Droga do Saran-Dun

1
Droga ta prowadząca przez niemalże dziewicze obszary Wschodniej Prowincji wije się częściej wśród lasów i stepów niż pastwisk. Przemykając między Jeziorem Gwiazd a Górą Erial zahacza o obszary często dzikie, niezbadane... lub niebezpieczne. W okolicach traktu napotkać można więc często osoby którym zgoła nie śpieszno do powrotu na łono cywilizacji. Od przyjacielskich pustelników aż po szemranych zakapiorów. Jednak największym zagrożeniem zdecydowanie pozostaje nieokiełzana jeszcze do końca natura. Czasami lepiej jest zostać zaatakowanym na zaniedbanej drodze niż zgubić się w okolicznych lasach...

***
Obłąkańcza jazda karocą trwała dłużej niż księżniczka mogłaby zakładać. W pędzie nijak nie dało się bezpiecznie otworzyć drzwi a okrzyki Agaty na zdawały się nie docierać do woźnicy. Każda ze szlachcianek zdołała obić sobie siedzenie, wyrżnąć głową w ścianę karocy i spaść z siedziska przynajmniej raz nim konie wreszcie poczęły zwalniać. A i to niemrawo. Czas zdawał się ciągnąć Sarze w nieskończoność. Gdy zaś karoca zwolniła do względni normalnego tępa... zatrzymała się całkowicie. W zewnątrz dobył się donośny gwizd, klekotanie i po chwili odgłosy pary butów uderzających z impetem o ziemię. Po chwili zaś dźwiękom zawtórowało powolne otwieranie się drzwiczek...

- Panienki całe? Proszę wysiąść, konie muszą odpocząć.

Przywitała ich zmęczona ale i pełna ulgi twarz woźnicy. Ledwo widoczna w mrokach... nocy? A może był to dalej dzień? Sara po utracie przytomności i owej piekielnej jeździe nijak nie mogła wykoncypować która byłą godzina... i czy nawet był to ten sam dzień. Opuszczenie karocy niewiele pomogło. Nie było widać niczego nowego... a także wielu starych rzeczy. Wozy, knechci, rycerz... wszystko musiało pozostać gdzieś z tyłu. Teraz przy drodze stała tylko karoca, zmęczone konie, woźnica, panny... i jeden knecht który widać musiał zostać usadowiony obok woźnicy przez cały czas jazdy... albo jakimś cudem cały czas stać na wąskim stopniu z jej tyłu. Trudno było określić kto miał tu zwierzchnictwo nad kim ale woźnica zaraz po skończeniu oględzin koni zwołał szybką naradę.

- Jaśnie Pan powiedział mi abyśmy uciekli jak najdalej, poczekali na niego a jak do nas nie dołączy pojechali dalej na Północ... ale nie zdążył doprecyzować jak długo czekać... i gdzie. Zapasów prawie nie mamy, najbliższa znana mi wieś... o ile wsią to nazwać można jest trzy dni drogi stąd i musielibyśmy opuścić trakt. Jadąc nim dalej aż do Królewskiej Prowincji nie będzie żadnej tuż przy nim. Już szybciej na coś trafimy jeśli zawrócimy ale... no właśnie. Z kolei czekając tu narażamy się na to, że bestia może nas dosięgnąć. Jadąc dalej najpewniej na zawsze stracimy szansę na złączenie się z ocalałymi. No a głód dopadnie nas tak czy inaczej dość szybko... ktoś ma jakieś sugestie?

- Może... może coś upolujemy? Ptaka jakiegoś... albo dzika! Jak nad jeziorem! - rzuciła Agata

- W tej sprawie... nie mamy łuku czy kuszy. Nawet oszczepu. Cały nasz arsenał to mój miecz, tarcza i topór naszego przyjaciela... i para noży. Trudno nazwać to dobrym ekwipunkiem na zapuszczanie się do lasu... no i nie możemy pozwolić sobie na troszczenie się o rannych i chorych... kolejnych chorych znaczy. - poprawił się nerwowo woźnica zerkając na dalej lekko otumanioną Sofi.

