[Płonąca Zatoka] Wyspa Harlen

376
POST BARDA
Smoczy żółw, którego załoganci Heweliona wyciągnęli na brzeg, łypał wielkimi, ciemnymi oczyma w kierunku każdego, kto zaszedł go od strony dzioba. Stworzenie nie miało mimiki, ale wydawało się skrajnie nieszczęśliwe, gdy lina oplatała również jego pysk, a do tego trzymała głowę blisko ciała, tak, by nie mógł atakować. Budowa pyska zwierzęcia sugerowała, że było ono mięsożerne i zapewne nie pogardziłoby jednym czy dwoma piratami.

- Dzisiaj będzie żółwiowa zupa! - Cieszył się do Very jeden z ludzi z Dłoni Sulona. Na takim żółwiu nagotują zupy na cały tydzień dla całego Harlen!

Nikt jednak nie zatrzymywał Very, by zachwalać walory smakowe morskiego potwora. Los skorupiastego został przypieczętowany.

Złoto wystawione na pokaz okazało się w większości tanimi, miedzianymi blaszkami, których niewprawne oko nie odróżniłoby na pierwszy rzut oka od prawdziwie drogocennej biżuterii. Very Umberto nie dało się jednak łatwo oszukać i wśród świecidełek potrafiła odnaleźć te, które przestawiały prawdziwą wartość. W oko wpaść mógł medalion zdobiony zielonym kamieniem w kształcie łzy, jak również rzeźbiona na orkową modłę obręcz, zapewne przeznaczona do noszenia na ramieniu. Biceps Pogad nie zmieściłby się w tak małą średnicę, Vera mogła jednak próować.

- Jesteśmy częścią przedsiębiorstwa, które obstawia szlaki między Archipelagiem i Varulae. - Pochwalił się sprzedawca. - Dla ciebie, kapitanie, mamy specjalną okazję: pół na pół na pierwsze trzy transakcje, później sześćdziesiąt pięć do trzydziestu pięciu. - Zaproponował chętnie. - Proszę nie czuć się zobowiązanym do podpisywania umów już dzisiaj! Potrafi pani pisać, prawda? - Upewnił się szybko. - A co do pieczywa... pytała pani u Silasa? - Rzucił odrobinę na odczepne. Sam nie prowadził piekarni, dlaczego miałby wskazywać Verze innych kupców? Jedynie Silas był neutralną pozycją. Stary karczarz czasem piekł chleb do pieczeni, może i tym razem go miał?

Samaela nie było widać w okolicy. Jeśli chciała go spotkać, musiała bardziej się natrudzić.
Obrazek

[Płonąca Zatoka] Wyspa Harlen

377
POST POSTACI
Vera Umberto
- Potrafię pisać - potwierdziła z rozbawieniem, jakby sam pomysł, że miałaby nie posiadać tej umiejętności, był przekomiczny. - Rozważę propozycję.
Nie do końca się jej to podobało; wciąż jeszcze miała swój azyl na Archipelagu i mogła sprzedawać dobra w Porcie Erola, nie chciała więc oddawać połowy zysków tylko dlatego, że ktoś zrobi to za nią. Może kiedyś przyjdzie na to czas, ale jeszcze nie dziś. Sięgnęła po orczą bransoletę i obróciła ją w dłoni. Nie miała biżuterii na ramię, a ta mogłaby dobrze wyglądać, gdy całe ręce nosiła odkryte. Z drugiej strony, teraz mieli płynąć na północ, nie będzie miała okazji się tak rozbierać. Pewnie nie zdejmie płaszcza przez długie tygodnie. Odłożyła obręcz i pożegnała się z kupcem, by ruszyć w stronę tawerny Silasa, skoro w kwestii chleba nie usłyszała niczego zaskakującego. Trzeba było kontynuować poszukiwania.
Kierując się do karczmy, oderwała fragment słodkiej bułki i zabrała się za jedzenie. Nie było to do końca to, czego szukała, ale wciąż przekąska stanowiła miłą odmianę od starych sucharów, jakie mieli na statku. Przechadzając się po Harlen, czuła zupełnie innego rodzaju spokój, niż tam, w ukwieconej rezydencji pod Everam. Choć wisiało nad nimi widmo ataku i wciąż nie została wyjaśniona kwestia zdrajcy, na tej wyspie wszystko było jakoś... na swoim miejscu. Jej zniszczenie, jakiego tak się obawiała, byłoby dla niej okrutnym ciosem.
Weszła do środka, zastanawiając się, czy Silas w ogóle kiedykolwiek sypia. Jego przybytek był tu otwarty całą dobę i prawie za każdym razem, gdy Vera go odwiedzała, zastawała właśnie jego za kontuarem. Otrzepała dłonie z okruszków kawałka bułki, jaki zdążyła zjeść i rozejrzała się, by zorientować się, czy od rana jest tu już ktoś znajomy. A może Gustawa została i teraz pomagała karczmarzowi, czy tego chciał, czy też nie? Z drugiej strony, może ten pirat z bokobrodami zaciągnął ją nie tylko do tańca.
- Wymyśliłam sobie dziś chleb - poinformowała Silasa, albo kogokolwiek, kto z rana pilnował tawerny. - Piekliście może jakiś z rana? Do tego żółwia, którego upolował Hewelion?
Usiadła na jednym ze stołków. Skoro już tu przyszła, nie musiała od razu wracać na Siostrę, nawet jeśli odpowiedź byłaby przecząca.
- Czy Aspa zostawił jakąś wiadomość dla mnie, zanim wypłynął? - spytała.
Obrazek

[Płonąca Zatoka] Wyspa Harlen

378
POST BARDA


Kupiec-pirat ukłonił się i wypuścił Verę ze swoich szukających zysku objęć, bo jeśli będzie potrzebowała, wiedziała, gdzie wrócić. Propozycja nie była idealna, ale punkt stanowił jakiś sposób na pozbycie się towaru.

