucenie do lodowatej wody; boleśnie otrzeźwiająco. Jeśli ten znał wspólny na tyle, by zrozumieć, co mówił poeta, to postanowił to kompletnie zignorować. Nie każdy ogrodnik rozmawia ze swymi kwiatami.
W bardzie wciąż jednak tkwiło małe ziarenko nadziei. Może magini przetłumaczy jego słowa, może zechcą zrozumieć…?

Poczuł zimną dłoń zaciskającą się na jego brodzie. Kobieta zmusiła go do wejrzenia jej w twarz i nie zamierzał odwracać wzroku. Nie patrzył na nią błagalnie ani ulegle, a twardo, z przekonaniem. Robił jeno co mógł, by tłumić w sobie ten paskudny, żądny krwi gniew, wściekły ryk bezsilności.
Zacisnął usta w wąską kreskę, kiedy cichy głos elfki sprawił, że przeszedł go zimny dreszcz. Widział teraz, że jego nadzieja była płonna. Przerażała go pewność siebie, z jaką mówiła.
- Ktoś taki jak ty musi wiedzieć, że to nieprawda. Że nie mamy nic wspólnego z tymi, którzy w zamierzchłej przeszłości tak bardzo wam zawinili. Żywoty nasze kruche i krótkie. Tam nie pozostało po nich nawet wspomnienie – odezwał się wbrew wszelkiemu rozsądkowi. Gdyby ból z plugawego zaklęcia miał na niego teraz opaść, bard zapewne padłby na ziemię, zbyt zajęty gonitwą myśli w jego głowie, by jakkolwiek przygotować się na zderzenie z konsekwencjami swoich czynów. Och, jak chciał mówić o pięknie, które mimo jej słów naprawdę ich łączyło, o poczuciu estetyki, które przetrwało ich wygnanie i zachwycało w podziemnych ogrodach.
Poza tym jednym zrywem milczał jednak i bladł. Zadrgała mu powieka, kiedy Lua potwierdziła jego przypuszczenia na temat Yunany. Opuścił na moment wzrok.

Drgnął cały pod tym niemal pieszczotliwym dotykiem magini. Powoli podniósł na nią spojrzenie niebieskich oczu, skrywających w sobie tak nieprzystającą do nich na co dzień melancholię.
- Cenimy… daną nam… szansę – wydukał jeno głuchym głosem. Puściła w końcu jego brodę, a on został na ziemi, siedząc na podkurczonych nogach. Przez krótką chwilę wpatrywał się w bliżej nieokreślony punkt przed sobą, by w końcu zaryzykować spojrzenie w stronę spisanej na śmierć Yunany. Jej oszałamiająco piękna twarz zalana była łzami. Łkała jednak bezgłośnie, zachowując w tym wszystkim jakąś godność.
Chciał móc coś powiedzieć, chciał móc coś zrobić, ale… Przygryzł wargę i opuścił wzrok. Po raz kolejny w życiu kogoś zawodził. Zaczynał wierzyć, że był w tym naprawdę dobry.
Słowa Luy zaskoczyły go w najlepszy możliwy sposób. Przekrzywił głowę i spojrzał na nią ze szczerą wdzięcznością. Odroczenie wyroku dawało im szansę na… zrobienie czegokolwiek.
- Dziękuję, pani – rzekł cicho, podnosząc się z kolan jeszcze nim strażnik zdążył położyć na nim rękę. Przed wejściem do pałacu obrócił się przez ramię i spojrzał w stronę Yunany. Jej zrezygnowane spojrzenie zdawało się wysysać z niego życie, ale włożył całe pokłady tlącej się w nim jeszcze nadziei w jeden, ostatni uśmiech, którym chciał jej powiedzieć, że jeszcze będzie dobrze.


W milczeniu obserwował obrazy, wypełniające ściany pałacu. Mroczne elfy zdawały się doszukiwać piękna w makabrze. Malunki były kunsztowne, wspaniałe w formie, ale nie czyniło to ich ani mniej odstręczającymi. Czuł się, jakby patrzył na to, czym straszono kmiotów w świątyniach wszelkich bóstw, na sceny wyjęte prosto z Otchłani. Nawet przedstawiony tam taniec był czymś wynaturzonym, chorym. Wygięte nienaturalnie członki tancerek, sprawiły, że Birian odwrócił w końcu wzrok. Wbił go pod nogi, dał się prowadzić jak zwierzę na rzeź, nie zwracając już większej uwagi na otoczenie.
Wprowadzono ich do jakiegoś pomieszczenia i oswobodzono. Nieobecnie pokiwał głową na słowa Luy i nie drgnął nawet, gdy zatrzasnęły się drzwi. Chrobot klucza w zamku był ostatnim, co nadeszło przed ciszą.
Na drżących nogach podszedł do stołu, położył na nim na chwilę dłoń, po czym zbliżył się do ściany. Prawie stykał się z nią nosem. Zamrugał kilka razy, po czym odchylił głowę do tyłu i trzasnął czołem w kamień.
Ściana nadal przed nim stała. Za nic nie chciała zniknąć, zastąpiona miękkim łóżkiem i zmiętą pościelą.
Z lekko rozciętego czoła spłynęła po twarzy Biriana kropelka krwi. Wtedy dopiero odwrócił się tyłem do ściany, oparł o nią plecami i zsunął się powoli na podłogę.

- O jasny, kurwa, chuj… – sapnął drżącym głosem, chowając twarz w dłoniach. Bogowie, jak bardzo chciałby teraz zniknąć.
O ja pierdolę… – oddech mężczyzny przyśpieszał. Podciągnął nogi pod brodę i kiwnął się lekko. – Co to za, kurwa, miejsce, co to za szaleństwo, czego oni od nas chcą, przecież to, przecież to absurd, niewolnicy, my?, jakim prawem, przecież miało być… – kiwnął się jeszcze raz. – …przecież miało być, kurwa, inaczej. – wymamrotał, nim wysapał coś do dłoni, która kompletnie stłumiła kilka słów.
…bezużyteczny
Obrazek

Pałac Zeritha Dalal

19
POST POSTACI
Shiran
Czy plan zadziałał? Tak jakby. Zaczęli się cofać, przerażeni. Magowie chyba byli tutaj dość poważanymi personami. Albo budzili zwykły postrach u niemagicznych. Nie dziwię się w sumie. Jeśli każdy szaroskóry mag władał przerażającą magią fioletowookiej, sam pewnie trochę bardziej trząsłbym portkami.
Wszystko dobre, szybko się jednak kończy, bo chwilę później, ten odważniejszy wyraził swój niemowleńczy bunt, podnosząc dumne głowę i sugerując by ten pierwszy - z włócznią - po prostu pozbył się problemu. Znaczy mnie się pozbył, rozumiecie.

Wtedy jednak czarna mgła, owinęła się niczym macki morskiego potwora, wokół nóg tego drugiego. Wyglądało to groteskowo, gdy ten próbował strzepywać mroczny dym z siebie. Elfik z włócznią też nie zdołał opierać się długo. Włócznia zamiast pozostawiać dziury w moim torsie, dźgała, raz po raz, powietrze, któremu broń nic nie robiła.
Powiem wam, że cieszyłbym się z takiego obrotu spraw, gdyby nie dotarło do mnie, że sam znalazłem się w jeszcze większych tarapatach. Tym razem nie mam jak się wyłgać, czy poczarować. Jebane, mroczne gówno, po prostu za chwilę zacznie wspinać się i po moich nogach. Odsunąłem się odruchowo, cofają kilka kroków. Widziałem tylko jak strażnicy znikali w ciemności. Chwilę później mroczna magia była dosłownie wszędzie. Wszędzie, prócz najbliższego kręgu, wokół moich stóp. Zatrzymałem się w bezruchu i obserwowałem co będzie dalej.

Gęsty dym, przesłaniał powoli wszystko. Fioletowe światło przestało być światłem, by po krótkiej chwili po prostu zgasnąć. Promienie nie były w stanie przebić się przez mgłę. Czułem się tak, jakbym stracił wzrok. Nie widziałem nic prócz ciemności. Oślepłem? Chwila! Co to było? Krzyk. Zaraz drugi. Co do świętej kurwy tu się odjebuje?
Łomot ciał, walących się na ziemię, nie nastrajał pozytywnie. Trochę lepiej zadziałało cofnięcie się tego dziadostwa. Kolejny trik Luy?
Mgła zaczęła formować się w jakąś postać. Stanowczo wyższą od naszej fioletowookiej piękności. Mroczna i potężna. Górująca nade mną, bez dwóch zdań.
Za postacią widziałem kątem oka martwych strażników. Cóż... Jeden problem z głowy, gdyby nie... Kruk?

Stała przede mną potężna postać o kruczej głowie, łypiąca na mnie pomarańczowymi oczami. Powiedziała coś, ale sens jego słów dotarł do mnie dopiero po chwili.
- Nie mam szczęścia? I elfie? Tylko jeden krukopodobny zwracał się tak do mnie... - powiedziałem ostrożnie, lekko się rozluźniając. Jeśli się nie przeliczyłem, chyba miałem przed sobą Autha. Mojego kruczego kompana, który mnie uratował...
- Auth? - zaryzykowałem. - Wyglądasz... Na nieco większego. I bardziej... Przystojnego. Znaczy teraz faktycznie żadna Ci się nie oprze - Za długi język... Co jeśli to nie on? Będę miał jeszcze bardziej przesrane.
Czy miałem jakiś plan awaryjny? Heh. Jakbym był coś w stanie zrobić. Wypalone oczy strażników dobitnie ukazywały mi, że nie mam szans z kruczym wojownikiem, który przede mną stał. Ale... gdyby chciał mnie zabić, mógł zrobić to równie dobrze razem ze strażnikami.

- Słyszałem od Luy, że taki jeden kruk wymordował z dziesięć mrocznych. Jeśli to byłeś Ty, to na koncie masz już przynajmniej dwunastkę... Całkiem niezły wynik - skwitowałem, nie wiedząc w sumie dlaczego to mówię. Ale... Ale jeśli to był Auth, to chciałem z pewnością wiedzieć co się stało i dlaczego spadł z nieba, jak martwy.

