Zapomniana świątynia

1

W dżungli Varulae wiele jest miejsc, gdzie dostrzec można pozostałości dawnych czasów. Spod ziemi i mchu przebijają się fragmenty budowli opuszczonych wiele setek lat temu, oddanych we władanie naturze i czasowi. Choć większości nie można rozpoznać, gdy drewniane konstrukcje zbutwiały i zapadły się, to kamienne mury przetrwały. Jedną z lepiej zachowanych budowli jest zapomniana świątynia, postawiona przed wiekami przez dawno zapomnianych budowniczych. Kiedyś musiała wznosić się tuż nad brzegiem morza, lecz z czasem fale wdarły się do środka i zatopiły to, co z niej zostało. Wśród goblinów istnieje przesąd zakazujacy zbliżania się do budowli - ktokolwiek do niej wszedł, już nigdy nie wrócił.

POST BARDA
-> Z Tsu'rasate

Dżungla nie była miejscem, w jakim odnalazłby się którykolwiek z piratów. Była zupełnym przeciwieństwem morza - nieograniczona widoczność i pustka na wodzie była widokiem znajomym i uspokajającym, natomiast gęsty las, gdzie każdy krok mógł zakończyć się nadepnięciem na jadowite stworzenie lub w lepkie bagno, zakrywał wszystko mięsistymi liśćmi, grubymi konarami i ścianą wody. Deszcz nie przestawał padać, a szum kropli uderzających o roślinność zagłuszał wszystkie dźwięki. Spływające strugi zbierały się w większe, opasłe krople, spływając na wędrujących w najmniej odpowiednich momentach.

Myśliwi nawykli byli do takich podróży, ale nie piraci. Nawet Vera zaczęła wkrótce odczuwać zmęczenie, choć wydawało się, że opuścili Tsu'rasate niedługo wcześniej. Najszybciej z sił opadł Sovran i choć Pogad zarzekała się, ze nie będzie pomagać Mrocznemu, to szybko zaoferowała mu miejsce na swoich plecach. Bez tego, mag nie dotarłby daleko. Golbiny przygotowały do drogi juczne zwierzę, które miało transportować potrzebne w drodze ładunki. Jaszczur był niebywale brzydki i nieformeny, lecz miał dwie silne nogi i grzbiet, na który można było umieścić pakunki. Gdy drużyna nie musiała nieść jedzenia, swoich posłań i namiotów, mogła poruszać się szybciej. Jasur, jak na niego mówili, chętnie podążał za goblinami, prowadzony na powrózku. Niestraszne mu było przeciskanie się przez roślinność, omijanie bagien ani wypatrywanie węży w trawie. Co więcej, chętnie je zjadał, nawet te najjadowitsze. Na jego plecach nie było niestety miejsca dla Sovrana.

Dotarli do miejsca, w którym Knog zarządził postój. Nie natknęli się na drapieżniki ani nic, co mogłoby ich powstrzymać. Być może mieli szczęście, być może to gobliny były postrzegane jako zagrożenie.

- Rano wejdziemy na bagna. - Postanowił mężczyzna, rozgąldając się. Jasnym było, że miejsce, do którego ich doprowadzili, było znanym im punktem na obozowisko. Resztki lin znaczyły wznoszące się omszałe żebra, należące do karena lub jakiegoś jego większego kuzyna z przeszłości. Krąg kamieni na ziemi znaczył kiedyś rozpalone ognisko. - Rozwijać obóz!

Żaden z goblinów nie próżnował, od razu zajęli się robotą. Jedno spojrzenie na twarze Ashtona, Ohara i Pogad wystarczyły, by ocenić, że nastroje nie były zbyt dobre. Szli może przez pół dnia, może krócej. Zostało im jeszcze dużo drogi do przejścia.