Wyspa, choć coraz bardziej ruchliwa, pozostawała starym, dobrym Harlen. Dodatkowe kupieckie budki nie mogły zmienić charakteru tego azylu piratów. Paru przechodzących ukłoniło się Verze, ale nie zatrzymywali się na pogawędki. Morski potwór w postaci żółwia był ciekawszy, niż sławna kapitan Siódmej Siostry.

Silas sypiał - dowodem na to był on sam, gdy wsparty ramieniu na szynkwasie drzemał, ciesząc się spokojem wciąż mało ruchliwej tawerny. Pojedynczy mężczyźni raczyli się porannym grogiem, dyskutując cicho między sobą. Byli to ludzie Heweliona, którzy nie załapali się na wczorajsze tańce, nie musieli więc odsypiać kaca.

- Jeśli chcesz piwo, Vera, musisz poczekać, aż ten potwór skończy z kuflami. - Poinformował ją sennie Silas, ledwie unosząc powieki.

- Słyszałam to! - Głos Gustawy dobiegł z zaplecza. Wychylając się dla lepszego widoku, Vera mogła dostrzec gosposię siedzącą przed wielką balią z mydlinami, w których wesoło pływały kufle, kubki i reszta zastawy stołowej tawerny. - Wstydziłbyś się, kochasiu, dawać moim chłopcom pić z takich brudnych szklanek! Gdyby Pan Mortimer to zobaczył...!

- Nie wiem, skąd ją wzięłaś, ale niech idzie do wszystkich diabłów. - Karczmarz był surowy w osądach, jednak nie zrobił nic, by ją powstrzymać. - Może ona upiecze ci chleb? Piec stoi. - Przypomniał. - Nie widziałem jeszcze żółwia, ale skoro ma być zupa, to musi być chleb. HEJ, UMIESZ PIEC CHELB?

- A czy ja wyglądam ci na niedołęgę?! Jestem kobietą, oczywiście, że umiem piec chleb! Chleba potrzeba, księżniczko? - Ton Everamki złagodniał na widok Very. - Będzie chleb! Daj mi tylko z tym skończyć, kwiatuszku!

- To chleba nie będzie do jutra...

- Jakbyś się tak nie zapuścił, to byłby od razu!

Silas bez słowa sięgnął po butelkę i otworzył ją, a z braku szkła podał ją Verze całą. Ostentacyjnie przewrócił oczyma.

- Zaraz sprawdzę, czy jest coś od Aspy... Swoją drogą, kiedy wypływasz?
Obrazek

[Płonąca Zatoka] Wyspa Harlen

379
POST POSTACI
Vera Umberto
- Poczekam - zgodziła się, zerkając za plecy Silasa, gdzie Gustawa faktycznie znalazła dla siebie miejsce idealne i teraz biednemu karczmarzowi zatruwała życie. Chociaż czy na pewno tak źle na tym wychodził? Miał darmową siłę roboczą, która robiła to, czego najwyraźniej nie chciało się robić jemu.
- To gospodyni Aspy, więc on niech się tłumaczy, jak wróci. Ja ją tylko wyciągnęłam z pożaru - wyjaśniła pokrótce. - Chociaż ważniejsze jest dla niej chyba zdanie Mortimera, kimkolwiek on jest. Albo był. Nie pytałam w sumie, ale tak jak tu jest oburzona naszymi standardami z jego punktu widzenia, tak była też tam.
Wzruszyła ramionami, a słysząc, że porządna kobieta powinna umieć upiec chleb, uśmiechnęła się pod nosem. Cóż, ona nie potrafiła, ale dawno już doszła do wniosku, że porządną kobietą nie była. Może kiedyś jeszcze nabędzie tę wspaniałą umiejętność. Może jak przyjdzie ten przełomowy moment, w którym rzucą z Corinem piractwo i osiądą na lądzie, a jej przyjdzie zaszczyt opieki nad domostwem. Chociaż nie, kogo ona oszukiwała; od pieczenia chleba i innych pierdół miałaby ludzi.
- Tak, poproszę, Gustawo! Najlepiej dwa. Chociaż... może być i z pięć. Na Siódmą Siostrę - złożyła zamówienie. - Żeby chłopcy nie musieli sucharów już jeść.
Jej załodze też dobrze zrobi świeże pieczywo. Niektórym jedzenie bardzo skutecznie poprawiało samopoczucie; jej nie, ale na takiego Corina to zawsze działało. Przez myśl przeszły jej jego nagie plecy i ciemne włosy, splątane na jej poduszkach. Powinna wracać, choć i tak wątpiła, że się na to jeszcze załapie. Zwłaszcza teraz, jak Silas podał jej butelkę. Okręciła ją na denku, zastanawiając się chwilę, zanim w końcu pociągnęła łyka.
- Nie wiem dokładnie, ale niedługo. Dwa, trzy dni, góra. Musimy na jakiś czas opuścić południowe wody, a mam za dużo długów do spłacenia, żeby przesiedzieć miesiąc tu, w ukryciu - westchnęła. - Nikt nie będzie czekać na złoto wiecznie.
Musiały dojść go słuchy o tym, do czego doszło ostatnimi czasy. Skoro wiedział o ataku i pożarze, musiał też wiedzieć o całej akcji związanej z więźniami i Pegazem. Swoją drogą, powinna też porozmawiać z Leobariusem, zanim wypłynie dalej, i spytać go, co chciał ze sobą zrobić. Jeśli zamierzał zostać tu i czekać na swojego Kruka, będzie miała bardzo niewielką załogę. Jeśli chciał jednak popłynąć z nią... to też stwarzało pewne komplikacje. Póki co jego ludzie wciąż nie opuścili chyba jeszcze Siódmej Siostry, a ona nie przeganiała ich stamtąd. Nie mieli swojego statku - nie mieli gdzie się podziać.
Obrazek

[Płonąca Zatoka] Wyspa Harlen

380
POST BARDA
Gustawa pasowała do tawerny Silasa. Gdy wyspa się rozrastała, a piratów przybywało, karczmarz potrzebował dodatkowych rąk do pracy, nawet jeśli nie chciał tego przed sobą przyznać. Kilka dziewek, które wieczorami rozlewało alkohol, nie mogło równać się Gustawie, która potrafiła zarządzać kuchnią.

