Pustkowia i nabrzeże na wschód od Everam

1
POST BARDA
Słońce płonęło na niebie niemiłosiernie. Dokładało to tylko do poczucia znoju, jaki odczuwali mężczyźni wiosłujący teraz w szalupie na otwartych wodach Złotego Morza. Przynajmniej nie musieli siłować się z niespokojnymi falami, choć gdyby były, oznaczałoby to obecność wiatru, a gdyby był i wiatr to nie musieliby marnować czasu na próbę przedostania się o własnych siłach na brzeg Zachodniej Baronii.
Załoganci "Czarnego Gamonia" wymieniali się niewdzięcznym obowiązkiem wiosłowania co jakiś czas, by zregenerować się po wysiłku i nie rzucać się sobie wzajemnie do gardeł w poczuciu niesprawiedliwości, że tylko kilku haruje a reszta się obija. Mimo to rozkład pracy nie był jednolity.


Na początku należy zwrócić uwagę na mężczyznę o śniadej karnacji. Był to Abrar Abd al-Anil, ich pierwszy oficer oraz powiernik majątku, za który mieli kupić racje żywnościowe dla załogi zanim ta postanowi się zbuntować. Pomimo swojej rangi nie wyróżniał się on zbytnio na tle innych. Ot rozchełstana lniana koszula z szerokimi rękawami, spodnie przewiązane bordową chustą zamiast paska i dwa sandały na stopach. Jedynym ekstrawaganckim elementem jego wystroju był słomiany kapelusz chroniący go przed słońcem, spod którego obserwował resztę swoimi bursztynowymi oczami. Oficer zdecydowanie wiosłował najmniej, jednak mocno się przysłużył gdy odbijali od pokładu ich statku, a dodatkowo mając na uwadze jego rangę można było ten stan rzeczy jeszcze zrozumieć.
Obecnie przy przedniej parze wioseł siedział barczysty ork, gładko wygolony na twarzy i z kępką nieogarniętych czarnych włosów na łepetynie. Nie dość, że miał swoją wagę, to jeszcze machał wiosłami tak jakby były przedłużeniem jego własnych rąk, toteż ich ledwo zipiąca łódka miała tendencję do przechylania się do przodu. Przy tylnych wiosłach siedział z kolei koleżka z chustą na głowie, Dylis. Nie popisywał się on teraz tężyzną fizyczną ale był cenionym członkiem załogi ze względy na liczne umiejętności manulano-techniczne. Potrafił naprawiać, konstruować, ulepszać, a gdy ktoś mu zalazł za skórę, to nawet zepsuć tak by skończyło się efektownym wybuchem. Na jego odzienie składała się też zbyt duża ilość wszelkiego rodzaju pasków i kieszonek.
Kolejną osobą niepracującą był dziarski ludzki zawadiaka, którego imię znali tylko najstarsi członkowie ekipy, w tym pierwszy oficer i kapitan. Wszyscy nazywali go Attyką, ze względu na jego na jego wzrost i liczne drobne tatuaże na twarzy oraz szyi układające się w finezyjne wzory i motywy. Obecnie Attyka nie miał na sobie koszuli, ale to ze względu na to że używał jej do ścierania z siebie potu, bowiem tryskało z niego bardziej niż z dziurawej rynny podczas ulewy. Siedział on obecnie pośrodku łajby i odpoczywał po niemałym wysiłku który wkładał przez ostatni czas.
Ostatnim członkiem tej ekspedycji był Telion, bladawy gość, który obecnie siedział na dziobie szalupy wpatrując się w linię brzegową, która zbliżała się z każdą chwilą. Niesamowitym było to, jak mieniąca się piaskiem plaża kontrastowała swym blaskiem z połyskującą taflą wody. Gdyby próbować przypatrywać się im jednocześnie można by dostać pomieszania zmysłów. I choć całość wyglądała jaskrawo i pogodnie to właśnie owa "pogoda" była prowokatorką ich znoju. Na niebie nie było ani jednej chmurki, a lico Teliona nie uderzał żaden inny pęd powietrza poza tym, który wywołany był ich szybkim wiosłowaniem.

Ciszę, zakłócaną jedynie poprzez stęknięcia i sapania umęczonych załogantów przerwał ostatecznie Abrar, przemawiając swoim dźwięcznym jak dzwon mosiężny głosem.
- Telion, zamień Dylisa. Nasz chuderlak ledwo zipie, a jego ręce z pewnością przydadzą nam się w innej sytuacji.
- Nieprrrawda, d-daję radę! - zaprzeczał Dylis, chociaż można było przysiąc, że miejscami podnosił się z miejsca siedzącego wraz z wiosłami. - Poza tym... ech... już niedaleko... ch-chyba...
- Nie musisz nam niczego udowadniać, kolego. - odparł troskliwie oficer. - Dawaj Telion, na końcówkę. Rzeczywiście już niedaleko.
Obaj mieli rację. Po długich godzinach wiosłowania tą pożal-się-Bogi łódeczką brzeg zdawał się już być jak na wyciągnięcie ręki. Wystarczyło do niego dobić, by pozostał im niecały nawet dzień drogi do miasta Everam.
Ostatnio zmieniony 13 mar 2022, 16:57 przez Truskawa, łącznie zmieniany 1 raz.
"To achieve great things, two things are needed: a plan and not quite enough time." - Leonard Bernstein

Pustkowia i nabrzeże na wschód od Everam

2
Dotąd wpatrujący się z utęsknieniem w mieniącą się niczym stos drogocennych kamieni plażę, kruczowłosy mężczyzna zwrócił twarz w stronę oficera prędzej, niż ten zdołał wypowiedzieć ostatnią literę jego imienia. Odgarnąwszy ze zroszonego potem czoła bezładne kosmki włosów, niemo dał sygnał przełożonemu, iż jest gotów do przyjęcia od niego rozkazu.

- Aj-waj – rzekł krótko i bez większego entuzjazmu, gdy Abrar skończył zapewniać wychudłego marynarza o braku powodów do przeciążania się, byleby udowodnić innym, że nie jest aż tak słabym, na jakiego wyglądał.

Powstawszy z dotąd zajmowanej pozycji, uniósł nogę na tyle wysoko, aby móc spokojnie przejść nad potężnym ramieniem zielonego, nie odrywając go przy tym od pracy. Telion dobrze pamiętał ich pierwsze spotkanie. Rodzice często opowiadali mu bajki o wielkich i złych orkach, porywających niegrzeczne dzieci, gdy ten zbytnio narozrabiał w domu. Pamiętał też, jak po każdej takiej bajce chował się ze strachu pod łóżko i nie śpiąc pół nocy, nasłuchiwał wszelkich niepokojących odgłosów, mogących świadczyć o tym, że jeden z orków właśnie zakradł się do domu, by go uprowadzić i zamknąć w ciemnej pieczarze, gdzie gigantyczne szczury podgryzałyby mu palce.
Opowiastki jednak opowiastkami. Prawdziwy szok przeżył natomiast, kiedy to w pierwszy dzień służby na okręcie, natknął się na koszmar sprzed lat. Przypominający wyłysiałego niedźwiedzia Szoszon, jak nazywał osiłka, o oliwkowej skórze i z wielkimi kłami, Telion niemal pisnął niczym mała dziewczynka. Nie zdawał sobie sprawy, że coś takiego w ogóle może w rzeczywistości istnieć. Dopiero z biegiem czasu i kilku kolejkach mocniejszego trundku, jakoś zdołał nabrać pewności siebie i zaakceptować istnienie nieco odmiennej rasy i jej z pozoru strasznego wyglądu.

- Dychnij sobie Dylis, jeszcze będziesz miał okazję do spocenia się – brodacz klepnął delikatnie w wątłe barki wioślarza, zrazu przejmując od niego dwa solidne trzonki.

Podwinąwszy rękawy nieświeżej koszuli, zmoczył dłonie, ramiona i twarz morską wodą zapewniając sobie w ten sposób nikłe schłodzenie rozpalonego ciała.

- Plusk…shhh…chlup… - pióro wiosła zatoczyło pierwszy okręg, kolejny i jeszcze jeden, sprawiając, że łódka nabrała większej prędkości.