Pałac Zeritha Dalal

20
POST BARDA
Dandre

- Dandre! - zawołała Neela, widząc, jak bard w desperacji uderza głową w ścianę. - Proszę cię...
Nie sprecyzowała, o co prosi. Może o namiastkę normalności, o kolejne zapewnienie, że z tego wyjdą i wszystko będzie w porządku. Nigdy dotąd nie widzieli Biriana tak zrezygnowanego, jak teraz. Nawet w dżungli, gdy stawali naprzeciw monstrum, jakie przedtem mogli widzieć co najwyżej w snach, on nie tracił odwagi i potrafił doskonale przelać ją na innych. A teraz? Widząc, jak mężczyzna osuwa się po ścianie i siada, zdruzgotany, na ziemi, Neela opadła na jedno z krzeseł i wplotła palce we włosy, a w jej oczach błysnęła panika.
Rzeczywistość się nie zmieniła. Nie znaleźli się z powrotem w pracowni Yunany, otoczeni przez barwne tkaniny i hipnotyzowani przez płynne ruchy jej bioder. Nie zamigotały nad nimi kolorowe chorągiewki przerwanego święta, a Sebalf nie czekał na nich, by poopowiadać im o swoich kamieniach. Znany im świat runął w posadach, a oni zostali wciągnięci w ten przerażający mrok, w którym każdy napotkany elf życzył im powolnej i okrutnej śmierci za sam fakt, że ich skóra nie była popielata.
- Nie - odezwał się nagle milczący dotąd Jalen. - Nie, nie, nie. Nie możecie tego robić. Nie możecie rezygnować.
Podszedł do Neeli i trzykrotnie postukał otwartą dłonią w blat przed jej twarzą, żeby zmusić ją do uniesienia wzroku. Niełatwo było określić, czy w jego oczach błyszczy determinacja, czy już kompletne szaleństwo. Zaciskał zęby w złości, którą rozpaczliwie starał się trzymać na wodzy.
- Musimy pomóc kapitan Maver, musimy pomóc Yunanie, przecież... przecież ten stary dziad... ja nie chcę nawet myśleć o tym, co on im zrobi! - obrócił się do Aremani. - Ara, powiedz im! Na pewno ty też... na pewno rozumiesz!
W jego głosie wybrzmiały błagalne nuty. Rozejrzał się po pozbawionym okien pomieszczeniu, po ścianach i tych kilku meblach, jakich im nie odebrano. Zacisnął dłonie w pięści.
- Kapitan Maver by nas nie zostawiła, gdyby była przytomna. Nie pozwoliłaby, żeby... na pewno... - w nerwach nie mógł znaleźć odpowiednich słów. - Nie wiem, co się jej stało tam w jaskini, nie wiem, dlaczego tak zareagowała, pewnie chciała coś osiągnąć, miała jakiś plan, tylko ta elfka... Ta Lua...
Odgarnął jasne włosy z twarzy i odetchnął ciężko.
- Nie ma jej tu, tak? Wróciła do Dalala, albo do pozostałych więźniów, nie pilnuje nas. Nie każdy z tych szarych elfów potrafi się posługiwać magią tak jak ona, no nie wierzę, że każdy, na pewno nie. A ty jesteś Dandre Birian. Jesteś szermierzem. Znam historię o tym, jak zwykłym mieczem zabiłeś tamtego potwora. Oni... oni musza krwawić tak samo, jak my. Muszą - wbił pięści w blat stołu. Głos mu drżał. - Jeśli nic nie będziemy robić, jeśli będziemy tu czekać i godzić się na wszystko, kapitan... kapitan Maver...
Zacisnął zęby i zerknął w stronę drzwi.
- Dandre. Dandre, posłuchaj mnie. Przyniosą ci ten instrument, tak? Może wtedy? Spróbujemy coś wtedy zrobić?

Shiran

Krukopodobny milczał, wpatrując się przez chwilę w Shirana bez słowa. Zdecydowanie zbyt długą chwilę, by było to komfortowe. W końcu jednak przechylił głowę w bok, w tym samym, dobrze znajomym półelfowi geście, jaki zawsze widział on u Autha. Trochę zaciekawienia, trochę rozbawienia. Tylko teraz z dość oczywistych powodów było to dużo bardziej przerażające, niż wtedy, gdy patrzył na niego ptak.
- Dla innych mam humanoidalną formę. Zwyczajną, dwie ręce, dwie nogi. Głowa. Skrzydła. Xanezauth'thoggramath - przyznała istota, przypominając pełną formę swojego imienia i tym samym potwierdzając, że jest tym, za kogo Shiran go brał. - Ta była dla ciebie.
Cień zawirował i Auth zmalał, zrównując się wzrostem z półelfem. Przyglądał się mu chwilę, zanim na miejscu ptasiego łba pojawiła się głowa, na pierwszy rzut oka elfia, ale rogata. Snująca się dookoła mgła zgęstniała i wróciła do swojego właściciela przyjmując formę dwóch dużych, czarnych, opierzonych skrzydeł. Obraz przestał migotać; demon stał przed swoim przyjacielem tak, jak mógłby stać każdy inny człowiek, nieruchomy i w pełni materialny. Jego jasnoszare ciało od pasa w dół skrywała czarna szata, a na nagie ramiona spływały długie, czarne włosy. Z jego obojczyków wyrastały ostre kolce, a twarz o podkrążonych, złotych oczach i pogardliwie wygiętych ustach daleka była od przystojnej. Ale hej, może był nadzwyczaj charyzmatyczny, skoro twierdził, że ma takie powodzenie. A może po prostu kłamał.
- Trzydziestu dwóch, żeby dotrzeć do ciebie - powiedział.
Dziwnie było słyszeć jego głos wydobywający się z poruszających się ust, a nie z własnej głowy. Brzmiał jednak tak samo, tylko źródło dźwięku się zmieniło. Obrócił głowę, w zupełnie zwyczajny i przeciętny sposób rozglądając się po pomieszczeniu. Zmierzył enigmatycznym spojrzeniem martwych strażników, przecięte łańcuchy, a potem samego Shirana.
- Czekałeś na mnie? - spytał. - Czy to jest moment, kiedy ratuję ci życie w zamian za życie, które ty uratowałeś mi? Zostałeś sam. Dlaczego zostałeś sam? Widzę skrawki twojej magii. Mogłeś uciec.
Obrazek

Pałac Zeritha Dalal

21
POST POSTACI
Dandre
Głos dziewczyny dobiegał do barda jak zza grubego szkła. Nie zignorował go zupełnie, bo uniósł na nią zdziczałe spojrzenie szeroko otwartych, szklących się niemal oczu, gdy osuwał się powoli po ścianie. Nie mówił jednak nic. Przez chwilę było w jego wzroku coś zwierzęcego, jakaś dzika agresja, jak u osaczonego przez łowców wilka, ale prędko zniknęło zastąpione niedowierzaniem i paniką. Nie miał dokąd uciekać, ale nie mógł też walczyć. Nie pozostało już nic.
Nie miał siły udawać, że jest inaczej, gdyż całą swoją energię włożył wcześniej w robienie jak najlepszej miny do złej gry, póki była jeszcze przy nich mroczna magini.
Mógł mówić pięknie o sztuce i muzyce, ba, nawet o miłości, ale tak naprawdę Dandre najbardziej cenił sobie wolność. Wolność w wyrażaniu siebie, którą przelewał na papier i zamieniał w różnorakie melodie, ale i zwykłe prawo do pójścia tam, gdzie go nogi poniosą, kiedy tylko najdzie go na to ochota. W pewien sposób związał się na jakiś czas z Kattok, ale zrobił to z własnej woli, by realizować własne cele. Były to jeno lekkie pęta, z których, wydawało mu się, mógł się wywinąć, gdyby tylko naszła go taka ochota. Teraz wolność została mu odebrana. Może bezpowrotnie.
Nie tak chciał umierać.
Nie w klatce.


Kiwnął się raz jeszcze, kątem oka rejestrując opadającą na krzesło Neelę. Gdzieś w środku czuł, że powinien jej jakoś pomóc, uspokoić ją lekko schodzącym z języka kłamstwem i podnieść jakkolwiek na duchu. Wiedział jednak, że w tej chwili nie był do tego zdolny.
Schował twarz w drżących dłoniach, nie chcąc patrzeć jak jego beznadzieja rozlewa się na tych, na którym mu zależało. Wsłuchiwał się w łoskot swojego serca i urywany oddech. Chyba do końca nie rejestrował słów, które z siebie wypluwał. Myśli kłębiące się w jego głowie pragnęły wyjść na zewnątrz i nie dał rady ich zatrzymać, dopóki w końcu nie ugryzł się w jedną z dłoni.
Gówniarz, którego życie Ara przedłożyła nad ich kruczolubnego idiotę, zaczął coś mówić, ale bard nie miał zamiaru słuchać. Potrzebował ciszy. I ciemności. Zgiął kark i uciekł jeszcze głębiej we własne objęcia, zwijając się niemal w kulkę. Kolana i ramiona odgradzały go od paskudnego świata, którego nie chciał być częścią.
Wytrwał już tak dużo, zobaczył tak wiele zła… Czemu, na Bogów, znów coś na niego spadało? Był na krawędzi szlochu, trzęsąc się pod zimną ścianą, gdy Jelen dalej się produkował.
- Pomóc, pomóc, ha. Haa – chichotał cicho, lekko się zapowietrzając, ubawiony absurdalnością tej wizji. Byli bezużyteczni i bezsilni. Jakakolwiek inna myśl to szaleństwo. Czuł wilgoć zbierającą się na krawędziach jego oczu i zamrugał kilkukrotnie, by ją odgonić. To niepotrzebne, to niepotrzebne. – Może nie umrą… Tyle byłem w stanie zrobić. – szepnął, po czym przygryzł mocno wargę.
Kiedy młodzik po raz kolejny przywołał imię kapitan, Birian gwałtownie uniósł głowę. Jego oczy skrzyły się jak w gorączce, a krew z niewielkiej rany zdążył niechcący rozmazać po całym czole.
- Kapitan Maver spróbowała się zajebać, gdy tylko zdała sobie sprawę, że trafiła do niewoli – stwierdził ostro. – Kapitan Maver zajebałaby się, gdyby ta pieprzona suka nie zabrała jej broni. Można więc wywnioskować… – jego ton nabrał na chwilę lodowatej powagi, choć czuć było, że wciąż drży. – … że… opuściłaby statek. Jako pierwsza. Ha, ha. Nie poszłaby z nami na dno, nie, nie… – śmiał się, niczym szalony błazen, przekrzywiając głowę to w jedną, to w drugą stronę. Jego głos brzmiał ostrzej, wyżej i nieprzyjemnie, zupełnie jakby to nie z jego gardła wypływały kolejne zgłoski i słowa. Nagle zamilkł i spoważniał. Zmrużył lekko oczy, wbijając wzrok w kant stołu, przy którym siedziała Neela.
Mebel wytrzymałby uderzenie, strzaskał czaszkę? Rozbijać sobie łeb o ścianę to barbarzyństwo, ale gdyby tak upaść dobrze na stół?