- Aspa, Aspa... nie wiem, kiedy wróci Aspa. - Biadolił Silas, stukając palcami w szynkwas. - Chcesz mi powiedzieć, że to babiszcze będzie mi truć dupę do powrotu Aspy? - Karczmarz mówił zbyt cicho, by stukająca talerzami Gustawa go słyszała. - Nie wyrzucę jej przecież na bruk.

Pokręciwszy łysą głową, podobnie co Gustawa niemłody już Silas nie miał wyjścia, jak tylko pogodzić się ze swoją dolą u boku gosposi kapitana Rrgusa.

- Na Siostrę?! Pięć nie wystarczy! Napiekę, ile mam mąki!

- To JA mam mąkę! - Przypomniał Silas. - Vera, wiesz, że ja też muszę z czegoś żyć. - Przypomniał, by kapitan nie myślała, że dostanie bochny za darmo. Tawerna istniała tylko dzięki temu, że za napitki i jedzenie należało płacić.

Sprawdziwszy skrytkę niedaleko baru, Silas pokręcił głową.

- Nie mam nic dla ciebie. - Stwierdził. - Aspa nic nie zostawił, ani nikt inny. Wiesz, widziałem, że nie ma was wiele. Straciliście dużo załogi, ty i Leobarius. Może gdyby Mikk wrócił, napisałby szantę o tej babie. - Nawiązał znów do Gustawy. Prawdą było, że wśród ucieknierów nie znalazł się bard, Mikk z Karlgardu. - Popytaj też o chłopców z Ukojenia. Na nim nigdzie już nie popłyną, pewnie widziałaś go na mieliźnie przed zatoką.

Do tawerny wszedł Labrus, a zaraz za nim oszpecony Hewelion. Na jego ramieniu podskakiwała małpka.

- Pani kapitan, dobrze panią widzieć. - Dowódca Dłoni Sulona uniósł kapelusza. - Słyszałem już, co się stało. Dziękuję, że sprowadziła pani Labrusa w jednym kawałku.

- To ja sprowadziłem w jednym kawałku ich. - Burknął lekarz. - Silasie, podaj coś, proszę. Potrzebujemy śniadania.

- Przyłączysz się, Vero?
Obrazek

[Płonąca Zatoka] Wyspa Harlen

381
POST POSTACI
Vera Umberto
- Przecież zawsze ci płacę, Silas. Za siebie i za innych - podkreśliła. - Nie musisz mi przypominać takich rzeczy.
Gdy spotykali się tu z kapitanami przed ich ambitnym atakiem na Kompanię, Vera też za każdym razem zostawiała złoto na stole. To była dla niej naturalna kolej rzeczy, ale może karczmarz miał z innymi bardziej problematyczne doświadczenia, więc czuł potrzebę upomnienia? Tak jak on, zniżyła lekko głos, też nie chcąc, żeby Gustawa uczestniczyła w całej ich dyskusji.
- Nie chcę wozu chleba. Co my z nim potem zrobimy? To zaraz uschnie. Ale niech piecze, będzie do zupy, jak mówisz.
Spytanie załogi Ukojenia, czy nie chcą przenieść się na jej statek, było całkiem niezłym pomysłem. Mieli doświadczenie i wiedzieli, jak wygląda pirackie życie; nic ich nie zaskoczy, jak niejednokrotnie zaskakiwało tych świeżaków, których musiała przyjmować Vera. To brzmiało jak dobry plan. Skinęła głową do Silasa, postanawiając zająć się tym za chwilę.
Z tym że ta chwila nieco się przeciągnęła w momencie, w którym do środka wszedł Hewelion i znów niezadowolony z życia Labrus. Czy ten człowiek się kiedykolwiek uśmiechał? Vera nie wnikała w relacje na wyspie i nie zastanawiała się, kto z kim co wyczynia, ale ten związek był dla niej kompletną zagadką. Hewelion wyglądał strasznie, ze swoją pokiereszowaną twarzą, a Viridis był nie do życia. Co oni w sobie widzieli?
- Beze mnie musiałbyś płynąć na Harlen wpław - zauważyła, obracając się na stołku do nowo przybyłych. - Nie wspominając o tym, że nie wyszedłbyś w ogóle z tego lazaretu. Możemy uznać, że jesteśmy tu oboje dzięki naszej nadzwyczaj owocnej współpracy?
Skinęła głową i wstała, kierując się razem z nimi do jednego ze stołów. Cóż, wyglądało na to, że jednak nie wróci zbyt szybko do Corina. Rozsiadła się wygodnie i rozwinęła swoją słodką bułkę, by w ramach swojego śniadania dojeść ją do końca. Butelkę postawiła przed sobą, choć nie kwapiła się do picia z niej szczególnie zachłannie - wciąż był poranek, nie mogła chodzić cały dzień nieprzytomna.
- Więc byliście w Ujściu? Co tam się teraz dzieje? - zagadnęła. - Ostatnio, jak widziałam to miasto, stało w płomieniach. No, nie całe, tylko część portu. Teoretycznie cała wina spadła na Mżawkę i nie ma dowodów przeciwko Siódmej Siostrze, ale i tak raczej długo się tam nie pojawimy. Zwłaszcza, że, jak mówisz, zwiększyła się liczba patroli.
Oderwała kolejny kawałek bułki i mało elegancko wetknęła go sobie do ust, a okruszki obsypały się na jej ciemne spodnie. Co by powiedział pan Mortimer, gdyby to zobaczył?
- My pewnie popłyniemy gdzieś na północ. Daleko stąd, na miesiąc, może dwa, żeby się odkuć. Pamiętam też, że wciąż jestem winna Labrusowi zapłatę za lekcje, jakich udzielił Olenie, choć całe nasze plany poszły się jebać - przeniosła wzrok na lekarza. - Jak z nią? Wydaje się ostatnio mniej... przerażona życiem. I chyba częściej wie co robi.
Obrazek

[Płonąca Zatoka] Wyspa Harlen

382
POST BARDA


- Taak, ty tak. Ty płacisz. - Zgodził się Silas, ale minę miał kwaśną. - Teraz przypominam każdemu. Ostatnio była tu nowa załoga, z Markiza Sebastiana, czy jak się ta łajba nazywała... Myśleli, że mogą korzystać, ech, zachowywali się, jakbym prowadził kolejną karczmę do złupienia. Dzikusy. - Wyglądał, jakby miał ochotę splunąć, ale powstrzymał się w ostatniej chwili. Podłoga, zwykle zasypana wilgotnymi od pirackich podeszw trocinami, lśniła czystością, choć na razie tylko przy barze. Gustawa musiała pracować w tawernie od rana. - Na szczęście załoga Heweliona ich ustawiła.

