POST POSTACI
Vera Umberto
Trochę kusiło ją, żeby postawić na Sovrana, tak dla czystej przekory, ale powstrzymała się przed tym, nie chcąc stawać po żadnej ze stron. Ten jeden raz była jedynie obserwatorem. Zabrała za to butelkę rumu plączącemu się między ich nogami dzieciakowi. Jego pirackie okrzyki i to, jak grzecznie roznosił załodze alkohol, były całkiem urocze i zabawne. Umberto uśmiechnęła się do niego znów i pochwaliła go cicho, po czym odkorkowała sobie rum, z dużo większą wprawą, niż Sovran chwilę temu. Nie była to Grozana - Vera zapomniała zabrać ją sobie z kajuty i nie chciało się jej już po nią wracać - ale nie narzekała. Vera Umberto
Popijała sobie potem beztrosko, nie pamiętając o tym drobnym fakcie, że przecież nic od wczoraj nie jadła. Jej żołądek chyba już pogodził się ze swoim losem i przestał jej przypominać o głodzie, zresztą ten głód mogła teraz stłumić alkoholem, czyż nie? Tak samo, jak reszta załogi, obserwowała pojedynek, czując narastające politowanie dla Sovrana. Nie miał szans, Corin całe życie spędził z mieczem u boku. Był pod tym względem jednym z najlepszych, jakich Vera poznała, jak więc miał pokonać go w walce elf, który trzymał ostrze prawdopodobnie po raz pierwszy, a jedyne doświadczenie, jakie posiadał, pochodziło z walki na kije w piachu?
- Och, zamknij się, Corin - mruknęła pod nosem, słysząc pochwalne komentarze Yetta, ale na tyle cicho, że wśród okrzyków usłyszała się chyba tylko ona sama. Dobrze wiedziała, jak rozwścieczą one maga. Nie chciał pochwał, ani treningów, chciał dać ujście swojej furii i poczuciu zdrady, jakie z jakiegoś powodu wciąż wywoływała w nim osoba oficera.
Kiedy Sovran padł na deski pokładu, a jej rapier z brzękiem potoczył się w stronę burty, Vera wyprostowała się nieco. Wynik walki jej nie szokował, spodziewała się, że tak to się skończy. Gdy proponowała elfowi walkę ze sobą, proponowała jedynie wysiłek fizyczny, który mógłby mu pomóc z ujściem emocji. Nie coś takiego, coś upokarzającego. Wykrzywiła usta z niezadowoleniem, ale nie reagowała, wiedząc, że Yett nic mu nie zrobi, nawet jeśli trzymał teraz ostrze przy samej jego szyi.
A potem wydarzyło się coś, czego Vera nie przewidziała.
Zerwała się z miejsca i zrobiła dwa kroki w ich stronę, zaraz się jednak zatrzymując. Kusiło ją, żeby zainterweniować i rozgonić towarzystwo, ale dochodziła do wniosku, że chyba... chyba powinna pozwolić im to rozwiązać na własną rękę. Nie była matką, która bez końca musiała pilnować swoich dzieci i powstrzymywać ich samobójcze zapędy.
- Jak tak dalej pójdzie, to się pozabijają - rzuciła w nerwach do Osmara, ale nie kazała mu zakończyć pojedynku. - Co jest z wami, kurwa, nie tak? - spytała, już głośniej, ostatnie słowa kierując już do walczących.
Nie wzięła ze sobą miecza z kajuty, ale niedaleko leżał wypuszczony przez Sovrana rapier. Zerknęła w jego stronę, ale choć miała wielką chęć złapać go i rozwiązać ten problem raz a dobrze, spuszczając łomot im obu, to... nie mogła. Nie chciała. Nie. Musieli poradzić sobie z tym bez niej, a dopóki żaden nie był poważnie ranny, to czym się to różniło od dania sobie po mordach? Elf korzystał ze swoich umiejętności, bo dawały mu one taką samą przewagę, jak doświadczenie z mieczem dawało przewagę Corinowi. Mógł z łatwością na dzień dobry złamać oficerowi obie nogi, ale tego nie zrobił, tak? Po prostu nie chciał się poddać. Vera doskonale to rozumiała. Stała więc blisko, z dłonią zaciśniętą na szyjce butelki, gotowa zareagować, gdyby jednak było trzeba, ale to jeszcze nie był ten moment.