Zafiksował się na myśli o kancie stołu tak bardzo, że przez chwilę znów nie docierały do niego słowa młodzika. Były jak ujadanie małego pieska za drzwiami.
- „Ty jesteś Dandre Birian.” – znów schował na moment twarz w dłoniach, rozpaczliwie wręcz marząc o zapadnięciu się pod ziemię. Szermierz. Tak, doskonały. Szczególnie, gdy chodziło o chlastanie rączek durnych szlachetków… Albo zażynanie zielonej zarazy, jak się później okazało. Miał podły talent do wyrządzania innym krzywdy. Pomyślał o biednej Neeli i jeszcze jakby odrobinę się skurczył. Jak nie słowem, to uczynkiem, jak nie uczynkiem, to stalą. Czemu tak łatwo mu to przychodziło? I czemu czasem przynosiło tą chorą satysfakcję? O walce mówił jak o tańcu, doszukiwał się w niej sztuki, ale czy sam w to wierzył?
Drgnął, gdy Jelen uderzył w stół.
- Jestem. Ale… co z tego? Ha, ha… – zachichotał cichutko raz jeszcze, podnosząc lekko głowę. Wsparł policzek na dłoni i wgapiał się w jakiś bliżej nieokreślony punkt przed sobą. – Widzisz tu gdzieś miecz? Zresztą, chuj z tym – machnął ręką, prostując się nieco. – Zrozum, że nie ważne, ilu mają tu magów, nie ważne nawet, czy udałoby się nam trzasnąć jakiegoś strażnika krzesłem i zabrać mu broń. Mogę zabić później jednego, dwóch, trzech, może więcej. Nie wiem, nie mam pojęcia czego się spodziewać, nie wiem, jak walczą. Ale c o z t e g o?! Wiesz, gdzie iść? Wiesz, jak stąd wyjść? Wiesz, gdzie trzymają twoją pieprzoną kapitan i Yunanę? Myślisz, że banda obdartusów z brzytewkami podejdzie do ich cholernego króla i wyszarpie mu z ręki nową zabawkę? TO! To jest szaleństwo! – uderzył pięścią w ścianę za sobą. Zgrzytnął zębami. Oczywistym było, że był wściekły. Nie ma w życiu nic gorszego od poczucia obezwładniającej bezsilności, a z tym właśnie teraz walczył. I sromotnie przegrywał.
- Więc ty posłuchaj mnie – sapnął, wstając. – Nie wiemy gdzie jesteśmy, ani jak stąd wyjść. Jedynym co mamy, są słowa. I mała, malutka, kurwa, nadzieja, że może któreś z nich do nich trafi. Nic innego na nas nie czeka. W tej chwili opór to śmierć.
I może k a p i t a n chętnie by ją przyjęła, ale ja… Ja nie.
- jego spojrzenie na moment znów powędrowało ku krańcu stołu, po czym stężało.
Będziemy tańczyć, jak nam zagrają. I myśleć, jak się z tego wyrwać. Jeśli odpierdolisz coś głupiego, to sam cię zajebię. – w oku ‘bohatera’ Kattok raz jeszcze błysnęło szaleństwo, a na jego usta wpełznął paskudny uśmieszek, który nigdy nie powinien się tam znaleźć. Nie wyglądał, jakby żartował. Wciąż cały drżał, a jego głos dopiero powoli wracał do siebie.
- Bo… może… może są w stanie coś zrozumieć. Lua nie ukarała mnie, jak Shirana. Darowała Yunanie życie… Nie wiem, czy to wystarczy, byśmy mieli jakąkolwiek nadzieję. Wiem tylko, że twoja sugestia właduje nas prosto do grobu.
Obrazek

Pałac Zeritha Dalal

22
POST POSTACI
Shiran
Kap... Kap... Kap... Dźwięk spadających kropli roznosił się po jaskini. Poza tym panowała cisza. Przedłużająca się chwila nie była czymś komfortowym i mój rozmówca doskonale zdawał sobie z tego sprawę. Krukopodobny wpatrywał się we mnie, swoimi ślepiami, jakby bawiąc się ze mną. Aż podejrzliwie zmrużyłem oczy, zastanawiając się, czy aby na pewno mnie usłyszał. Kiedy jednak przekręcił głowę, pozwoliłem sobie wypuścić, nieświadomie przetrzymywane w płucach powietrze. Lekki uśmiech wpełzł nieproszony na moje usta.
- Już myślałem, że się nie przyznasz - powiedziałem z niekrytą radością w głosie, obserwując jak mgła rozmyła ponownie stojącą przede mną postać, by chwilę później na nowo, doczepić jej skrzydła i przerobić na bardziej... humanoidalną formę. Naprawdę cieszyłem się widząc tego małego... No dobra, już nie małego, ale wciąż skurkowańca.
I przyznać muszę było to interesujące doświadczenie. Długie, czarne włosy, opierzone skrzydła i naprawdę mroczny sznyt. Na tyle mroczny, że odczuwałem gdzieś w środku pewien niepokój... Gdyby nie podał pełnego imienia, pewnie bym nie uwierzył, że to on. Ostre kolce wyglądały naprawdę groźnie, zaś podkrążone, złote oczy, skutecznie odpychały wzrok. Wyglądał jak sam pan śmierci.

- Imponujący wynik - pokiwałem z uznaniem głową, przyglądając się mojemu... Przyjacielowi? Kompanowi? Nigdy w sumie nie uregulowaliśmy oficjalnie naszych stosunków. A teraz? Teraz staliśmy przed sobą jak równy z równym... No dobra, ja może prezentowałem się mniej groźnie, ale moim skromnym zdaniem, byłem ciut bardziej przystojny. No, ale gusta, guściki, wiadomo co kto woli.
Pozwoliłem sobie nieco zrzucić z tonu, może też nieco się przygarbić. Czułem się zwyczajnie trochę zmęczony. Twarda, kamienna podłoga, przerywany sen, nokaut... Nie wspominając o tym morderczym biegu pod górę, w desperackiej próbie ratowania się. Aż dziw bierze, że jeszcze czułem swoje nogi.

- Nie czekałem na Ciebie... - przyznałem. Ruszyłem powoli w kierunku wielkich drzwi, tylko po to by je zamknąć. Nie chciałem, by ktoś ciekawski ujrzał nas z trupami strażników.- Na początku myślałem, że nie żyjesz. Prawie ich tu wszystkich wypaliłem... Ale wtedy dotarło do mnie, że mówili tylko i wyłącznie o Twoim upadku. Sam zresztą to widziałem... - słowa dobierałem ostrożnie, nie wiedząc do końca co opisuję. - Jak usłyszałem złość w ich głosie, że położyłeś dziesięciu nim TYLKO SPADŁEŚ, wiedziałem że jakoś sobie poradziłeś. Nie sądziłem jednak, że aż tak... - uśmiechnąłem się znowu.
- I mówiłem Ci to nie raz. Nie masz u mnie żadnego długu. Jesteś wolny... No teraz jeszcze bardziej. Co się w ogóle stało? Jakim cudem Ty...? - kiwnąłem głową, taksując go wzrokiem od stóp do głów. - Wiesz, nie na co dzień widziałem Cię w takiej formie - pozwoliłem sobie na żart. W końcu to dalej Auth, prawda? Pokręciłem głową w geście niedowierzania. "Tylko na chwilę wyszedł z domu, no". Spokojnym krokiem, wróciłem na swoje stare miejsce przy łańcuchach. Spacerowałem powoli, rozprostowując zmrożone kończyny. To siedzenie na ziemi nie było zbyt rozsądne...

- Czekałem na Lue... Albo jakiegoś innego decyzyjnego - Wróciłem do pierwszego pytania. - Mogłem uciec, ale sam przyznaj, byłoby to trochę kretyńskie. Ja sam, na cały bastion szarych wojowników. Znaczy dzięki, że tak cenisz moje umiejętności, ale nie widzę tego. Robiłbym za mięso armatnie... - Wzruszyłem nonszalancko ramionami. - Dlatego stwierdziłem, że poczekam. Ta cała Lua... Swoją drogą niezła dupa. No, ale... Wydawało mi się, że złapałem z nią jakiś kontakt. Oczywiście pełna pogardy, ale jednocześnie w tym wszystkim... Ciężko stwierdzić. Jakby jednocześnie szanowała mój pyskaty ryj i jednocześnie nim gardziła. Może wyczuła mój przyśpieszony puls? Moje szaleństwo i brak kręgosłupa moralnego? Nie wiem... Ale warto na nią uważać, bo ma władzę nad ludźmi. Jakbym miał strzelać, to jakaś magia wody, a raczej krwi. Była w stanie wykręcić mi rękę samym spojrzeniem - wytłumaczyłem, a potem opowiedziałem wszystko, po kolei, co nas spotkało...
... - ...najgorsze jest jednak to, że Nellrien odjebało. Stwierdziła, że woli się zajebać. Nie wiem co pojawiło jej się w głowie. Ja... Nie byłem w stanie nawet zareagować. Zmroziło mnie, Auth - opowiadałem już nie krukowi, z przejęciem. - Wtedy to Lua ją uratowała. Chyba... Padła na ziemię, ale trupa by nie zabierali przecież... Gdyby chciała ją zabić, pozwoliłaby przecież poderżnąć jej gardło. - argumentowałem przekonująco. - Dlatego też... Jestem wdzięczny tej szarej, jakkolwiek sukowata by nie była - wyjaśniłem Authowi. Może ją oszczędzi, jeśli ją spotkamy.
- Ogólnie to mam wrażenie, że wszyscy się wylali. Bard przerażony, Ara wolała tamtego swojego Jelenia zabrać, zamiast mnie... Ja miałem być wrzucony do kopali... Ale przyznam szczerze, że liczyłem na układ. Ja bym uczył Luę magii ognia i tego co o niej wiem, a fioletowooka miałaby nauczyć mnie tych swoich fikołków. Może międzyczasie udałoby się oswobodzić Nellrien... Może też pozostałych? Nie wiem, Auth - zakończyłem opowieść. Odpowiedziałem też na wszystkie zadanie pytania i dopowiedziałem wszelkie szczegóły w trakcie historii. Wiedział już wszystko.
- Myślisz, że dałoby radę się z nimi dogadać? Dlaczego w ogóle mówiłeś, że wszyscy pomrzemy? Kim są Ci szarzy? Mówią po elfiemu, ale ... Nigdy nie spotkałem takich elfów - dopytywałem swojego towarzysza, co jakiś czas zerkając na drzwi wejściowe, upewniając się, czy aby na pewno nikt przez nie nie przechodzi.