- Jesteś teraz obrońcą uciśnionych, Hubercie? - Zakpił Labrus, lekko trącając swojego kapitana w ramię.

- Tak, żebyś miał gdzie jeść te swoje śniadania.

- To najważniejszy posiłek dnia!

- Może powinienem pomyśleć o zatrudnieniu jakiejś ochrony na stałe. - Dodał Silas, jakby do siebie. Jednocześnie sięgnął pod blat, skąd wyciągnął metalową bańkę z mlekiem. Ogień już tańczył pod garnuszkiem, wystarczyło tylko wylać z niego wodę i wlać mleko. - Ta baba nie obroni mi jedynej krowy.

- Kogo nazywasz krową, gburze! - Oburzyła się Gustawa, wciąż stukając talerzami.

- No przecież nie ciebie! - Warknął w stronę zaplecza. - Właśnie, Vera, jakbyś miała możliwość, przywieziesz mi z kontynentu ze dwie mućki? Płacę za towar i transport. - Dodał. Siódma Siostra przewoziła wiele, ale dotąd chyba nie musiała przyjmować na statek bydła! Silas nachylił się do Very, Gosposia nie musiała ich słuchać. - Nie martw się, chleb zejdzie, a tę mąkę i tak trzeba wypiec. Ostatnio mi trochę podwilgotniała. - Pożalił się, ale nie wchodził w szczegóły.

Hewelion i Labrus zajęli stół blisko szynkwasu. Jeden brzydki z zewnątrz, drugi w środku: nie pasowali do siebie, a jednak w jakiś sposób się uzupełniali i trwali w swoim towarzystwie. Hewelion musiał mieć wiele do zaoferowania, skoro Labrus porzucił dla niego wygodną posadkę w dużym mieście!

- Nie przepychajmy się w zasługach, pani kaptan. Nie chciałbym zniżyć się do tego poziomu i zagrać kartą, od której nam wszystkim może być przykro. - Powiedział sucho lekarz. Vera mogła się domyślić, że pije do sprawy Corina.

Wkrótce Silas podał im trzy miski ciepłego mleka, w których powoli pęczniał sprasowany owies. Posypane na wierzchu przyprawy i cukier miały przełamać nijakość smaku owsianki. Hewelion zabrał się od razu do jedzenia, nie czekając, aż mleczna zupka zgęstnieje. Był ostatnim, który mógłby oceniać sposób jedzenia Very (choć Labrus krzywił się w typowy dla siebie sposób).

- Byliśmy tam tylko na chwilę, sprzedać, co mieliśmy. - Wyjaśnił znad drewnianej łyżki kapitan. - Dla odmiany nic nie płonęło, ale portu bardziej nie było, niż był. Wydawało mi się, że coś próbują budować, ale nie mam pojęcia, czy to Kompania. - Wyjaśnił. - Koło tygodnia temu rozmawiałem z Aspą. Nie gonisz już Kompanii? Jeśli płyniesz na północ, to co ty na to, żeby połączyć siły? Co prawda myślałem o jakimś dłuższym rejsie aż pod Thoringrad.

-Thirongad. - Poprawił go Labrus.

-Krasnalki muszą mieć jakieś porty, statki, dzięki którym eksportują kruszec na południe. Nie wyobrażam sobie, żeby wszystko odbywało się lądem.

- Byłoby to skrajnie nieefektywne, niepodobne do stylu krasnoludów. - Zgodził się Viridis. Zamieszał w swojej owsianej brei, jednak uznał, że ta nie jesy jeszcze gotowa do jedzenia. - Pani kapitan, to według pani plany poszły się jebać. Według mojej, Olena zyskała wiedzę i, choć przyznaję z bólem, miała świetną okazję do nabycia zdolności praktycznych.
Obrazek

