Zapomniana świątynia

181
POST BARDA
Corin, choć prawdopodobnie nie używał ich kajuty, wołać kręcić się po statku i drzemać w obcych hamakach, teraz czuł się z powrotem jak w domu. Swobodny sposób, w jaki zajął swój ubrudzony fotel, mógł znaczyć, że w końcu odzyskał spokój.

- Ashton opowiadał o dżungli i goblinach. I o jaszczurach, które zabiły część więźniów. I oczywiście o grobowcu... - Wyliczał Yett. - Nie wiem, ile dodał od siebie, a ile rzeczywiście się działo, pewnie usłyszymy to jeszcze nie raz. - Podparł brodę na ręku, przypatrując się Verze. Włosy, które od wielu dni nie widziały z grzebienia, były wyjątkowo uparte i nie chciały rozplątać kołtunów. - Ja nie czułem wpływu tego Ferbiusa. Nie chce mi się wierzyć, że od początku chodziło o mnie. Chyba... Chyba kłamał? Żadna z naszych dziewczyn nie narzucała mi się w ten sposób.

Twarz Corina była szczera, zdziwiona. Ale czy właśnie nie w ten sposób działały Ferbius, gdyby chciał ukryć swoje dziedzictwo, zasadzone w brzuchu jakiejś niewiasty za sprawą błogosławionego Yetta?

- Mógł chcieć odwrócić twoją uwagę, żebyś zostawiła go w spokoju. Dała czas na cokolwiek... sobie wymyślił. - Corin zastanawiał się na głos, a jego wzrok podążał za dłonią trzymającą grzebień, nawet wtedy, gdy ta się zatrzymała. - Pomyśleć, że nasz potomek mógłby być wcieleniem boga? - Zdziwił się na głos, ale zaraz pokręcił głową. - Vero, przecież ja z nikim, nic. Nie potrzeba ziół. Chłopcy poszli na dziwki w Tsu'rasate, ale ja zostałem. Jeśli chcesz potwierdzenia, zapytaj Yali, Tripa, Iriny?

Verę dobiegło ciche, dziecięce marudzenie. Jakby zza ściany, cienki głosik nasilał się, sugerując rychłe wybuchnięcie płaczem.
Obrazek

Zapomniana świątynia

182
POST POSTACI
Vera Umberto
Nie istniały chyba słowa, jakimi mogłaby opisać ulgę, którą poczuła w tym momencie. Wypuściła powietrze z płuc, po raz pierwszy czując, że może normalnie oddychać, a jej ramion nie obciąża ciężar tej niewiadomej. Była przygotowana na tę informację. Gotowa na milczące obserwowanie, jak Yett podnosi się z fotela i podchodzi do biurka, by wyjąć zioła i zanieść je swojej nowej nałożnicy, albo i kilku. W wyobraźni Very kotłowały się już wizje wyuzdanych orgii z jej oficerem i wszystkim dziewczynami z załogi w roli głównej, jakie miały miejsce, gdy ona mozolnie przebijała się przez dżunglę. Ale nic takiego się nie wydarzyło; wierzyła Corinowi, bo dlaczego miałby ją okłamywać, gdy spokojnie poinformowała go tylko o tym, że ma przekazać zioła komu trzeba, nie robiąc wokół tego żadnego zamieszania?
Dopiero teraz pozwoliła sobie na swobodny, pełen ulgi uśmiech i na spojrzenie na niego tak, jak patrzyła wcześniej. Bez obaw, niepewności i wątpliwości. Co by się nie działo, jakkolwiek Ferbius nie próbowałby wpłynąć na ich życie, Corin był jej, a ona była jego. Twierdził, że nie czuł żadnego wpływu, więc wszystko, co mówił i wszystko, co robił, było wynikiem jego własnych uczuć. Prawdziwych uczuć. Nikt nie zmusił go do tego, by poślubił Verę Umberto.
Odłożyła grzebień i wstała, tylko po to, by przejść na sąsiedni fotel, ten sam, na którym siedział oficer i wpakować się mu na kolana, przodem do niego. Poprowadziła jego dłonie na swoje biodra, a potem czule odgarnęła z jego twarzy te kosmyki włosów, które z kucyka wyrwał wiatr. Pokręciła przecząco głową.
- Nie potrzebuję potwierdzenia osób trzecich - powiedziała cicho. - Wierzę ci. Bogowie...
Oparła czoło o jego własne i splotła dłonie na karku mężczyzny. Z jej ust wyrwało się coś pomiędzy szlochem a parsknięciem śmiechem. Sama nie wiedziała, czy bardziej chce się śmiać, czy płakać.
- Tak się bałam - przyznała. - Przygotowałam się już na najgorsze. Na to, że powiesz mi, że właściwie to trochę głupia sprawa, ale nigdy mnie nie kochałeś. Na to, że będę przeganiać pięć gołych dziewczyn z własnej kajuty. W myślach już się z tobą pożegnałam - uniosła jego głowę do siebie i pocałowała go krótko. - Nie mogłam jeść. Nie mogłam spać. Byłam przekonana, że to będzie koniec. Obiecałam sobie przyjąć to godnie, cokolwiek by się nie wydarzyło. Wmawiałam sobie, że tyle lat byłam sama, że mogę dalej być. Jakoś... jakoś zniosłabym twoją obecność obok. W osobnej kajucie. Znów planowałam przebudowę. Corin...
Pocałowała go ponownie, tym razem nie odrywając się od niego długo, stęskniona. Jej dłonie powędrowały po jego klatce piersiowej i brzuchu w dół, w kierunku paska od spodni.
- Nic już nad nami nie wisi - szepnęła. - Jesteśmy...
Przerwała i znieruchomiała, gdy usłyszała dźwięk, jakiego początkowo nie potrafiła do niczego przyporządkować. Któraś z dziewczyn płakała za ścianą? Nie, ten płacz był inny, jakby...
Wyprostowała się gwałtownie.
- Nie pozbyłeś się tych ludzi? Nie możemy ich zabrać na Harlen. Wciąż są na statku? - spytała, a potem szeroko otworzyła oczy. - Chyba nie zostawiłeś samego dzieciaka? Corin?
Obrazek

