Szary kamyk kopnięty przez elfiego maga stoczył się po wzgórzu i wylądował gdzieś w zaroślach. Latarnia jak stała, tak stała. Jeno drobiny pyłu wzniosły się nieznacznie ponad ziemię, przyprószając nogawkę Niriviela niczym mąka. Jakaś ptaszyna zainteresowana gośćmi na wyspie przysiadła na pobliskiej gałęzi. Wymieniła krótkie spojrzenie z bakałarzem i pisnęła dwukrotnie, ciekawsko przekręcając łebek.
Magiczny napój rozpłynął się po podniebieniu Niriviela. Smakował nijako, ot jak woda, lecz po przełknięciu pozostawiał subtelne uczucie łaskotania na końcu języka. Zaklęty płyn przemknął przez przełyk aż do żołądka i wnet jakby rozmył się po ciele elfa, sięgając wszelkich jego zakamarków. Niewątpliwie czar zadziałał. Czarodziej odczuł to nie tylko w sferze magicznej, lecz i czysto psychicznie, bowiem jego nastrój jakby zaczął ulegać poprawie. Nie uświadczył również żadnych zmian w otoczeniu. Niemalże dziewiczy las pozostawał żywy i wypełniony ptasim zgiełkiem, jak od momentu wstąpienia na suchy ląd, wysoka latarnia nie przemieniła się w czarodziejską więżę, a drzewa nie okazały się być czyhającymi w cieniu potworami. Wszystko wydawało się być normalne i naturalne.
Powierzchowne oględziny budowli przyniosły drużynie kilka informacji. Nie była używana od co najmniej kilku lat, sądząc po nieprzyciętych drzewkach, które czubkami koron sięgały jej szczytu. Gruz u progu wejścia mógł być dziełem sił natury i przypadku. Pochodził z przybudówki, która niegdyś stanowić musiała sień, dziś zaś większością swojej masy blokowała drzwi do morskiej latarni. O ścianę oparte było suche, wyłamane drzewo o bardzo grubym pniu, zaś w miejscu styku z budulcem widać było nieznaczne pęknięcie.
—
Rzecz wydaje się prosta. Przyszła wichura, wyłamała drzewo. Drzewo uderzyło o latarnię i naruszyło słabą konstrukcję przybudówki, doprowadzając ją do zapadnięcia się — podsumowała Zin'rel. —
Uważajcie na siebie — rzuciła jeszcze do przyjaciółki i Yanneara, wraz z uśmiechem kryjącym zmartwienie, ale i ekscytację.
Ail zebrała magiczną siłę, naginając swoją wolą żywioł powietrza. Gwałtowny podmuch wiatru wstrząsnął okolicznymi drzewami. Z podłoża wezbrał się pył, a skalne odłamki, w które celowała gwardzistka, zagrzechotały i zadudniły. Yannear przysłonił twarz dłonią, zrobił kilka kroków w tył. Wzniesione drobiny całkowicie przysłaniały widok i gryzły w oczy. Kiedy kurz opadł, odsłonił niewiele zmieniony widok. Kilka mniejszych bloków stoczyło się niżej, drobne kamyczki rozsypały się na boki. Największe kamulce pozostały na swoim miejscu. Dopiero po kilku minutach oględzin, Yannear odnalazł malutki punkt prześwitu, z którego ział chłód wnętrza zakopanej latarni. Od razu zabrał się do przerzucania gruzu. Nie był to dla niego duży wysiłek. Chociaż większość leśnych elfów nie wykazywała się zbytnią muskulaturą, elfi weteran miał ponadprzeciętną krzepę i z łatwością strącał większe głazy szarego wapienia czy to własnoręcznie, czy pomagając sobie znalezioną deską, która posłużyła za dźwignię. Nie zdążył się nawet zziajać, kiedy otwór zrobił się na tyle duży, by można było się przezeń przecisnąć na leżąco.