[Płonąca Zatoka] Wyspa Harlen

383
POST POSTACI
Vera Umberto
- To nie jest taki głupi pomysł - zgodziła się z Silasem. Zatrudnienie własnej ochrony oszczędziłoby mu sporo nerwów. Jeśli byłoby go stać na opłacenie kilku ludzi, nie musiałby się martwić choćby kimś takim, jak ci z owego Markiza, albo im podobni. Ale to już nie była jej decyzja; ona wyraziła swoją opinię i przeniosła całą swoją uwagę na śniadanie we wspaniałym towarzystwie Heweliona i Labrusa. Pomysł, by Siostra przetransportowała na Harlen ze dwie krowy, trochę ją rozbawił, ale obiecała wziąć to pod uwagę następnym razem, gdy będzie wracać na wyspę. Tego rodzaju dobrami się jeszcze nie zajmowała, zawsze byłoby to coś nowego, choć wątpiła, by akurat ona osobiście choć raz poczuła się do oporządzenia krów i miejsca wokół nich.
Westchnęła, słysząc słowa Labrusa i przez chwilę nie odpowiadała, głównie dlatego, że liczyła w myślach do dziesięciu, by zachować spokój. Jak na niechęć do mówienia czegoś, co mogłoby sprawić jej przykrość, doskonale wychodziło mu sprawianie jej bez wypowiadania właściwych słów.
- Nie wszystko, co mówię, jest wymierzonym w czyjąś stronę atakiem - poinformowała go w końcu cicho i skupiła się na swojej bułce. Być może dodałaby coś więcej, coś nie tak ugodowego i uprzejmego, ale faktycznie miała wobec medyka spory dług wdzięczności, poza złotem, jakie była mu winna. Łatwiej więc było rwać pieczywo z frustracją, niż wyrazić ją w kierunku Viridisa w sposób, który nie sprawiłby, że ten znów się oburzy. Zwłaszcza komuś takiemu, jak Vera; ona nie była najlepsza w relacje międzyludzkie, czego chyba obecna rozmowa była idealnym przykładem.
Na szczęście w końcu zmienili temat.
- Kompania ma w Karlgardzie pierdoloną fortecę, więc tam na pewno nie. Mieliśmy z Leobariusem plany odnośnie Everam, ale wtedy doszło do ataku. Straciliśmy przewagę zaskoczenia i ponad połowę ludzi, więc... - pokręciła głową, ze wzrokiem wbitym w cukrową posypkę, zapieczoną na bułce. - To był zły pomysł od samego początku, ale nikt tego nie przewidział. Ani tego, co wydarzyło się na balu, ani późniejszej zdrady.
Zginęło zbyt wielu. Umberto wciąż nie potrafiła pogodzić się ze stratami. Oderwała i zjadła kolejny kawałek, by nie skupiać się teraz jednak na żałobie. Będzie miała na nią czas w towarzystwie innym, niż tych dwóch.
- Thirongad - powiedziała jednocześnie z Labrusem, podając prawidłową nazwę, ale nie przerywała kapitanowi snucia jego planów. Nie brzmiało to tak źle, w sumie na krasnoludzkie statki jeszcze nie napadali, zawsze byłby to zupełnie inny, nowy łup. A jak dobrze sprzedałby się na Archipelagu! Im dalsze i bardziej egzotyczne znaleziska, tym wyższe miały ceny, zarówno w sprzedaży, jak i skupie. Podobał się jej ten pomysł. Musiała przedstawić go oficerom... i sprawdzić, czy będzie się on wpasowywał w którąś z propozycji załogi. W końcu obiecała, że weźmie pod uwagę ich decyzje, których zignorowanie teraz mogłoby się skończyć dla nastrojów na statku naprawdę źle.
- Dam ci znać popołudniu - uśmiechnęła się do Heweliona słabo. - Ale podoba mi się ten pomysł.
Pokiwała głową i dojadła bułkę do końca, a dłonie otrzepała z okruszków i wytarła o spodnie.
- Mam na myśli plany dotyczące Kompanii, które robiliśmy tutaj. Olena... to inna kwestia. Niezależnie od wszystkiego, do czego doszło ostatnimi dniami, cieszę się, że wrzucona na głęboką wodę miała kogoś, kto ją przez to przeprowadził. Potrzebujemy jej na Siostrze, ostatnio zbyt często.
Zdjęła jedną ze swoich bransoletek i wyciągnęła ją zachęcająco w kierunku małpki, pamiętając, że ostatnio zainteresowana była ona błyskiem złota.
Obrazek

[Płonąca Zatoka] Wyspa Harlen

384
POST BARDA
Silas zabrał się za to, co zwykle robił, gdy nie musiał obsługiwać klientów: porządki. Okazało się jednak, że nie ma szkła do przecierania brudną ścierą, ani nawet trocin do zamiatania. Skrzywił się lekko i sam sięgnął po butelkę z alkoholem. Jeśli miał zajmować się Gustawą, to zasługiwał na rozgrzewkę.

Viridis wydawał się zaskoczony tym, że Vera spuściła z tonu. Nie powstrzymał wrednego uśmieszku, który wpełzł mu na usta. Z lekko uniesionymi brwiami świętował wewnętrzny triumf, kąpiąc się w glorii, którą tylko on sam widział.

- Przestań. - Hewelion zwrócił mu uwagę miękko, ale i tak zasłużył tym sobie na paskudne spojrzenie ze strony partnera.

- Nikt z nas nie spodziewał się, że Kompania będzie mieć tak duże siły. - Labrus spuścił z tonu. Zamieszał jeszcze raz w owsiance, a uznając, że jest już dość gęsta, sam zanurzył w niej łyżkę. - Nie jesz, pani kapitan? - Ponaglił ją. Silas przecież podał śniadanie również jej.

- Labrus mówił, co się stało. - Hewelion przerwał Verze. Musiał widzieć, że wciąż świeże wspomnienia sprawiają kobiecie ból. Potrafił to zrozumieć; jako kapitan statku miał pod sobą równie wielu ludzi. - Nie mogliśmy tego przewidzieć. Ale w Thoringradzie...

- Thirongadzie...

- Nie powinno być Kompanii. Tak myślę, nie wiem. Jeszcze nie pływaliśmy po tamtych morzach. A ty? Byłaś tam kiedyś? - Dopytał. - Mamy mapy, ale to nic w porównaniu z doświadczeniem. - Jeśli nie sama Vera, to może któryś z jej załogantów kręcił się po tamtych wodach? Może Osmar, albo Samael? - Swoją drogą, dziękuję, że sprowadziłaś Labrusa z powrotem.

- Ustaliliśmy już, że to ja sprowadziłem ich. - Wtrącił się lekarz, jednak tym razem był to zwykły przekąs, wtrącenie tylko po to, by podkreślić swoją rację w żartobliwy sposób. - Cała przyjemność po mojej...

- DRWIMIRZE SŁODKI! - Głos Gustawy przerwał im pogawędki, a małpka, która początkowo z zaciekawieniem zbliżyła się do Very, nagle porwała bransoletkę i przestraszona uciekła do swojego pana. - Kto cię tak urządził, kochany?! - Biadoliła kobieta, zbliżając się do Heweliona. Bezceremonialnie złapała go za twarz i zwróciła ku sobie. - No, na to okład z cebuli nie pomoże!

Kapitan był zbyt osłupiały, by zareagować. Viridis interweniował, bez szczególnej delikatności łapiąc gosposię za nadgarstek.