- Chyba znowu jest rozpalony. - Pogad pomogła Sovranowi zsunąć się ze swoich pleców. Mag nie komentował swojego stanu, lecz nie wyglądał zdrowo. - Jesteś pewna, że jesteśmy tam w stanie dotrzeć, kapitanie? A co jeśli... to nie ta świątynia?
Obrazek

Zapomniana świątynia

2
POST POSTACI
Vera Umberto
Idąc przez dżunglę, Vera zastanawiała się, po co w ogóle zabrała ze sobą pozostałą czwórkę. Skoro byli z nią myśliwi, zupełnie niepotrzebnie ciągnęła tu ze sobą tych troje, których zabrać jej kazał Corin. Mogli siedzieć teraz na Siostrze, pod pokładem, pić sobie rum w cieple i zabijać czas oczekiwania graniem w karty, praniem się po mordach, czy czymkolwiek innym, tymczasem przeciskali się przez gęstą roślinność, cali mokrzy i wykończeni, podczas gdy nie minął nawet jeden dzień.
Widziała, że nastroje nie są dobre, ale ten jeden raz nie czuła się na siłach nawet próbować poprawiać morale swojej grupy. Zwykle obietnice zemsty, złota, mordu, czy świętowania po fakcie, wypowiadane z przekonaniem przez Verę Umberto, pomagały przynajmniej niektórym. Jej pewność siebie wystarczyła, żeby dodać siły tym, którzy zmagali się z jakimiś wątpliwościami, nawet jeśli tylko chwilowo. Teraz mieli przy sobie Verę Umberto, jakiej chyba jeszcze nie było im dane widzieć: zdeterminowaną, ale absolutnie przerażoną tym, czemu będzie musiała stawić czoła. Nie miała dla nich żadnych komentarzy, nie miała niczego poza milczeniem i zmartwionymi spojrzeniami, jakie rzucała Sovranowi. Może jednak powinna mu była kazać wrócić na statek. Bała się, że podjęła głupią decyzję i jej egoizm będzie kosztował go życie.
Tutaj, w dżungli, z dala od pokładu Siódmej Siostry i przyjemnego klimatu Harlen, Vera nie czuła się odważną kapitan, która była w stanie osiągnąć wszystko. Była tylko wystraszoną kobietą, która widziała swoje słabości. Swój brak siły i wytrzymałości, gdy przerastał ją długi spacer w gęstwinie. Swój brak magii, z jaką łatwiej mogłaby się przeciwstawić demonowi. Swoją zależność od myśliwych i załogantów. Miała podobieństwem pokonać demona, jak niby miała to zrobić, kiedy była tylko miernym człowiekiem? Żadnego podobieństwa tu nie było. Nie potrafiła go znaleźć.

Gdy dotarli w miejsce planowanego obozu, pomogła Sovranowi zsunąć się z pleców orczycy i usiąść na jakimś pniaku. A może fragmencie żebra? Nie miało to większego znaczenia. Ściągnęła z siebie płaszcz i wyżęła go z wody, a potem zarzuciła na elfa. Nie było zimno, było tylko mokro, ale jeśli był chory, z pewnością inaczej odczuwał temperaturę.
- Nie zdążył wyzdrowieć do końca - powiedziała cicho, siadając obok niego i wyciągając coś do jedzenia, by wręczyć to magowi. Sama nie była głodna, żołądek zwinął się jej w ciasny węzeł i wątpiła, by zechciał przyswoić cokolwiek. Najpewniej zaraz by wszystko zwróciła. Nigdy nie czuła się aż tak źle; nawet schwytana przez Kompanię była tylko wściekła i martwiła się o Yetta. Teraz odpychanie od siebie narastającej paniki z każdym kolejnym krokiem stawało się coraz trudniejsze.
- Jeśli to nie ta świątynia, to będzie bardzo chujowo - odpowiedziała na wątpliwości Pogad. - Ale nie sądzę, żebyśmy szli w niewłaściwe miejsce. Nanai by mi to powiedziała, bo mówiłam jej i o demonie, i o świątyni. Nie wyprowadziła mnie z błędu. I jeśli nie dacie rady, możecie wracać wcześniej. Ja tam muszę dotrzeć. Nie mam wyjścia.
Obrazek

Zapomniana świątynia

3
POST BARDA


Nie było nikogo, kto mógłby pocieszyć Verę. Wszyscy odczucia mieli podobne, choć nie zmienili zdania co do brania udziału w wyprawie. Jakiekolwiek rozmowy nie wchodziły w grę przy szumie deszczu, więc nie mogli pocieszać się nawzajem - lub podburzać swoich motywacji.

Myśliwi nie czekali na rozkazy. Gdy dwójka z nich zajęła się rozwieszaniem materiałowego dachu na żebrach, reszta rozpierzchła się po okolicy i wkrótce zniknęli między drzewami. Byli zgraną grupą i każdy znał swoje obowiązki. Knog został bez pracy, gdy rozdał zadania innym. Mężczyzna wydawał się zdeterminowany, by wykonać swoje zadanie, Vera jednak nie powinna mieć złudzeń. Jeśli którekolwiek z nich padnie w drodze, nie będą szli z ratunkiem, a jedynie pozostawią kości, by bielały obok szczątków karena.