Mając teraz ląd za swoimi plecami, jego oczy napotkały mniej przyjemny obraz. Oto bowiem siedząc niemal twarzą w twarz z przyozdobionym na całym ciele osiłkiem, za wszelką cenę próbował unikać dzikiego spojrzenia okrętowego mistrza w obijaniu mord. Że też kapitan i takiego przyjął. W pewnych sytuacjach mięśniak wydawał się być nawet straszniejszy aniżeli sam zielony, niezmordowanie wykonujący zleconą robotę. Wygolony łeb, malunki na ciele, wyjątkowo rozbudowana muskulatura dawały dziwne odczucie, iż ten typek nie jedno życia miał na sumieniu, a wejście z nim w konfrontację, mogło skończyć się naprawdę źle. Ale najwidoczniej i tacy byli przydatni na pokładzie, toteż nie mogąc za wiele powiedzieć, brunet starał się ignorować jego obecność i uważając, by przypadkiem ich spojrzenia się nie skrzyżowały. Zamiast tego wolał skoncentrować się na osobie na drugim końcu szalupy. Abd al-Anil – druga najważniejsza osoba po kapitanie, przez niektórych złośliwie nazywanym Kundlem kapitana, ze względu na jego bezgraniczną lojalność ku niemu. Chociaż jego oczy były skryte pod osłonom rondla słomianego kapelusza, wszyscy odczuwali na sobie jego bystry wzrok. Człowiek ten sprawiał wrażenie surowego, chociaż jak nie raz się o tym przekonali, najważniejszym dla niego rzecz jasna było sprawne funkcjonowanie dowodzonej jednostki, a wszelkie uchybienia były prędko przez niego wychwytywane i korygowane wszelkimi dostępnymi sposobami.

Czas podobnie do łódki płynął z wolna, co jednak nie odległość do piaszczystego brzegu sukcesywnie się pomniejszała. Już całkiem niebawem mieli wysiąść na ląd pierwszy raz od wielu tygodni. Miła odmiana w porównaniu do ciągłego deptania po drewnianym pokładzie.

Pustkowia i nabrzeże na wschód od Everam

3
POST BARDA
Telion minął ostrożnie silnie wiosłującego zielonoskórego a ten uraczył go jedynie mało znaczącym szybkim spojrzeniem. Ork był dość nowym nabytkiem załogi, toteż ciężko było mężczyźnie nawet przypomnieć sobie jak on ma na imię. Chyba nie rozmawiali ze sobą do tej pory - jakoś nie było okazji. Oczywiście Telion przywołał wspomnienie ich pierwszego spotkania i pamiętał zdziwioną minę osiłka w związku z jego reakcją. Ale była to ich jedyna godna uwagi interakcja.

Dylis odszedł od swych wioseł i podziękował niemo Telionowi. To był jedyny do tej pory moment w którym łódka zwolniła, ale zaraz gdy dwóch wioślarzy było w gotowości ork wznowił swoją energiczną pracę, nadając duetowi tempo. Z początku Telion miał problem by nadążyć za szybkimi ruchami wioseł z przodu, ale z pewnością szło mu w tym lepiej niż ich pokładowej złotej rączce. Po chwili na szczęście, niczym dobrani partnerzy do tańca, dwójka wiosłujących mężczyzn w końcu się wyczuła i dzięki temu efektywnie pchali ich małą załogę bliżej do brzegu, który zdawał się już być na wyciągnięcie ręki.
Dylis z kolei sapał niemiłosiernie, co wydawało się zarówno dziwne jak i trochę irytujące. Przecież nie raz obserwowali jak nawet pomimo swojej wątłej budowy Dylis potrafił z siłą zaginać jakieś metalowe pręty czy zaciskać zatrzaski do swoich wynalazków, albo zaciągać ledwo ruchome wajchy. Być może problem tkwił w jego wytrzymałości, a nie sile. Pierwszy oficer zareagował na to podając mu na chwilę swój bukłak ze słodką wodą. Dylis nie był w stanie wykrztusić z pomiędzy sapnięć słowa podziękowania ale zdecydowanie jego mimika wyrażała wdzięczność.

W swojej obecnej pozycji Telion mógł swobodnie (choć poczucia swobody w tej pozycji było mu mało) oglądać ozdobne czoło Attyki. Jego aparycja mogła wydawać się surowa i przerażająca, to prawda - zwłaszcza że niektóre z jego tatuaży stanowiły niespotykane dotąd przez Teliona runy o nieznanym mu znaczeniu. Pomimo to Telion nie mógł przywołać sytuacji, w której widziałby Attykę rozgniewanego. Ten wydziarany siłacz o północnych korzeniach zdawał się być duszą towarzystwa dla całej załogi “Czarnego Gamonia”, gotowy zawsze do wdania się z kimś w przyjacielską bójką, popijawę czy zwyczajną przyjacielską rozmowę. Attyka zarówno przerażał jak i budził sympatię, co było bardzo dziwną mieszanką dla jednoczesnych odczuć.

Mięśnie Teliona pracowały wydajnie, nawet jeśli nie mógł się równać tężyzną z prowadzącym orkiem. Już zdecydowanie nie był tym samym, chuderlawym chłoptasiem, którego pamiętał dawno temu, z dobrego domu i pod protektoratem wuja. Zmiana zdecydowanie zaszła, ale czy na lepsze? Chyba nawet jemu samemu nie było dane tego ocenić, choć próba mogła zaistnieć.
Gdzieś w rozproszeniu myśli Telion z zaskoczeniem zauważył, że Attyka przestał przecierać łepetynę koszuliną a jego niebieskawe, do złudzenia przypominające ogarniający ich ocean oczy wpatrywały się wprost w jego młode lico.

- Te, co się tak lampisz? Chcesz się dopisać czy co? - zaśmiał się mężczyzna, i choć jego słowa mogły dla nieznającego go słuchacza wydawać się nietaktowne to wypowiedział to z taką radością i beztroską, że trudno było go posądzać o złe intencje. Z resztą takowe za chwile by rozwiał.
- Oj żartuję sobie przecież, bez stresa! - zawtórował głośno i niepoprawnie deklinacyjnie. - Jeszcze czeka nas krótki marsz do miasta i potem z górki! Słyszałem, że w Everam mają wyśmienity burdelik, z panienkami czarniusimi jak polerowany ebonit.
- Od razu nastaw się, że nie będzie czasu na takie dyrdymały. - odrzekł stanowczo Abrar, korzystając ze swojego autorytetu. - Przypominam że mamy głodujących na pokładzie. Chwila rozproszenia czy marnowania cennych godzin a możemy nie mieć do czego wracać.
Attyka widocznie zrozumiał przekaz, aczkolwiek nie spochmurniał od tego, że ktoś mu zepsuł snucie planów na przyjemny pobyt w mieście. Po prostu wzruszył ramionami i zajął się wyciskaniem potu ze swego odzienia wprost do oceanu. Jakby ten nie był już dostatecznie słony.


Żar z nieba prażył ich dalej, a Telionowi pot co jakiś czas zalewał oczy, dając nieprzyjemny efekt szczypania. Odwrócony plecami do brzegu mógł dostrzegać tylko monochromatyczny odcień wody i nieba. Z tego co wiedział było już po południu, bowiem wyruszyli by uniknąć ostrego słońca w zenicie zarówno podczas żeglugi jak i marszu w stronę miasta. Byli też przygotowani na ewentualną możliwość rozbicia obozowiska podczas wędrówki, bowiem noce na pustkowiach bywały zaskakująco chłodne.
By przerwać chwilę ciszy oficer Abd al-Anil dopowiedział parę zdań.
- W Everam dla szybszego uporania się z zadaniem rozdzielimy się. Attyka i Dylis ogarną suchy prowiant. Telion pójdzie z Ber’zegim, by znaleźć pitną wodę. Ja mam kilka spraw do złatawienia w mieście przed przbiciem naszego statku do portu. Proszę, weźcie się za to należycie. Chcę móc wrócic do kapitania bez potrzeby świecenia przed nim oczami.
Ostatnio zmieniony 17 mar 2022, 20:35 przez Truskawa, łącznie zmieniany 1 raz.
"To achieve great things, two things are needed: a plan and not quite enough time." - Leonard Bernstein

Pustkowia i nabrzeże na wschód od Everam

4
Na niezbyt zabawny "żart", brodacz zareagował krótkim i wymuszonym uśmiechem, by zaraz po tym odwrócić głowę w inną stronę, jakby udając, że coś w oddali przykuło jego uwagę, chociaż jedyne co mógł w tym czasie zobaczyć to szybującą samotnie mewę na tle lazurowego nieboskłonu. I mimo to, że przebywając od dłuższego czasu w towarzystwie samych mężczyzn, wieść o możliwości odwiedzenia "przy okazji" lokalnego burdeliku z egzotycznymi pannami, obeszła go równie co zeszłoroczny śnieg. Być może, że i by skorzystał ze sposobności na rozładowanie nagromadzonego stresu, lecz nie w smak mu było obcowanie z pierwszą lepszą. Nawet czuł co do tego lekką odrazę. Nie! Takie zabawy nie są w jego stylu. Zwłaszcza że miał w pamięci... Zamiast więc tego wolał raczej obalić kolejkę byle trunku lub chociażby wypalić nieco tytoniu, który od pewnego czasu zaczął mu bardziej podchodzić niż cokolwiek innego.