Zapomniana świątynia

183
POST BARDA
Yett nie zabrał ziół Very z biurka, nie zainteresował się nawet nimi, wciąż skupiony na Verze. Cokolwiek działo się w jego głowie, Vera nie wiedziała. Szare oczy śledziły jej ruchy, gdy łapał ją w ramiona, gdy przyciągał do siebie jej ciało, kładł dłonie na jej biodrach i ściskał, jakby chcąc pokonać tęsknotę, która dotąd go ogarniała. Ciekawskie palce prześlizgnęły się po jej bokach, zahaczyły o biust, grożąc, że wedrą się pod skąpe ubranie.

- Już po wszystkim, kochanie. - Mruknął w zapewnieniu, w jego głosie brzmiał uśmiech. - Pokonałaś go i na powrót jesteśmy tylko dla siebie. Zawsze cię kochałem. Wyszłabyś za mnie wierząc, że cię nie kocham? - Zaśmiał się, samemu garnąc do pocałunków. Nie tylko Verze brakło czułości. - Nie musisz się już niczym martwić. Jestem przy tobie i cię nie opuszczę.

Gorące pocałunki i dłonie błądzące po ciele niechybnie prowadziły do zbliżenia, z tak dawna wyczekanego, lecz dziecięcy głos przerwał miłostki, gdy dziecko zaczęło płakać. Corin westchnął wiedząc, że nie może tego tak zostawić. Płacz się nasilał.

- To tylko mały Tom. - Wyjaśnił Corin, delikatnie popychając Verę, by namówić ją do zejścia z jego kolan. - Nie chcieli go zabrać, a nie zostawimy go goblinom, prawda? Osmar nalegał. - Zrzucił winę na bosmana, choć pewnym było, że to tylko wymówka. - Gustawa i Silas się nim zajmą.

Płacz się zbliżał, a już po chwili klamka zaczęła się poruszać, gdy mały gość chciał dostać się do ich kajuty.
Obrazek

Zapomniana świątynia

184
POST POSTACI
Vera Umberto
Nie było szans, by mogła funkcjonować z Yettem w kajucie obok, gdyby to wszystko się posypało i teraz to do niej docierało. Potrzebowała jego dotyku bardziej niż snu, bardziej niż jedzenia, może tylko nie bardziej, niż powietrza. Jej ciało reagowało na niego natychmiast, na jego dłonie, usta i szare oczy. Nie byłaby w stanie tego ignorować, gdyby on już jej nie chciał i byłoby to bardzo upokarzające zakończenie ich związku.
- Nie wiem - przyznała cicho. - Kiedy już uwierzyłam, że naprawdę mnie chcesz, przyszedł on i namieszał mi w głowie. Łatwiej było pogodzić się z faktem, że twoje uczucie jest wytworem obcej magii, niż że jest prawdziwe. Mogłeś nie zdawać sobie sprawy. Mogłeś... Nie wiem. Ale tak się bałam. Tak się bałam, Corin. Nie tego, że umrę, ale że tego, że nie mam już do czego wracać.
Wstrzemięźliwość przed jej wyruszeniem w dżunglę nie sprzyjała wstrzemięźliwości teraz. Zostawił dziecko na statku i jeszcze ją od siebie odpychał? W takiej chwili? Teraz, kiedy w końcu mogli oddać się długo wyczekiwanej rozkoszy? Jęknęła w rozczarowaniu i irytacji, ale zsunęła się Corinowi z kolan i wstała.
- Siostra to nie miejsce dla dziecka - skomentowała z pelnym przekonaniem w głosie. - Skąd pewność, że Silas i Gustawa będą chcieli się nim zająć? Nie będzie pływał z nami.
Machnęła dłonią, pozwalając oficerowi zająć się tymczasowo swoim przybranym dzieciakiem. Do Harlen dotrą niedługo i Vera naprawdę miała nadzieję, że tam znajdzie się ktoś, kto chłopca wychowa. Ona... ona co najwyżej mogła płacić na jego utrzymanie, skoro istniało ryzyko, że to z niej ręki zginęła matka lub ojciec Tima, czy innego Toma. No i była zła. Chciała mieć uwagę Yetta dla siebie, tylko dla siebie, przynajmniej przez najbliższą godzinę.
- Muszę się umyć i przebrać - mruknęła, odwracając się do komody z normalnymi ubraniami. Takimi, w których nie było widać jej blizn i trzech czwartych biustu.
Obrazek