Sovran usiadł na pieńku i z wdzięcznością przyjął płaszcz. Jego chustka już dawno zsunęła się z twarzy, ale żaden z goblinów nie miał na ten temat nic do powiedzenia.

- Nigdy nie jest w pełni zdrowy. - Zarzucił elfowi Ashton, w porę jednak zreflektował się: - Będzie dobrze, kolego. - Klepnął Sovrana w ramię, podając mu swój bukłak, choć wody mieli pod dostatkiem gdzie tylko sięgnąć okiem.

Mag przyjął zarówno przekąskę, jak i wodę.

- Przepraszam. - Było jedynym, co opuściło jego usta.

- Nie twoja wina. Moja, co najwyżej. - Pogad wzięła na siebie odpowiedzialność. - Kapitanie, teraz jest tylko jedna droga: naprzód. Skoro to ta świątynia, to zajebmy drania i wracajmy.

- Jeśli chcecie mu pomóc, znajdźcie niebieski kwiat z kolcami. - Podpowiedział Knog, prowadząc jaszczura pod daszek na karenich żebrach. - Prześpi noc, a rano będzie zdrowy.

- Niebieski kwiat i kolce?
- Dopytał Ashton.

- Niebieski kwiat i kolce! - Potwierdził Ohar, rozglądając się za rośliną. Żadna taka nie rosła jednak w okolicy ich obozu.
Obrazek

Zapomniana świątynia

4
POST POSTACI
Vera Umberto
To nie był czas ani miejsce na rozważania tego, dlaczego Sovran nigdy nie był całkowicie zdrowy. Rozmawiała już o tym z Labrusem, ale niewiele była w stanie zrobić w tak krótkim czasie i z ograniczonymi środkami. Życie na powierzchni nie służyło mu, najwyraźniej, a statek rządził się swoimi prawami. Nie był to spokojny dom w ciepłym miejscu, tylko miotany żywiołami kawałek drewna. Oni wszyscy byli już uodpornieni, jemu natomiast, jak widać, przyzwyczajenie się zajmowało dużo czasu.
- Trzeba będzie się za nim porozglądać - zgodziła się. - Co da ten kwiat? Zbija temperaturę? Robi się z niego wywar?
Poczekała, aż dach zostanie nad nimi rozłożony i dopiero wtedy rozwinęła dwa posłania: swoje i Sovrana. Akurat dziś, ten jeden raz, nie przeszkadzało jej to, że mu pomagała. Nie byli na statku, gdzie wymagałaby od niego wzięcia się w garść. Przez chwilę wpatrywała się w jedno z posłań, zastanawiając się, czy powinna na nim usiąść i odpocząć, czy może zrobić coś innego, żeby zająć czymś myśli. Drugi pomysł zdecydowanie wygrał.
- Pójdę poszukać tych kwiatów - westchnęła. - Gdzie najczęściej rosną? Na ziemi? Na krzakach? Pogad, ty zostań z Sovranem. Niosłaś go, więc też odpocznij.
Nie słuchając ewentualnego sprzeciwu, wcisnęła kapelusz głębiej na głowę, dobyła miecza na wszelki wypadek, gdyby z dziczy coś wylazło, i wyszła spod dachu pomiędzy rośliny, rozglądając się za błękitem wśród zieleni.
Obrazek

Zapomniana świątynia

5
POST BARDA
Życie na statku oszczędzało Sovrana. Miał własne miejsce, gdzie mógł się schować i odpocząć, podczas gdy inni pracowali, dostawał jeść, znalazł się też zawsze ktoś, kto zadbał o jego samopoczucie i potrzeby ciała, jeśli takie wystąpiły. Choć na swój sposób służył Siódmej Siostrze, to Siódma Siostra służyła także jemu. Mimo to, elf nie spodziewał się, że sama kapitan Umberto zechce rozłożyć dla niego posłanie pod w miarę suchym daszkiem.

Suche drewno z pakunków przywiezionych przez jaszczura szybko zajęło się ogniem. Knog nie miał problemów z wykrzesaniem ognia i przeniesieniem go z wiórów na większe belki. Ognisko stało się kolejnym przyjemnym elementem obozu i Sovran zbliżył się do niego, wyciągając dłonie ku ciepłu.