Wcięcie się w zdanie oficera rozwiało wszelkie nadzieje Attyki. Wszakże słusznie zaznaczył, że nie są oni przecież na przepustce, lecz mają do zrealizowania poważne i niecierpiące zwłoki zadani. Nie mogli przecież dopuścić do powstania buntu oraz siłowego wydarcia resztek zapasów z magazynu i tylko dlatego, że postanowili pozostać na trochę dłużej w mieście. Rzecz jasna mogło i tak się stać, jednakże musiałby powstać szkwał, który trwałby na tyle długo, aby pchnąć dryfującą łajbę, a na to jak na razie się nie zapowiadało. Wtedy to piątka marynarzy miałaby ze dwa, góra trzy dni nim reszta załogi dobiłaby do portu.

Podział zadań okazał się wcale nie najgorszy. Z wodą nie powinno być żadnych problemów nawet w takim miejscu jak to. Problem natomiast stanowiło co innego.

- Panie oficerze, za pozwoleniem - rzekł kruczowłosy przeciągle, ale z szacunkiem - A ja ku licha mamy to wszystko przetransportować? Wątpię bowiem, żeby nawet trzech takich jak Attyka zdołali ciągnąć kilkunastu beczek wody cały dzień, a co dopiero ja i Dylis resztę sprzętu. Czy nasz budżet przewiduje najęcie wozów? - wyraził słuszną obawę.

Pustkowia i nabrzeże na wschód od Everam

5
POST BARDA
Oficer Abd al-Anil zlustrował Teliona dokładnie po zadanym przezeń pytaniu, jednak ciężko było marynarzowi stwierdzić, czy towarzyszył temu wyraz zdziwienia czy pochwały. Być może pytając o rzecz tak oczywistą zarzucił bezczelnie niekompetentność swojego oficera w towarzystwie własnej załogi? A może wręcz przeciwnie; może Arbarowi zaimponowało to, że ktoś inny poza nim był w stanie racjonalnie myśleć o logistycznych mankamentach zamiast ślepo wykonywać polecenia? Ciężko to było ocenić, bowiem na ciemnawej twarzy mężczyzny nie drgnął ani jeden z mięśni mimicznych.
- Zaufaj mi, mój drogi. Mam swoje znajomości w Everam. - udzielił mu niezbyt treściwej odpowiedzi, nie dzieląc się aż nadto szczegółami. Nastąpiła po tym jakaś dziwna chwila ciszy i być może oficer zreflektował się, że zabrzmiał zbyt enigmatycznie, dlatego postanowił się poprawić.
- Jak Ul i Sulon dadzą to nie będziemy musieli tego transportować w ogóle, a Czarny Gamoń sam przybije do portu. Jednak to optymistyczna wersja. - przyznał Arbar. - Chciej w to wierzyć lub nie, ale pochodzę z Everam. Mam tam parę kontaktów i osób które wiszą mi przysługę, więc pomogą nam to przetransportować. A nawet jeśli nie, to Dylis ma plan B. Prawda, Dylis?

Arbar spojrzał w stronę mechanika który obecnie był zapatrzony z jakimś niezrozumiałym zachwytem i opuszczoną żuchwą w linię brzegową za plecami Teliona. Wciąż wyglądał na zmęczonego, choć aż tak się przecież dziś nie wysilił. No i w dodatku nie zareagował na pierwsze wezwanie.
- Dylis? - powtórzył oficer. O dziwno nadal nieskutecznie. Dopiero szturchnięcie barkiem od Attyki ocuciło mężczyznę w chuście, na co ten zareagował przestraszony.
- Cogdziejakco...! - prawie wypiszczał. - Przepraszam, wydawało mi się że coś tam widzę na brzegu, ale to... O co chodzi?
- Dylis. - przywołał go do porządku Arbar. - Spokojnie. Twoja... amfibia? Będzie działać?
Dylis poprawił chustę na głowie i naprężył się dumnie, by wyglądać jak najbardziej imponująco.
- No jacha, że będzie działać! - powiedział dziarsko by zaraz przy następnym zdaniu okazać zwątpienie. - T-to znaczy testów polowych nie przechodziła, ale powinno być cacy. - Oficer wskazał na Teliona dając do zrozumienia, iż ten pewnie oczekuje na wyjaśnienia. - To b-bardzo proste, zmodyfikowałem naszą szalupę w taki sposób, by można było do niej przyczepić koła. Są w schowku pod naszymi siedziskami. - Dylis wychylił się i poklepał parę razy w skrzynię, która w sumie znajdowała się pod siedzeniem Teliona. - Dzięki temu nie musimy jej zostawiać na brzegu na pastwę natury czy innych dzikusów, a i posłuży nam za wóz! Świetne, co?


Mężczyźni żeglowali potem przez jeszcze jakieś dziesięć minut, wymieniając między sobą tylko skromniejsze zdania. Jednak w końcu po czasie który wydawał im się do tej pory wiecznością w końcu dobyli do brzegu. Ber'zegi wyskoczył zza burtę z niebywałą finezją, za nim już mniej dostojnie Attyka i oboje przepchnęli ich mały pokład prosto na suchy ląd. Dopiero teraz dane było zakosztować szelestu piachu pod stopami. Mógł wyczuć że ten jeszcze emanuje ciepłem nagrzany od słońca.
Tak witał ich stały ląd Zachodniej Baronii, na wschód od Everam. Na horyzoncie malowały się czerwonawo-żółte góry Shura'gaard, a poza tym trochę piaszczystych, wysuszonych wzgórz i naprawdę pojedynczą, szczątkową roślinność, rzadko też w ogóle zieloną. Kraina może wyglądało na nieprzystępną, choć i tak zdawała się łagodniejsza niż, jak to mógł zasłyszeć Telion, centralna część Urk-hun, wypełniona po same zbocza gór wydmami.


Gdy wszyscy wysiedli z szalupy Dylis wziął się za przygotowywanie swojego wynalazku do podróży. Oczywiście bezsensownym byłoby zainstalowanie kół na piasku, toteż zaczął od montowania podłużnych belek rodem wziętych z konnych powozów, za które mieli ciągnąć Attyka i Ber'zegi.
- Telion, bądź tak dobry i pójdź trochę do przodu. Zobacz gdzie się zaczyna w miarę kamieniste podłoże, by nasza "karoca" miała gdzie jeździć, hehe. - powiedział wesoło Attyka. Póki mechanik Dylis robił swoje mężczyźni mieli chwilę na odpoczynek po wysiłku. Ork pomagał przy montażu, natomiast wytatuowany mężczyzna był gotowy pójść z Telionem. Oficer Abd al-Anil z kolei wyjął spośród swoich manatków mapę i kompas, oceniając kierunek i długość przemarszu. Z tego co mógł wiedzieć Telion przejście do Everam nie powinno im zająć doby, ale nawet do takiej wędrówki warto było się przygotować i zregenerować siły.
"To achieve great things, two things are needed: a plan and not quite enough time." - Leonard Bernstein

Pustkowia i nabrzeże na wschód od Everam

6
POST POSTACI
Dwuznaczne spojrzenie oficera uszczupliło i tak już nikłe pokłady pewności siebie brodacza. Obawiając się o otrzymanie nagany, właśnie zwilżał wargi, by zaraz przeprosić za zbytnią zuchwałość i powątpiewanie w pewność przygotowania do podróży. Nim rozpoczął wymawianie pierwszych głosek, Arbar zdołał go wyprzedzić i mówiąc na wpół jawnie, utwierdził w przekonaniu, iż wszystko zostało dopięte na ostatni guzik.

Wzmianka o pochodzeniu Abd al-Anil wydała mu się niecodzienna i interesująca do tego stopnia, że mimochodem Telion skrzyżował przedramiona na kolanach i pochyliwszy się nieco do przodu, oczekiwał na kolejne porcje ciekawostek o załogancie. I otrzymał je, jednak nie w takiej ilości, jaka by go satysfakcjonowała. Osoby, które wiszą mi kontakty - zawtórowało mu w uszach. Na tym mężczyzna w słomianym kapeluszu zakończył i z gracją przeniósł uwagę pozostałych na innego członka drużyny wypadowej, który zdawać by się mogło, że myślami pogrążył się w eterze, zostawiając jedynie swą cielesną skorupę na dziobie szalupy.