- Gustawo, dość. Rozmawiamy.
Obrazek

[Płonąca Zatoka] Wyspa Harlen

385
POST POSTACI
Vera Umberto
Po zjedzeniu bułki nie czuła już głodu, ale skoro stała przed nią owsianka, równie dobrze mogła też zjeść kilka łyżek. Zamieszała w talerzu i spróbowała. Przyprawy i cukier dobrze rekompensowały nijaki smak potrawy.
- Ja nie. Tak daleko na północ nie pływałam, nie od wschodniej strony - odparła. - Ale mogę spytać Osmara, może z poprzednią załogą tam bywał. Samael też coś wspominał... tylko nie pamiętam o którym wybrzeżu mówił, wschodnim, czy zachodnim. Zresztą nie wiem gdzie teraz jest - myślała na głos. W końcu uniosła wzrok na Heweliona. - Samael to jeden z tych, którzy zostali z nami uratowani z Pegaza. Rogaty. Wydaje się użyteczny, ale nie ma dla niego miejsca na Siódmej Siostrze, niestety. Nie wiem jak twoi załoganci zapatrują się na takich, jak on. Jest diabelstwem.
Nie było Aspy, który nie miał nic przeciwko przyjmowaniu takich na statek, więc może na Dłoni Sulona znajdzie się dla niego miejsce? Jeśli nie, to trudno - na Harlen przybijało wiele statków, któryś z nich w końcu zgodzi się go ze sobą zabrać i dobrze na tym wyjdzie. Vera mimo wszystko bardziej, niż jego, potrzebowała na Siostrze Pogad, a przez jej przekonania nie wchodziło w grę zachowanie w załodze ich obojga.
Uśmiechnęła się do Heweliona krótko, gdy ponownie padło podziękowanie za dostarczenie lekarza z powrotem na wyspę, ale nie zdążyła odpowiedzieć, zanim Gustawa wybiegła z zaplecza i zaczęła wykrzykiwać swoje święte oburzenie. Umberto nie była z reguły zainteresowana tym, co wypada, a czego nie, ale wytykanie komuś szpecących go tak bardzo blizn nawet dla niej było szczytem bezczelności. Choć ona nasłuchała się o swoich, gdy gosposia wiązała na niej sukienki, to przynajmniej nie musiała doświadczać tego w ten sposób, przy ludziach.
- Gustawo! Siedzi z lekarzem, przecież chyba gdyby potrzebował z tym pomocy, to ma ją pod ręką - rzuciła. - Gustawa zajmie się tym chlebem może, co? Zmywanie już skończone?
Ta kobieta była... wyjątkowa. Aspa zapewne nawet nie zdawał sobie sprawy z tego, kto dostał mu się razem z rezydencją, jeśli nie spędził tam wystarczająco dużo czasu, albo trzymał się od niej z daleka. Tutaj trzymanie się od Gustawy z daleka będzie niemożliwe, jeśli obierze karczmę jako główny punkt swojej działalności.
Choć, trzeba przyznać, Umberto bardzo chętnie by się dowiedziała, co doprowadziło drugiego kapitana do takiego stanu. W przeciwieństwie do gosposi nie była jednak na tyle bezpośrednia, by pytać.
Obrazek

[Płonąca Zatoka] Wyspa Harlen

386
POST BARDA


Owsianka była gęsta i klejąca, Silas nie żałował im owsa. Nie było jej nawet czuć stechlizną, za to mleko było świeże i ciepłe. Silasowa krowa musiała być dobrze karmiona, bo na wierzchu zebrały się białe obłoczki tłustej śmietanki.

Gustawa puściła okaleczoną twarz Heweliona. Jej dłonie były pomarszczone od wody, a rękawy wilgotne.

- Lekarz zaleczył, ale jakie paskudztwa zostały! - Biadoliła Gustawa, choć paskudny właściciel blizn siedział tuż przed nią. - Jaka panienka będzie go takim chciała! Ja ci przygotuję okład z cebuli!

- Gustawo! Proszę posłuchać pani kapitan i zająć się chlebem! - Viridisowi puściły nerwy, podniósł się z miejsca i wypchnął ją z powrotem na zaplecze. - Ja się zajmę bliznami! - Trzask drzwi zakończył rozmowę, zawtórował mu śmiechu Silasa, który obserwował ze swojego miejsca przy szynkwasie.

Choć Hewelion był twardy z zewnątrz, Vera nie mogła wiedzieć, czy reakcje Gustawy nie zachwieją jego pewności siebie! Nie dał po sobie poznać przejęcia krzywdzącymi słowami, o ile jakieś w ogóle wystąpiło. Potarł szczękę.

-O czym my to... Ach. Szkoda, że nie znamy tych wód. Aspa to król Archipelagu, a reszty... Wolę jakoś nie pytać. - Mruknął, zerkając na Labrusa, który wrócił do stołu. W ich rzucanych sobie spojrzeniach był jakiś przekaz, którego Vera nie wyłapała. Myśląc o Urongu i Ghargo nietrudno było zgadnąć, dlaczego Hewelion nie chciał z nimi pracować. - Leobarius też chyba dotąd tam nie pływał. Zresztą, dalej nie ma statku, więc i tak nigdzie nie popłynie.

Gdy Umberto myślała na głos, Hewelion skończył swoją owsiankę i nie bez zdziwienia przyjął również porcję Labrusa, gdy lekarz podsunął miskę. Ruch wydał się wręcz naturalny, wystarczyło, by łyżka bliznowatego zmieniła breję, w której miała się zanurzyć.

- Samael okazał się całkiem przydatny. Rozważ go. - Podpowiedział Labrus, krzyżując ręce na piersi i odchylając się lekko.

- Ech? Ale... Diabelstwo?

- To tylko jedna z jego zalet. Skoro Vera nie potrafi zaprowadzić spokoju między swoimi ludźmi i tylko dlatego go wyrzuca, to szkoda byłoby przepuszczać taką okazję. - Mówił, zerkając na Verę z nieładnym uśmiechem przyklejonym do ust. Widział, co działo się w Everam i jakie emocje wywoływał rogaty głownie wśród zielonych. Czyżby teraz próbował wejść Verze na ambicję?

Z zaplecza dobiegło ich głośne zawodzenie.