Zapomniana świątynia

185
POST BARDA
- Jeszcze do tego wrócimy. - Obiecała Corin przekornie, bo nie zamierzał zostawić małżonki bez zainteresowania. Były jednak sprawy, które wymagały natychmiastowej reakcji. Mały Tom nie zamierzał pozostawić Verze i Corinowi wyboru. - Jeśli nie Gustawa, to któraś z dziwek Silasa. Nie zostanie na Siostrze.

Oficer ścisnął dłoń ukochanej, przechodząc obok, by skierować się wprost do drzwi. Wystarczyło je uchylić, by malec wpadł na oficera, łapiąc jego ubranie i marudząc dalej. Corin podniósł chłopca i przytulił, starając się zapobiec dalszemu szlochowi.

- Czekałeś na kapitan? Zobacz, to jest pani kapitan. - Wyjaśnił chłopcu. Tom ściskał w ręku małego wypchanego karena, zabawkę zakupioną i podarowaną mu przez załogę. - Poczekamy, aż pani kapitan umyje buzię i ubierze czyste ciuszki, a my poszukamy Osmara. Porozmawiamy na pokładzie.

Dziecko pikowało głową, pchają jednocześnie ucho zwierzątka do ust. Pozbawiony matki malec nie miał łatwego życia, więc lgnął do każdego, kto okazywał mu zainteresowanie. Corin był w tym dobry. Yett mrugnął do Very porozumiewawczo I wyszedł, zostawiając ją kąpieli.


Kiedy Vera oporządziła się i wyszła na zewnątrz, Tom był już w rękach Osmara; nie dosłownie, gdyż chłopiec jedynie trzymał się boku krasnoluda jak zasmarkany cień. Na statek zwlekano pierwsze skrzynie z plaży (lekko osmolone) i zbierano drużynę, która miała przeszukać statki i zebrać z nich pozostałe skarby. W grupce był też Sovran, przebrany i uzbrojony w kapelusz, który ukradł komuś z Albatrosa.

- Ja ci mówię, kurwiu, że nie pójdziem tam, bo za daleko. Ale podpal las i może się zjarają! - Bosman tłumaczył Smoluchowi, gestykulując obficie.

- Sovran chce iść do wioski trolli, kapitanie. - Głos Iriny doszedł bez ostrzeżenia, choć przecież musiała od początku stać obok Very. Przecież nie mogła pojawić się tam znikąd. - Nieść zemstę za swoich.

- A co znajdziemy u trolli?
- Podłapała temat Yala. - Kosztowności?

- Nie. -
Odpowiedź elfa była natychmiastowa.

- To nikt ci nie pomoże. To pracki statek, kamracie.

- Kamracie?

- Przyjacielu.


Yett musiał się czymś zająć, bo nie było go na górnym pokładzie.
Obrazek

Zapomniana świątynia

186
POST POSTACI
Vera Umberto
Zmusiła się nawet do uśmiechu, gdy padło na nią spojrzenie chłopca. Współczuła mu, nie to, że była obojętna względem jego losu, ale wiedziała, że nie będzie pamiętał. Ani matki, ani świątyni, ani niczego związanego z tymi wydarzeniami. I naprawdę życzyła mu jak najlepszego życia, ale była też pewna, że ona nie jest w stanie mu go zapewnić. Zresztą, nie darzyła go żadnym uczuciem. Podejrzewała, że gdyby miała własnego dzieciaka, patrzyłaby na niego trochę inaczej i robiłaby wszystko, żeby o niego zadbać. Tutaj... Naprawdę uważała, że lepiej mu będzie pod opieką każdej innej osoby na świecie. No, może poza Aspą. Aspie by go nie oddała.
Ale trzeba przyznać, że Corin dobrze wyglądał z synem na rękach... choć całkiem możliwe, że w tej chwili mogłaby go zobaczyć przytulonego do Osmara i doszłaby do tych samych wniosków. Po prostu dobrze wyglądał. Stęskniła się, a wszystkie te emocje, które w sobie dusiła, szykując się na pożegnanie, teraz powróciły ze zdwojoną siłą, co poradzić.
Ale może faktycznie najpierw powinna zrobić coś, żeby wyglądać jak człowiek. Kiedy więc została sama, rozebrała się z elfich ciuszków, umyła w zdecydowanie zbyt małej misce (fortuna za balię i gorącą kąpiel!). Sporo czasu poświęciła na doprowadzenie włosów do porządku, bo i tak przecież czekali na przypływ, nigdzie im się nie spieszyło. Ubrała się w czerwoną koszulę i ulubiony gorset, zmieniła buty na suche i obwiesiła się złotem tak, jak należało. Ferbius przegrał, mimo obietnic swoich i przepowiedni Nanai nie odebrał jej niczego, Vera mogła z powrotem stać się dawną sobą, odzyskać swoją pewność siebie i przeświadczenie, że jest silniejsza, niż wszystko, co los jest w stanie rzucić jej pod nogi.
Po wyjściu z kajuty omiotła pokład spojrzeniem, od razu dostrzegając przyczynę całego zamieszania i będąc szczerze zdziwioną, że jest nią akurat Sovran. Podeszła do niego.
- Nie, Sovran - powiedziała zdecydowanie. - To nie jest nasza walka. Wasz oddział trzydziesty któryś ma wyczyścić las z trolli i to zrobi. My czekamy na przypływ i wracamy do domu.
Obrazek