Zaniepokojony brakiem odzewu wychudłego człowieczka, Telion wraz z pozostałą trójcą skoncentrował się na Dylisie, w głębi umysłu przypuszczając, że ten oto poczciwiec wyzionął ducha z przepracowania. Nic bardziej mylnego. Szturchnięcie w bok na nowo przywróciło go do życia. Zaciekawiony co tak przykuło uwagę okrętowego mechanika, marynarz usilnie starał się wybadać rzekome persony na brzegu kontynentu, lecz nie mogąc zbytnio skupić wzroku z powodu nazbyt mieniącego piasku, zaprzestał bezskutecznej próby i przecierając oczy mokrą od potu ręką, zmazywał z nich natrętny obraz linii brzegowej, który na nich się jakoby wypalił.

- Am-fi-bia? A cóż to u licha ciężkiego jest? - wyszeptał sam do siebie, niemal niesłyszalnie.

Na szczęście długo nie musiał czekać na odpowiedź. Dylis bowiem nie omieszkał pokrótce objaśnić sposobu działania przedziwnej machiny mogącej zarówno płynąć po wodzie jak i doskonale toczyć się po stałym lądzie.

- Doprawdy zadziwiające - przyznał szczerze, co zresztą okazał poprzez uniesienie czarnych jak wnętrze pieca brwi do tego stopnia, że jego czoło w całości pokryła mnoga ilość poziomych fałdek.

Pomysł na przerobienie łodzi, aby po krótkim montażu dodatkowych części w postaci najzwyczajniejszych kół i to bez potrzeby przebijania kadłuba w celu przełożenia osi wydawał mu się na jego umiejętności ekstrawagancki, chociaż jak wkrótce miał się przekonać, wcale nie niemożliwy. Oto za moment mieli dobić do brzegu.

Gdy tylko wyczuli, że dno zaczyna szorować po piachu, Attyka wraz z Ber'zegiem poczynili honory i wyskoczywszy za burty, pociągnęli resztę głębiej w stronę lądu.

Opuszczenie ciasnej szalupy niosło ze sobą efekt niebywałej ulgi.

- Wreszcie na stałej powierzchni - rzekł z zadowoleniem brunet w momencie, kiedy to jego stopy zanurzyły się do połowy w ciepłym i wilgotnym piasku.

Splótłszy dłonie ze sobą, uniósł je wysoko nad głowę, pozwalając by zdrętwiałe od długiego wiosłowania knykcie, doniośle strzyknęły na równi z odrętwiałym kręgosłupem i paluchami stóp. Gdyby mógł, najpewniej uwaliłby się tam, gdzie stał i przyciął komara, ale nie czas, nie czas, bo dotąd niemrawo wyglądający mechanik z jakiegoś powodu zyskał nowe siły i jeszcze większy zapał. Prędko wypakowywał kolejne skrzyneczki, prosząc pozostałych do pomocy. Dopiero po tym przyszła chwila wytchnienia. Korzystając z okazji Telion zanurzył się do połowy kolan w orzeźwiającej wodzie, myjąc słoną od potu twarz, nie mniej słoną wodą morską. Schlapał również rozpalony tors, pozwalając, by ściekające z niego krople wsiąknęły w zwiewne ubrania. Tak oto odświeżony wreszcie raczył, rozejrzeć wokoło, prędko przekonując się o tym, że tak właściwie nie ma, na czym zawiesić oka. Ot co, sporo piachu i kamieni, a jedyne urozmaicenie stanowiło skąpo porosła roślinność, może majaczące w oddali zarysy gór.

- Nie trzeba mi towarzystwa, rzucę okiem za najlepszą alternatywą drogi i zaraz wracam. Pomóż lepiej chłopakom - odpowiedział dryblasowi na jego polecenie, pędem puszczając się w kierunku najbliższego wzniesienia, skąd mógłby mieć lepszy widok na okolice, a przy tym pobyć chwilę sam z dala od ludzi.

Samotność, tego właśnie było mu trzeba. Tygodnie spędzone na klaustrofobicznym okręcie potrafią być męczące. Bezustannie te same twarze i ścieżki, którymi się chodzi, monotonia dnia. W końcu zaczyna brakować nawet tematów do bajdurzenia, a co wtedy? Więc wszelka sposobność, byleby wydostać się z tej drewnianej klatki była dobra. Nawet krótka przebieżka po śmierdzącym doku czyniła cuda. Podnosiła morale i przywracała dobry humor, zwłaszcza wtedy, gdy w pobliżu położona była nawet najgorsza speluna, gdzie można było zapić wszelkie negatywne emocje, czasem nawet wyładować nagromadzoną złość poprzez uczestnictwo w okazjonalnych burdach.

Chociaż Telion zdołał przywrzeć już do marynarskich zwyczajów, nie w smak mu rozróby ani pijatyki lub najgorsze co według niego, marnowanie trzosu na zabawianie lokalnych panien. Dla niego najważniejszym wciąż pozostawał spokój ducha. I to właśnie próbował osiągnąć, stojąc jak ten uschły krzew na szczycie piaskowej wydmy i dając muskać drobinom kwarcu swe gałęzie.

Nasyciwszy się dostatecznie harmonią, powlókł wzrokiem po terenie. Nic ino łany złocistego pyłu. Przeczesując kolejne połacie, szukał wszelkich ustępstw od reguły. Skrawka twardszej nawierzchni i znalazł. Wąski pas z pozoru ubitej ziemi, a w rzeczywistości spękanej równiny, zapewne będącej niegdyś obfitującym jeziorem.

- Tam! - krzyknął. - Nie dalej jak dwieście sążni stąd na północ jest w miarę równo! - wskazał ręką wprost w kierunku gór. - Nie mogę tylko zobaczyć, co kryje się dalej za wydmą na zachód, ale może zdołamy dotrzeć do jakiegoś szlaku handlowego! - mówił dalej, biegnąc z powrotem ku swoim.

Pustkowia i nabrzeże na wschód od Everam

7
I OTO ZZA WYDMY NA ZAHODIE WYŁONIŁA SIĘ POWOLI CHMÓRA W KSZTAŁCIE JEDRNYCH POSLADKÓW. ROSŁA I ROSŁA NABIERAJĄC WDZIĘKÓ I OBFITOSCI. I GDY WYŁONIŁA SIĘ W PEŁŃI SKURCZYŁA SIĘ GWAŁTOWNIE ZAŚ PO TWAŻY TELIONA I RESZTY MARENARZY OBIEGŁ UROCZY SMRÓD. TAJEMNICA ZAHODNIEJ WYDMY ZOSTALA ROZWIAZANA!

Pustkowia i nabrzeże na wschód od Everam

8
POST BARDA
Telion potrzebował tak z dziesięciu sekund żeby wdrapać się na wyniesienie, które dzieliło piaszczystą plażę od... w sumie równie piaszczystej reszty lądu. Poradziłby sobie z tym na pewno szybciej gdyby nie gorąc pod nogami oraz nieprzyjemne poczucie ociężałości w kończynach po zasiedzeniu na szalupie przez kawałek czasu. Gdy już doczłapał się na górę monotonność krajobrazu pozostała w swym nudnym, błękitno-żółtawym odcieniu. Ot wyraźniej było widać góry, trochę więcej uschniętych krzaków i wzgórza bądź wydmy - z tej odległości ciężej było ocenić.
Ku zadowoleniu Teliona nie musiał on szukać stałego gruntu długo. Wystarczyło tylko kilkanaście kroków by sypki piasek zamienił się w kamienistą, wysuszoną ziemię. Wiadomym było, że w sumie jedyną przeszkodą dla ich mobilnej łódeczki było przepchnięcie jej przez owo wyniesienie, ale potem droga powinna pójść im jak z płatka. To znaczy oczywiście nie licząc okropnego słońca. I długiej podróży. I nierównego gruntu. I stada muflonów. I gadulstwa Attyki. I też...


Muflonów?

Znad pobliskiej wydmy/wzgórza Telion mógł dostrzec, jak wyłania się kilka brązowych punktów. Początkowo duża jasność nie pozwała mu ocenić dokładnie, co to takiego jest. Dopiero przymrużenie oczu i dłoń nad brwiami pozwalała mu bliżej się przyjrzeć. Owe muflony poruszały się szybko, aż unosiły się za nimi tumany piasku. Co też nietypowe, wraz z ich przybliżaniem mógł dostrzec, że rogi owych muflonów błyszczą srebrnym połyskiem. Tylko dlaczego błyszczał jeden ich róg, i w dodatku był dłuższy od reszty?
To nie były rogi muflonów. Tylko szable.
Telion widział przed sobą trzech uzbrojonych jeźdźców na karych rumakach gnających w jego właśnie stronę. Gnając na ich głowach łopotały kolorowe chusty, ujawniając tylko wąski pasek twarzy na oczy. Równie pstrokate były ich ubrania, sugerując raczej lekkie opancerzenie. Z kolei ich uniesiona broń i bojowe okrzyki nie nastrajały na optymistyczne spotkanie.
"To achieve great things, two things are needed: a plan and not quite enough time." - Leonard Bernstein

Pustkowia i nabrzeże na wschód od Everam

9
POST POSTACI
Może nie długa, lecz męcząca na skutek piekielnego żaru lejącego się z nieba przebieżka sprawiła, że nim zwiadowca dotarł do reszty drużyny, gęste krople potu pokryły mu czoło, a pierwsza utworzona z nich strużka spływała przy skroni, wkrótce wsiąkając w pierwszy napotkany kosmyk włosów.