Pałac Zeritha Dalal

23
POST BARDA
Shiran

- Rzadko czuję zapach twojego strachu. Kiedy odczuwasz go na mój widok, to całkiem zabawne - odpowiedział Auth, a kąciki jego wykrzywionych dotąd nieprzyjemnie ust uniosły się nieco. Uśmiechnął się jeszcze szerzej, kiedy Shiran skomentował jego humanoidalną formę, a jego skrzydła gwałtownie wystrzeliły na boki, rozprostowując się w całej swojej imponującej okazałości. - Podoba ci się? - spytał.
Jego samozachwyt nie trwał jednak długo, bo dosłownie po chwili demon złożył je z powrotem i pokręcił głową z rozczarowaniem.
- To tymczasowe. Przejście przez bramę nasyciło mnie mocą, która została mi skradziona, ale nie dostałem jej na zawsze. Nie dostałem z powrotem swojej własnej. Ma ją ten, który przepędził mnie na powierzchnię. Ale to wspaniałe, euforyczne uczucie. Móc opuścić ciało kruka i jego mały, ograniczony móżdżek. Móc mówić i robić to, co chcę - znów zaczął dymić odrobinę we wszystkich kierunkach. Ciemna mgła rozpłynęła się po podłodze u jego stóp. - Móc przyjść po ciebie i zobaczyć, jak się mnie boisz.
Jego uśmiech sprawiał wrażenie, jakby chciał pożreć półelfa. Ale wcale nie chciał tego zrobić, prawda? Byli przecież przyjaciółmi.
Auth wysłuchał opowieści Shirana, nie ruszając się z miejsca. W przeciwieństwie do niego nie spacerował, nie potrzebował rozruszać kości, nie przejmował się chłodem, po prostu stał, jak skrzydlaty posąg, podążając tylko spojrzeniem za swoim towarzyszem. I po raz pierwszy, odkąd się znali, półelf mógł obserwować emocje, jakie pojawiały się na twarzy jego demonicznego rozmówcy. Nie stroszył piór, nie dziobał wściekle, tylko marszczył brwi i krzywił się, gdy to, co słyszał, mu się nie podobało. A wiele rzeczy mu się nie podobało.
- Lua? Magini tego dworu? Wyczuwam ją nawet stąd. Służy Shiaddanitraz'ga... - zaczął i przerwał w połowie, wiedząc, że to imię i tak jest zbyt trudne, żeby Shiran je zapamiętał. - Służy Shiaddani. To demon. Od niej ma swoje moce, ona obdarzyła ją magią krwi. Chcesz nawiązać z nią porozumienie dla nowych umiejętności, czy dla poddania się pragnieniom swoich elfich lędźwi? - Auth uśmiechnął się pogardliwie. - Nie ulegnie ci. Będziesz myślał, że jest twoja, że złapałeś Sulona za nogi. Że pozwoli ci zaczerpnąć z magii swojego ciała. Ale ona tylko wykorzysta twoją słabość, żeby zabrać cię do Shiaddani, a Shiaddani cię pochłonie. Nie masz szans w starciu z demonem tutaj, w podmroku... nie w tej formie, przynajmniej - dodał po chwili, mierząc mężczyznę spojrzeniem. - Tak, ze mną też nie masz szans.
Po chwili milczenia Auth ruszył się o krok i wyciągnął dłoń do Shirana, a jeden z jego zakończonych długim szponem palców dotknął jego ramienia. Przez ciało półelfa przeszedł dreszcz i przeniknęło go krótkie, obezwładniające uczucie pustki, ale potem... potem poczuł się lepiej. Dużo lepiej. Zmęczenie odeszło jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, nieważne, jak mało Auth przypominał dobrą wróżkę z baśni.
- Z nimi? Nie. Nie dogadasz się. Chcą tylko zemsty, bo twoi przodkowie odebrali im słońce i zmusili do życia w podziemiach. Kiedyś byli leśnymi, tak ich nazywali. Zostali przepędzeni tutaj, więc tutaj się urządzili, zamierzając w końcu wrócić pod należne im gwiazdy. Teraz jest w końcu. Teraz wracają, niosąc ze sobą wszystko to, co dało im to miejsce. Stworzenia i magię, których nie znacie, bo to magia pochodząca od nas. Od demonów. Niektórych potęgą prawie dorównujących waszym bogom. Zawiązali pakty, takie, jak Lua z Shiaddani. Pakty, które dały im moce i pozwoliły otworzyć przejścia.
Nawet nie patrzył w stronę drzwi, najwyraźniej przekonany, że chwilowo są bezpieczni. Może wybił wszystkich strażników, jacy mogli stanowić problem, a może dobrze wiedział, że z podobną łatwością może zabić każdego kolejnego. Wpatrywał się w Shirana, jakby próbował wyczytać głęboko skrywane emocje z jego twarzy, albo wciąż przyzwyczajał się do możliwości patrzenia na niego swoimi własnymi oczami.
- Nellrien żyje - powiedział. - Czuję ją. Czuję też Dandre i głupią Neelę. I Aremani. Przywiązałem ich wszystkich do siebie, zanim was zabrali. Wiem, gdzie są - znów przekrzywił głowę w tym ptasim odruchu. - Mogę zaprowadzić cię do nich. Mogę zaprowadzić cię też do bramy i uciekniemy. Mogę zaprowadzić cię do magini, jeśli życie ci niemiłe. Ale nie mogę cały czas działać otwarcie. Shiaddani mnie wyczuje.
Ciemne skrzydła poruszyły się lekko, a w oczach demona coś błysnęło.
- Mogę za to pomóc działać tobie, jeśli chcesz - zaproponował ostrożnie. - Nie tylko mroczne elfy mogą zostać obdarowane mocą.
Obrazek

Pałac Zeritha Dalal

24
POST POSTACI
Aremani
Dziewczyna z żalem sercu żegnała widok ich niedoszłej krawcowej. "Tracę kolejną osobę... Świetnie mi idzie." autoironicznie skomentowała się w głowie. W zasadzie to patrząc na jej dotychczasowe próby przejęcia inicjatywy to powinna przywyknąć do poczucia bezradności. "Najpierw plaża, potem dżungla... Kryzys jak każdy inny."
Choć myśli te były cierpkie po chwili namysłu Aremani nie mogła odmówić im jakiś terapeutycznych właściwości. W końcu jaki wpływ na świat dookoła niej mogła mieć dwudziestoletnia dziewczyna? W porównaniu z kilkoma pokoleniami zapomnianej przez bogi rasy żądającej śmierci wszystkich spoza ich kultury? Nic dziwnego, że ledwo co mogła. "To jakby komar chciał powstrzymać szarżującego słonia."
Próbując się jakoś pocieszyć weszła wraz z grupą do pałacu. Gdy tylko zobaczyła, jak bardzo... odmienna jest dekoracja wnętrza w porównaniu z tym co widzieli w ogrodach straciła nią zainteresowanie. Skupiła się na sobie, na Dandre, na Neeli i na Jalenie. Ich miała. Ich trzeba było docenić. Z nimi trzeba było przeżyć.
Doprowadzeni do skromnego pomieszczenia, w którym nawet znalazły się jakieś meble, Aremani nie ukrywała zdziwienia. Sądziła, że ponownie czeka ich jakaś cela z kamienną posadzką i przykucie do ziemi.
- Cóż za podwyższenie standardu. - skomentowała raczej beznamiętnie. Nie było sensu próbować podnieść resztę na duchu za pomocą słabego żartu. Niemniej faktycznie zaintrygowała się stołem. Nie dlatego, że nie było nic ciekawszego na horyzoncie. Po prostu jej mózg zaczął pracować w typowy dla siebie sposób. "Jakie jest to drewno? Mebel kradziony z powierzchni czy ichni? Jeśli to drugie to jakie drzewa mogą rosnąć w podziemiach? Muszę sprawdzić." Może to też był jakiś sposób dla niej na odreagowanie tego wszystkiego, co się do tej pory wydarzyło. Nie robiła tego szczególnie świadomie. Niestety niektórzy wolą się tak rozpraszać niż stawić czoła pr...

Łupnięcie.

Aremani aż podskoczyła gdy dostrzegła, co zrobił Dandre. Zaatakowała ją chwila bezruchu, jakby nie potrafiła przeanalizować, co właśnie się wydarzyło. Ruszyła się dopiero sekundę po reakcji Neeli. Podbiegła do skulonego w bólu i rozpaczy mężczyzny. Pochyliła się nad nim, nawet wyciągnęła doń ręce... Ale nie dotykała. Tylko powietrze wokół niego. Próbowała ogarnąć fizycznie i umysłem jego bryłę w tej nietypowej dla niej pozycji barda. Jakby widziała przestraszone dziecko. Jakby widziała... siebie. Rozbity emocjonalne Dandre Birian nawet w najczarniejszym scenariuszu nie wydawał jej się czymś, co spodziewała się zobaczyć. Odruchowo sięgnęła do torby po jakieś medykamenty, choć nie miała wcale pewności, czy jeszcze je tam zastanie.
Niespodziewanie zaczął mówić Jalen. Nie wiedziała, czy to dobrze. Jedyny raz kiedy przeprowadzała z nim dłuższą rozmowę znajdowała się w nienajlepszej kondycji umysłowej. Nie wiedziała, czego może się po chłopaku spodziewać. Niestety nie sądziła, że jego słowa mogą w czymkolwiek pomóc. A nawet obawiała się, że tylko rozsierdzą barda.
- Nie widziałeś pani Kapitan w tak kryzysowej sytuacji. - odrzekła w stronę marynarza, próbując nie brzmieć zbyt niemiło. - My niestety widzieliśmy. Robiła... dużo głupsze rzeczy. Bardziej nieprzewidywalne. Ciężko mi już stwierdzić, co siedzi w jej głowie. - Aremani w końcu nie znała szczegółów historii Maver. Kapitan była wciąż dla niej zagadką, a przez to trudno było jej uwierzyć w to, że będzie działać jakkolwiek na ich korzyść.

Dandre w końcu nie wytrzymał słów Jalena. Zielarka odsunęła się gdy ten uderzył pięścią w ścianę i zaczął powoli się podnosić. Ona nie poszła za nim. Dalej klęczała, patrząc na barda z dołu. Stąd jego agresja i rozpacz wyglądy dużo bardziej groteskowo. W dodatku miała też świadomość, że zza pięknej, młodziuchnej twarzy w końcu bije prawie półwiecze życiowego doświadczenia. Nigdy nie pytała go o jego przygody na Kontynencie, ale pamiętała jedną z ich rozmów w obozie na Kattok. Gdy karmiła Autha sucharem. Dandre wtedy po raz pierwszy okazał wobec niej coś więcej niż swoją prestidigitatorską personę - dostrzegła w nim głębokość przemyśleń, owo doświadczenie, ale także... pewien mrok. I on się właśnie w tej chwili wylewał.
"Artyści muszą doznać całego spektrum emocji, by sztuka była prawdziwa? Czy doznają tego przez swą zwiększoną wrażliwość?"
Analiza była teraz zbyteczna. Aremani pojawił się przez chwilę w głowie pomysł, by krzyknąć na obu samców, zakląć siarczyście w swoim stylu i potupać nóżką. Niemniej przypomniała sobie o jeszcze jednym wydarzeniu - gdy bard wyniósł ją na rękach. Wtedy go nienawidziła. Teraz czuła się zainspirowana.
Dziewczyna wyprostowała się. W końcu swoim wzrostem górowała nad bardem. Wykorzystała to, by w odpowiedniej chwili, pomiędzy jego nerwowym śmiechem i krzykiem objąć mężczyznę. Aremani przytuliła barda całymi pokładami swojej nadwyrężonej przecież siły. Bardzo chciała ogarnąć go całego. Nie tylko fizycznie, ale też duszą i umysłem.
- Rozumiem, co czujesz. - odrzekła natychmiast gdy tylko jej głowa wtuliła się blisko jego ucha. Potem pozwoliła sobie na chwilę ciszy, by zaraz po tym kontynuować. - Ileż razy tam na górze czułam się bezużyteczna? Beznadziejna? Nic nie znacząca...
Wypowiadanie tych słów na głos niż samo mielenie ich w myślał spowodowało, że ją samą zaczęła ogarniać rozpacz. Ciężko było przyznać się do tych rzeczy przed sobą, przed kimś. A może to efekt tej słynnej empatii? Kto wie. W każdym razie Dandre mógł usłyszeć, jak z każdym kolejnym słowem Aremani rozkleja się coraz bardziej.
- Pamiętasz, jak uratowałeś mnie z tamtej chaty? Miałam ochotę Cię zamordować. Jednak byłeś tam dla mnie gdy ja się czułam tragiczne. Pozwól mi się teraz odwdzięczyć. - bard mógł poczuć, jak jej zazwyczaj tulące glebę i drzewa dłonie teraz wbijają się w niego, chcąc jakby dotrzeć do samego jądra jego zatroskanej duszy.
- Tak ciężko było mi oswoić się z tym, jak niewiele mogę. I wiem, to uczucie ssie. Zabija wszelką wolę do życia. Zjebałam wtedy, zjebałam przy golemie... I popatrz, dalej coś pieprzę! Nie udało mi się zachować przy nas Shirana, Nellrien a potem Yunany. Wszystko dookoła się sypie, jakieś szare zjeby chcą się nami bawić z powodu czegoś, na co nie mamy wpływu.
- Nie mamy też wpływu na nasze emocje. Co czujemy. - oderwała wreszcie zapłakaną twarz od jego ciała, by móc bardowi spojrzeć w oczy. - Ale mamy wpływ na to, jak reagujemy na te emocje. Mamy dalej wpływ na to, by sądzić o nich najgorzej i przeklinać na wszystkie bóstwa Powierzchni. Nie wpłyną na to, co myślimy. Nie wpłyną na to, że chcemy się wzajemnie o siebie troszczyć. Proszę Cię Dandre, nie dajmy im tej satysfakcji. Niech nie zabierają nam tego, kim jesteśmy. Niech nie zabierają nam... Ciebie. Bo wtedy na pewno wygrają.
Z prawdziwie matczyną troską Aremani ucałowała barda w jego roztrzaskane czoło. Po czym wróciła do szukania w torbie czegoś, czym mogła ową ranę opatrzeć. Nawet nie z medycznej potrzeby, a raczej z potrzeby okazania mu wsparcia.
"To achieve great things, two things are needed: a plan and not quite enough time." - Leonard Bernstein