Zapomniana świątynia

187
POST BARDA


Chłopiec nie wydawał się mieć do Very ani złych, ani dobrych odczuć. Malec ściskał ją wcześniej, w dżungli, lecz przez stres wydarzenia nie zarejestrował, kto się nim opiekuje. Teraz widział tylko niezadowoloną panią i Corina, do którego zdążył się przyzwyczaić. Nic dziwnego, że trzymał się właśnie jego.

Tom ufał również Osmarowi, którego trzymał się, by nie porwał go diabeł o czarnej twarzy. Dla kontrastu, Sovran w ogóle nie zwracał na dziecko uwagi, za to zwrócił się ku Verze, gdy tylko dostrzegł ją na pokładzie.

- Kapitan! - Warknął w jej stronę, wyraźnie zły. - Zrobili im, zrobili mnie! - Przez emocje elf nie mówił wyraźnie.

- Czarnuszek, ty się tak nie pieklij, bo ci żyłka pierdząca pęknie! - Osmara wyraźnie bawiło zachowanie maga. - Co ci te psubraty zrobili?

- Zupę!

- I za zupę chcesz ich powybijać?

- Na reję!
- Zgodził się niespodziewanie Mały Tom. Piraci zdążyli go nauczyć, jak się odzywać, a teraz śmiali się, podziwiając swoje dzieło.

- Na sreję, nie żartujecie w ten sposób! - Oburzyła się Gerda, wiedząc, że może to być drażliwy temat dla i tak już rozdrażnionego elfa.

Yett wynurzył się z dziobowej kajuty razem z Nepalem. Jego kwaśna mina, z pewnością spowodowana zapachem towarzysza, rozchmurzyła się, gdy tylko dostrzegł Verę.

- Kapitan ma rację, jeśli są tam twoi ludzie... Twoje elfy, to z trolli niewiele zostanie. - Zapewnił Corin, podchodząc do sfrustrowanego maga. Sovran odsunął się, uciekając spod ręki, która miała oprzeć się na jego ramieniu. - Mówiłeś, że są waleczni.

- Moi?
- Powtórzył po Corinie, odzywając się do niego pierwszy raz od długiego czasu.

- Mroczne elfy, tak?... Coś źle zrozumiałem?

- Moi?


Kolejny konflikt wisiał na włosku.

- Dajcie królewnie rumu, bo chyba ma cieczkę! - Zakrzyknął stary Ember, nie przebierając w słowach.
Obrazek

Zapomniana świątynia

188
POST POSTACI
Vera Umberto
Mh. Czyli Sovran jej nie uwierzył w historię o grzybie. Niefortunna sprawa. Pluła sobie w brodę, że nie powiedziała orczycy wcześniej, że ma na ten temat trzymać język za zębami. Pieprzona zielona, za grosz pomyślunku. Czasem miała wrażenie, że im ktoś był większy i bardziej umięśniony, tym mniej miał we łbie.
Nie do końca rozumiała, o co w tej chwili Sovran wściekał się na Corina i dlaczego słowo "twoi" obudziło w nim taką furię. Byli jego pobratymcami, czyż nie? Może jego życie już teraz wyglądało trochę inaczej, ale nie mógł się wyprzeć pewnych powiązań, zwłaszcza, że dostali od tych mrocznych całkiem pokaźne wsparcie, które pozwoliło im przetrwać oczekiwanie na Siostrę. Vera nie wściekałaby się o to, gdyby znalazła się na jego miejscu. Gdyby od roku prawie żyła wśród mrocznych i powiązaliby ją w rozmowie z innymi osobnikami z powierzchni. Zresztą, elf sam chciał iść teraz i nieść zemstę, prawda? Nie za poległych członków swojej załogi, tylko za ugotowane z przyprawami i warzywami mroczne elfy. Byli jego. Znów poczuła, jak żołądek podchodzi jej do gardła.
- Sovran. To nie jest nasza walka. To nie jest twoja walka - powtórzyła. - Powinniśmy się cieszyć, że przeżyliśmy, że było ich tam tak mało i że potem nas więcej nie znaleźli. Trolle są szybkie, silne i niebezpieczne. Nie powinniśmy byli tam w ogóle trafić. To cud, że całej naszej trójki nie przerobili na obiad.
Stanęła przed nim, tak, by zwrócić na siebie jego uwagę.
- Na powierzchni nie ma jedynie rozwiniętych cywilizacji, żyjących w dużych miastach i hodujących zwierzęta na ubój. Herbia jest wielką przestrzenią, zamieszkałą przez najgorsze rodzaje stworzeń. Nie było cię z nami, kiedy walczyliśmy z syrenami. Kiedy przypłynęły na Harlen. Przepędziliśmy je stamtąd i nikomu nie przyszło do głowy płynąć za nimi, by nieść zemstę za wszystkich poległych, bo stracilibyśmy drugie tyle. I jestem przekonana, że takich stworzeń jest jeszcze więcej. Takich, które chętnie wgryzłyby się w twoje, czy moje mięso. Powinniśmy się cieszyć, że trolle nie znalazły nas potem w świątyni albo na plaży. Cieszyć się, że żyjemy, i nie kusić losu już więcej.
Obrazek

