POST BARDA
Słońce płonęło na niebie niemiłosiernie. Dokładało to tylko do poczucia znoju, jaki odczuwali mężczyźni wiosłujący teraz w szalupie na otwartych wodach Złotego Morza. Przynajmniej nie musieli siłować się z niespokojnymi falami, choć gdyby były, oznaczałoby to obecność wiatru, a gdyby był i wiatr to nie musieliby marnować czasu na próbę przedostania się o własnych siłach na brzeg Zachodniej Baronii.Załoganci "Czarnego Gamonia" wymieniali się niewdzięcznym obowiązkiem wiosłowania co jakiś czas, by zregenerować się po wysiłku i nie rzucać się sobie wzajemnie do gardeł w poczuciu niesprawiedliwości, że tylko kilku haruje a reszta się obija. Mimo to rozkład pracy nie był jednolity.
Na początku należy zwrócić uwagę na mężczyznę o śniadej karnacji. Był to Abrar Abd al-Anil, ich pierwszy oficer oraz powiernik majątku, za który mieli kupić racje żywnościowe dla załogi zanim ta postanowi się zbuntować. Pomimo swojej rangi nie wyróżniał się on zbytnio na tle innych. Ot rozchełstana lniana koszula z szerokimi rękawami, spodnie przewiązane bordową chustą zamiast paska i dwa sandały na stopach. Jedynym ekstrawaganckim elementem jego wystroju był słomiany kapelusz chroniący go przed słońcem, spod którego obserwował resztę swoimi bursztynowymi oczami. Oficer zdecydowanie wiosłował najmniej, jednak mocno się przysłużył gdy odbijali od pokładu ich statku, a dodatkowo mając na uwadze jego rangę można było ten stan rzeczy jeszcze zrozumieć.
Obecnie przy przedniej parze wioseł siedział barczysty ork, gładko wygolony na twarzy i z kępką nieogarniętych czarnych włosów na łepetynie. Nie dość, że miał swoją wagę, to jeszcze machał wiosłami tak jakby były przedłużeniem jego własnych rąk, toteż ich ledwo zipiąca łódka miała tendencję do przechylania się do przodu. Przy tylnych wiosłach siedział z kolei koleżka z chustą na głowie, Dylis. Nie popisywał się on teraz tężyzną fizyczną ale był cenionym członkiem załogi ze względy na liczne umiejętności manulano-techniczne. Potrafił naprawiać, konstruować, ulepszać, a gdy ktoś mu zalazł za skórę, to nawet zepsuć tak by skończyło się efektownym wybuchem. Na jego odzienie składała się też zbyt duża ilość wszelkiego rodzaju pasków i kieszonek.
Kolejną osobą niepracującą był dziarski ludzki zawadiaka, którego imię znali tylko najstarsi członkowie ekipy, w tym pierwszy oficer i kapitan. Wszyscy nazywali go Attyką, ze względu na jego na jego wzrost i liczne drobne tatuaże na twarzy oraz szyi układające się w finezyjne wzory i motywy. Obecnie Attyka nie miał na sobie koszuli, ale to ze względu na to że używał jej do ścierania z siebie potu, bowiem tryskało z niego bardziej niż z dziurawej rynny podczas ulewy. Siedział on obecnie pośrodku łajby i odpoczywał po niemałym wysiłku który wkładał przez ostatni czas.
Ostatnim członkiem tej ekspedycji był Telion, bladawy gość, który obecnie siedział na dziobie szalupy wpatrując się w linię brzegową, która zbliżała się z każdą chwilą. Niesamowitym było to, jak mieniąca się piaskiem plaża kontrastowała swym blaskiem z połyskującą taflą wody. Gdyby próbować przypatrywać się im jednocześnie można by dostać pomieszania zmysłów. I choć całość wyglądała jaskrawo i pogodnie to właśnie owa "pogoda" była prowokatorką ich znoju. Na niebie nie było ani jednej chmurki, a lico Teliona nie uderzał żaden inny pęd powietrza poza tym, który wywołany był ich szybkim wiosłowaniem.
Ciszę, zakłócaną jedynie poprzez stęknięcia i sapania umęczonych załogantów przerwał ostatecznie Abrar, przemawiając swoim dźwięcznym jak dzwon mosiężny głosem.
- Telion, zamień Dylisa. Nasz chuderlak ledwo zipie, a jego ręce z pewnością przydadzą nam się w innej sytuacji.
- Nieprrrawda, d-daję radę! - zaprzeczał Dylis, chociaż można było przysiąc, że miejscami podnosił się z miejsca siedzącego wraz z wiosłami. - Poza tym... ech... już niedaleko... ch-chyba...
- Nie musisz nam niczego udowadniać, kolego. - odparł troskliwie oficer. - Dawaj Telion, na końcówkę. Rzeczywiście już niedaleko.
Obaj mieli rację. Po długich godzinach wiosłowania tą pożal-się-Bogi łódeczką brzeg zdawał się już być jak na wyciągnięcie ręki. Wystarczyło do niego dobić, by pozostał im niecały nawet dzień drogi do miasta Everam.