Pałac Zeritha Dalal

25
POST BARDA
Aremani i Dandre

Szczęka Jalena drgnęła, gdy wściekle zacisnął zęby, a determinacja w jego spojrzeniu zmieniła się w nieukrywaną złość. Patrzył na Biriana, jakby nie miał już do czynienia z bohaterem Kattok, który ich wszystkich uratuje, a z kimś, kim najchętniej sam rzuciłby o ten kant stołu. I niewykluczone, że dokładnie o tym myślał. Mógł być młody i niedoświadczony, ale trochę czasu już spędził wśród żeglarzy. W końcu nawet zdążył awansować, gdy oni pogrążeni byli w swoim magicznym letargu. Pewnymi odruchami można było nasiąknąć.
- Nie zrobiłaby tego. Ma... ma za sobą ciężką przeszłość. Nikt nie wie jaką, ale wiemy, że ma. Może była już kiedyś w niewoli, dlatego tak zareagowała? - całkiem trafnie zgadywał, próbując ją usprawiedliwić. - Tym bardziej trzeba jej pomóc! Chcecie ją zostawić na pastwę tych czarnych? Chcecie, żeby obudziła się zaraz sama i żeby ten stary... ten Dalal... - potrząsnął głową. - Tylko dlatego, że jest trochę nieobliczalna, to się jej należy, tak? Należy się jej niewola, należy się jej gwałt, tak? Co jeszcze? Może ma dziecko temu zwyrodnialcowi urodzić?
- Przestań!
- zawołała rozpaczliwie Neela i przycisnęła dłonie do uszu, nie chcąc o tym słuchać.
Gdy Dandre wstał, Jalen nawet się nie cofnął. Wręcz przeciwnie. Podniósł tylko zaciśnięte pięści ze stołu, żeby złapać oparcie jednego z krzeseł, w razie, gdyby było trzeba bardowi dać meblem przez łeb. W jego jasnych oczach płonęła furia.
- Trafią do nich słowa? Słowa? Te, których nie rozumieją? - powtórzył z niedowierzaniem. - Taki z ciebie, kurwa, bohater? Będziesz się podkładał i całował ich wypolerowane buty, bo boisz się odrobiny bólu, tak? Pieprzony tchórz, a nie bohater - wypluł te słowa wściekle. - Chcesz mnie zajebać? Proszę bardzo. Chodź i spróbuj. Ale ja nie zamierzam się poddać. Nie znam drogi do pani kapitan, nie znam drogi do Yunany, do wyjścia, ani do powrotu na górę, ale, do cholery, znajdę je, jedna po drugiej, zamiast siedzieć bezczynnie na dupie i się nad sobą użalać. Więc chodź - poderwał krzesło z podłogi i podniósł je, gotowy rozbić je o głowę barda. - Chodź i spróbuj mnie powstrzymać, mięczaku. Jeśli chcesz być pierwszym, jakiego utłukę, przebijając sobie drogę do ucieczki, to nie ma problemu.
Gotowość do bitki i narastające napięcie zostały rozładowane przez reakcję Aremani, najbardziej niespodziewaną z niespodziewanych. Jalen zamilkł, a po dłuższej chwili dotarł do nich także dźwięk krzesła odstawianego na podłogę, parszywego przekleństwa i szybkich kroków, gdy młody żeglarz odszedł na drugi koniec pomieszczenia, samodzielnie chcąc poradzić sobie z natłokiem emocji. Potem drugie krzesło zaszurało o podłogę, usłyszeli ciche kroki, a wreszcie Neela odezwała się, tuż przy nich.
- Nie możemy nie mieć na nic wpływu.
Mówiła prawie bezgłośnie, jakby bała się, że swoimi słowami obudzi w Birianie kolejny napad szaleństwa.
- Nie możemy pozwolić im na to. On ma rację - dodała ostrożnie. - Nie we wszystkim, ale trochę ma rację. Trwają przygotowania do... do tej uczty, tak? Do święta. Może będą bardziej zajęci, niż zwykle. Może... złapiemy kogoś i przesłuchamy go. Zmusimy, żeby nam powiedział, gdzie są Nellrien i Yunana. Będziemy go krzywdzić, aż nam powie - zaproponowała z przerażającą obojętnością, jak na kogoś planującego tortury. - Może nie wszystko na raz. Pojedynczo. Jedna rzecz po drugiej. Ale nie mogę... Nie mogę tu obojętnie siedzieć przez nie wiadomo ile godzin. Nie, kiedy wiem, co czeka Nellrien. Nie mogę, przepraszam.
Zamilkła na moment.
- Pójdę z nim - zadeklarowała cicho. - Jeśli wy nie chcecie, pójdę po prostu z nim, jak tylko nadarzy się okazja.
Obrazek

Pałac Zeritha Dalal

26
POST POSTACI
Shiran
- Nazywaj sobie to jak chcesz - Machnąłem ręką na jego komentarz o strachu. - Ale też pewnie byłbyś nieco zdziwiony, gdyby wyrosły mi kły, skrzydła i wgl jakieś rogi. W sumie mógłbym być jakimś diabelstwem. To tłumaczyłoby te odpały z ogniem i brakiem kontroli, ha! Wygodna wymówka - zauważyłem, choć doskonale zdawałem sobie sprawę z tego, że to nie przez diabelski skrawek ukrywany w moim wnętrzu, a zwyczajnie brak umiejętności posługiwania się mocą, jaką zostałem obdarzony. Ot, magia.
Uśmiech Autha był drapieżny. Robił wrażenie. Ba, wywoływał uczucie niepokoju i lekkie dreszcze. Mimo tego, że był to ten sam towarzysz, jednocześnie zdawał się być inną osobą. Groźniejszą... Bardziej... Nieprzewidywalną. Niesamowite jak zmiana aparycji może zmieniać postrzeganie wszystkiego. Nawet te głupie skrzydła, które wyrastały z jego pleców - dodawało to jakieś pierdolonej, magicznej aury.

Nie komentowałem jego podniecania się swoją nowo-starą postacią. Po prostu patrzyłem na niego, przekrzywiając lekko głowę. To nie był strach. Raczej pewne zmieszanie, które wynikało z jego radości, że ktoś się go boi. Że ja się go boję. Czy bałem się go? Strach to nie był. Serce mi nie łomotało. Zagrożony też się nie czułem. Zmieszanie? To chyba odpowiednie słowo. Zawsze byłem jednak kiepski, jeśli chodzi o opisywanie przeżyć wewnętrznych. Nie daję więc sobie ujebać ręki.

Opowieść przebiegła jednak bez żadnych zakłóceń. Widziałem każdy grymas na twarzy Autha, każde jego mrugnięcie, czy zmarszczenie czoła. Nie zważałem jednak na to. Opowiadałem, nie pomijając żadnego szczegółu. Po tym przemówił Auth.
- Czyli, że całej tej magii krwi się nie da nauczyć? Ech... I cały misterny plan w pizdu - westchnąłem. A miało być tak pięknie. Wymiana magii, a wolność i niezależność.
- Miło, że uważasz, że potrafię myśleć tylko kutasem. Auth, proszę Cię. Znamy się od jednej klepsydry? Skoro mówisz mi, że to nie jest zbyt rozsądny sposób na przeżycie, to dlaczego miałbym Ci nie wierzyć, co? - zapytałem, patrząc się towarzyszowi wyzywająco w twarz. Poza tym... Nellrien by mi tego nie zrobiła, ale te słowa nie musiały padać głośno. Lua... Miała coś w sobie, ale nie rozważałem jej przecież jako potencjalnego partnera seksualnego. Tylko te fioletowe oczy...

Gdy demon złapał mnie za ramię, lekko się dziwiłem. W pierwszym odruchu chciałem strząsnąć jego rękę, bo był to niecodzienny gest, ale powstrzymałem się. Czułem jak przez moje ciało przechodzi energia, a raczej jak cała zostaje pochłonięta, sprawiając, że przez chwile czułem się pustą skorupą. Chwilę później jednak, zostałem wypełniony na nowo - czułem się świeżo, w pełni energii i chęci do życia.
- Nie wiem co właśnie odstawiłeś, ale mógłbyś na tym sporo zarobić. Lepsze od narkotyków i jakichś ziółek - pokiwałem głową z uznaniem.
Wysłuchałem tego co miał do powiedzenia na temat szaroskórych. Znaczy jednak elfów. Mrocznych elfów? Mówił też o przejściach, o inwazji, o potężnej magii. Coś, co nie wydawało się możliwe do zatrzymania.

- Nie wiem, Auth... Nie jestem żadnym bohaterem. Zawsze dbałem o swoją dupę - odpowiedziałem na przedstawione przez niego możliwości. Fakt, ulżyło mi, gdy dowiedziałem się, że Nellrien żyje. Dandre i Ara... Nie wiem co myśleć na ich temat. Neela... Cóż, chyba jako jedyna chciała się za mną wstawić. Miałem ochotę to wszystko olać, ale... Ale sam nie wiem.
- Daleko są? - zapytałem, choć na usta cisnęły mi się inne słowa, które z pewnością sprawiłby, że za chwilę siedziałbym gdzieś na jakimś wypizdajewie, w ciepłej karczmie, z dala od tego pojebanego kryzysu.

- I co masz na myśli? Chcesz zawrzeć ze mną pakt? Wiesz, że nienawidzę zobowiązań... - Ostatnie słowa wypowiedziałem cicho. Wystarczająco jednak głośno, by Auth je usłyszał. Zresztą... Trochę czasu ze mną spędził. Nie wiem na co liczył. Spojrzałem mu głęboko w oczy, odwzajemniając jego przenikliwe spojrzenie.

- Nienawidzę zobowiązań - powtórzyłem, nieco głośniej. - Neela... Jako jedyna się za mną wstawiła. Nellrien... Też jej coś wiszę. Arę jebać, sama się na mnie wypięła. Przy okazji można, ale nic ryzykować nie będę. Pajac... Jeszcze nie wiem - wypaliłem, zastanawiając się nad każdym. - Wszyscy są razem?
Sapnąłem z niechęcią. Nie taki był plan. Nie jestem żadnym pieprzonym bohaterem. Coś jednak wypadało zrobić, co nie?