Zapomniana świątynia

189
POST BARDA
Historia Very nie była przekonująca, tym bardziej, gdy Pogad nie przytrzymała jej wersji, a jedynie głosiła dalej swoje mądrości. Po pierwszym szoku, Sovran przeszedł do chęci niesienia zemsty. I chociaż bardzo chciał wyjaśnić to, co zamierzał zrobić, emocje zabierały mu możliwość swobodnego formułowania zdań.

- Nie nasza walka. - Powtórzył po Verze. - Moja walka. To ja... moich! - Warknął, podkreślając fakt, iż podano mu przedstawiciela własnej rasy. - Moi, nie waszych! Wy, nie ja!

- Sovran, przyjacielu... nie rozumiem, co mówisz
. - Corin bardzo starał się porozumieć z elfem, nie zbliżał się już jednak do niego, wiedząc, że próba kontaktu nie skończy się najlepiej.

- Ty mówisz! - Oskarżycielski palec został wyciągnięty nad ramieniem Very, by skierowany został w Corina. - Moi! Nie z wami. Z nimi.

- Smoluszek? Co ty pieprzysz? - O
smar podrpał się po brodzie. - On nie za długo na słońcu siedział? Gorzej niż tym popierdolonym Ighnysem...

- Syreny i trolle? Nie! Nie! - Widząc, że nikt nie pojmuje jego rozumowania, Sovran zatrzymał się i wziął głębszy wdech. Musiał się uspokoić i ułożyć w głowie słowa. - Powiedział, że moi. Jestem z wami, ty mówiłaś. Nie z... elfami. - Wyjaśnił nieco wolniej.

- Jesteś z nami? Sovran...? Oooh...
- Yett pojął w końcu. Uniósł dłoń ku tyłowi głowy w zakłopotaniu. Spostrzegł swój błąd. - To tylko takie wyrażenie. Jasne, że teraz jesteś z nami. Nie z nimi. Twoi, miałem na myśli, jako... gatunek. Rodzaj elfów. Nie miałem na myśli...

Elf nie dał się przekonać ani nawet nie wysłuchał wyjaśnień do końca. Rzucił Yettowi spojrzenie i wyminął ich wszystkich, by skierować się z powrotem do swojej kajuty. Odprowadziły go ciche parsknięcia rozbawienia.

- Kurwa, jaki ckliwy. - Marudził Osmar, któremu aż tak do śmiechu nie było. Konflikty na statku wpierw przechodziły przez bosmana, więc oznaczało to więcej pracy dla niego.

- Suczka z cieczką, jak nic. - Dodał Ember. - Moja żona nawet taka przypierdalająca się nie była.

- W każdym razie, dzieci, które chce rumu?!
- Zawołał krasnolud, chcąc zmienić temat.

- Ja! - Mały Tom uniósł rączki.

- Nigdy go nie zrozumiem. - Mruknął Yett, podpierając się o własne biodro. - Porozmawiam z nim później, niech ochłonie. Wszystko w porządku, Vera?
Obrazek