Rozpalili pochodnie, bowiem środek budowli był na tyle ciemny, że trudno było przemieszczać się weń po omacku. Będąc w wewnątrz, dostrzegli spiralne, drewniane schody podtrzymywane na wysokim, kamiennym filarze, dodatkowo wspieranym poprzeczkami z metalowych prętów co kilka metrów. Stopnie skrzypiały pod każdym naciskiem, jednak były w dobrym stanie. Dobrze zakonserwowane drewno nie zdążyło spróchnieć przez lata nieużywania. Z każdym kolejnym krokiem intensyfikował się smród stęchlizny i pleśni.
Na samej górze wewnętrznej części latarni znajdowało się pomieszczenie mieszkalne z dwoma malutkimi okienkami z widokiem na morze oraz na ląd. Przy ścianie znajdowała się drabinka, która prowadziła do szczytowej części wieży, gdzie musiało znajdować się palenisko oraz zwierciadła i soczewy. W pokoju mieściło się również biurko z krzesłem, niewielki regał z przeżartymi przez myszy książkami, potłuczonymi słoikami oraz prycza. Unosił się w tym miejscu najgorszy smród. Pleśń, która rozwijała się od panującej wewnątrz latarni wilgoci, była wszechobecna. Porastała zimne ściany i drewno mebli. Stół roboczy był brudny od ptasich odchodów, podobnie do pryczy i regału.
—
Ail... — mruknął Yannear, przyglądający się miejscu do spania byłego pracownika latarni. —
Tu chyba leży trup.
Odkrywszy poczerniałą pościel, wojownik odsłonił goły szkielet spowity grzybem, pajęczyną i czymś co przypominało resztki ciał owadów.
—
Jest i źródło zapachów — powiedział kręcąc nosem i chowając ciało z powrotem pod kołdrą. —
Chodźmy wyżej i rozejrzyjmy się, zanim zajdzie słońce — pospieszył Ail, samemu dobierając się do drabinki na najwyższe piętro.
Ze szczytu latarni rozpościerał się widok na dużą część wyspy. Wychylając się przez kamienny murek, widać było rozbity na polance obóz. Ail dostrzegła tam Vearię, która wskazała na nią palcem i zaczęła wesoło machać rękami. Kawałek na północny wschód od obozu znajdowała się szeroka polana z częściowo porośniętą, szeroką ścieżką. Gdzieś po jej lewej stronie mieniło się w promieniach zachodzącego słońca skromne jeziorko. Resztę terenu pokrywał gęsty las i pagórki. Ail i Yannear długo wytężali wzrok nad krajobrazem, by dostrzec jeszcze dwa, bardzo słabo widoczne elementy. Ruiny kilku drewniano-kamiennych chat oraz drewnianą wieżę obserwacyjną w, zdawało się, idealnym i zadbanym stanie. Na tle tego wszystkiego, gdzieś daleko na północy, unosiło się szare wzgórze, pozostałość po dawnym wulkanie. Ponad nim, jak i ponad większością wyspy, unosiły się cienkie chmurki barwione czerwienią zachodzącego słońca.
Na dole, na polance, przy obozowym ognisku siedziała Zin'rel, Niriviel i Vearia, sprawdzający zebrane ze statku zapasy. Przeliczywszy suche racje, stwierdzili że wystarczyć ich powinno na zaplanowane trzy dni. Uzdrowicielka podała dziewczynce kilka sucharów i kawał suszonego mięsa. Ta pokręciła nosem i żachnęła się, odsuwając podany jej posiłek.
—
Papo, a możemy nazbierać jagódek? Widziałam wielki krzak różowych jagódek, o tam! Były bardzo słodkie, wystarczy dla wszystkich! — Wskazała palcem na ciemną plamę pomiędzy drzewami.
—
O czym ty mówisz? Jakie jagódki? — zapytała zaniepokojona Zin.
Dziewczynka wstała, podskoczyła do wskazanego krzewu i przyniosła garstkę owoców, pięknie dojrzałych, różowych i soczystych. Zin przyjrzała się im. I nagle pobladła.
—
Ile tego zjadłaś?
—
Tylko garsteczkę.
Zin spojrzała na Niriviela porozumiewawczo. Elf zrozumiał, że jego córka zjadła coś, czego nie powinna. Trudno było jednak ze spojrzenia uzdrowicielki odczytać, jak bardzo było źle.