- Nie będzie trzeba solić chleba, jak wyleje w niego tyle łez. - Zaśmiał się Silas.
Obrazek

[Płonąca Zatoka] Wyspa Harlen

387
POST POSTACI
Vera Umberto
Całe szczęście, że Labrus był już na tyle przyzwyczajony do dziwactw Gustawy, że postanowił zwyczajnie wyprowadzić ją na zaplecze. Tam zdecydowanie sprawdzała się lepiej, niż tu, na zewnątrz, gdzie zajmowała się obrażaniem gości karczmy pod pretekstem troski. Vera pokręciła głową z niedowierzaniem i wróciła do swojej owsianki. Ghargo. Prawie się wzdrygnęła, gdy przyszedł jej on do głowy. Dobrze, że nigdy nie przyszło jej współpracować z nim bliżej, bo nie ręczyłaby wtedy za siebie.
Zamknęła oczy na jeden głęboki oddech, a gdy ponownie podniosła powieki, utkwiła lodowate spojrzenie w Labrusie. Chyba postawił sobie za punkt honoru wyprowadzenie jej dziś z równowagi. Szło mu coraz lepiej. Mimo to, nie była mu winna żadnych wyjaśnień. To była jej sprawa, jak zarządzała swoją załogą. Jak chciała zrekompensować Pogad fakt, że poświęciła ona swój nowo otrzymany statek tylko po to, by uratować Verę, która przecież nie była już jej kapitanem. Mogła zrobić dla niej przynajmniej tyle - nie przyjmować do załogi diabelstwa, jeśli orczyca tak bardzo nie chciała go w niej widzieć.
- Jestem przekonana, że na Dłoni Sulona będzie się czuł fantastycznie - odpowiedziała lekarzowi spokojnie. - W tak doborowym towarzystwie.
Jak na kogoś, kto ratował życia i dbał o dobre samopoczucie fizyczne swoich pacjentów, Viridis czerpał zaskakującą radość z psucia samopoczucia psychicznego wszystkich wokół. A może tylko Very? Czemuż on się jej uczepił, jeszcze dziś, po tym wszystkim? Nie odrywając od niego wzroku, pokręciła głową z irytacją odmalowaną na twarzy, zanim zerknęła przez ramię w kierunku dźwięków dobiegających z zaplecza.
- A, tak, ona to robi. Myśli, że jej łzy wymuszą na mężczyznach wszystko - uprzedziła Silasa. - Czy to tak działa? Hm? - zerknęła znów na medyka. - Czy jak się tu rozpłaczę, to szanowny pan Labrus Viridis przestanie się przypierdalać bez przyczyny? Czy jest już zbyt nieczuły na kobiece cierpienie?
Wykrzywiła na chwilę twarz w parodii płaczu, zanim zjadła swoje ostatnie kilka łyżek i odsunęła od siebie talerz, z owsianką dojedzoną do połowy. Po słodkiej bułce nie miała w żołądku miejsca na całą zawartość miski. Oparła się wygodniej i założyła nogę na nogę, strzepując z uda resztki okruszków.
- Powinnam wracać na Siostrę. Właściwie wyszłam tylko na chwilę - z żalem godziła się z myślą, że Corin pewnie opuścił już kapitańską kajutę i jej łóżko. Chyba, że zamierzał gnić w nim do południa, choć znając jego, mało to było prawdopodobne. Chwyciła butelkę za szyjkę i pociągnęła łyka, by trunkiem zapić słodki smak swojego śniadania. Wyciągnęła z sakiewki monetę i położyła ją na blacie, płacąc za siebie. Teraz jakoś trudniej było jej rozstawać się z pieniędzmi; zdecydowanie potrzebowała ich więcej. Może powinna spieniężyć niektóre ze zdobyczy, jakie zdobiły jej kwaterę na Siostrze... ale jakoś nie mogła się zebrać, by to zrobić. Lubiła ten przepych i bycie otoczoną przez wartościowe rzeczy.
Obrazek

[Płonąca Zatoka] Wyspa Harlen

388
POST BARDA
Labrus był nie do wytrzymania, ale tym razem Hewelion nie zwracał mu uwagi. Czy był zbyt zaaferowany swoją-nie-swoją owsianką, czy może nie sądził, by gorzkie słowa partnera miały aż tak zły wydźwięk?

Lekarz zacmokał i pokręcił głową.

- W to nie wątpię. To, co chcę powiedzieć, Vero... ogarnij malkontentów i pracuj z tymi, którzy są tego warci. - Poradził jej, choć nie był o to proszony. - Narzekają na niego, bo ma rogi? Kiedy zaczną narzekać na ciebie, bo... nie wiem, masz piersi? Inne podejście do świata? Słabość do pana Yetta? To niebezpieczne, trzymać przy sobie takie osoby.

- Ale skoro naprawdę go nie chcesz, to chętnie go sprawdzimy. - Dodał Hewelion, kończąc porcję owsianki partnera. Odsunął od siebie miskę i odchylił się, jednocześnie nonszalacko kładąc rękę na oparciu krzesła obok siebie. Medyk ani drgnął.

Za to pokaz płaczu wywołał jedynie przewrócenie oczami i zbolałe westchnienie ze strony Labrusa.

- Widziałem zbyt wiele łez, by mnie to ruszyło. Spróbuj czegoś innego, pani kapitan. - Powiedział jej sucho. - I poproś koleżankę, żeby też wybrała inny sposób. Silasie... - I choć próbował powstrzymać karczmarza, to ten, choć początkowo rozbawiony, szybko porzucił tę pozę na rzecz przejęcia sprawą. Czary Gustawy działały przynajmniej na biednego łysego właściciela tawerny! Silas wyszedł na zaplecze i zamknął za sobą drzwi, ale płacz bynajmniej nie ustał.

- Skoro już wracasz na statek... Przyślesz do mnie to diabelstwo? - Poprosił Hewelion. - I daj mi znać, co postanowisz.

Droga na statek była prosta, przerywana tylko widokiem żółwiego potwora i dyskusjami na pokładzie. Jeśli zamierzała wracać do swojej kajuty, wbrew oczekiwaniom zastała Corina wciąż w jej łóżku.
Obrazek

[Płonąca Zatoka] Wyspa Harlen

389
POST BARDA
- Nie prosiłam o porady - parsknęła suchym śmiechem, piorunując Labrusa wzrokiem, powstrzymując się przed wyzwaniem go od konowałów i idiotów, choć kosztowało ją to bardzo dużo wysiłku. - Nie masz pojęcia o czym mówisz.
Skinęła głową do Hewelioina, zadowolona przynajmniej z faktu, że załatwiła Samaelowi załogę, która chciała go przyjąć. Nie zamierzała tłumaczyć się przed lekarzem ze swoich decyzji. Jeśli cieszyło ich przyjęcie na statek diabelstwa, to wszystko rozwiązywało się doskonale, nieważne co sobie na ten temat myślał Viridis.
- Podejrzewam, że inne rzeczy, które mogłabym ci pokazać, też nie zrobiłyby na tobie wrażenia - mruknęła pod nosem, pozwalając sobie na dwuznaczny żart, który zapewne nie rozbawi nikogo poza nią samą.
Odprowadziła Silasa spojrzeniem, a potem podniosła się z miejsca. Daleka była od powstrzymywania karczmarza przed ratowaniem Gustawy z opresji, w jaką ta wpędziła się sama. Jeśli chciał ją pocieszać za każdym razem, jak coś pójdzie nie po jej myśli, droga wolna.
- Nie wiem, gdzie teraz jest, ale jak go znajdę, to przyślę - obiecała. - I przyjdę na Dłoń popołudniu.

Na pokładzie nikogo nie zaczepiała, choć rozglądała się za rogatym. Podejrzewała jednak, że nie znajdzie go ani na Siostrze, ani w samej osadzie. Pewnie plątał się po jakichś odleglejszych miejscach wyspy i wróci dopiero wieczorem, gdy będzie musiał znaleźć sobie jakieś miejsce na nocleg. Czy wczoraj w ogóle spał na Siostrze...? Cóż, nie będzie teraz biegać po Harlen w poszukiwaniu jednego diabelstwa. Jak na niego trafi, przekaże mu wieści.
Musiała porozmawiać z Leobariusem i spytać, jakie miał plany. Czy jeśli zamierzał zostać na jej statku, wciąż będzie poczuwał się do przywódczej roli...? Vera nie zamierzała dzielić się z nim dowodzeniem, nawet jeśli jego ludzie i on zostaną na pokładzie. Gdy uchyliła drzwi do kajuty i zobaczyła wciąż śpiącego Corina, poważnie zastanawiała się nad dołączeniem do niego. Przez chwilę przyglądała mu się w milczeniu, nie chcąc go budzić, by w końcu naskrobać na jakimś skrawku kartki kilka słów i przystawić ją przyniesioną właśnie z karczmy butelką, na podłodze, tuż obok wezgłowia łóżka i głowy Yetta.

Nie wstawaj. Zaraz do ciebie wrócę.
Zostawiwszy go z tą wiadomością, opuściła kajutę. Miała tylko nadzieję, że wczoraj nic mu nie zrobiła i nie będzie musiała za moment tłumaczyć się przed Labrusem ze złamania jego zakazów. Teoretycznie w razie czego Corin mógł iść do Oleny, ale z jakiegoś powodu Vera czuła, że dzielenie się z nią przyczyną nawrotu problemów zdrowotnych nie byłoby dobrym pomysłem. Zostawał Weswald. Nie, może nie będą musieli się do tego zniżać. Może Corinowi nic nie było, w końcu spał całkiem spokojnie.
Ruszyła na dół, szukając Gregora. Musieli porozmawiać o tym, co wydarzyło się w rezydencji pod Everam i o tym, co miało dziać się dalej. No i Umberto czuła też podświadomą chęć zajrzenia do mrocznego, by zobaczyć, w jakim jest stanie po nocy spędzonej w towarzystwie Ignhysa. Chyba? W sumie nie wiedziała, co ze sobą zrobił mag po opuszczeniu karczmy.
Obrazek

[Płonąca Zatoka] Wyspa Harlen

390
POST BARDA
Labrus pokręcił jeszcze nosem, ale nie zamierzał już rzucać w kierunku Very gorzkich słów. Na temat jej przywództwa miał opinię, którą się podzielił, choć nie był proszony. Hewelion i Viridis pożegnali się krótko i pozwolili Verze odejść do swoich spraw. Długo się nie widzieli, zasługiwali również na chwilę w wyłącznie swoim towarzystwie.

Spokojny oddech Corina musiał jej wystarczyć, gdy oficer odsypiał trudy poprzednich tygodni. Choć było już blisko południa, wciąż nie wyglądał, jakby chciał wstawać. Nic nie świadczyło o tym, by nocne igraszki w jakiś sposób źle na niego oddziaływały. Verze mogło wydać się, że nic się nie zmieniło od czasu, jak rozmawiali przed wyruszeniem na bal Kompanii. Jedynie mocniej zaakcentowane kości policzkowe Corina zdradzały, że ten stracił na wadze przez trudy, jakie zgotowało mu więzienie i późniejsza rekonwalescencja.

Karteczka u wezgłowia łóżka i butelka zostały pozostawione kochankowi, gdy Vera udała się na poszukiwanie innych mężczyzn. Nie musiała szukać długo: na dolnym pokładzie, niedaleko kuchni Tripa, piraci Białego Kruka rozsiedli się, racząc śniadaniowymi sucharami. Nie byli sami, gdy towarzyszyli im załoganci Very. Wśród nich znalazł się również Samael, siedząc między pozostałymi jak jeden z nich.

- Kapitan Umberto. - Leobarius wyglądał o wiele lepiej, niż gdy wdziała go ostatnio. Magia Weswalda podziałała, teraz musiał jedynie dojść do pełni sił. - Dobrze cię widzieć. Usiądziesz z nami? - Zaprosił, wskazując swoje małe kółeczko. Któryś z piratów Kruka podniósł cztery litery, by zrobić jej miejsce na skrzyni. - Nie zdążyliśmy jeszcze podziękować ci za ratunek.
Obrazek

Wróć do „Wschodnia baronia”