- Możesz tą swoją mgłą zmienić nasz wygląd na tych mrocznych baranów? Skoro mówiłeś, że najchętniej zajebaliby tych z góry, w ten sposób będziemy się mniej rzucać w oczy - wyjaśniłem swoje pytanie. - Resztę też będziesz w stanie zamienić? - dopytywałem, a jakiś szaleńczy plan powoli zaczął kiełkować w mojej głowie.

Pałac Zeritha Dalal

27
POST POSTACI
Dandre
Bard drgnął nieznacznie, gdy zbliżyła się do niego Ara, niepewny, czy chce jakiegokolwiek kontaktu z drugą osobą. Wciąż wydawało mu się, że winien po prostu zapaść się pod ziemię i zniknąć, pogrążyć się w wyzwalającej samotności, która zdjęłaby mu z barków brzemię odpowiedzialności. Wiedział, że nie był żadnym ‘bohaterem’, nawet jeśli przyjemnie było jednego odgrywać. Był jeno idiotą, który uważał, że czasem może coś zmienić. I choć miał w sobie coś z tego romantycznego błędnego rycerza, zdolnego postawić swoje życie na szali bez sekundy zawahania w jakiejś słusznej sprawie, to rzeczywistość raz za razem przedstawiała mu cenę takich zachowań. Cenę, której samemu jeszcze nie zapłacił.
Nie niepokoiła go wściekłość w wejrzeniu Jalena, którą rejestrował gdzieś kątem oka, gdy patrzył nad ramieniem trzęsącego się ze złości młodzika.
- Oj ma, Jelonku, oj ma… – zwiesił na moment głowę, a w jego głosie pobrzmiewał szczery smutek. Od obłąkańczego śmiechu do przygnębienia było zadziwiająco blisko. Czuł, jakby odczuwał w jednej chwili niemal każdą emocję, jakby coś rozrywało go od środka. A może to po prostu chaos rozpaczy, z którym nie potrafił sobie poradzić?
Zamknął na chwilę oczy i chichotał pod nosem, podczas gdy młodzik dalej się produkował, roztaczając przed nimi wszystkimi bardzo odstręczające i prawdopodobne wizje przyszłości pani kapitan.
- Myślisz, że jak dokładnie pomożesz swojej pani umierając? Z pewnością doceni wkład twoich jebanych zwłok w bohaterską misję uwolnienia jej z rąk bestialskich oprawców. – mruknął ciszej, jakby zmęczony. Dopiero po tych słowach uniósł głowę i spojrzał na miotającego się po pokoju marynarza. Spojrzenie Biriana z początku było niesamowicie znużone, jakby stary ojciec po raz tysięczny patrzył na swojego dokazującego syna. A jednak czuł, jak w żyłach płynie mu żywy ogień, wściekłość napędzana pełną świadomością ich bezsilności, którą młody tak uparcie wypierał.
Dopiero krzyk Neeli sprawił, że gniew dotarł do oczu Dandre i poderwał jego ciało do góry.
- O C Z Y W I Ś C I E, że nie chcemy! – krzyknął, machając ręką przed swoją twarzą. – Ale nieważne, czego pragniemy, ona i tak obudzi się tam sama! Nie wiemy, gdzie jest, a my tkwimy w jebanej celi i twoje bohaterskie mrzonki tego nie zmienią! Możesz łupać tym twardym łbem w drzwi, ale one nie ustąpią. – zaszkliły mu się oczy, ale zamrugał kilka razy, znów odganiając od siebie ten duszący go szloch.


Zadrżała mu ręka. Młodzik miał… rację? Na chwilę coś wypchnęło mu powietrze z piersi, jakby trafiony argument był dlań ciosem prosto w brzuch. Aż mu pociemniało przed oczami. Przecież słowa były tutaj bezużyteczne. Jak wielu szaroskórych rozumiało wspólny? Kilku? Kilkunastu? Może nawet kilkudziesięciu, ale co z tego, skoro do całej reszty nijak się nie dotrze? Pokładał wcześniej jakąś nadzieję w sztuce, ale Lua brutalnie ją zamordowała.
- Boję się bólu? – sapnął tylko, unosząc wysoko brew. Tym razem w jego głosie pobrzmiewało szczere, głębokie zdziwienie… A po tym zaśmiał się w głos, dźwięcznie, pełną piersią, aż mu łzy do oczu napłynęły. – Myślisz, że dlatego to robię? – pokręcił głową i otworzył usta, jakby chciał elaborować, ale Jalen sprawił, że miast tego zgrzytnął zębami w złości. Nie ruszały go obelgi, ale nagła rewelacja.
Patrzył na młodszego siebie. Na tą samą osobę, która ledwo po przekroczeniu bram Ujścia jako ‘niewolnik’ zaprzyjaźnionych goblinów, zerwała swoje kajdany i sięgnęła po miecz, by w szaleńczym pędzie rzucić się ku szafotowi, chcąc uratować czekającą na śmierć Lucję; nieznajomą o pięknym głosie i ognistych włosach. Pamiętał, jak zażynał stojących mu na drodze, zdezorientowanych orków…
Pamiętał, że śmierć tego dnia znów nie przyszła po niego. A po niewinną, młodą dziewczynę, która podróżowała z goblinami. Nie mówił jej nic, nie prosił o cokolwiek, ale pobiegła wtedy za nim. To ona uratowała Lwią Lilię, gdy on siekał zielonych. I to ją przeszyła strzała okupanta.
Jego bohaterstwo zabijało wszystkich wokół. Jego brawura zbierała żniwo wśród tych, którzy z różnych, przedziwnych powodów mu ufali. Była zbyt młoda, by wtedy umierać.
- Wiesz, kto zostaje bohaterem, Jalen? – zapytał głuchym, pozbawionym emocji głosem. Postąpił o krok w stronę unoszącego krzesło marynarza, zadziwiająco spokojnie, choć od natłoku emocji drżało mu ciało. Uniósł powoli dłoń przed swoją twarz. Patrzył na długie, smukłe palce o lekko zgrubiałych opuszkach, jakby były obce. Jakby nie były skalane krwią.
- Bohaterem jest ten, kto, kurwa, przeżyje – głos na chwilę mu się załamał… Coś w nim pękło.
Nagle wykonał błyskawiczny wypad w przód i sprawnym, szermierczym ruchem wyciągnął przed siebie wyprostowaną dłoń, celując palcami w gardło marynarza. Nie włożył w cios dużo siły, szczerze nie chcąc zrobić mu zbyt poważnej krzywdy, a jeno uciszyć go na moment, sprowadzić do parteru.
Krzesło wypadło chłopakowi z dłoni i z łoskotem upadło na posadzkę. Jalen wytrzeszczył oczy i złapał się za gardło, próbując z trudem złapać oddech. Machnął nogą, trafiając barda w piszczel, ale ten tylko zaklął cicho pod nosem i odskoczył o pół kroku dalej.
- Wiesz ilu takich jak ty widziałem w Ujściu?! – krzyknął, a z oczu pociekły mu łzy, których nie potrafił już powstrzymać. – Przekonanych o własnej wyjątkowości, mężnych młodzików, którzy nie chcieli zostać, kurwa, z tyłu? Odważnych, wspaniałych… – trzęsły mu się ręce, przez chwilę zachwiał się na nogach, jakby miał zaraz opaść na posadzkę. – …martwych? Z bełtami wystającymi z piersi, z rękoma zaplątanymi w ich pieprzone wnętrzności, siekanych, miażdżonych, rozrywanych na strzępy gołymi rękami… Wiesz, jak krzyczy człowiek, którego jebane płuca zaczynają wypełniać się krwią? Wiesz jak niewiele zmienia kolejna plama posoki na brudnym trakcie? – schował twarz w dłonie. Jego ciałem wstrząsnął głęboki szloch.
- …ja nie chcę, żebyście umierali… zrobię wszystko, wszystko, co mogę, by do tego nie dopuścić… – powiódł wzrokiem po Arze i Neeli, co chwila trzęsąc się w kolejnych rozpaczliwych spazmach.


Kiedy Ara zbliżyła się do barda, ten oczekiwał chyba, że trzaśnie go czołem, ale tylko uniósł na nią pełne łez oczy i pokiwał powoli głową. Zasługiwał. Nie powinien był uderzać tego idioty, tylko rozmawiać. Ale nienawidził tego, jak bardzo podobny był do jego samego. Nie, gdy miał z tyłu głowy świadomość konsekwencji swoich działań.
Uścisk dziewczyny po raz kolejny wyparł z niego powietrze. Z początku ręce barda tkwiły zawieszone w powietrzu, zgięte w łokciach i dalekie od pleców Ary… Jednak już po kilku jej słowach przytulił się do niej mocno, wciskając czoło w dziewczęce ramię.
- To nigdy nie byłem ja, Ara… Nigdy ja… nieważne, czego bym nie robił, zawsze przychodziła po innych… – z pewnością czuła, jak jej koszula przesiąka rzewnymi łzami strzaskanego mężczyzny, który nie mógł pogodzić się z własnym brakiem sprawczości. I tym paskudnym ciężarem życia, gdy wszyscy wkoło ginęli.
- Ty nas naprawdę ratowałaś – powiedział z przekonaniem, gładząc ją lekko po plecach. – Składałaś do kupy po każdym kolejnym szaleństwie… – starał się ją jakoś podbudować, choć ściśnięte gardło tłumiło jego słaby głos.

Odsunął się lekko, by unieść na nią wzrok. ”Uratowałem?”
Był tak zafiksowany na punkcie śmierci i wszystkich tych, którym nie był w stanie pomóc, wszystkich tych, których zawiódł, że okropnie trudno było mu dopuścić do siebie myśl o tym, że czasem… czasem jednak mu się udawało. Uścisnął ją jeszcze mocniej i pokiwał głową, choć nie był w stanie wydukać z siebie nawet jednego słowa. Uratował ją… I Neelę? Bogowie wiedzą, czy Kerwin naprawdę by jej wtedy nie zadusił. Może… może był do tego zdolny?
- Nie wyrzucaj sobie tego… Tylko dzięki tobie w ogóle mamy jakąkolwiek szansę na trzymanie się razem… – raz jeszcze spróbował pogłaskać ją po plecach, czując, że i w niej wzbiera płacz. – Jesteś bohaterką… ”…a ja? Myślałem o sobie.”

Oderwała twarz od jego ciała i spróbowała spojrzeć mu w oczy, ale uciekał przed jej wzrokiem. Było mu tak okropnie wstyd. Tego, co zrobił Jalenowi. Tego, w jak paskudnie złym stanie się znalazł. Nie czuł, jakby miał wpływ na cokolwiek. Emocje targały jego ciałem, jak sztormowe wiatry małą łupinką na morzu. Mógł tylko płynąc ze zmieniającym się prądem.
Uśmiechnął się do niej smutno. Czerwone od krwi czoło, policzki zalane łzami… Był obrazem nędzy i rozpaczy.
- Ale to wszystko ja, Ara. Nikt inny. Taaki bohater…! – zaśmiał się cicho, wreszcie zbierając się do spojrzenia jej w oczy. – Zaufaj mi jednak, gdy powiem, że szczerze się o was troszczę. I nic tego nie zmieni – uśmiechnął się trochę raźniej. Wtedy pochyliła się w jego stronę i cmoknęła go w czoło. Zaśmiał się zmieszany, odstępując o krok. Spojrzał w stronę Jalena, który może wreszcie doszedł do siebie.
- O ciebie też, herosie. Przepraszam.
Był gotów podać mu rękę i pomóc wstać, jednak nie zamierzał się z tym narzucać. Wiedział, jak bolała urażona duma.