- Ma-my towarzystw-o
- wydyszał, z trudem wprawiając wyschnięte struny głosowe w wibrację.

Musiała minąć krótka chwilka nim oddech mu się na tyle uspokoił, by mógł na nowo płynnie mówić. Pociągnąwszy ze dwa łyki ciepłej wody, wyprostował się dotąd z na wpół zgiętej pozycji i odgarnąwszy niesforne kłaki z twarzy, jeszcze raz wszystko powtórzył.

- Trzech konnych maruderów. Uzbrojeni w broń białą pędzą ku nam - zaraportował stojąc na baczność naprzeciwko pierwszego oficera. - Jak mniemam, będą tu lada chwila, co robimy? - w jego głosie dało się wyczuć wyraźny zdenerwowanie, a może już początki paniki. I miał ku temu wyraźne powody. Chociaż mieli przewagę liczebną, to tak właściwie nie posiadali do obrony niczego, prócz swoich własnych pięści. Reguły na okręcie mówiły jasno. Zwykły marynarz miał zakaz noszenia wszelkiej broni. Dostęp do uzbrojenia, przysługiwał tylko oficerom i kapitanowi. Zasada ta obowiązywała również na lądzie, w przypadku gdy wśród pospolitych majtków przebywał ktoś z kadry zarządzającej, chyba że tamten dał na to wyraźne przyzwolenie. W tym jednak układzie tak nie było i wielka szkoda, bo nawet jeśli uda się ściągnąć jeźdźca z siodła, prędzej ten zdąży zagotować się w zbroi lub utonie wrzucony na głębszą wodę, niż zdołaliby go własnoręcznie obedrzeć ze zbroi.

Telion przebieram w miejscu nogami. Chciał czym prędzej usłyszeć od oficera rozkaz odwrotu. Wtedy byliby na powrót bezpieczni. Nim potencjalni agresorzy przybyliby do nich, już dawno odbiliby od brzegu, tym samym niwelując szanse na stanięcie w konfrontacji z ostrymi klingami.

W międzyczasie spoglądał znacząco na resztę towarzyszy, jakby spodziewając się poparcia dla planu ucieczki w morze.

- Panie oficerze, jakie rozkazy? - powoli dawał się ponieść strachowi o własne życie. - Odpływamy czy bronimy się, tylko czym? Drewnianym młotkiem i wiosłami? - i chwyciwszy oparte o kadłub wiosło, prezentując je Abrarowi.

Pustkowia i nabrzeże na wschód od Everam

10
POST BARDA

Załoga Telonia, a przynajmniej wszyscy poza zaabsorbowanym majstrowaniem Dylisem, z zaciekawieniem spojrzała na swojego kamrata gdy ten w pośpiechu przybiegł do nich o mało co nie potykając się na wydmie. Jednak wieść o "towarzystwie" ocuciła nawet niesfornego mechanika.


- Trzech powiadasz maruderów? No cóż... dobrze że nas jest czterech. -[/b] powiedział niepokojąco niewzruszony tą informacją Abrar po czym trochę ostentacyjnie oparł się dłonią na zdobionej rękojeści swojego sejmitara.
W pewnym momencie już dało się słyszeć narastający huk pędzących przez pustkowie końskich kopyt. Nie potrzeba było dziewięciu sekund by również dało się dostrzec wzbijające się w powietrze tumany pustynnego kurzu.
- Panowie, może zaprezentujcie się godziwie przed nadchodzącym komitetem powitalnym? Nie chcemy przecież zostać uznani za byle prostaków.
Gdy oficer to powiedział reszta, ku zdziwieniu Teliona, zaczęła się krzątać, jakby czegoś szukali. Na początku nie mógł zrozumieć, o co chodzi, jednak po chwili dostrzegł: Attyka spod jednej z ławek szalupy wyciągnął imponujących rozmiarów buzdygan do trzymania jedną ręką (choć ktoś postawy Teliona z pewnością w jednej ręce by go nie utrzymał). Dylis z kolei pogrzebał chwilę w swoim plecaku i po chwili złożył drobną kuszę i naładował jednym lichym, ale zawsze jakimś, bełtem. Z kolei nieme orczyszko Ber'zegi z niewiadomo jakiej kieszeni wyciągnął i nałożył zestaw żelaznych kastetów.
Wbrew tego, co wydawało się brodaczowi wcześniej odnośnie uzbrojenia załogi każdy o dziwo był uzbrojony. Każdy z wyjątkiem Teliona.


- Młody, nie patyczkuj się tylko ozdób swoje śliczne łapki w swoje żelastwo i szykuj się do tańca! - zawtórował beztrosko i radośnie Attyka. Ale mniej pozytywnie zareagował oficer Abd al-Anil.
- Telionie, gdzie masz broń?
Mało było czasu na rzetelną odpowiedź bowiem prezencja jeźdźców dawała się już mocno we znaki, szczególnie słuchowo. Na szczycie wydmy pojawił się rdzawy obłok z piasku który powoli osunął się na nich ograniczając widoczność. Gdy ta już powróciła zamiast obłoku stało nad nimi trzech jeźdźców na koniach różnej maści, a Telion mógł dostrzec teraz więcej ich szczegółów. Rzeczywiście mieli na głowach kolorowe chusty a w ich prawicach spoczywał nie najgorzej wyglądający oręż. Ciało mieli prawie całkowicie przykryte jak to nie jeździeckim skórzanym pancerzem to różnorakimi płótnami i materiałami, bez określonego ładu i składu w kolorze. Jedynie dostrzegali ich oczy, brwi i kawałek łuku nosa.
Po chwili wzajemnego mierzenia się wzrokiem załogi i ich osiodłanych gości jeden z jeźdźców odezwał się. I był to głos kobiecy.

- Pewnie zabłądziliście, do Everam jeszcze trochę daleko. Znajdujecie się na terenach Krwiopijnej Żmii i nie życzymy sobie intruzów. - oznajmiła z ogromną pewnością siebie. - Nie wyglądacie mi na zagubionych kupców, więc hajsu na haracz pewnie nie macie. Weźmiemy sobie coś innego w zamian a wy zabierajcie tę łódkę i spływajcie sobie do miasta.
- Niestety, ale już się nawiosłowaliśmy, a w mieście musimy być w trymiga. - odpowiedział niemniej pewnie Arbar. [b]- Także polecam nas zostawić w spokoju i nie niepokoić załogi Czarnego Gagatka. Naszemu kapitanowi z pewnością by się to nie spodobało.

Wojownicy spojrzeli po sobie, coś szepcząc między sobą. Atmosfera robiła się jakaś taka gęsta i niezbyt ciekawa. Przemawiająca z konia po chwili zaśmiała się, co tylko dodawało do całości panującego niepokoju.

- Nie sądziłam, że słynny Arbar powróci jeszcze w te regiony świata! -wykrzyknęła imię oficera, przez co załoga, a nawet sam Arbar, poczuli się dość zmieszani. Bowiem skąd je znała?
- Umówmy się tak, nie za bardzo wam ufam i nie życzę sobie żadnych sztuczek więc damy wam spokój, nieważne po co przypłynęliście. Pod warunkiem... - tu niepokojąco wskazała szablą na Teliona -...że chłystek zostaje u nas na przetrzymanie. Jako gwarant, że nie będzie próbowali niczego... głupiego. Poza tym typek widocznie zapomniał zabrać choćby kilof, więc nie sprawi wam to zbyt wielkiej różnicy, prawda?

Spoiler:
"To achieve great things, two things are needed: a plan and not quite enough time." - Leonard Bernstein

Pustkowia i nabrzeże na wschód od Everam

11
POST POSTACI
Stoicka postawa pierwszego oficera zaniepokoiła samozwańczego zwiadowcę. Sądził bowiem, że ten da rozkaz do natychmiastowej ewakuacji nim, któryś z pędzących jeźdźców zdoła ich dosięgnąć. Z drugiej jednak strony mało przemyślana decyzja i danie poniesienia się emocjom nie leżało w naturze Arbar'a, a tym bardziej przykładnej prawicy kapitana. Niemniej jednak jakieś działania należało podjąć.

