Opuszczone ruiny
: 01 lip 2021, 19:21
Ruiny dawnej świątyni, poświęconej jednemu ze starych bóstw - któremu? Tego w żaden sposób nie da się stwierdzić. Zmurszałe kamienie i zniszczone rzeźby nie pozwalają rozpoznać wizerunku boga. Dawne miejsce kultu teraz zostało pochłonięte przez dżunglę, kamienne ściany porosły pnącza, a nieustępliwe gałęzie drzew poprzebijały się przez mury i pozawalały prowadzące do głównej sali mosty. Dostać się tam można przez kilka przejść, które oparły się zębowi czasu, choć nie wszystkie są wystarczająco bezpieczne, by rozsądnym było stawianie na nim nogi. Teraz dawna świątynia przejęta jest przez naturę i drzemiącą wśród gęstwin dżungli magię.
Pierwszym, co poczuła, był chłód. Chłód, którego tak bardzo brakowało jej przez ostatnie kilkanaście minut, przyjemny kontrast do codzienności na Archipelagu. Towarzyszył temu głośny świergot ptaków, jakiego w mieście nie słyszała zbyt często, dobiegający gdzieś z oddali. Później jednak dołączyły do tego nieprzyjemne odczucia - twardy kamień pod biodrem i ramieniem, tak jakby leżała na boku na ziemi, coś krępującego jej ręce w nadgarstkach i nogi w kostkach. To raczej nie świadczyło o tym, że bezpiecznie dotarła do domu, prawda?
Gdy podniosła powieki, wokół siebie nie zobaczyła niczego poza zmurszałym kamieniem. Wysokie na około trzy metry ściany otaczały okrągłą przestrzeń o średnicy kilkunastu metrów, w jaką została... wrzucona? Porośnięte były liśćmi, prawie jak hol pałacu Sehleana, choć tutaj roślinność pozostawała zupełnie niekontrolowana, dziko rozlewająca się po murach i osuwiskach. I jeśli Agnes podniosła się - co nie stanowiło szczególnego problemu, nic się jej nie stało - zorientowała się, że jest tu kompletnie sama. Ani Victora, ani nawet ojca, z którym przecież dopiero co jechała powozem.
Jedyną osobą, która towarzyszyła jej w tych niepokojących okolicznościach, była siedząca na szczycie ściany kobieta. Zachodzące słońce (czyżby minęło już trochę więcej czasu, niż te kilkanaście minut?) wpadające przez dziury w łukowym sklepieniu tego miejsca, rzucało długie cienie na jej twarz. Z oddali wydawała się znajoma, ale gdzie Agnes ją widziała...? Tego nie potrafiła sobie przypomnieć. Przynajmniej nie od razu. Teraz kobieta przyglądała się rudowłosej, leniwie zrzucając z góry pojedyncze kamyki, które ze stukotem odbijały się od kamiennej podłogi.
W końcu odezwała się, wypowiadając klasyczne przywitanie po elficku, a po nim kilka zdań, których Agnes nie miała prawa zrozumieć, nie znając języka. Z góry dobiegł nieprzyjemny śmiech, a po nim spadł kolejny kamyk.
POST BARDA
Z tematu: Pałac Viti'ghrinówPierwszym, co poczuła, był chłód. Chłód, którego tak bardzo brakowało jej przez ostatnie kilkanaście minut, przyjemny kontrast do codzienności na Archipelagu. Towarzyszył temu głośny świergot ptaków, jakiego w mieście nie słyszała zbyt często, dobiegający gdzieś z oddali. Później jednak dołączyły do tego nieprzyjemne odczucia - twardy kamień pod biodrem i ramieniem, tak jakby leżała na boku na ziemi, coś krępującego jej ręce w nadgarstkach i nogi w kostkach. To raczej nie świadczyło o tym, że bezpiecznie dotarła do domu, prawda?
Gdy podniosła powieki, wokół siebie nie zobaczyła niczego poza zmurszałym kamieniem. Wysokie na około trzy metry ściany otaczały okrągłą przestrzeń o średnicy kilkunastu metrów, w jaką została... wrzucona? Porośnięte były liśćmi, prawie jak hol pałacu Sehleana, choć tutaj roślinność pozostawała zupełnie niekontrolowana, dziko rozlewająca się po murach i osuwiskach. I jeśli Agnes podniosła się - co nie stanowiło szczególnego problemu, nic się jej nie stało - zorientowała się, że jest tu kompletnie sama. Ani Victora, ani nawet ojca, z którym przecież dopiero co jechała powozem.
Jedyną osobą, która towarzyszyła jej w tych niepokojących okolicznościach, była siedząca na szczycie ściany kobieta. Zachodzące słońce (czyżby minęło już trochę więcej czasu, niż te kilkanaście minut?) wpadające przez dziury w łukowym sklepieniu tego miejsca, rzucało długie cienie na jej twarz. Z oddali wydawała się znajoma, ale gdzie Agnes ją widziała...? Tego nie potrafiła sobie przypomnieć. Przynajmniej nie od razu. Teraz kobieta przyglądała się rudowłosej, leniwie zrzucając z góry pojedyncze kamyki, które ze stukotem odbijały się od kamiennej podłogi.
W końcu odezwała się, wypowiadając klasyczne przywitanie po elficku, a po nim kilka zdań, których Agnes nie miała prawa zrozumieć, nie znając języka. Z góry dobiegł nieprzyjemny śmiech, a po nim spadł kolejny kamyk.