Zapomniana świątynia

190
POST POSTACI
Vera Umberto
- Sovran... czekaj! Powoli! - próbowała powstrzymać elfa przed wypluwaniem z siebie potoków słów we wspólnym, zbyt chaotycznych, by ktokolwiek był w stanie cokolwiek z nich zrozumieć. Nawet ona, choć zdawało się jej, że zrobiła spore postępy w porozumiewaniu się z Sovranem, nie miała pojęcie, co on bredzi. Uniosła w górę rozprostowane dłonie. - Stop!
Gdy Corin wyjaśnił to, czym najwyraźniej zdenerwował elfa, Vera wyciągnęła rękę w jego stronę i pokiwała z przekonaniem głową, jakby chciała w ten sposób wyrazić swoje poparcie względem słów oficera.
- Oczywiście, że jesteś z nami! Ile razy mam ci to mówić? Jesteś nasz! Poszłyśmy z Pogad za tobą i wyniosłyśmy cię stamtąd na plecach, jakich więcej dowodów chcesz? Twoi to twoi, bo są czarni. Tak się tylko mówi! Nikt się ciebie nie wyrzeka tylko dlatego, że połączył cię z nimi w jednym zdaniu! Musisz więcej rozmawiać we wspólnym, jeśli nie chcesz takich nieporozumień! - zirytowała się.
Widząc, że elf znów zamierza zamknąć się w dziobowej kajucie i zostać tam do usranej śmierci, popędziła za nim i wyprzedziła go, by zastąpić mu drogę. O, nie. Nie tym razem. Słysząc o rumie, przeniosła tylko na moment wzrok na Osmara.
- Ja chcę. Błagam. Koniecznie potrzebuję rumu. Sovran też - zadecydowała, by po chwili jeszcze dodać: - I nawet nie próbujcie dawać tego młodemu.
Znów uniosła dłonie, tym razem nie w pokojowym geście, a w chęci zatrzymania elfa w miejscu.
- Sovran - westchnęła, ale potem zamilkła, nie mając słów, którymi mogłaby poprawić jego samopoczucie. Głównie dlatego, że nie do końca wiedziała, co właściwie siedzi mu w głowie. Czy był zły na nią, na Pogad, na Yetta, na całą załogę, na trolle i zupę, czy jeszcze na coś innego. Co pomagało na takie okoliczności? Alkohol, przemoc, albo pójście z kimś do łóżka. To ostatnie raczej w przypadku maga odpadało.
- Sovran - powtórzyła. - Chcesz się wyżyć? - zaproponowała niepewnie. - Dam ci swój rapier, jest lekki. Powalczymy? To ci dobrze zrobi. Rum też ci dobrze zrobi.
Obrazek

Zapomniana świątynia

191
POST BARDA
- Się robi! Ohar, skocz-no... kurwa, Ohar popłynął. - Osmar dalej klął pod nosem. - Chodź, młody, pokażę ci, gdzie trzymamy rum. Będziesz nam butelki znosił. Tylko nie rozbij, bo będzie lanie!

Mały Tom mógł się na coś przydać podczas pobytu na statku.

To, czego Sovran się nie spodziewał, to fakt, że ktoś za nim pójdzie. I to nie byle kto, a sama kapitan! Zatrzymał się gwałtownie, gdy zastąpiła mu drogę. Vera widziała w jego oczach niezrozumienie, zranienie i złość, która nie miała ujścia. Przyglądał się jej chwilę, czekając, aż ona sama zbierze słowa. A kiedy te już padły, walczył chwilę ze sobą. Czy miał wygłupić się przed całą załogą, nieumiejętnie walcząc rapierem? Albo upić się i wymiotować przez resztę drogi na Harlen?

- ...chcę. - Zadecydował w końcu. - Powalczymy. Ale nie z tobą, z tobą walczyłem. Przegrałem. Chcę z nim. - Wskazał palcem na Yetta, ale nawet na niego nie spojrzał. To z nim miał na pieńku i były sprawy, które panowie musieli wyjaśnić, choćby poprzez wzajemne poranienie się.

- Jużci, to będziem Weswalda wołać! - Złowróżył Itrach.

- Jestem tutaj! - Odezwał się Weswald, gotowy do działania, choć zbyt wesoły jak na obietnicę łatania rannych.
Obrazek

Zapomniana świątynia

192
POST POSTACI
Vera Umberto
No. Opuściła dłonie i wyprostowała się z zadowoleniem. Dokładnie to im było potrzebne, Corinowi i Sovranowi. Tak się rozwiązywało problemy, a nie zamykało się obrażonym w kajucie na miesiąc i się z kimś nie rozmawiało. Najprościej było dać sobie po mordzie i ruszyć dalej. To nie było miasto, gdzie mogliby się rozejść i więcej nie spotkać. To był mały statek, na którym trzeba było rozwiązywać konflikty, żeby móc funkcjonować normalnie, bo gdyby tak nie było, wszyscy musieliby wszystkich już wiecznie unikać. Co chwilę przecież ktoś się tu z kimś kłócił.
A oni? Mieli Weswalda. Jeśli coś pójdzie nie tak i któryś z nich skończy gorzej, niż początkowo zakładali, on ich poskłada, przynajmniej na tyle, by resztę ran doleczyli już na spokojnie. Ale nie zakładała, by ta walka miała mieć dramatyczne skutki. Yett nie będzie chciał zranić Sovrana, a Sovran nie potrafił walczyć na tyle, by trafić dobrze obeznanego z mieczem oficera. Raczej spodziewała się dość żenującego spektaklu, ale hej, był to pewien postęp.
Obróciła się i wyciągnęła rękę w zapraszającym geście w stronę środka pokładu, z dala od kajuty dziobowej.
- Corin! - zawołała, w razie gdyby ich rozmowa do niego nie dotarła. - Sovran chce się z tobą zmierzyć. W... pojedynku.
Może sama też wreszcie dowie się, czemu mroczny tak długo chował urazę do Yetta, a do niej już nie. Nie rozumiała tego. Sama ruszyła w stronę kwater kapitańskich, chcąc wyciągnąć stamtąd rapier, którego nie używała odkąd dostała od Heweliona swój obecny miecz. Rapier był stosunkowo lekką bronią, powinien być odpowiedni dla elfa, choć nie była pewna, czy nie przydałoby mu się coś krótszego - w końcu był od niej niższy. Ale nie było na to teraz czasu. Przyniosła magowi ostrze i wycofała się pod reling, opierając się o niego łokciami i nie odrywając spojrzenia od rozgrywających się na pokładzie wydarzeń. Była gotowa reagować, gdyby coś wymknęło się spod kontroli, ale też nie chciała niepotrzebnie się wtrącać, wiedząc, że nie jest częścią tego konfliktu.
Obrazek

Zapomniana świątynia

193
POST BARDA
Sovranowi potrzebne było wyżycie się i znalezienie sposobu na spożytkowanie złości, zaś Corin... w ogóle nie wyglądał na chętnego do walki. Oficer wykrzywił się odrobinę.

- W pojedynku? Ale... - Próbował się wyjaśnić.

- Peniasz, panie Yett? - Zagadnęła wesoło Yala. Nie tylko ona chciała zobaczyć pojedynek, a do Sovrana, Very i pozostałych podchodziło coraz więcej osób. Corin spojrzał po zebranych i westchnął. - W porządku. Wezmę... wezmę miecze z kajuty. - Dodał, zaraz kierując się ku rufie.

Sovran wyszedł na środek, czekając na swojego przeciwnika. Wśród załogi pozostałej na statku rozbrzmiały śmiechy między rozmowami.

- Pokaż mu, Smoluch!

- Tylko nie złam mu od razu karku!

- I nie płacz, jak skopie ci dupę!


Okrzyki pozornie nie robiły na elfie wrażenia. Nawet wtedy, gdy podbiegł do niego Mały Tom uzbrojony w butelkę rumu, spojrzał na niego tylko na tyle, by złapać ofiarowany alkohol. Żałośnie siłował się z korkiem, nim udało mu się go wyciągnąć, po czym pociągnął długi łyk. Butelka znalazła się również dla Very. Dziecko podbiegało do kolejnych osób, rozdając rum, tak jak poinstruował go Osmar.

Nie minęło długo, jak wrócił Yett ze swoim mieczem i rapierem dla Sovrana.

- Jakie zasady? - Dopytał Very. - Może jednak... zamiast pojedynków, po prostu czegoś cię nauczę? Postawy, cięć? To rapier, rapierem możesz wyprowadzać dobre pchnięcia...

- Walczymy.
- Uparł się elf.
Obrazek

Zapomniana świątynia

194
POST POSTACI
Vera Umberto
Przez chwilę się zastanawiała, czy powinna ostrzec Corina, że już z Sovranem co nieco ćwiczyła na plaży, ale doszła do wniosku, że szanse elfa i tak są beznadziejnie niskie. Podkopywanie ich dodatkowo nie miało żadnego sensu. Oparła łokcie o reling i skrzyżowała nogi w kostkach, przyglądając się zbliżającej się walce. Sovran dotąd miał w dłoni tylko długi kij, nie wiedziała, czy będzie umiał posłużyć się rapierem jak należy, ale musiała przyznać, że całkiem zaimponowała jej jego zmiana nastawienia. Czy to dzięki jej argumentom? Dzięki czasowi, jaki z nim spędziła na plaży i tym rozmowom, na jakie się zdobyła, zamiast jak dotąd trzymać bezpieczny dystans? Czy to dlatego mag teraz pociągnął tak klasycznego, głębokiego łyka rumu, a teraz szykował się na pojedynek? Podobało się jej to. Może jeszcze była dla niego nadzieja.
Reakcje załogi też były dokładnie takie, jakich oczekiwała. Zachęcany do skopania tyłka oficerowi Sovran mógłby odczuć ich wsparcie, gdyby nie był tak rozwścieczony. No cóż, to była jedna rzecz, która nie podobała się jej do końca, ale miała nadzieję, że maga nie poniesie i nie zrobi czegoś, czego wszyscy będą żałować.
- Po prostu stań do walki - poleciła Corinowi, gdy uniósł na nią pytający wzrok. - Do momentu, w którym któryś z was pierwszy się podda.
To nie mogło trwać długo. Podejrzewała, że w trzech ciosach się zamkną, nie więcej.
- Dasz sobie radę - poklepała pocieszająco oficera po ramieniu. - Wierzę w ciebie.
Obrazek

Zapomniana świątynia

195
POST BARDA
Z ich dwójki, to Corin wyglądał na mniej pewnego pojedynku. Sovran krzywił się przez smak rumu, ale gotowy był pokazać Yettowi, co ma w zanadrzu. Rapier, choć lekki, jemu i tak ciążył w dłoni, gdy próbował złapać z nim odpowiedni balans. Broń była elegancka i pasowała do maga, lecz jasnym było, że brakowało mu wprawy.
Piraci wiwatowali, wielu dopingowało Yetta, prosząc go, żeby był uważny i nie przesadzał, wielu zaś przypominało Sovranowi, że płacz nie przystoi facetowi, o ile ten w ogóle takim jest. Sovran nie przyjmował do siebie drwin, a przynajmniej nie pokazywał tego po sobie.

