POST BARDA
Podróż mijała im w ponurym milczeniu. Salih przez pierwszą godzinę walczył z przyzwyczajeniem się do ruchów wierzchowca, ale w końcu opanował to na tyle, by poczuć się w siodle nieco swobodniej. Dobrze jednak wiedział, że długo będzie czuł w nieprzyzwyczajonych do takiego wysiłku nogach konsekwencje zabierania się za jeździectwo. Dużo łatwiej byłoby, gdyby mieli powóz, którym mogliby przemieszczać się na wschód, ale podróż takim zajęłaby im znacznie więcej czasu - a czas był zbyt cenny, by tracili go wyłącznie ze względu na własne wygodnictwo.
W końcu zostawili Nowe Hollar daleko za sobą, a przed nimi zaczęła rysować się linia pierwszych drzew i powoli rosnących na horyzoncie Wzgórz Meriandos. Szeroka, porządnie ubita droga była traktem do samego miasta Meriandos, ale oni się tam nie wybierali - choć może Tamna zamierzała zatrzymać się tam na jedną noc? Qadir nie był w stanie na szybko obliczyć w głowie, jak wypadała ich trasa i czy do miasta, stojącego nad Jeziorem Gwiazd, faktycznie dotrą na wieczór. Mógłby spytać, gdyby chciał, ale sam pogrążony był we własnych rozmyślaniach, a jadąca obok niego elfka ze spuszczoną głową wpatrywała się w ubitą ziemię przed sobą. Wydawała się jeszcze bardziej blada, niż zwykle. Antymagiczne obręcze wystawały spod rękawów jej płaszcza, gdy opierała dłonie o łęk siodła.
Czasem mijali jakichś podróżnych, raz wyprzedzili kilka powozów handlowych, ale nikt ich nie zaczepiał i oni też nikogo nie zagadywali. Ciężar, jaki spadł na ramiona ich trójki, był zbyt wielki, by przejmować się czymkolwiek innym.
-
Powinniśmy się zatrzymać i coś zjeść - po jakimś czasie zasugerował Franko, gdy słońce znalazło się niżej, za ich plecami.
Kobieta podniosła wzrok, nieco zaskoczona, i oparła rękę na brzuchu, jakby chciała sprawdzić, czy jej żołądek na pewno potrzebuje posiłku. W końcu pokiwała głową.
-
Tak. Chyba nic dziś nie jadłam - przyznała. -
Nie było kiedy.
- Tamna... - westchnął Shehl i rozejrzał się w poszukiwaniu miejsca, w które mogliby zjechać z traktu. -
Tam - wskazał dłonią okolicę, w której drzewa przerzedzały się nieco. Wystarczająco daleko od drogi, by nikt nie czuł pokusy dołączania do ich małego postoju i wystarczająco blisko, by wciąż było bezpiecznie. Salih mógł się domyślać, że trudniej będzie znaleźć odpowiednią lokalizację na nocleg. Czy w jukach jego konia znajdował się dla niego namiot, posłanie? Nie sprawdził, więc nie wiedział.
Kilkanaście minut później znajdowali się już wśród drzew. Zarówno Tamna, jak i Franko zeskoczyli z koni i przywiązali je do jednej z niskich, rosnących poziomo gałęzi. Mężczyzna podszedł do Saliha, wyciągając do niego rękę, by pomóc mu zejść z siodła i przejąć jego wierzchowca, jeśli tego potrzebował.
Wtedy jednak świadomość maga znów została wyrwana z jego ciała. Ostatnim, co usłyszał, był cichy krzyk Tamny, a potem nastała ciemność.
Ciemność, która przerodziła się w obraz ciemnowłosej półelfki w jasnej sukni, unoszącej się jak marionetka nad podłogą w pięknej, przestronnej sali, o typowo karlgardzkiej architekturze. Otaczali ją głównie orkowie, na których twarzach widniała groza. Kobieta niewidzącym spojrzeniem patrzyła w górę, a z jej gardła mówił głos - głos, jaki dla Saliha był obcy i jednocześnie tak bardzo znajomy, jak tylko mógł być głos boga.
-
Otwierają się mosty; otwierają się przejścia, na pięciu krańcach świata. Stańcie naprzeciw, albo patrzcie, jak ten świat pogrąża się w ciemności - przemówił przez jej usta ktoś potężniejszy od niej.
A potem świadomość Qadira znów wystrzeliła, tym razem z tamtej komnaty, prosto w szary, zwęglony krajobraz tego, co mogło być wyłącznie Fenisteą - dawną krainą leśnych elfów, do której teraz zmierzali. Poszarpany, skalny kształt rozbłysł nienaturalnym światłem i zaczęła wylewać się z niego czarna, mazista ciecz, pokrywająca spękaną ziemię i resztki roślinności, wystarczająco zdeterminowanej, by przetrwać w warunkach beznadziejnych. Potem czarna breja w zastraszającym tempie rzuciła się w kierunku świadomości Saliha, ostatecznie zalewając ją całkowicie i wpychając z powrotem do ciała.
Kiedy odzyskał przytomność, leżał na trawie obok konia, a Franko z przerażeniem przytrzymywał go w pozycji półleżącej, jednocześnie patrząc na Tamnę, która kurczowo zacisnęła obie dłonie na materiale tuniki na piersi. Ziemia pod nimi zdawała się drżeć nieco, przepełniona obcą magią, z jaką żadne z nich nie miało styczności do tej pory.
-
Nie zdążyliśmy - powiedziała głucho. -
Czujesz to? Nie zdążyliśmy.
-
Nic nie czuję - odpowiedział przestraszony Shehl.
-
Nie ty. Qadir - uniosła wzrok na maga. Po raz pierwszy, odkąd ją poznał, widział w jej oczach tak wielką trwogę. -
Nie zdążyliśmy.