POST BARDA
Shiran
Strażnicy leniwie skrzyżowali włócznie, blokując wejście na schody, ale gdy Shiran się odezwał, zmierzyli go wzrokiem, a potem spojrzeli po sobie. Jeden wzruszył ramionami w geście znanym chyba wszędzie i zabrał broń, ale drugi nie był tak skłonny do współpracy. Zmrużył oczy, wpatrując się w elfa ukrytego pod zaklęciem iluzji, który poczuł nagle, jakby ta popielata maska zaciskała się na nim mocniej, gęściej, wzmocniona przez milczącego Autha. Żaden z nich nie chciał, żeby jego prawdziwa tożsamość została odkryta tutaj i teraz, bo mogłoby się to skończyć bardzo źle.
-
Nie jest stąd - powiedział strażnik, w języku mrocznych, ale na tyle wyraźnie, że Shiran nie miał problemu ze zrozumieniem go. A może po prostu gdy się na tym skupiał, znajomość elfiego stopniowo wracała, choć nie używał tego języka od lat?
-
Co z tego? Ruda też nie jest.
- Dlaczego on ma pomóc? Ona jest dla pana Dalala. Jak jest problem, to powinni wysłać kogoś stąd.
- To idź z nim, na Uranusha.
Strażnik wahał się chwilę, aż w końcu skinął głową.
-
Pójdę z tobą.
Fantastycznie, skomentował Auth.
Kolejny, który umrze.
Ale przynajmniej Shiran mógł wejść na piętro. Droga na schody otworzyła się przed nim, dzięki czemu z chwili na chwilę był coraz bliżej Nellrien - tej, która nigdy nie potrzebowała niczyjej pomocy i ze wszystkim radziła sobie sama... tylko akurat nie w tej chwili. Mroczny z włócznią szedł za nim, wprowadzając go najpierw do przestronnego pomieszczenia, wypełnionego po sufit z pewnością wyjątkowo cennymi księgozbiorami. Plątało się tu kilka osób, w tym dwójka mrocznoelfich dzieci, na oko w wieku dziesięciu, może dwunastu lat, w teorii pilnowana przez znudzoną opiekunkę, a w praktyce zostawiona sama sobie, bo opiekunka zajęta była wyglądaniem przez okno. Nikt nie zwrócił uwagi na dwóch strażników, bo kręcili się oni po całym pałacu i jego okolicach. Taktyka Shirana okazała się strzałem w dziesiątkę, bardziej, niż mógł się spodziewać, gdy tworzył w głowie ten plan.
Gdy wyszli z biblioteki, znaleźli się na szerokiej antresoli, górującej nad salą balową. To musiało być miejsce, do którego na parterze prowadziły największe, podwójne drzwi; teraz pełne było gości, służby, rozmów i śmiechów. Rozświetlone kryształowymi kandelabrami, lśniącymi swoją własną magią, ozdobione szerokimi pasami białej tkaniny podwieszonej pod sufitem, wyglądało bardzo gustownie i elegancko. Tylko duża, ciemna kotara, sięgająca od dachu po podłogę i przesłaniająca przeciwległą ścianę, wydawała się tam nie pasować. Cokolwiek jednak kryło się za nią, pozostało dla Shirana niewiadomą.
Po lewej stronie czekały na nich kolejne podwójne drzwi, zdobione geometrycznym wzorem. Stał przy nich kolejny strażnik, ze zmęczonym spojrzeniem i dużym, ciemnym sińcem na policzku, odznaczającym się nawet od jego popielatej skóry. Zanim którykolwiek z nich zdążył zrobić cokolwiek, z pilnowanego przez niego pomieszczenia dobiegł łomot, a potem coś uderzyło w drzwi i z brzękiem upadło na podłogę.
-
Zmieniasz mnie? - spytał strażnik z przebłyskiem nadziei i zerknął podejrzliwie na Shirana. -
Kto to?
- Wysłali go do niej. Ma ją uspokoić.
- Powodzenia - prychnął i wcisnął mu klucz w rękę, by zaraz po tym szybkim krokiem odejść po schodach do sali balowej. Może potrzebował zimnego okładu, albo po prostu wina?
W przeciwieństwie do tutejszego strażnika, ten z parteru nie zamierzał tak łatwo zostawić obcego elfa samego sobie. Gdy Shiran postanowił przekroczyć próg, on zrobił to zaraz za nim.
I pierwszym, co półelf dostrzegł, gdy znalazł się w środku, była lecąca w jego stronę srebrna taca. Na szczęście nie była tak dobrze wycelowana, jak kusza, którą Nellrien przywitała go przy ich pierwszym spotkaniu; naczynie przeleciało obok jego ramienia i uderzyło w ścianę, zrzucając z niej ramę z obrazem. Pokój był dużą sypialnią, której centralną przestrzeń zajmowało ogromne łoże. I być może wcześniej, zanim trafiła tu pewna rudowłosa, ludzka kobieta, był ładny i utrzymany w porządku. Teraz wszystko leżało wszędzie, na ozdobnym dywanie widniała plama z wina, a sama przyczyna tego stanu rzeczy stała za przewróconym biurkiem i trzymała ręce na oparciu krzesła, gotowa walczyć meblem, skoro nie dali jej innej broni.
Nie wyglądała tak, jak wtedy, gdy Shiran widział ją po raz ostatni. Zniknęła jej luźna koszula i wygodne spodnie, zniknęły wysoko wiązane, skórzane buty. Teraz na modłę mrocznych obwieszona była złotem - biżuteria stanowiła sporą większość jej ubioru: złota obręcz na szyi, złote bransolety na ramionach i przedramionach, zdobione łańcuszki układające się równo na jej dekolcie i spływające pomiędzy piersi, złoty pas, wiszący nisko na biodrach i zaledwie kilka skrawków cienkiej, jasnoszarej tkaniny, złośliwie zakrywających to, co dla patrzącego mogłoby być najbardziej interesujące. Wyrysowane przez driady linie teraz pokryte były czymś złotym, przez co wyglądała, jakby w półmroku sypialni półnaga Nellrien cała się skrzyła. Tylko jej rude włosy były takie, jak zwykle - rozpuszczone, potargane, luźno opadające na ramiona.
To nie był widok, który pomagał na przepełniający Shirana głód.
-
Zajebię was wszystkich - poinformowała ich z przekonaniem, choć mówiła niewyraźnie, a gdy puściła krzesło, by zrobić krok w ich stronę kolejnej rzeczy, którą mogłaby w nich rzucić, nogi ugięły się pod nią i zachwiała się. Złapała się kolumny łóżka, rzucając w nich tym razem niczym więcej, niż wściekłym spojrzeniem. -
Ktokolwiek spróbuje mnie jeszcze dotknąć, to mu odgryzę pierdolone palce.
Dandre i Aremani
Magia zakotłowała się w Aremani, a jej jaźń uniosła się w górę w formie widmowego ptaka, o którego obecności wiedziała tylko ona sama. Zanim jeszcze odpłynęła w swoje zaklęcie, dostrzegła zdezorientowane spojrzenie Jalena, ale nikt jej nie przeszkadzał - mogła w spokoju poprowadzić swoją jaźń na zewnątrz, poza pokój, w którym zostali zamknięci. I gdy przeniknęła przez ścianę, zobaczyła zamieszanie, którego przedtem Shiran mógł doświadczyć na własnej skórze: dziesiątki gości, plączących się po pałacu w tę i z powrotem, służbę, strażników i wszystkich tych, którzy brali udział w świętowaniu tego wyjątkowego dnia. Szybkie zorientowanie się w rozkładzie pomieszczeń pałacu nie stanowiło dla niej najmniejszego problemu. Duża sala balowa, zakończona wysoką kotarą, musiała być miejscem, do którego mieli zostać zaprowadzeni; na jej końcu, tuż przy tej ciemnej zasłonie, dostrzegła ogromne natężenie magii, skumulowane w jednej osobie - musiała to być sama Argith - a także wąską strużkę mocy, która łączyła ją z czymś odległym, znajdującym się daleko poza granicami posiadłości. Kolejne skupisko magii wyczuła piętro wyżej, na górującym nad salą balową balkonie; coś, co wydawało się dwiema osobami splecionymi w jedną, o dziwnie znajomym odcieniu mocy.
Zanim jednak zdołała dostrzec więcej, coś wyrwało ją z zaklęcia, a zanim w pełni odzyskała kontrolę nad własnym ciałem, ktoś szarpnął ją za ramię w górę, zmuszając do wstania. Nie był to najprzyjemniejszy powrót do rzeczywistości.
-
Sizning vaqtingiz keldi - rzucił ostro strażnik, nie ten, który rozmawiał z nimi wcześniej we wspólnym, a drugi, mniej przyjazny.
Towarzyszyło mu trzech innych. Niewolnicy zostali zebrani w jedną grupę i poprowadzeni ze swojego tymczasowego więzienia prosto na wielką ucztę pana Zeritha Dalal.
Tak, jak wielkie skupisko mrocznych elfów musiało być dla nich samo w sobie fascynujące, tak oni stanowili atrakcję, jakiej nigdy dotąd tutaj nie doświadczono. Rozmowy wokół nich cichły, choć przecież i tak nie byli w stanie zrozumieć ani słowa. Przyciągali spojrzenia, ktoś nawet po drodze uniósł dłoń, by dotknąć burzy loków Aremani, jakby była przechodzącym przez salę zwierzęciem do pogłaskania; i choć byli w miarę wystrojeni, przygotowani na święto Równonocy, do którego ostatecznie nie doszło, i tak dużo im brakowało do elegancji gości pana Zeritha Dalal. Złoto i srebro, zdobiące popielatą skórę i włosy tutejszych, lśniły w blasku świecących kryształów i pobrzękiwało przy ich gestach. Szepty, same w sobie niezrozumiałe przez obcość języka, nie pomagały im się odnaleźć.
Straż poprowadziła ich na sam koniec sali, pod wysokie, ozdobne krzesło - choć jeszcze nie tron - na którym zasiadał znany im już pan tego skrawka podziemi. Obok niego stała shrar Lua, uśmiechając się do nich promiennie, a w jej oczach błyszczała drapieżność i ekscytacja, których nie próbowała ukryć. Stanowiła jedyną osobę wśród mrocznych, która odziana była w coś o żywych kolorach: na jej szczupłym ciele idealnie układała się czerwona suknia, z rozcięciami na udach i w talii. Czerwona suknia, którą przecież bardzo dobrze znali. Która jeszcze dzisiejszego poranka przyciągała spojrzenie Biriana i kusiła, by szybko znaleźć się na podłodze. Na popielatej skórze mrocznej elfki wydawała się ciemniejsza.
Yunany nie było widać nigdzie w okolicy.
-
Witajcie w dniu odzyskania słońca, drodzy goście - odezwała się Argith we wspólnym, rozkładając ręce w prześmiewczo uprzejmym geście. -
To wasza chwila. Opowiecie nam o naszym nowym świecie. Opowiecie nam o słońcu, drzewach i gwiazdach, a potem zagracie nam pieśni, którymi nie sławicie bogów.