POST POSTACI
Aremani
Gdy tak ich przypinali do korowodu z "Piątką Wybranych" zielarka walczyła z usilnym kurczem w brzuchu. Być może był to efekt nagłego wstania z zimnej posadzki albo ogólnego poturbowania, ale Aremani powiązała tę niedogodność z poczuciem winy. Albowiem nie walczyła o Shirana w trosce o dobro swoje i reszty grupy. "Ale w sumie to dlaczego? Sam sobie nie pomaga swoim niewyparzonym językiem i brakiem instynktu samozachowawczego. W dodatku zawsze bywa wobec nas opryskliwy, ciągle irytuje. Zrobiłam to, co mogłam. Tak postępuje... dobra liderka." próbowała przekonać samą siebie w myślach. Jednak dlaczego pomimo to dalej czuła się z tym okropnie?Aremani
Patrzyła ze smutkiem w stronę Shirana, jednak zaraz jej uwagę odwróciła nagle spanikowana ex-kapitan. To było zatrważające; Aremani znała ten wzrok. Tak wyglądały spłoszone, przestraszone zwierzęta. Dziewczyna aż drgnęła gwałtownie gdy rudowłosa wyciągnęła w stronę własnej szyi nóż. I krzyknęła bezwolnie gdy Nellrien opadła bezwładnie. Jej okrzyk odbijał się meandrami po podziemiu. Już nie wiedziała, czy to faktycznie jaskinie tak niosą czy to jej głowa zamarła w tym przeszywającym obrazie przemocy. Stępiona nadmiarem emocji Aremani posłusznie poszła w skutym korowodzie, patrząc do ostatniej chwili za pozostawionym na łaskę losu Shiranem.
Nie patrzyła na drogę. Nie próbowała jej zapamiętać, co z resztą wyglądało na karkołomne zadanie. Głowę zaprzątały jej inne sprawy: moralniak w sprawie Shirana; jej zagubione rzeczy i brak broni; dysonans pomiędzy oczekiwaniem na festiwal a trafieniem w niewolę zapomnianej przez bogi rasy. To było bardzo dużo jak dla nawet tak pojemnego umysłu jak ten zielarki. "Co tym bardziej może czuć..." Spojrzała w stronę Neeli. Tej, która miała otrzymać nowe życie. Ale kto mógł przewidzieć, że takie.
W końcu opuścili zdający się ciągnąć w nieskończoność korytarz. To, co Aremani ujrzała, przerwało jej wszystkie myśli. Próbowała ogarnąć karzą uncją swych zmysłów zaskakujący obraz, jaki widziała - rozległość "jaskiń", wygląd przedziwnych roślin, obcą architekturę... Zachwyt i trwoga mieszały się groteskowo w równych proporcjach, nie pozwalając na jakąkolwiek sensowną reakcję. Aremani mogła tylko patrzeć. I iść.
Chyba po raz pierwszy od ich spotkania spojrzała na Dandre i w mig odniosła wrażenie, że mogą myśleć i czuć podobnie. Bard był naturalnie wyczulony na wszelkie wrażenia estetyczne. A Aremani bardzo potrzebowała teraz kogoś, kto mógł wiedzieć, co czuje. Minimalizowało to poczucie bezradności i emocjonalnego osamotnienia. "Czyli albo jeszcze nie zwariowałam albo mój mózg zdegradował się do poziomu Pana Pióro..." Odstawiła złośliwe myśli na bok. Mogła z nich zrezygnować dla choć chwili pocieszenia w tej niekomfortowej sytuacji. Gdy elfka konfersowała z Dandre Aremani postarała się przysunąć bliżej barda, na ile pozwalał jej na to korowód. Nie chciała niczego konkretnego. Poza poczuciem bliskości.
Przystanek nie trwał długo i ruszyli dalej, wciąż okalani nieziemskimi widokami. Botaniczne zapędy Aremani ciągnęły ją do zainteresowania się mijanymi grzybami, toteż nawet nie zauważyła, jak nagle przystanęli na jakimś ogrodowym tarasie. Wymiana zdań pomiędzy Luą a jakimś szaroskórym elfem wydawała się zawiła i tylko spotęgowała w dziewczynie poczucie winy, że nie powalczyła o obecność Shirana. Niemniej nie potrzeba było tłumacza, by domyślić się, że starszy szpiczastouchy to sam Zerith Dalal, o którym się tyle nasłuchali. I który miał ich "obejrzeć".
Ze zdziwieniem przyjęła wiadomość o ich nowych, niewolniczych funkcjach. "Mamy obsługiwać... Przyjęcie? No na pewno lepsze to niż dłubanie kilofem w nieznanych kamieniach." O dziwo napawało ją to lekką dozą optymizmu. Dawało szansę na wytchnienie, ułożenie sobie wszystkiego w głowie, być może nawet opracowanie jakiegoś planu! Dodatkowo "przyjęcie" było wybitną okazją, by wykorzystać jakiś rodzaj rozluźnienia wśród ich ciemiężycieli. "A jeśli przy okazji mogę tym jaskiniowym padalcom nazmyślać o Powierzchni i zniechęcić do jej eksploracji tym lepiej."
Słowa mrocznej elfki do ich krawcowej napawały jednak niepokojem. Bogowie tylko wiedzieli, co elfy mają na myśli przez "bycie płótnem" i widząc ich sadystyczne zapędy nie oczekiwała, że będzie to coś przyjemnego.
- Yunana... - odezwała się tylko ledwo słyszalnie, gdy odciąganą ich od kobiety, która okazała im do tej pory tyle szacunku. "Chciała nam uszyć stroje... a my nie możemy nic dla niej zrobić." Gdy echem poniosło się imię barda Aremani od razu wiedziała, że zadziała to jak płachta na byka wobec szlachetnego serca poety. Nie mogła jednak pozwolić mu na robienie niczego rycerskiego. Potrzebowała go, jak zresztą wszystkich, ale jego najbardziej. W korowodzie łańcuchów zbliżyła się tylko do niego jak tylko mogła i w próbie bycia empatyczną odezwała się do niego.
- Proszę, nie róbmy niczego głupiego. Odzyskamy Yunanę. Będziemy się starać. Ale najpierw musimy się rozeznać co i jak, błagam Dandre. Trzymaj się nas. Trzymaj się... mnie.