Słowa Neeli sprawiły, że przeszedł go zimny dreszcz. Nie zauważył nawet, kiedy przysunęła bliżej krzesło. Zmarszczył czoło, zaczynając kręcić głową, jeszcze nim kontynuowała swoją wypowiedź.
- Neeluś… – zaczął, a smutek raz jeszcze zagościł w jego spojrzeniu. Przykucnął przy jej krześle i oparł dłoń na dziewczęcym kolanie. Chciał uspokajająco pogładzić je kciukiem, ale cofnąłby rękę, gdyby zobaczył w niej jakąkolwiek niechęć. – Musielibyśmy znaleźć kogoś, z kim będziemy w stanie się jakkolwiek porozumieć. Na razie wiemy tylko o czarodziejce. Złapanie jej zdaje się zaś… – opuścił nieco głowę. – Trudne. Nie wiem, czy ktoś jej kalibru gdziekolwiek chodzi samemu.
Przerażała go nie tyle sama jej propozycja, co usta, z których padła. Dlaczego, na Bogów, to ona proponowała coś takiego?
- Rozumiem. – powiedział, gdy zamilkła na chwilę – Możemy… spróbować nad czymś pomyśleć.
Otworzył szeroko oczy. Jeśli trzymał dłoń na jej kolanie, to nieświadomie ją zacisnął, po czym odsunął od jej ciała, jakby się oparzył.
- Nie – szepnął. Młody „Birian” znów miał powieźć młodą dziewczynę na śmierć? – Nie pozwolę ci umrzeć. Wam. Nie mamy tu miejsca na brawurę… Błagam, zrozum… – uniósł na nią błagalne spojrzenie i zamilkł na jakiś czas.
Obrazek

Pałac Zeritha Dalal

28
POST POSTACI
Aremani
Męska wrażliwość. Nie było to zjawisko, które Aremani mogła zaobserwować często. Ojca ledwo pamiętała, wiedziała że był dobry, ale nie wiedziała czy kiedykolwiek przy niej płakał. Ojczym natomiast był... twardy. Prawdziwy tradycjonalista i propagator mężczyzny jako niewzruszonej, surowej skały. Może kiedyś jakiś chłopczyk się popłakał, gdy na plaży jego stópka natknęła się na jeżowca. Ale poza tym... Nie wiedziała, czego może się spodziewać po Dandre, w dodatku gdy po raz pierwszy widziała go w stanie całkowitego rozpadu. Niemniej gdy jej marynarska koszula powoli przemakała przy ramieniu czuła, że tak ma być. Tak musi wyglądać upust ogromnych, bolesnych emocji. "Dojrzały facet jak Dandre czy podlotek niczym Neela... To nie ma znaczenia. Wszyscy jesteśmy ludźmi i mamy prawo do emocji." Pomyślała też o tym we własnym kontekście. Ileż to razy tłumiła coś w sobie, by nie okazać słabości? Ile razy zamieniało się to w złość, frustrację i agresję? Nie pozwalała pewnym emocjom dochodzić do głosu, a to niszczyło ją od wewnątrz. Zakłócało też obraz prawdziwej siebie. I Dandre, jako artysta, pomógł jej to właśnie zrozumieć. Pomimo tego, że wcale teraz nie grał, nie poruszał serc śpiewem, nie odgrywał scen ni postaci. Tylko dlatego, że był sobą. Artystą.

Konflikt między Jalenem a Dandre martwił ją. Jednak czuła, że jej kojące słowa i otwarcie pozwoliły trochę uspokoić wszystkich. I nie czuła się przez to słaba, wystawiona na pośmiewisko. Aremani po raz pierwszy od dawna poczuła się sprawcza.
Dobrym było to, że bard podszedł do młodego marynarza przeprosić i podać rękę. Dziewczyna uśmiechnęła się na ten widok. W tym czasie udało jej się wygrzebać chyba ostatni gazik którym tylko na sucho przetarła bardowi czoło. Gdy ten poszedł do Neeli, Aremani z kolei udała się do Jalena, by też wyrazić jakąś chęć pomocy.
- Wybacz nam proszę, że nie spełniamy twoich wyobrażeń o Bohaterach Kattok. - powiedziała pół żartem, pół serio. - Ale proszę, nie twórzmy teraz podziałów między nami. Masz rację, nie poddamy się, ale będzie łatwiej przy tym wytrwać jeśli będziemy współpracować. Wzięłam Cię z nami z sympatii, za to jak zachowałeś się wobec mnie wcześniej. - następne słowa wypowiedziała nie z groźbą, a z błagalnym tonem w głosie.
- Proszę, nie sprawiaj, bym żałowała tej decyzji.

Po tej serii empatycznych wzruszeń i pocieszeń Aremani wróciła do swojej torby, by dokładnie sprawdzić jej zawartość i mieć pewność, co poza dziennikiem Mroczne Elfy jej pozostawiły. Dała sobie jeszcze chwilę na przetarcie łez i cieknącego nosa rękawem.
- Musimy wykorzystać ten "bal" na swoją korzyść. Pewnie ochrona będzie wzmożona, ale goście... no wiecie. Plus jesteśmy dla nich życiową nowością. Nie wiedzą, czego się po nas spodziewać. - Aremani przemawiała do wszystkich, jednak w pewnym momencie zatrzymała się. "A co jeśli ta wiedźma nas podsłuchuje?" postanowiła być ostrożna w doborze słów.
- Generalnie powiedzieli, że będę mogła rysować im mapy. I opowiem o Powierzchni, korzystając z mojego dziennika. - tutaj wyjęła zmaltretowany już latami wolumin, który był niedoszłym tomikiem poezji. - Generalnie zaczynałam go pisać jako dziecko, ale... Tak sobie pomyślałam: Co, jeśli nie wszystko co usłyszą o naszym cudownym świecie im się nie spodoba? W końcu na górze jest wiele zagrożeń, o których mogą nie mieć pojęcia. Rozumiecie?
"To achieve great things, two things are needed: a plan and not quite enough time." - Leonard Bernstein

Pałac Zeritha Dalal

29
POST BARDA
Shiran

- Da się - odparł Auth. - Ale nie od niej.
Zaśmiał się cicho.
- Niezła dupa, powiedziałeś - usprawiedliwił się, a w jego oczach błysnęło rozbawienie.
Nie kontynuował tematu, postanawiając uwierzyć towarzyszowi na słowo. Mieli zresztą teraz ważniejsze rzeczy do omówienia, niż kwestie pożądania, tudzież jego braku. Uśmiechnął się znów, trochę szerzej, słysząc o nowym pomyśle na zarobek, a jego skrzydła poruszyły się nieznacznie. Gdy nie patrzył na wszystko pogardliwie i z wyższością, a pozwalał sobie na ten uśmiech, wyglądał znacznie lepiej. Może to w ten sposób uwodził te legiony kobiet i mężczyzn, jakimi kiedyś się chwalił?
- Lubię cię, elfie - odpowiedział, zamiast dzielić się jakimikolwiek spostrzeżeniami na temat pieniędzy, czy innych narkotyków, a potem uniósł głowę, spoglądając w bok, jakby usiłował wypatrzyć przez ścianę coś, czego stąd nie dało się dostrzec.
- Daleko i blisko to pojęcia względne. My jesteśmy w lochu, oni są w pałacu. Między nami jest ogród. Duży, ale widziałem większe. Ładny, ale widziałem ładniejsze. Ogród otacza pałac ze wszystkich stron. Także ze strony pokoju, w którym są zamknięci - odpowiedział, w całym swoim pokrętnym sposobie mówienia starając się jednak przekazać pewne konkrety. - Ara, Neela, Dandre są razem. Nellrien jest sama. Na górze.
Woda wciąż kapała z sufitu, odmierzając nieuchronnie mijający czas. Żadne inne dźwięki do nich nie docierały. Nikt nie plątał się na zewnątrz, żadnych kroków, żadnych głosów. Być może demon wybił tutaj całą straż - w takim wypadku wydostanie się z lochów byłoby wyjątkowo prostym zadaniem. Pytanie, co dalej.
Auth znów przekrzywił głowę w tym dobrze Shiranowi znajomym geście.
- Moja moc nie jest permanentna. Twoja też by nie była. Ale mogłaby być, gdybyś pomógł mi w zamian. Wymiana. Pakt. Coś za coś. Dam ci magię krwi, jeśli pomożesz mi w odzyskaniu tego, co mi odebrano.
W jego złotych oczach błysnęła desperacja, w gruncie rzeczy całkiem zrozumiała. Jeśli stąd pochodził, jeśli to gdzieś tu, w tym świecie, znajdowała się skradziona mu moc, miał w tej chwili okazję, jaka mogła się nie powtórzyć. Z jakiegoś powodu jednak potrzebował do tego Shirana.
- Z magią krwi mógłbyś powstrzymać Luę. Odciąć ją od Shiaddani. Uratować Nellrien. Mogę ci ją dać, jeśli obiecasz mi pomóc z odzyskaniem mojej mocy. Wymiana. Pakt - powtórzył, nie odrywając od półelfa intensywnego spojrzenia. - Zgódź się. Zgódź się, elfie.
Jego nieznacznie uniesione skrzydła opadły i rozluźniły się, z powrotem przylegając do szarych pleców.
- Nie wiem, czy wszystkich. Mogę ciebie. Ale to iluzja. Nie wszyscy będą na nią podatni. Słabe umysły, może. Lua, nie. Nellrien, też nie. Nigdy zresztą tego nie robiłem, nie zmieniałem czyjegoś wyglądu, tylko swój. Ja jestem zmiennokształtny. Xanezauth'thoggramath, zmiennokształtny. Sprawdzę, nie ruszaj się, elfie.
Spod jego nóg wypłynęła wąska strużka cienia, który wspiął się po nodze Shirana i rozlał się po nim cienką warstwą, na moment przydymiając mu nawet pole widzenia. Wrażenie jednak minęło, a Auth zamruczał z zadowoleniem i skinął głową. Gdy mężczyzna uniósł dłonie, miały ten sam odcień, co skóra martwych strażników: popielaty, wpadający w grafit.
- Wyszło dobrze. Tylko strój cię wydaje. Strój z powierzchni. I jesteś za wysoki.

