POST POSTACI
Thusnel
Kolejny dzień i znowu to samo. Kolejne senne koszmary, które raz za razem powtarzały się w niemal niezmienionej formie, a do tego poczucie jakoby coś w niej miało wzrastać. Dziewczyna zastanawiając się nad tym w pewnym momencie złapała się za brzuch, a jej myśli poczęły biegać w prawdziwie szaleńczym tempie to w jedną a to drugą stronę. Matka jej mówiła, że nie powinna była zajść w ciążę i z pewnością miała rację, ale... Przecież wciąż mogła się mylić, prawda? No właśnie! Co jeśli faktycznie była w ciąży i nosiła dziecko Gizura?! Thusnel doprawdy na długą chwilę zamarła zastanawiając się co powinna robić nim wreszcie się ogarnęła. No przecież jak poczeka, to będzie wiedziała czy jest w ciąży czy nie. W końcu prędzej czy później doczeka się miesięcznej krwi... lub też nie. Teraz nie należało się tym przejmować, o! Miała inne rzeczy do roboty i martwienia się, choćby napełnienie swego brzucha! Hah!Thusnel
I tak po porannej krzątaninie się w obozie i skromnym śniadaniu ruszyła ponownie w las, w coraz lepiej znane sobie miejsca i sprawdzała czy coś nie złapało się w zastawione na noc sidła. A i owszem, miała co zjeść bowiem schwytała gronostaja! Marny to był posiłek, ale mogłaby dopchać nim zjedzonego zająca... Albo też poświęcić dzisiaj swój dobrobyt i dobrostan i zrobić z tego futerkowca przynętę na niedźwiedzia. Gdyby się zawzięła, to może, może... Dziewczę tedy jeszcze niezdecydowane złapało gronostaja w swoje duże ręce i przez chwilę głaskało jego przyjemne futerko, czując pod swoimi palcami jak drży i się wierzga w panice lub próbuje ją ugryźć nim w końcu skręciło biedactwu kark, odwiązała od wnyków i schowała go wraz z nimi do torby. Nie będzie dzisiaj porządnego śniadania. Czekał na nią niedźwiedź. Jeśli zdołałaby go dziś upolować, to miałaby mięsa, tłuszczu, futra i ścięgien prawdopodobnie dość na całą wyprawę!
Thusnel tedy wróciła do swego obozowiska rozpoczynając przygotowania. Siekiera, która w ruch na tej wyprawie szła częściej od miecza, ponownie została użyta. Thusnel ścinała kolejne gałęzie, rąbała je na mniejsze kawałki i ostrzyła w szpikulce. To było stosunkowo proste. Gorszym było przygotowanie odpowiedniej plecionki z mniejszych gałęzi, tak żeby można była zamaskować nimi dół i delikatnie przysypać śniegiem by się zbytnio nie wyróżniało, ale miała czas i co więcej, nawet mimo okazjonalnych skurczów żołądka i wzroku, który uciekał w kierunku torby z upolowanym zwierzątkiem, miała zapału co nie miara! Jednakże największym wyzwaniem było to potem wszystko zabrać, zataszczyć na miejsce nieopodal jaskini niedźwiedzia, a później mnóstwo pracy w przekopywaniu śniegu.
Kąpiąc tedy zastanawiała się też jaką wielkość winna była mieć pułapka. Czy większa by niedźwiedź zginął niemal od razu czy może nieco mniejszą... Ostatecznie uznała jednak, że nie było co ryzykować. Dużo roboty więcej to ostatecznie nie będzie i tak oceniała, że skończy późno, a niedźwiedź ranny i rozwścieczony mógł być wciąż groźny. Poza tym skoro i tak podstępem go chciała pokonać to czemu nie zrobić tego w całości? No i to nie niedźwiedzia obrała sobie za cel swej próby, a Yeti. Niedźwiedź był jedynie drogą do celu!
Tak więc Thusnel zawiesiła gronostaja z gałęzi, wykopała dość duży dół, w który nawbijała mnóstwo ostro zakończonych palików, przykryła go gałązkami i śniegiem, a na koniec, nie mając zamiaru wdepnąć we własną pułapkę dlatego też zahaczając i przyciągając do siebie gronostaja łukiem, spuściła z niego krew by zapach się nieco rozniósł i ruszyła, niestety głodna, w drogę powrotną do obozowiska. Liczyła na to, że gdy nastanie ranek i wróci w to miejsce będzie miała niedźwiedzia na śniadanie.