POST BARDA
Chwile po tym, jak ogarnęło ich białe światło, ich ciała zaczęły się palić, a przynajmniej to właściwie czuli. Nic nie widzieli, słyszeli, nie była czucia na skórze, zapachu. Tylko i wyłącznie jedna rzecz: Ból. On nie był do opisania w jakichkolwiek językach ludzi, elfów, czy orków. Następne do poczuli to jakieś pchnięcie, które wyrwało ich z miejsca, gdzie byli. Zaraz po tym ból zniknął, a pojawił się bardzo nieprzyjemny chłód. I wtedy tez, jak otworzyli oczy, widzieli czerń wokół siebie. Taka samą, jak na nocnym niebie, ale wokół siebie widzieli gwiazdy. Ich ciała były częściowo materialne. I co najważniejsze, nie mieli żadnego wpływu na to, co robią. Znajdowali się w pustce z gwiazdami i pędzili w jakimś kierunku.Mogli jedynie obserwować, jak pędzą i mijają kometę, która uderzyła w jakiś księżyc, a po chwili ten zaczął rozpadać się na drobne kawałki, eksplodował w przerażającej ciszy. Lecąc dalej z prędkością, która wykraczała jakiekolwiek pojmowanie, zobaczyli, jak najpierw słońce w sobie się zapada, a następnie zmienia barwę w wyniku jakiegoś wybuchu, niszczy pobliskie planety i księżyce, jakby nie były one z potężnych skał, a jakiegoś papieru. Absolutnie niszczycielska siła, której nic nie mogło się oprzeć. Pędząc dalej, widzieli rozpad planety w okolicy wielkiej, czarnej kuli z białą otoczką. Miażdżyła planetę i zmieniła ją w kupkę skał.
I zobaczyli, że zbliżali się do jakieś kolejnej planety. Tak szybko, że nie było wiadomo, że się zderzą z planetą. Tylko tu było coś dziwnego. Widzieli jakieś przedmioty latające wokół planety, wykonane z żelazo i mająca kształt talerza, na którego środku znajdował się długi patyk. I święcił się punktowo. Migał i takich rzeczy było całkiem sporo. Przemieszczając się dalej, dostrzegali wysokie budynki, ale były jakieś podniszczone budynki, aż zderzyli się z ziemią. Jakiś cudem nie nie zmienili się w krwawą papkę, nie czuli nawet bólu.
Byli w środku miasta z wysokimi budynkami, wykonanymi ze stali oraz szkła, a jakieś dziwne powozy poruszało się po ulicach i nie posiadały zaprzęgniętych koni. I do tego jakieś inne przedmioty poruszały się w powietrzu. Ludzie byli ubrani dość dziwnie.
Spoiler:
Byli w Oros, aczkolwiek to miejsce było inne. Miasto jest zrujnowane i znacznie starsze, niż ostatnio widywali. Zieleń zaczęła przejmować te tereny. Czas tu płynął już normalnie, a nie był przyśpieszony do granic absurdu. I tak stali w powietrzu i obserwowali to wszystko. Choć był dzień, słońce było skryte za ciemnymi chmurami, które ledwo co przepuszczały światło. Dostrzegali różne demony i mroczne elfy, które były wokół. Szukali ludzi, których wyciągali z kryjówek w tym mieście, całkiem brutalnie. Niektóre demony nie bawiły się w jakiekolwiek gierki. Zjadały pojmowanych przedstawicieli ludzi lub gwałcili kobiety, a następnie je zabierały gdzieś. Mroczne elfy jedynie zabijały, co odważniejszych i pozostawiały żeńskie, słabsze i schorowane osobniki swoim demonicznych sojusznikom. Co większe demony, mierzące przynajmniej sześć razy tyle, co Lindirion, burzyło właściwie miasto.
Poczuli kolejny raz, jak coś ich ciągnie w kierunku puszczy z siłą, której nie mogli się oprzeć. Znowu tracili wzrok i przytomność. Nie wiadomo, kiedy się obudzili, jak długo byli nieprzytomni, ale leżeli na ziemi. Nie czuli niczego. Głodu, zimna, ciepła. Ich ciała pozostały pół materialne. Fenistea była szara, nieprzyjemna, niegościnna. Coś było tu nie tak, jednocześnie znajome i nieznane. Towarzyszyła im cisza, uczucie niepokoju, a także to, co mogli zobaczyć to jakieś półprzezroczyste istoty, przemieszczające się po niebie. Teraz wzrok im się poprawiał i dostrzegali sporo latających zielonych płomieni. Mieli przy sobie wszystkie rzeczy, jakie zabrali na podróż, a Tanga miał na sobie ubiór, jakby nigdy ich nie zdejmował do snu lub nie pamiętał, że się ubierał.
Spoiler: