POST BARDA
Mężczyzna nie przebierał w słowach i nie wydawało się, by sądził, iż jego proste stwierdzenia są obrazą dla kogokolwiek. Bo cóż takiego robił: nazywał fakty po imieniu!
-
Azeliel wróci do dawnej postaci. - Obiecał mag. Wyrzucił dłonie wysoko w górę i przeciągnął się, jakby ta rozmowa zaczęła go nudzić. -
Nie mam władzy nad tym, kogo słucha smok. Jeśli nie chcesz, by ktoś mu rozkazywał, to tego nie rób. - Poradził jej całkiem prostolinijnie. -
Zresztą, teraz nie będziesz mieć okazji. Wezmę twoją magię, jeśli mi ją tak chętnie oddajesz. Przynajmniej na jakiś czas, nauczysz się korzystać z głowy zamiast z wybuchów. Kherkim to mądry chłopak, poradzi sobie. Wskaże innym drogę. Idziemy?
Moment, w którym dłoń maga zetknęła się z ramieniem Kamiry, podziałał na nią iście magicznie. Przez jej ciało przeszła magiczna iskra, wywołując chwilowy, ekscytujący ból, który zniknął tak szybko, jak się pojawił. W jednej chwili zniknęła Akademia, zniknął Karlgard, ale zniknął też Kherkim. Ostatnia zniknęła ławeczka... ale nie mag.
***
Stali na balkonie. Przed nimi, za rzeźbioną, białą kolumienką, rozlegał się ogrom bezkresnego nieba, gdy dosłownie nie było widać ani skrawka lądu, na którym mogłaby się trzymać budowla, którą zajęli. Nie było też słońca, a światło zdawało się dochodzić ze wszystkich stron, również od śnieżnobiałych ścian.
-
Ach, nieźle mi to wyszło! - Ucieszył się mężczyzna. Wciąż miał na sobie te same jasne szaty, oczy podkreślone taką samą kreską, nawet na jego piersi wyrastały takie same włosy! Coś wydawało się jednak inne, gdy od niego również bił ten niesamowity blask. Przy nim, Kamira wydawała się nijaka, wyblakła, pozbawiona jakiegokolwiek kolorytu. Czuła się też bezsilna. -
Tu jest przyjemniej, nieprawdaż? Bogini pozwoliła mi zabrać cię w jakieś ustronne miejsce, na czas naszych nauk. Nie zmarnuj tego.
Kamira zrozumiała, że nie sposób było objąć wzrokiem tego, co widziała przed sobą. Za sobą zaś miała piękny pałac o świetlistych ścianach, tak jasnych, jakby utkanych z magii, choć pod dotykiem palców przypominały zimny marmur. Nie mogła nie dostrzec, że w gruncie rzeczy nie byli sami. Obok nich z płytek podłogi zbierał się jeszcze ktoś.
Nie był człowiekiem. Kontury jego ciała rozmywały się, jakby z trudem formowały je wciąż buzujące płomienie, buchające niewiadomo skąd. Jego skóra miała błękitny odcień, zaś włosy, będące bezkształtną, falującą masą, były zupełnie białe. Rysy twarzy obcego przypominały jej kogoś, lecz zrozumiała kogo, dopiero gdy tamten podniósł się do pionu i spojrzał na nią z obawą w żółtych oczach pozbawionych źrenic. Czyż nie była to twarz, która należała do mistrza ceremonii, który przywołał jej demona i przez błąd - zamknął go w niej?
-
Tego też zabrałem. - Zaśmiał się mag.