- Ogień odstraszy komary. - Wyjaśnił Knog, bo było parno, ciepło i mokro, nie potrzebowali kolejnego źródła gorąca. - I wysuszy nam ubrania. Lepiej rozbierz się, diable. - Goblin był szorstki w obyciu i nie zamierzał cackać się z Sovranem, ale rady były najwyraźniej za darmo. - Niebieski kwiat z kolcami to znane remedium, rośnie na krzakach. Albo go zabije, albo wzmocni. - Myśliwy nie przejął się. - Raczej wzmocni.

- Wezmę kwiat. - Oświadczył Sovran, wyswobadzając się spod płaszcza.

Pogad, Ashton i Ohar popatrzyli po sobie. Ostateczna decyzja należała do Sovrana i kapitan, więc nie komentowali. Orczyca zgodziła się na towarzyszenie magowi, gdy Ashton i Ohar uznali, iż sami również udadzą się na poszukiwania.

- Nie odchodź za daleko, pani kapitan. - Poprosił Ohar, odchodząc w innym kierunku.

Zadanie Very było utrudnione. Weszła między roślinność, lecz widziała coraz mniej i mniej, gdy słońce zaczęło zachodzić. Dżungla była wyjątkowo gęsta w tym miejscu, a liany i pajęczyny czepiały się jej ubrania. Miecz w ręku przydawał się nie tylko do walki, ale również do oczyszczania sobie drogi. Nie szła dłużej, niż parę minut, gdy las przerzedził się. Wyszła na mały, odkryty teren, środek którego przecinał zwalony pień drzewa. Różnokolorowe czapki grzybów nadawały miejscu uroku i choć wiele z nich było niebieskich, nie były to kwiaty, których szukała. Usłyszała niski pomruk, który równie dobrze mógł być trącymi o siebie konarami drzew.

Ulewa zdawała się uspokajać.
Obrazek

Zapomniana świątynia

6
POST POSTACI
Vera Umberto
Zanim ruszyła w poszukiwaniu kwiatu, spędziła chwilę przy ogniu, korzystając z okazji i pozwalając mu nawet jeśli nie wysuszyć, to przynajmniej przyjemnie ją ogrzać. Choć sytuacja była tak daleka od idealnej, jak to tylko możliwe, to ogniska dobrze się jej kojarzyły. Na Harlen często płonęły na plaży, bo starego drewna mieli pod dostatkiem, a wśród wielkich, płonących stosów nocami najlepiej się świętowało. Stała więc przez chwilę, zatapiając się myślami we wspomnieniach, gdy blask ognia odbijał się od jej ciemnych oczu i mokrego napierśnika.
- Nie odejdę daleko - obiecała. - Nie chcę się zgubić. Wy też uważajcie.
Ciemność nie pomagała jej w poszukiwaniach. Rozglądała się uważnie i starała się zachowywać stosunkowo cicho, by nie przyciągnąć żadnego nocnego drapieżnika. Gdy wyszła na polankę, o ile w ogóle można było tak nazwać to przerzedzenie roślinności, zatrzymała się na granicy drzew i przesunęła spojrzeniem po okolicy. Na morzu jakoś nie przeszkadzało jej znajdowanie się na otwartym terenie, nawet gdy podczas napadów stała na samym mostku i wystawiała się na każde możliwe zagrożenie. Tutaj... miała wrażenie, że przejście do leżącego na ziemi pnia nie skończy się dobrze. Niepokojący dźwięk tym bardziej sprawił, że zrobiła krok do tyłu, chcąc schować się w cieniu. Wytężyła słuch w kierunku, z którego dochodził pomruk, jednocześnie mrużąc lekko oczy, chcąc dostrzec gdzieś w okolicy ten nieszczęsny kolczasty krzak z niebieskimi kwiatami.
Obrazek

Zapomniana świątynia

7
POST BARDA
Ogień był przyjemny, choć żar palił w policzki. Ciepło osuszało przemoczone ubrania, gobliny nie próżnowały i same pozbyły się odzienia, rozwieszając je na gałązkach i żebrach. Przy ogniu, ubrania miały szansę wyschnąć do rana. Podobną taktykę obrała Pogad, choć nie rozbierała się do rosołu. To nie było Harlen, lecz wciąż znajdowała się w towarzystwie mężczyzn, choćby goblinich.