Dandre i Aremani

Chłopak zagotował się wyraźnie.
- Nie umniejszaj mi! Mam imię - warknął, gdy został nazwany Jelonkiem. - I nie śmiej się ze mnie, kiedy próbuję wymyślić cokolwiek, cokolwiek! Zamiast tłuc łbem w ścianę i użalać się nad sobą!
Zacisnął dłonie na oparciu krzesła. Skąd drewno w podziemiach? Tego nie wiedzieli. Ich znajomość flory i fauny tego miejsca była równie mizerna, jak nie mniejsza od tej, jaką mroczni mieli na temat powierzchni. Wiedzieli już przynajmniej tyle, że elfy podmroku nie żyją w całkowitych ciemnościach.
- A z jakiego innego powodu rozmawiałbyś z tą mroczną dziwką o sztuce?! O pięknie i wrażliwości na nie?! - w jego głosie wybrzmiewała pogarda. - Zaiste wspaniałe, shrar. Pokłonię się przed tobą, bo niewątpliwie jesteś łaskawa i sprawiedliwa - przedrzeźniał Biriana, choć w oczach miał wściekłość. - Obaj jesteście siebie warci. Shiran, który uśmiecha się do niej jak szaleniec chwilę po tym, jak prawie połamała mu kręgosłup i ty, który szukasz porozumienia, kiedy ona chce tylko wystawić nas swoim pobratymcom do oglądania, jak motyle pod szkłem i głęboko w dupie ma wszystko, co do niej mówisz. Tylko wiesz, w czym jest problem? Nie będzie żadnego szkła, które oddzielałoby cię od gości Dalala, a wcześniej czy później wbiją ci szpilę w serce. I będziesz wtedy żałował. Będziesz...
Nie zdążył obronić się przed ciosem. Uniósł rękę, by odbić uderzenie pięścią, ale zamiast oberwać pięścią w twarz, dostał otwartą dłonią w szyję, a na to nie był gotowy. Zacharczał i cofnął się o krok, łapiąc się za gardło. W odruchu spróbował jeszcze nogą przewrócić barda, ale tylko kopnął go w piszczel, zanim zatoczył się i upadł na tyłek.
- Idioci! - syknęła Neela.
Choć to po niej najbardziej można było spodziewać się załamania, bo przecież była tylko słabą szlachcianką z wielkimi planami, to Neela wyglądała tak, jakby wszystkie emocje zepchnęła na absolutne dno umysłu i zamknęła je na cztery spusty. W jej oczach nie było już nic. Była gotowa iść po Nellrien z nogą od krzesła w dłoni nawykłej jedynie do treningowego miecza. Była gotowa wydrzeć ze strażników informacje siłą.
Gdy Jalen skończył charczeć, uniósł wzrok na dłoń Biriana wyciągniętą w jego stronę, ale jej nie przyjął - choć chyba tylko dlatego, że po prostu nie zamierzał wstawać. Jego usta wykrzywiły się w ponurym grymasie.
- Nie znasz mnie. Nie troszczysz się o mnie. Powinienem być ci obojętny, tak samo, jak powinienem być obojętny tobie - przeniósł spojrzenie na Aremani. - Pamiętasz w ogóle, jak się nazywam? Nie powinnaś była mnie zabierać. Nie czułaś sympatii do Shirana, że nawet o niego nie spytałaś? Będzie mnie za to nienawidził, o ile dożyje tej możliwości. Dandre będzie negował wszystko, co mówię, bo nie powinno mnie tu być. Nie powinno mnie tu być. Powinienem zostać z Alimem i resztą w tej jaskini.
Potrząsnął głową i zwiesił ją, a jasne, zwichrzone włosy zasłoniły jego oczy.
Neela przez chwilę jeszcze na niego patrzyła, by potem unieść wzrok na barda, który nie znalazł w niej zrozumienia.
- Zrobimy tak, żeby nas zrozumiał. Nellrien - powiedziała, przesuwając palcami po skórze swojego dekoltu i szyi w kształt linii zdobiących ciało pani kapitan. - Gdzie? - rozłożyła ręce. - Mroczni też krwawią. Własną krwią wyrysuje nam mapę posiadłości. Wskaże, gdzie ona jest.
Znów zwróciła się do zielarki.
- Wiesz, ile czasu jest do tego wydarzenia? Bo ja nie, ale nie widziałam, żeby już schodzili się goście. Nie widziałam gęsto plączącej się służby, ani jakichkolwiek przygotowań. Albo jest zaraz i wszystko jest już gotowe, albo dopiero za długie kilka godzin. Wiesz, co zdążą im zrobić w ciągu kilku godzin, jeśli będziemy czekać?
Obrazek

Pałac Zeritha Dalal

30
POST POSTACI
Dandre
Pogarda brzmiąca w głosie Jalena sprawiała, że Birian zacisnął w złości pięści. Zaraz je jednak rozluźnił, głębokim wdechem próbując zawalczyć z gotującą się w jego wnętrzu furią.
- Bo to potrafię, J a l e n i e – poprawił się. – Szukałem czegoś… czegokolwiek, co mogłoby służyć za jakąś cholerną nić porozumienia. Żeby pokazać tej nadętej suce, że nie jesteśmy jeno pierdolonym pyłem na ich bucie, dobrym tylko do zapierdalania w kopalni i bycia rżniętym. Ha, miałem chyba szczerą nadzieję, że przez jedną kulturalną konwersację otworzę jej oczy na to, że wcale się tak bardzo od siebie nie różnimy – machnięciem ręki skwitował aktorskie wysiłki Jalena, bardziej zażenowany, niźli zirytowany. Zdał sobie sprawę z tego, jak płonna to była nadzieja, gdy tak brutalnie odebrano im Yunanę. Zmrużył lekko oczy. – Och, na Bogów, nie równaj mnie tym chutliwym… – zaczął, ale nagle zaśmiał się, chyba zdając sobie sprawę z tego, jak absurdalne były jego słowa. – Zrozum, że próbowałem zrobić c o k o l w i e k, kiedy byliśmy spętani i w beznadziejnej sytuacji. Wierzę w siłę słów, na Bogów, jestem cholernym poetą – potrząsnął głową. Niestety, ten świat nie zdawał się być na nie wrażliwy. W dodatku nie znał języka. Nie potrafił nalać z pustego. Nawet najpiękniejsze, najlepiej dobrane słowa odbiją się od ściany, gdy padną na głuche uszy.


***
Krótkim, słabym uśmiechem podziękował Aremani za przetarcie rozbitego czoła. Nie miał pojęcia, do jakich myśli ją popchnął i zapewne nie uwierzyłby, gdyby mu powiedziała. W swoich oczach pozostawał parodią bohatera, a jadowite słowa wściekłego młodzieńca trafiały na bardzo podatny grunt w sercu barda. Zapewne zatrzyma je w sobie na długo, jeśli w ogóle przyjdzie mu przeżyć. Nim zaoferował Jalenowi pomoc ze wstaniem, jego wzrok na krótką chwilę zahaczył o Neelę, a bard poczuł, jak serce zatłukło mu w piersi. Przerażał go widok jej pustych oczu. Zdawała się być chłodna, jakby odcięta od tego wszystkiego. Obojętność nigdy nie była dobrym znakiem, nie w takiej sytuacji.
Ręka Dandre zawisła na moment przed twarzą marynarza. Pokiwał głową ze zrozumieniem, gdy usta chłopaka wykrzywiły się w ponurym grymasie. Podrapał się po brodzie, a na ustach wykwitł mu krzywy, smutny uśmiech.
- Nie, to nieprawda. Jesteś jednym z nas. Jesteś z powierzchni – westchnął ciężko, opierając ręce na biodrach. – Nie zgadzałem się z tym, co mówiłeś, ale nie dopisuj temu większej filozofii. Zrobiłem straszną głupotę unosząc na ciebie rękę i jeszcze raz za to przepraszam, ale to, kim jesteś, nie miało na to wpływu. Jestem jeno… impulsywnym idiotą, jak mniemam – raz jeszcze lekko się uśmiechnął, szczerze zakłopotany. – Jesteś tu i to się w tej chwili liczy. Nie dajmy sobie nawzajem umrzeć.


Spuścił wzrok, gdy poczuł na sobie spojrzenie Neeli. Nie tego od niej oczekiwał. Z każdą kolejną chwilą i każdym słowem, które opuszczało jej usta, niepokoił się coraz bardziej. Rękę, którą wcześniej opierał na jej kolanie, opuścił przy swoim ciele.
- To nie wystarczy, Neela. Obawiam się, że to miejsce może być zbyt duże, by móc porozumieć się bez słów. Wzięcie jakiegoś mrocznego na zakładnika, by mógł nas poprowadzić, też wydaje się zbyt ryzykowne w obecnej sytuacji – przygryzł lekko wargę, wlepiając wzrok w kamienną posadzkę.
- Potrzebujemy kogoś, kto będzie w stanie się z nami porozumieć – wcisnął palec w kolano dziewczyny, by nadać dodatkowej wagi swoim słowom, po czym opuścił się do na posadzkę.
- Na Bogów, możliwe, że będziemy musieli spróbować naszego szczęścia z tą cholerną czarodziejką – przymknął na moment oczy. – Czy magowie są w stanie czarować z połamanymi palcami? – zastanawiał się na głos, wystukując jakiś nierówny rytm na kamiennym podłożu. – Może udałoby się ją tutaj ściągnąć? Znam odrobinkę elfickiego, może coś zrozumieją? Przecież to niemożliwe, żeby Shiran władał ich językiem. Muszą być więc dość podobne – podrapał się po brodzie i odchylił głowę lekko do tyłu.
Shrar Lua… Ha, shu yerda… Qattiqroq…? – zmarszczył brwi i pokręcił głową.
Hm, Tezroq! – uśmiechnął się do siebie, prawie pewien, iż udało mu się sklecić coś sensownego. Jakkolwiek dumny w tej chwili nie był ze swych lingwistycznych talentów, tak szczerze nie wierzył, by mógł użyć ich do sensownego przepytania pierwszego lepszego mrocznego.
Zaraz jednak wydął lekko usta.
- Choć w sumie wątpię, by strażnicy mieli się do tej prośby przychylić, już nie mówiąc o samej magini. Myślę, że gdybyśmy poczekali do uczty, to pojawiłaby się szansa, by odciągnąć ją od tłumu, gdyby tylko przysługiwała nam odrobina wolności. Zdaje się być próżna, chyba potrafiłbym to wykorzystać. – gdybał, lecz urwał, gdy Neela zwróciła Arze uwagę na wagę uciekającego im czasu.
Cień położył się na twarzy barda. Trudno było odmówić szlachciance racji. Przejechał dłonią po twarzy.
- …masz rację. Kurwa, Bogowie… – sapnął, znów przymykając na chwilę oczy. Wziął kilka głębokich oddechów, po raz kolejny starając się pogodzić z beznadzieją ich sytuacji. – Mimo tego, mimo tej okropnej świadomości, uważam, że jeśli zadziałamy w tej chwili, to niczego nie ugramy. Jeśli ten bal choć trochę podobny będzie do tego, co dobrze znam z powierzchni, to jego chaos może być dla nas najlepszą szansą. Pamiętajcie, proszę, że martwi nikomu nie pomożemy. To chujowa myśl i chujowa perspektywa, ale nie widzę tego inaczej. Nie bądźmy kroplami deszczu, które wpadają do oceanu. Pozwólmy sobie coś zmienić. – popatrzył po dziewczynach i marynarzu, zdając sobie sprawę z tego, że zaczyna brzmieć jak echo.
- Może bal jest bliżej, niż sądzimy?
Obrazek
ODPOWIEDZ

Wróć do „Klan Wodnej Gwiazdy”