- Do pierwszej krwi! - Zadecydował Osmar, podchodząc do pojedynkujących się. Mały Tom podążył w krok za nim. - Albo jak się któryś podda. Wiesz jak, Smoluś? Poddaję się, tak masz powiedzieć. Powtórz.

Sovran nie powtórzył, spojrzenie wlepione miał w Corina. Oficer uciekł uwagą do Very, bez słów prosząc ją o wsparcie. Bo jak mógłby zrobić krzywdę komuś, kogo chciał chronić? Komuś tak żałosnemu, jak Sovran?!

- Na mój znak!

- Czekaj!
- Zawołał Ember, podnosząc dłoń. - Zakłady zbieram! Kto stawia na Smolucha?

Odpowiedziała mu cisza, przetykana paroma parsknięciami śmiechem. Wynik starcia był oczywisty.

- Tak żem myślał. E, to nie ma co. Jużech zebrał.

- Szykować się! Do walki! ...Walczcie! - Bosman wycofał się, zgarniając ze sobą Toma.

Pierwszy zaatakował Sovran. Lekcje z Verą przydały się, bo wiedział przynajmniej, jak trzymać broń, jak ustawić się i jak atakować, lecz jasnym było, że Corin, tak dobrze wyszkolony w walce, z łatwością odeprze każdy atak. Gdy elf atakował z góry, Corin zbijał jego broń ku dołowi. Cięcia od boku pozostawały odbite niemal bez wysiłku. Każde pchnięcie, każdy ruch, wszystko było kontrowane z łatwością.

- Dalej, Sovran! - Krzyczała Gerda, jako jedna z nielicznych dopingująca maga.

Zabawa w kotka i myszkę trwała dłuższą chwilę. Corin nie atakował, pozwalał Sovranowi pokazać wszystko to, co potrafi. Jego twarz przybrała wyraz zakłopotania.

- Nie musimy tego robić. - Przypomniał Sovranowi.

- Walcz! - Warknął mag. Jego starania, choc nie przyniosły żadnego efektu, a nawet nie były w stanie zagrozić Corinowi, zmęczyły go. Nie minęła chwila, by Mroczny zaczął oddychać przez usta, walcząc o każdy oddech.

- Sovran... - Yett nie chciał poniżać kolegi, lecz piraci mieli już wyrobione zdanie. Nawoływali, by Corin z nim skończył.

Oficer w końcu przeszedł do ataku. Pierwsze uderzenia były leniwe, pozwolił elfowi zbić je bez większego trudu. Powolne ruchy miały dać mu szansę, pokazać, że on również może walczyć, również może nauczyć się pojedynkować.

- Dobrze! - Pochwalił Yett, gdy elf zbił kolejny atak. Grube krople potu pojawiły się na czole maga. Słońce, wilgoć w powietrzu i wysiłek nie działały na jego korzyść. - Bardzo dobrze, Sovran!

- Nie baw się mną!

- Poćwiczymy innym razem. - Westchnął Yett. - W takim razie...

Kolejne ruchy wykonał niemal bez wysiłku. Nie spowalniał już swoich ruchów, lecz atakował, otwarcie, bez zwodów, bez dobrze wyćwiczonych, zwodniczych ruchów. Elf bronił się tylko przez moment, lecz w końcu płaz broni Corina dopadł jego żeber. Yett zbliżył się na odległość ramienia i pchnął Sovrana, który padł na plecy. Rapier wypadł z jego rąk.

- To koniec. - Sztych ostrza Yetta znalazł się blisko szyi przeciwnika, nie za blisko, by nie zrobić mu prawdziwej krzywdy. - Poddaj się.

Sovran nie odpowiedział. Nie poddał się, a pozbawiony broni, musiał improwizować z tym, co miał. W jednej chwili dłoń Corina, ta trzymająca miecz, wykręciła się w sposób, który wyrwał z jego ust okrzyk bólu. Palce, choć częściowo wyprostowane, powykrzywiane bólem, nie wypuściły miecza.

- Nie wolno tak! - Wyrwał się do przodu Itrach, lecz Osmar powstrzymał go uniesieniem ręki. Pozwalał na kontynuowanie pojedynku.

- Poddaj się! - Syknął Sovran.
Obrazek

Wróć do „Deszczowy Matecznik”