Vera nie słyszała jż odgłosów z oboziku, choć nie była daleko. Wieczór w dżungli nie był zbyt przyjemny - było ciemno, a wokół niej zaczynały odzywać się owady. Wraz z mniejszym deszczem, wyszły wszystkie te, które wcześniej uciekały przed wodą. Komary zaczęły krążyć nad kapitan, szukając łatwego sposobu na żer, a świerszcze grały w trawie.

Pomruk powtórzył się i Umberto wiedziała już, że nie mogło być to zwykłe ocieranie się o siebie drzew. Co więcej, dźwięk dochodził z samego serca polanki... Nie musiała czekać długo, nim porośnięty grzybami konar poruszył się. Powoli, ociężale, pień stanął na czterech krzywych nogach. Stworzenie było dziwaczne, lecz spokojne, powolne. W nikłym świetle Vera dostrzegła nawet ślepia drzewnego zwierzęcia, błyszczące, lecz w słabym świetle mogące uchodzić za zwykłe sęki. Stworzenie łypnęło w stronę Very, ale nawet jeśli ją zauważyło, nie zaprzątało sobie nią głowy, zamiast tego odwracając się do niej tyłem i powoli, krok za krokiem, ruszyło w stronę granicy drzew.
Obrazek

Zapomniana świątynia

8
POST POSTACI
Vera Umberto
Widząc podnoszącą się kłodę, Vera struchlała i wcisnęła się plecami w jedno z drzew, starając się stać z nim jednością. Nie wiedziała jak groźne było stworzenie, którego przebudzenia właśnie doświadczyła, ale skoro jej nie atakowało, nawet gdy ewidentnie ją dostrzegło, uspokoiła się nieco i zaczęła obserwować je z fascynacją. Nigdy nie interesowała się takimi rzeczami, nie obchodziły jej istoty żyjące w głębi dżungli. Nawet nieznani jej mieszkańcy wód obchodzili ją tylko wtedy, gdy mogli zagrozić Siódmej Siostrze... albo gdy akurat udawało się takiego upolować Hewelionowi. Teraz sytuacja była trochę inna, pozwoliła sobie więc na obserwowanie kłody na czterech nogach, z zaciekawieniem przyglądając się temu, jak w nikłym wieczornym świetle, kołyszącym krokiem, wchodzi pomiędzy drzewa.
Dopiero gdy stworzenie zniknęło i minęło jeszcze kilka chwil, Umberto odkleiła się od pnia i ruszyła dalej, wciąż nie wychodząc na środek polanki, a zamiast tego trzymając się linii drzew, trochę śladem grzybowego potworka, a trochę nie do końca. Nie zamierzała iść daleko, tak, jak obiecała Oharowi - zgubienie się w nocy w dżungli nie byłoby najrozsądniejszym, co mogła zrobić podczas ich wystarczająco problematycznej wędrówki. Miała też nadzieję, że nie zgubi się żaden z nich. Chciała zbadać na tyle odległą okolicę, by zdążyć wrócić do obozu przed zapadnięciem kompletnej ciemności, z kwiatem lub bez niego.
Obrazek

Zapomniana świątynia

9
POST BARDA


Kłoda porośnięta grzybami zupełnie nie zdawała sobie sprawy z zagrożenia, jakim mogła być Vera. Stworzenie niezgrabnie oddaliło się, znikając w gęstwinie, zostawiając kapitan samej sobie.

Na polance nic więcej na nią nie czyhało. Mruczenie oddaliło się wraz z grzybiarzem i nikło, będąc coraz mniej słyszalnym. I choć nad jej głową latało coraz więcej owadów, były to tylko zwyczajne komary, które na dłuższą metę nie mogły jej zaszkodzić.

Vera postanowiła pójść dalej w gęstwinę. Nietrudno było jej znaleźć drogę, bo choć nie chciała iść szlakiem drzewca, to właśnie jego wydeptaną ścieżką prowadziły ją nogi. Zwierzęta musiały używać przesmyku dość często, bo choć nie był szeroki, łatwo było się nim poruszać. Nie minęło długo, nim kapitan Umberto dotarła do kolejnego przerzedzenia w drzewach, gdzie dostrzegła nie tylko znajomego jej już grzybowego stwora, ale też dwa inne, jemu podobne. Wszystkie trzy mruczały do siebie, wszystkie trzy udały się na żer, obgryzając korę z drzew długimi, sztywnymi paszczami, przypominającymi zbutwiałe konary, jak dziwaczne leśne osły. I o ile znajome jej już stworzenie miało na plecach grzyby, to kolejne porośnięte było paprocią, tworzącą niemal grzywę na jego grzbiecie, natomiast to trzecie nosiło na plecach kwiaty. Wśród nich, były również te niebieskie, z kolcami na pędach. W kwieciu siedziały motyle, piękne, opalizujące zielenią, wydawające się błyszczeć w zapadającym mroku.