I podjął. Na wpół kpiarsko komentując stosunek liczebności domniemanych przeciwników do własnych załogantów. Telionowi w głowie się to nie mieściło. Jak jego przełożony mógł żartować sobie w tak poważnym obliczu sytuacji? Zbytnia pewność siebie nie jednego już wprowadziła do grobu. Nawet jeśli sam Abd-al Anil był wyśmienitym szermierzem, to w starciu z trzema, na oko wprawionymi w boju zbójami, miał raczej znikome szanse na zwycięstwo, tudzież przeżycie!

Drugie z kolei wypowiedziane przezeń zdanie napełniło brodacza o jasnych oczach nie tyle już troską o zdroworozsądkowe podejście oficera, co zmieszało go zupełnie, gdy dotąd zajmujący się modernizacją łodzi kamraci, odstąpili na rozkaz od pracy i uzbroili się w przemycony rynsztunek. Buzdygany, kusze i kastety, jakże oni mogli to wszystko niezauważenie zapakować i kto w ogóle dał im pozwolenie na wzięcie ze sobą oręża. Przecież jasne było, że zwykły majtek nie miał prawa nosić ze sobą broni, chyba... że dostał na to pozwolenie.

- Przespałem coś? - Telion przetarł mimowolnie dłonią połowę twarzy, próbując przypomnieć sobie kiedy kapitan lub Abrar udzielili zgody na zabranie środków obrony osobistej. Być może, że wtedy błądził myślami w chmurach lub starsi stażem posiadali jakieś specjalne przywileje. Ech, gdyby wiedział, z pewnością postarałby się o jakiś dłuższy nóż czy chociaż najzwyklejszą pałkę nabijaną gwoździami. A tak, jako jedyny stał jak ten osioł, mając za broń ino parę nagich pięści.

- Yy... tak. Znaleźć cokolwiek - zakłopotany właśnie chwytał za pierwszą lepszą rzecz, którą okazało się oparte o kadłub łodzi drewniane wiosło. Wszakże skuteczności bojowej nie miało żadnej, lecz silny cios w stronę rozpędzonego jeźdźca miał szanse strącić go z konia, przy szczęściu ogłuszając go na tyle, by zdezorientowany wystawił się na następny atak.

Ledwie zacisną palce na trzonie, a oto bowiem na horyzoncie ukazały się trzy, nadnaturalnie wysokie persony. Jedna z nich zrobiła step naprzód i przemówiła nadzwyczaj ludzkim głosem, od którego włos zjeżył się Telionowi na rękach.

- Rabusie lub zdeprawowani dezerterzy - skomentował cicho i z wyczuwalną pogardą.

Przywódca, a właściwie przywódczyni szajki przedstawiła oczywiste żądania - wszelkie dobra, jakie posiadacie - no to trafiła. Cóż mogło mieć ze sobą tych paru biednych chłopów? Kilka monet - pozostałości ostatniego trzosu, może kilka tandetnych kolczyków, ale nic więcej. Dla kogoś tak zachłannego, z pewnością nie stanowiłoby miarodajnego łupu. Szkoda tracić więc niepotrzebnie siły, chyba tylko po to, aby wyładować nagromadzoną złość lub nieco się zabawić.

Odpowiedź oficera była jednoznaczna - nic wam nie oddamy. Typowe dla niego. Stanowczy mimo wszystko.

- Słynny Arbar? - długowłosy zawtórował za rzezimieszkiem, wybałuszając oczy w stronę kompana, zrazu zadając sobie pytanie kim w rzeczywistości jest ten człowiek, że nawet pustynne szumowiny go znają.

Zdziwienie wnet przeszło, gdy oprawca kontynuował warunki pokojowego załatwienia spraw. W ramach swobodnej przeprawy załoga miała uiścić myto w postaci tego jednego, specjalnego osobnika z rozpiętą koszulą o jasnych włosach i czarnych jak krucze pióra włosach.

- Kogo nazywasz chłystkiem głupia cipo! - Telion palnął bezmyślnie na określenie go mianem "chłystka". Może i wyglądał młodo pomimo stosunkowo gładkiej i łagodnej jak dla mężczyzny cery, co nie zaprzecza fakcie, że bliżej mu już do trzeciej dekady życia, aniżeli drugiej, co więcej, nie należał też do najniższych, skąd więc takie jego określenie? Czyżby, tylko żeby mu ubliżyć?

- Nie zamierzam służyć jako przedmiot wymienny! - pierwszy raz od wielu tygodni lub nawet miesięcy wyraził swoje niezadowolenie i bunt przeciwko następstwom rzeczy. Zbyt dobrze zachowała mu się w pamięci podróż na szczyt Gór Irios, kiedy przez większa część trasy wlókł się niczym bezpański pies za trio bandziorów, do czasu, aż nie zapragnął stanąć w obronie pochwyconej i torturowanej elfki.

- Panie oficerze, z całym szacunkiem, ale nie można im wierzyć, ci szubrawcy łżą jak psy. Wybiją nas przy pierwszej okazji - Jeszcze kilka minut temu ten spętany strachem mężczyzna gotował się do ucieczki, obecnie piął się na wyżyny heroizmu, stając na czele uciśnionego ludu. Serce mu łomotało, krew w żyłach buzowała, kurczliwie zaciśnięte palce na wiośle zmieniały barwę to z białej, to znów na czerwoną i gdyby nie szacunek do człowieka, pod komendą, którego się znajdował, zapewne ruszyłby w szale do bitwy.

Pustkowia i nabrzeże na wschód od Everam

12
POST BARDA
Telion, czując się zdesperowany i dosłownie bezbronny w postawionej przed nim sytuacji, pochwycił za wiosło, którego jeszcze nie tak dawno miał już serdecznie dość. Gdy to robił oficer Arbar podążał zań wzrokiem, nie zdradzając na twarzy ani grama zbędnej emocji. Z kolei domniemana przywódczyni wśród trzech jeźdźców zareagowała na ten widok wywołującym ciarki, nieładnym śmiechem.
- Baahahaha! Chłopczyna czuje się zagrożony! Och, uwielbiam takich... Wątłych i przestraszonych.
Gdy mężczyzna wyrzucił z siebie niezadowolenie z nazwania go "chłystkiem" kobieta nie zdawała się wychodzić z rozbawienia. Ale swojej broni wskazującej na Teliona nie opuszczała.
- No no no, i jeszcze pokazuje kły. Ostro. - bandytka nie wyglądała na zbytnio poruszoną nazwaniem ją od żeńskich organów rozrodczych. Niemniej w szeregach załogi Teliona wywołało to lekkie poruszenie. Szczególnie ork, Ber'zegi, spojrzał na kompana wymownie, jakby jego spojrzenie mówiło "Stąpasz po cienkim lodzie".


Arbar zdawał się lustrować przeciwników, jakby doszukiwał się w nich czegoś. Telion dobrze określał, że śniadoskóry mężczyzna emanował opanowaniem i powagą, nawet w tak dziwnej sytuacji.
- Nie zamierzamy sprawiać kłopotów waszej... Krwiopijnej Żmii. Musimy się tylko dostać do Everam, i to na chwilę. Nawet nie odczujecie naszej nieobecności. - wygłosił umiarkowanie do bandytów.
- Wiesz, Arbar, tylko że... problem jest zgoła inny. - kobieta opuściła broń ale jej kompani po obu stronach wciąż pozostawali czujni. - Widzisz, chodzi o wiadomość. Pokazania nie tyle wam, ale szczególnie mieszkańcom tego pożalcie się bogi portu, że z nami się nie zadziera. Tak na przyszłość, jakby próbowali czegoś głupiego. - Wojowniczka poluzowała trochę chustę na swojej twarzy tak, by mogła odsłonić usta i być lepiej słyszalną. Teraz wyraźnie można było dostrzec jej gładkie rysy i bez problemów stwierdzić, że ma się do czynienia z przedstawicielem płci pięknej.

