POST POSTACI
Vera Umberto
Pożegnanie tych, których stracili podczas ataku syren, było wydarzeniem, które wcale nie poprawiło nastrojów w załodze, a już na pewno nie poprawiło samopoczucia pani kapitan. Patrzyła na płonące strzały, wystrzeliwane przez Irinę jedna po drugiej i gasnące w wodzie daleko od statku - dwadzieścia jeden sztuk, tyle, ilu żeglarzy stracili. Nie pamiętała, kiedy ostatnio zdarzyło się jej płakać, całkiem możliwe, że jej kanaliki łzowe wiele lat temu przestały już istnieć, ale gdy w panującej na pokładzie ciszy Trip śpiewał
Już dopłynęli do portu, coś ciężkiego osiadło na jej sercu i nie dało się już zrzucić; ani tej nocy, ani przez dwie następne.
Syreny faktycznie zabezpieczyli. Pozawijali je w płótno, każdą osobno i związali mocno, tworząc coś, co przypominało worki na zwłoki, tylko znacznie dłuższe. Nikomu nie było do śmiechu, a żarty na temat kuszących morskich istot przestały już kogokolwiek bawić. Vera widziała, że załoga potrzebuje odpoczynku, po porażce w Karlgardzie i ostatnich wydarzeniach na otwartym morzu, kierując się w stronę Harlen zakładała więc, że spędzą tam co najmniej tydzień czasu. Na wyspie nie czekała na nich straż, stryczek ani śmierć... no, chyba że ktoś sobie otwarcie na tę ostatnią zasłuży własną głupotą, ale na to już nie miała wpływu.
Schodząc na ląd, Umberto nie zamierzała wyglądać tak, jak przez ostatnie dwa dni - czyli zakładać na siebie byle czego, bo i tak zaraz wracała do kajuty. Doszła do wniosku, że przynajmniej dla odmiany zadbanie o siebie może poprawić jej samopoczucie, wybrała więc swoją ulubioną białą koszulę i gęsto haftowany gorset, obwieszając się też biżuterią, na jaką w normalnych warunkach nigdy nie byłoby jej stać. Całe szczęście, że wybrała zawód, którego większość społeczeństwa nie nazwałaby
normalnymi warunkami. Zabrała wyszczerbioną broń i sakiewkę ze złotem, na koniec standardowo zarzucając na siebie swój leciwy, skórzany płaszcz. Niektórzy stwierdziliby, że jej gust pozostawia sporo do życzenia; Vera miała tych niektórych głęboko w dupie.
-
Wzajemnie - odparła Marudzie, mijając ją przy zejściu ze statku. Po dwóch krokach zatrzymała się i zerknęła na kobietę przez ramię, mierząc spojrzeniem jej ranną nogę i zniechęconą twarz. -
Nie tego się pewnie spodziewałaś, kiedy zabierałam cię z Karlgardu, co? - uśmiechnęła się słabo. -
Trochę tu posiedzimy. Nie musisz tkwić na statku. Nie musisz też w ogóle zostawać na Siódmej Siostrze, jeśli nie chcesz. Wykupiłam cię, ale nie bawię się w niewolnictwo. Droga wolna, Marda.
Gestem dłoni wskazała małe, portowe miasteczko, w którym już gdzieś upijało się pół załogi.
-
Chociaż jeśli zdecydujesz się zostać, będziesz na Siostrze mile widziana. Uratowałaś wielu moich ludzi dwa dni temu. I myślę, że Ashton byłby bardzo rozczarowany, gdybyś zniknęła.
Skinęła głową i zostawiła kobietę z tą myślą, widząc, że nie jest ona w nastroju na dyskusje. Zależało jej tylko na tym, by Marda nie sądziła, że do kogoś należy. Umberto nie posiadała ludzi i nie zamierzała tego zmieniać. Była orędowniczką wolności w każdym tego słowa znaczeniu. Jeśli pijaczka postanowi zostać, trzeba będzie popracować nad jej uzależnieniem, żeby dało się jej powierzyć poważniejsze zadania, ale z całą pewnością nie chciała trzymać jej na pokładzie siłą.
Tawerna, tak dobrze jej znana, przywitała ją przyjemnym gwarem i zapachem czegoś pysznego, docierającym z kuchni. Wśród gości widziała swoich ludzi, odbijających sobie stres ostatnich wydarzeń. Dobrze, czasem trzeba było rzucić się w karczemny wir i zobaczyć, dokąd on doprowadzi. Nie było co się oszukiwać, sama miała ochotę to zrobić. Drogę na statek i do swojej kajuty wystarczająco dobrze znała na pamięć, by móc po pijaku wrócić do siebie. Zanim jednak zdążyła cokolwiek zrobić, choćby podnieść się i podejść do baru, widok zasłoniła jej czerwona głowa Erinela. Czasem ją bawił, ale czasem wolała, by dał jej spokój. Tym razem postawił przed nią grog, więc jeszcze nie zdecydowała, jak nastawiona jest do niego dzisiaj.
Początkowo nie odpowiedziała na jego zaczepki, zamiast tego duszkiem wypijając połowę zawartości kubka. Dopiero wtedy westchnęła ciężko i przeniosła na niego zmęczone spojrzenie.
-
Tak, Erinel - odparła sucho, protekcjonalnie. -
Właśnie po to mam te parę kobiet na statku. Organizujemy sobie orgie na głównym pokładzie raz na kilka dni, więc dziękuję za twoją troskę, ale nie martw się, jestem całkowicie zaspokojona.
Rzeczywistość była dużo bardziej rozczarowująca, bo Vera nie pamiętała, kiedy ostatnio nie spała sama, ale z całą pewnością nie zamierzała dzielić się tymi przemyśleniami z tym dupkiem.
-
Zazdrosny, bo kobiety przychodzą na twój statek tylko wtedy, jak im zapłacisz, hm? - zagadnęła. -
Czego chcesz ode mnie dzisiaj? Miałam naprawdę spierdolony tydzień, Erinel. Nie mam siły na przepychanki słowne z tobą.