I tym razem, Vera nie została uznana za zagrożenie. Z kolejnym krokiem, pod butem kobiety coś chrupnęło. Była to orcza czaszka, jak sugerowały ciosy, porzucona w mchu.
Obrazek

Zapomniana świątynia

10
POST POSTACI
Vera Umberto
Zatrzymała się w bezpiecznej odległości od stworzeń, tak, by za bardzo nie ściągnąć na siebie ich uwagi. Przez chwilę stała i obserwowała je, dochodząc do wniosku, że skoro obgryzają korę, to nie są chyba drapieżnikami...? Może wcale nie były niebezpieczne i mogła po prostu podejść, zgarnąć niebieski kwiat i wrócić do obozu. Mimo to, orcza czaszka, na jaką nadepnęła, zniechęcała ją do podejmowania tego ryzyka.
Z drugiej strony, kwiat mógł pomóc Sovranowi, a ona nie miała już czasu szukać go nigdzie indziej. Zapadała noc, musiała jeszcze wrócić do obozu, a to też zajmie jej chwilę. Potrzebowała elfa w pełni sił i potrzebowała nie musieć żyć z wyrzutami sumienia, gdy patrzyła na jego zaszklone od gorączki oczy i przechodzące go ciarki. W gruncie rzeczy jej chęć pomocy Sovranowi była zupełnie egoistyczna, ale czy nie każda chęć pomocy taka była? Człowiek robił to po to, by zaspokajać własne potrzeby przynależności i poczucia obowiązku, albo po prostu po to, by dzięki podziękowaniu poczuć się lepiej. Vera nie uważała się za dobrą osobę i choć ostatnimi czasy naprawdę się starała taką być, przynajmniej dla tych, na której jej zależało, to wątpiła, by ktokolwiek wierzył w jej zmianę. Nie inaczej było teraz. Chciała, żeby Sovran wyzdrowiał, ale czy chciała tego dla niego, czy dla siebie?
Nie przerywając swoich egzystencjonalnych rozważań, zrobiła ostrożny krok w stronę stworzenia porośniętego kwiatami. Jeden, potem drugi, potem jeszcze dwa kolejne. Zamierzała zbliżyć się do nich, bardzo czujnie i powoli i zorientować się, czy będą traktować ją jako zagrożenie. Nie zamierzała nawet odrywać kwiatu, tylko odciąć go szybko, jeśli tylko wyczuje ku temu odpowiedni moment. Jeśli stwory nie uciekną, nie zaatakują, albo w jakikolwiek inny sposób nie okażą swojego niezadowolenia, naturalnie.
Obrazek

Zapomniana świątynia

11
POST BARDA


Stworzeniom nie mogło wiele zagrozić - z pewnością nie Vera Umberto. Choć uzbrojona w miecz, nie był postrzegana jako ktoś, kto mógłby zrobić im krzywdę. Kamuflaż, za którym szła również twarda, korowa skóra, chronił ich ciała wystarczająco, by zupełnie ignorowały obecność człowieka. Czy podobnie pewny siebie w ich towarzystwie był ork, po którego szczątkach teraz stąpała Vera?

Zajęte skrobaniem kory zwierzęta nie miały ani chwili, by przyjrzeć się Verze, uznając ją za część krajobrazu. Bez problemu mogła podejść i odciąć kwiat. Z grzbietu potworka zerwały się motyle, dotąd żerujące na kwiatach.

Verę ogarnęła chmara opalizujacej zieleni. Motyle były piękne, świecące w mroku, jak doskonałe stworzenia pośród brzydoty. Iście magiczne stado wniosło się ku koronom drzew, sypiąc ze skrzydeł złoty pył.