- Także co, pozostajemy w impasie? Bo ja mam co robić, wy zdaje się też. Spróbujcie coś teraz odjebać a gwarantuję, że moja koleżanka obok Pili zawoła resztę ferajny i będziecie gryźć piach który dopiero co zobaczyliście.
Jeździec obok przywódczyni, o imieniu Pili, ostentacyjnie poklepała zdobiony róg który wisiał u jej pasa.
Na moment zawisła niezręczna cisza. Nawet Dylis, który zdawał się mieć przewagę dystansu dzięki swojej kuszy był widocznie zakłopotany i zagubiony. Wszyscy kompani utkwili wzrok w oficerze, czekając na jego decyzję. Jego zmarszczona brwiami mina i rozweselone lico jego korespondentki tworzyły groteskowy kontrast w całej sytuacji.
Arbar już zdążył otworzyć usta by coś powiedzieć, ale zanim było mu dane niespodziewanie przerwał mu Attyka, który wyszedł na przód ku zdziwieniu załogi i wywołując poddenerwowanie ze strony dwóch.
- Tam do licha. Ja z nimi pójdę.
- Attyka nie! - prawie krzyknął Dylis.
- Nie przejmuj się tak, złota rączko! - zareagował dryblas z typowym już dla siebie, nieuzasadnionym optymizmem. - Biorą mnie tylko na przetrzymanie. Jeśli ma to nam zaoszczędzić kłopotów to przeżyję trochę czasu. Wiesz, że mnie ciężko zajechać, haha!
Ich oficer po raz pierwszy od wylądowania na brzegu zdradził jakąś emocję. Była to niepewność.
- Nie musisz tego robić. - wyraził protest wobec Attyki. - Potrzebujemy cię w porcie.
- Wybacz niesubordynację, oficerze, ale i tak pójdę. Wiem że masz rozum na dobrym miejscu. Tylko... serce jeszcze szwankuje. - mężczyzna podszedł do Arbara i poklepał go po ramieniu. Następnie podszedł do Teliona.
- Bież to, brodaczu. Na pewno sprawdzi się lepiej niż wiosło. - powiedziawszy to Attyka upuścił na ziemię swoją maczugę, która odezwała się hukiem. Kilka centymetrów bliżej a z pewnością zmiażdżyłaby Telionowi stopę.

Siłacz, bez broni, podszedł do trzech jeźdźców i rozłożył masywne ramiona, pokazując swoją gotowość do współpracy.
- Przyjmuję zaproszenie do tańca, drogie Panie, jednak z przyzwoitości chciałbym wiedzieć, z kim mam przyjemność tańcować!
Kobieta zmierzyła Attykę od stóp do głów a następnie uśmiechnęła się półgębkiem.
- Themaba. - odpowiedziała krótko. Mężczyzna ukłonił się ładnie. Bandyci zaczęli się wycofywać, powoli znikając za wydmą wraz z ich wytatuowanym przyjacielem, a ten zdążył im tylko pomachać na pożegnanie, jak jakieś dziecko żegnające się z rodzicami, bo poszło na targ kupić maślane bułki. - Do zobaczenia niebawem! - zdążył tylko zakrzyknąć, zanim kompletnie zniknął im z pola widzenia.


I tak oto pozostali znów sami, w tym samym miejscu, lecz na dzień dobry tracąc jednego nieposłusznego kamrata. No i Telion zyskał buławę, która wyglądała tak, że na pewno nie byłby w stanie jej podnieść jedną ręką. Dylis i Ber'zegi wpatrywali się w Arbara, oczekując jego dalszych rozkazów. Ten zdawał wpatrywać się w piasek pod nim bez powodu. Ciężko było stwierdzić, czy okazuje wreszcie chwilę słabości czy może stara się przeanalizować nierealną sytuację, która miała przed chwilą miejsce. Na szczęście prędko okazało się, że było to to drugie.
- Ruszmy się. Musimy czym prędzej odstać się do miasta. Im szybciej to załatwimy tym szybciej odzyskamy Attykę. Raz dwa.
Jego stanowcze słowa zmobilizowały resztę do skończenia przystosowywania ich szalupę do drogi lądowej. Do zamocowania zostały jeszcze trzy koła; Dylis kończył już pierwsze, ale inni, włącznie z oficerem i Telionem mogli zabrać się za resztę, by nadrobić stracony czas i zacząć wcale nie tak łatwą drogę do Everam.
"To achieve great things, two things are needed: a plan and not quite enough time." - Leonard Bernstein

Pustkowia i nabrzeże na wschód od Everam

13
POST POSTACI
Krótka wymiana zdań i okazanie rogu, który rzekomo miał przyzwać resztę zbrodniczej ferajny, ostudziły niezdrowy zapał
do bitki Teliona.
I dobrze. Jeszcze przez swe pochopne decyzje ściągnąłby na swoją jak i pozostałych głowy realne niebezpieczeństwo. Kto wie, do czego byli zdolni maruderzy, mimo tego, iż z całą pewnością nie traktowali jego gróźb poważnie, a raczej jak poszczekiwanie małego kundelka, którego można wziąć za kark i rzucić nim gdziekolwiek się podoba, kiedy to szczekanie stałoby się nazbyt upierdliwe.

Sfrustrowany odrzucił z pogardą wiosło, mrucząc coś pod nosem do czasu, aż Abrar nie zaczął zapewniać klanu Żmii o ich zupełnej nieszkodliwości. Wtedy to dopiero raczył unieść głowę, by przyjrzeć się obnażonej twarzy przedstawicielki drugiej strony. Przez ten krótki moment starał się zapamiętać jak najwięcej szczegółów, by wiedzieć na przyszłość, kogo ma szukać, gdyby sprawy przybrały zgoła nieprzychylny obrót i trzeba by było udać się na poszukiwania Attyki, który dobrowolnie zgodził się zostać przedmiotem pod zastaw.

- W razie czego, nie bój się połamać im kości - brodacz wycedził półszeptem przez zęby, gdy wytatuowany mężczyzna przekazywał mu swoją broń. Nic poza tym nie zdołał z siebie wykrztusić. Żadnego dziękuję czy powodzenia. Jego oczy płonęły żywą nienawiścią do szumowin i tego, że mieli czelność brać sobie kogoś w ramach zapewnienia gwarancji swojemu bezpieczeństwu. Też coś!

Themaba, Pili i trzeci zbój wraz z nowym zakładnikiem znikali powoli zza wydmą, pozostawiając podróżnych samym sobie. Do czasu, aż zupełnie ich sylwetki nie się nie skryły, Telion stał na baczność w hołdzie swojemu przyjacielowi. Dopiero po tym odetchnął z ulgą i biorąc oburącz maczugę, ułożył ją przy łodzi, by mieć ją bezustannie na oku, ale też, aby nie przeszkadzała nikomu podczas dalszej pracy.

- Ale to ciężkie - oznajmił ni to sobie samemu, ni pozostałym. Prymitywne, lecz skuteczne w odpowiednich rękach narzędzie z pewnością nie leżało w jego guście. Nawet jeśli jakoś zdołałby ją dźwignąć, mało prawdopodobne, żeby wystarczyło mu sił na porządny zamach, nie tracąc przy tym równowagi i nie dając się ponieść sile bezwładności. Prędzej z nieszczęsnego wiosła zrobiłby użytek, aniżeli z topornie okrzesanemu klocowi drewna.


- Tak jest! - zasalutował oficerowi, gdy ten dał przyzwolenie na kontynuacje prac.

Utrata, nawej jeśli tymczasowa Attyki mogła poważnie naruszyć przebieg misji. Toteż brunet nie próżnował. Jako że częściowo obarczał siebie za poniesioną stratę, ze wzmożoną siłą i bez słowa zająknięcia zajął się składaniem prowizorycznego wozu, wnet rozdzielając zadania adekwatnie do możliwości każdego z pozostałych członków załogi. Ber'zegiemu oczywiście przypadło najcięższe. Musiał on dźwignąć oś, by następnie brodacz mógł nałożyć na nie koło, a na koniec Dylis je zablokował przed przypadkowym zsunięciem. Arbar'owi rzecz oczywista nie przypisał żadnej roli, chyba że ten sam zgodziłby się przyłączyć.

- Mam do was sprawę panowie - po dłuższym czasie wreszcie wykrzesał z siebie kilka słów, robiąc to z niemałą zadyszką, gdyż całą energię poświęcał na skręcaniu amfibii. - Na tych nieurodzajnych terenach rzekomo rośnie pewne drzewko. Ma nie więcej jak trzy metry wysokości i zwęża się ku górze, posiada gładką korę i jasne kwiecie na szczytach gałęzi. Dajcie mi znać, jeśli ktoś by je zauważył - poprosił, nie podając najmniejszego wyjaśnienia, dlaczego nagle wzięło go na kolekcjonowanie roślin. On sam zaś wiedział doskonale, po co akurat to, a nie inne drzewo było mu potrzebne. Jak mu było wiadome, ten oto gatunek stanowił zagrożenie sama w sobie. Pomimo tego, że nie znał dokładnych szczegółów jego występowania, to miał pojęcie o istnieniu drzewa pustynnego, którego sama kora, soki i kwiaty cechowały się silną toksycznością. Gdyby więc udało mu się pozyskać, chociaż kilka płatków, gałązkę lub co najlepsze żywice, mógłby wytworzyć na tyle silną truciznę, by... - Także jeśli komuś rzuci się w oczy, chciałbym pobrać jego próbki do celów... badawczych, że tak to ujmę - zaśmiał się podejrzliwie.

