POST POSTACI
Thusnel
Ponownie w ciemnościach, ale tym razem mogła się cieszyć lepszym wyposażeniem, które znajdowało się w ruinach... Nie, nie ruinach. Trudno było to nazwać ruinami. Raczej opuszczonym przez swych mieszkańców miejscem. Znalazła latarnię, która jasno mogła oświetlić wnętrze. Musiała co prawda schować łuk, ale za to wyciągnęła miecz, wciąż nie będąc pewna co lub kto może czaić się w środku. Chwilowo nic się jednak nie wydarzało, a światło bijące od latarni ukazywało jej coraz więcej i więcej krasnoludzkiej chwały. Chwały, której Uratai nigdy nie osiągną.
Thusnel patrzyła się z nieopisanym podziwem i zdziwieniem, dosłownie wymalowanym na jej twarzy z powodu oczu niemal wychodzących jej z orbit i rozchylonych ust, gdy pochłaniała obrazy krasnoludzkiego kunsztu i tego jak niski lud żył we wnętrzu góry. Już samo wejście do tej twierdzy było większe niż cała jej wioska, a te kilka domów, stróżowek, pomieściłoby kilka pokoleń jej klanu. Wchodziła coraz głębiej, pożerając to wszystko wzrokiem, jednak w pewnym momencie coś zmąciło jej cały ten obraz piękna i kunsztu. Pozornie opuszczona forteca nie odpowiedziała zwyczajnym echem na jej kroki, zamiast tego odpowiedziała własnymi, niemiarowym krokami, które zbliżały się w jej stronę, gdzieś z prawej strony.
Thusnel obróciła się w tamtą stronę i ujrzała, cóż, chodzącego trupa! Wojowniczka wybałuszyła na niego oczy. Trupy chodzić nie powinny, to był powszechnie znany fakt. Równie powszechnym znanym faktem było to, że niektórzy ludzie, jacyś nekromanci z Salu, potrafili je wskrzeszać by walczyły. Nigdy jednak takich istot nie widziała na oczy. Cóż... Raz umarło, to umrze i drugi raz, prawda? I Thusnel ruszyła w jego kierunku truchtem, unosząc miecz nad głowę i zacięciem w oczach, celując w szyję chcąc oddzielić głowę od reszty tułowia. Pytanie czy brak głowy zrobi na nieumarłym jakiekolwiek wrażenie. Wszak był już martwy.