Było zbyt późno, gdy Vera spostrzegła, że motyle mogą być groźniejsze od grzybowych osłów. Pył z ich skrzydeł szybko dostał się do jej nosa, a stamtąd do płuc. Umberto poczuła, że zapadają się pod nią nogi, choć była w pełni przytomna. Padła na ziemię, twarzą w twarz ze zmiażdżoną czaszką. Również ramiona powoli odmawiały jej posłuszeństwa. W dłoni wciąż ściskała kwiat.
Obrazek

Zapomniana świątynia

12
POST POSTACI
Vera Umberto
Wydawało się jej, że jest gotowa na wszystko. Stąpając powoli, jakby za moment miało rzucić się na nią to małe stadko kłodopodobnych istot, zbliżała się do błękitnych kwiatów, spodziewając się ataku w każdej chwili. Z duszą na ramieniu sięgnęła z oddali, czubkiem miecza do tego, po co tu przyszła i pozwoliła mu upaść na ziemię, zanim dopiero po chwili oczekiwania na zostanie stratowaną, czy coś podobnego, schyliła się, by go podnieść.
I choć jej usta rozciągnęły się w usatysfakcjonowanym uśmiechu, to radość z dobrze wykonanego zadania nie trwała długo.
Zaskoczona przez stado motyli, które wypełniły powietrze wokół niej złocistym pyłkiem, początkowo nie zdawała sobie w ogóle sprawy z faktu, że cokolwiek jest nie tak. Przez długą chwilę wpatrywała się w lśniące skrzydełka, rozświetlające ciemny wieczór i próbowała złapać w dłoń złoty pyłek, jaki zsypywał się z góry.
To jest, dopóki nie poczuła, jak ciemnieje jej przed oczami i zaczynają drętwieć jej nogi.
Zaklęła w myślach, w panice usiłując zrobić krok do tyłu i wstrzymać oddech, choć było na to już grubo za późno. Złoty pyłek był w jej płucach, w jej oczach, oblepiał jej mokrą skórę. Nie było przed nim ucieczki. Naprawdę, motyle? Miała umrzeć samotnie w dżungli przez pieprzone motyle? To była odpowiedź Ula na jej prośby, by pozwolił jej dokonać żywota na morzu?
Korzystając z faktu, że jej ręce nie przestały jeszcze działać, ostatkiem sił wcisnęła niebieski kwiat do kieszeni, a potem, jeśli jeszcze miała jakąkolwiek kontrolę nad swoim ciałem, w panice spróbowała chwycić się czegokolwiek i odciągnąć z zasypanego przez złoty pył miejsca. Gdyby jednak jej ręce zawiodły, cóż... nie zostało jej nic, poza liczeniem na to, że ktoś z jej grupy postanowi ją znaleźć i zaciągnąć z powrotem do obozu, zanim tutejsze zwierzęta objedzą jej nieprzytomne ciało do gołej kości.
Obrazek

Zapomniana świątynia

13
POST BARDA


Vera upadła na ziemię, wcisnęła kwiat w kieszeń... I jej dłoń w kieszeni już została. Paraliż obejmował jej ciało bardziej z sekundy na sekundę, tak, że nie była w stanie ruszyć już ani małym paluszkiem. Motyle uleciały ku niebu, szczęśliwe, że uciekły drapieżnikowi, jakiego widziały w kobiecie.

I choć spodziewała się, że wraz z władzą w ciele ucieknie również jej przytomność, to pomyliła się mocno. Była świadoma wszystkiego, co się wokół niej działo, każdego otarcia źdźbła trawy poruszającej się przez jej oddech, każdego stąpnięcia kłodowego potwora i każdego krzyku ptaków gdzieś w oddali.

Mijały minuty, a nikt nie przychodził z pomocą. Zwierzęta wkrótce przestały skrobać korę, a mrucząc, zainteresowały się leżącą.

W dziczy rozległy się nawoływania, na które Vera nie była w stanie odpowiedzieć. I choć nie mogła poruszyć głową, by dostrzec potwory, zdawała sobór sprawę z ich obecności coraz bliżej. Wkrótce paszcza zacisnęła się na jej nodze, jak drewniane imadło pozbawione zębów. Toksyna nie hamowała bólu.
Obrazek