Pustkowia i nabrzeże na wschód od Everam

14
POST BARDA
Dylis i Abrar popatrzyli po sobie gdy Telion wspomniał im o domniemanym drzewie. Oficer nie wyglądał na zbytnio zaintrygowanego, a raczej zaniepokojego. O ile zaniepokojenie można było wyczytać z jego wiecznie stoickiej miny.
- Nawet jeśli coś takiego zauważymy zapomnij żeby się zatrzymywać. Nie chcę stracić załogi i kapitana bo zatrzymaliśmy się zrywać korę z drzewa...
Dylis z kolei wyglądał na trochę bardziej zafascynowanego tematem.
- A więc bawisz się trochę alchemią, co? Z chęcią wymienię jakieś notatki na temat właściwości pewnych substancji z zaprzyjaźnionym ścisłym umysłem.


Choć bez siłacza o nordyckiej krwi składanie mobilnej szalupy przebiegało im mozolniej to i tak nie zajęło im to na tak dużo czasu jak można było przewidywać. Intuicyjna budowa konstruktu Dylisa pozwoliła na sprawne uporanie się z robotą. Mężczyźni następnie ustawili się tak, że Ber'zegi wraz z Telionem wciągali "amfibię" na wydmę natomiast Abrar i Dylis pilnowali z tyłu by ta się nie osunęła. To zajęło im jednak więcej czasu ze względu na trud przepchnięcia takiej konstrukcji na drewnianych kołach po tak zdradliwym sypkim podłożu.
Telion oczywiście nie dorównywał tężyzną barczystemu orkowi więc czuł, że ten większość obciążenia bierze na siebie. Niemniej brodacz i tak miał wrażenie, że ta robota idzie mu nadzwyczaj lekko. Czyżby czas spędzony na statku odbijał się na jego kondycji fizycznej? A może to piasek jakoś tak fortunnie układał mu się pod nogami?


Nie minęła chwila a ich pojazd znalazł się na wyniesieniu. Stąd już tylko rzut beretem jak znaleźli się na wskazanym wcześniej przez Teliona utwardzonym podłożu. Oczywiście znów trzeba było przed tym pokonać piasek, ale przynajmniej nie szedł on pod górę.
Oficer dał im dosłownie chwilę przerwy, bowiem nie było czasu do stracenia. Wciąż mieli na statku wygłodniałą załogę gotową do buntu a brakowało im jednej, w dodatku kompetentnej pary rąk do roboty. Ber'zegi ustawił się przy sznurze przymocowanym do dziobu szalupy, za który miał ją prowadzić aż do miasta. Majsterkowicz Dylis z kolei upewnił się, że wszystko gra i żadne z kół nie jest przypadkiem za luźne.
- Wygląda na to, że... wszystko gotowe. Możemy ruszać?
- Tak. - potwierdził Abrar. - Oby nam się nie trafiło największe słońce.

Załoga "Czarnego Gamonia" ruszyła więc na zachód, w kierunku Everam. Upał przy takiej wędrówce stanowił jednak dużo większą niedogodność niż podczas montażu czy wymiany paru zdań z potencjalnymi bandytami. Dylis już prewencyjnie zawiązał głowę chustą. Skwar z kolei zdawał się jeszcze nie doskwierać przyzwyczajonemu Abrarowi czy skupionemu na ciągnięciu Ber'zegiemu. Telion jednak zdecydowanie odczuwał osłabiającą moc upału. Oprócz tego przez kilka pierwszych minut panowała wśród nich cisza. Widocznie mało komu chciało się marnować siły na rozmowy o byle czym. Przynajmniej tak można było uznać na początku, dopóki nie przerwał tego stanu ich załogowy majster.
- Panie oficerze, za pozwoleniem, chciałbym zadać pytanie.
- Udzielam. Aczkolwiek skończ te formalności na teraz. Mniej słów to więcej siły na marsz. - odpowiedział oficer Abd al-Anil.
- Yyy, jasne, przepraszam, znaczy się ymmm... - zająkał się bystrzacha - Przepraszam. Tak się zastanawiałem... Czemu tamta nieprzyjemna bandziorzyna Pana rozpoznała? Miał Pan jakieś kontakty z tutejszym półświadkiem?
Ku zaskoczeniu wszystkich Abrar skwitował to pytanie lekkim zaśmiechem.
- O rany, na bogi... Czy ktoś z was ma jeszcze jakieś "niewygodne" dla mnie pytania?
- Ja mam. Dlaczego zabraliśmy żółtodzioba od wiosła?
To pytanie zadał Ber'zegi, którego głos Telion mógł usłyszeć po raz pierwszy w życiu. Brzmiał bardzo nieprzyjemnie, nawet jak na orka; jak gdyby gruba chrząstka zwierzęca trafiła pomiędzy mielące ją dwa metalowe koła zębate. I Telion z nieprzyjemnością mógł stwierdzić, że to pytanie jest właśnie o nim...
"To achieve great things, two things are needed: a plan and not quite enough time." - Leonard Bernstein

Pustkowia i nabrzeże na wschód od Everam

15
POST POSTACI
Ciężkie warunki pracy dawały się we znaki wszystkim, w tym rzecz jasna drugiemu pociągowemu Telionowi. Kark zaczynał piec od długotrwałego wystawienia na działanie palącego słońca, a w dodatku przesiąknięty potem kołnierzyk koszuli nieprzyjemnie tarł o niego, potęgując drażniące uczucie. Nie przerywając pochodu, ściągnął z siebie koszulę, by zwinąwszy ją niedbale w rulon zarzucić ją sobie na ramiona, zrazu czując że reszta jego pleców przyjmuje na siebie ostre promienie świecącego olbrzyma. Lecz był gotów to znieść, byleby zaznać nieco ochłody. Nawet lekki wiaterek przynosił małą ulgę, pomimo iż z każdym podmuchem rozpalone powietrze wysuszało spękane wargi, które niemalże bez przerw oblizywał.

Kolejne godziny mijały, a banda postępowała wciąż na przód, robiąc jedynie krótkie przerwy na odsapkę. Nikomu nie w smak było do wszczęcia pogawędki, do czasu aż będący w najdogodniejszej pozycji Dylis zadał to jedno, szalenie ciekawe pytanie, na które Abrar wymijająco gruchnął salwą śmiechu, a zaraz po tym zmienił temat.

- Mówić nie chce, ale i tak się dowiem. Alkohol rozwiąże mu usta, tylko dotrzemy do miasta i jakiej knajpy - powiedział sobie w myślach kruczowłosy, gdyż nawet na szept nie starczało mu sił i śliny w ustach.

Co innego jednak na równi cięmiężony pasami ork. Nie wiedzieć dlaczego, zielony przypuścił na zdecydowanie słabszego od siebie werbalny atak. Bez powodu zaczął wyrzucać oficerowi podjęcie decyzji o zabraniu niby zbędnego balastu.
Telion spojrzał się na niego pytająco. W prawdzie jak dotąd mało co się przydał, ale czy był to powód, by mu ubliżać? Z drugiej strony dotychczasowe przeżycia nie pozwoliły mu na wysnucie dobrego powodu, którym mógłby poprzeć słuszność swojej obecności. Od czasu feralnej wyprawy na Szczyty Irios, w zasadzie łaził niczym zbłąkany pies za silniejszymi od siebie. W pewnych momentach wydawało mu się, że nawet Esildrze- jego najdroższej- bardziej przeszkadzał i jedynie z litości ta pozwalała sobie towarzyszyć. Jakby nie patrząc jego dotychczasowe życie opiewało w niemalże same nieszczęścia i niepowodzenia. Czyżby jednak podjął złą decyzję dwa lata temu i niepotrzebnie opuszczał zgryźliwego wujaszka, pana i władcę Nuln? Może właśnie teraz zasiadałby jako książątko i pretendent do lokalnego tronu. Miałby pod swoimi stopami rząd służących i całą gromadę poddanych, którzy czekaliby ino na skinienie, aby czym prędzej spełnić jego zachcianki. Czy rzeczywiście tego pragnął? Władzy? A może starczyłby ten kawałek podłogi. Ciasne, ale własne mieszkanie, kochająca żonę i gromadkę pociech? W zasadzie sam tego nie wiedział.

- Chyba tylko, by jakoś się mnie pozbyć, ale pierwsza okazja minęła - zebrawszy się w sobie odpowiedział przed oficerem, próbując nieco załagodzić sytuację skromnym żarcikiem. Jednocześnie, gdy mówił, jego wzrok w akcie pokory i przyznania poniekąd racji orkowi, nie odrywał się od tonących w gorącym piachu nóg.

Wróć do „Everam”