Zapomniana świątynia

14
POST POSTACI
Vera Umberto
Czuła narastającą rozpacz. Czy tak miał wyglądać jej koniec? Nie była w stanie wydać z siebie choćby pojedynczego dźwięku, podczas gdy potrzebowała przecież krzyczeć. Chociaż po to, by odgonić od siebie te trzy stworzenia, które zaczynały się nią niebezpiecznie interesować. Ale nie były drapieżnikami, prawda? Nie miały zębów, nie były wystarczająco szybkie, by na cokolwiek polować, nie zaatakowały jej wcześniej, nawet gdy podeszła tak blisko, że wystarczyłoby jedno machnięcie drewnianą nogą, by ją położyć. Cóż, odpowiedź na to pytanie miała dostać bardzo szybko i bardzo konkretnie.
Każda minuta zdawała się trwać wieczność, a choć jej serce łomotało rozpaczliwie, to ciało pozostawało nieruchome. To była głupota, że się rozdzielili. Że poszli w dżunglę, każdy osobno, każdy w swoją stronę. Powinni podzielić się na dwójki, teraz już to wiedziała, ale co była warta taka mądrość po fakcie? Pieprzone gobliny, z doświadczeniem, jakie miały, powinny były im to zasugerować. Powinny upewnić się, że ta, która ich zatrudniała i która miała im na koniec zapłacić, ma przynajmniej jednoosobową obstawę. Zamiast tego Vera leżała teraz nieruchomo jak kłoda, a te kłody, które akurat ruchome były, zbliżały się do niej nieuchronnie w sobie tylko znanym celu.
Gdy szczęka jednego z nich zacisnęła się na jej nodze, a ból wypełnił całe jej ciało, Vera wrzasnęła. To znaczy, chciała wrzasnąć. Próbowała wrzasnąć. Zamiast tego mogła w milczeniu marzyć o tym, by jednak stracić tę przytomność. Czy za moment odgryzą jej kawałek łydki? Piraci tracili nogi na morzu z wielu przyczyn, ale nie znała żadnego, który straciłby swoją przez motyle. Błagam, myślała tylko w swojej absolutnej bezradności. Błagam, niech mnie ktoś znajdzie.
Obrazek

Zapomniana świątynia

15
POST BARDA
Tylko jedno ze stworzeń zdecydowało się spróbować, jak smakuje kapitan Umberto. I chociaż złapało jej nogę w paszczę i ścisnęło z siłą, która miała prawo pogruchotać kości, nie uznało kobiety za zjadliwą. Nie była roślinną tkanką, nie była korą, którą z lubością jeszcze chwilę wcześniej obgryzało z najbliższego drzewa. Nie znaczyło to jednak, że odwrót zwierzęcia cokolwiek zmieniał - noga Very paliła bólem, a ciało wciąż odmawiało posłuszeństwa. Odmawiało choćby krzyku, by zawiadomić jej wiernych ludzi.

Ohar, Ashton i Pogad nie zaprzestali poszukiwań. Piraci nawoływali, choć znajdowali się w całkowicie już ciemnym lesie. Czy i oni rodzielili się, by szukać jej jak najbardziej skutecznie? Na to wszystko wskazywało, gdy głosy dochodziły z różnych odległości, z różnym nasileniem. Przez krzyki, drzewcowe osiołki pomruczały do siebie jeszcze chwilę i poszły w swoją stronę, zostawiając Verę samej sobie, samej w małym przesmyku między drzewami, lecz z kwiatem w kieszeni.

- Kapitanie?! - Najbliżej był Ohar. Z każdą chwilą zmniejszał dystans, aż zbyt mocno... gdy potknął się o ciało kapitan. Do bólu łydki doszedł ból kopnięcia w żebra przez lojalnego załoganta! Mężczyzna runął jak długi. - Kurwa, kapitanie! Co ty... kurwa. - Dopiero po chwili spostrzegł, że nie wszystko jest tak, jak być powinno, a nawet jest od tego dalekie. - HEJ! MAM JĄ! SZYBKO! - Wydarł się, by Ashton i Pogad zdołali go znaleźć.

Ohar przekręcił Verę na plecy i spojrzał jej w twarz. Kapitan mogła jedynie dawać mu znaki ruchami gałek ocznych, nie mogąc wykrzesać z siebie ani dźwięku, ani większego ruchu.

- Kapitanie, co się dzieje?! - Ohar nachylił się, by posłuchać jej oddechu. - Mów do mnie, psiamać! Z pół godziny cię już nie było! Coś cię użało? Jakiś pająk?!

I choć Ohar się rozglądał, żadnego pająka nie było w okolicy. Poklepał Verę po policzkach, jakby to miało ją zbudzić.

Ul sprzyjał Verze tego wieczora.
Obrazek

Wróć do „Deszczowy Matecznik”