- Pożar, głód, smok i kretynki... za mało mi płacą... - mruknął stojący obok Sary knecht dość cicho, że chyba tylko księżniczka to wychwyciła

Krąg zbiegów ze smoczego piekła wypełniła dzwoniąca w uszach cisza. Podobnie jak cały świat tak i ich przyszły los zdawała się przykrywać ciemność.
Spoiler:

Droga do Saran-Dun

2
POST POSTACI
Sara Crestland
Na słowa rycerza księżniczka jedynie przytaknęła, nie chcąc marnować siły na czcze rozmowy; zacisnęła jeszcze mocniej dłoń na sztylecie, po czym skuliła się, gdy usłyszała... ziewnięcie? Ryk? Trudno było określić, tym bardziej że wokół przebijały się też inne krzyki, ludzkie. Za chwilę sir Bedwyr zniknął spod drzwi karocy, a jego głos wybił się ponad inne. Wtedy też karoca ruszyła tak znienacka, że Sara niemalże ponownie zwróciła pozostałości w żołądku.

Gdy już uspokoiła wnętrzności, a i skupiła się na innych doznaniach niż poczucie słabości i gorączki, zerknęła przerażona na zewnątrz, by ujrzeć płomienie trawiące las, ludzi biegających wte i wewte... i być może spalanych żywcem członków karawany. Natychmiast odwróciła głowę na bok, słysząc tylko urywki słów wypowiadanych przez Bedwyra. Karoca podskoczyła kilka razy na nierównym trakcie, pędząc tak szybko, jak nigdy żaden wóz nie powinien.

W końcu jednak czuć było, że konie zwalniają, aż w końcu zatrzymują się razem z powozem. Sara usłyszała jakieś krzyki, a za chwilę otworzyły się drzwi na zewnątrz z woźnicą. Natychmiast wyszła, chcąc odetchnąć świeżym powietrzem i dopiero teraz orientując się, że jest całkiem ciemno. Uniosła głowę do nieba, chcąc się zorientować, czy faktycznie była już noc, czy po prostu burzowe chmury przysłaniały niebo. Następnie odwróciła się w stronę, z której przybyli, chcąc zobaczyć, jak daleko odjechali.

W tym czasie trwała narada, na której Crestlandówna starała się skupić jak najmocniej. Byli na pewno w patowej sytuacji, a choroba trzech dziewcząt nie pomagała temu nic a nic. Jeszcze ta chamska odzywka knechta! Sara obruszyła się, słysząc jego słowa. — Proszę... o powściągnięcie języka — odezwała się w jego stronę, po czym usiadła na schodkach, czując się wyczerpaną. Nadal trzymała kurczowo mizerykordię, którą dostała od Bedwyra.

Chyba nigdy nie czuła się tak przestraszona i samotna. Obecność rycerza była kojąca, a nawet w klasztorze, który był jej wyjątkowo obcy, miała poczucie bezpieczeństwa. Ba, nawet podczas pierwszej podróży do Saran Dun nie miała takiego poczucia beznadziei.

Siedziała przez chwilę w ciszy, przymykając oczy i opierając się o framugę, aż w końcu westchnęła i wstała ciężko. Powiodła zmęczonym spojrzeniem po obecnych, czując, że musi coś powiedzieć. Cokolwiek. Miała wrażenie, że to jest sprawdzian tego, jak będzie sobie radziła w sytuacjach kryzysowych, czy będzie w stanie podejmować decyzje. Beztroskość musiała zniknąć. Miała też odczucie, że skoro była córką swego ojca, musiała się wykazać dowództwem.

Poczekamy. Chwilę... nie zbawi nas godzina. Obserwujmy. Jak coś będzie na horyzoncie, od razu jedziemy dalej — głos miała cichy i zmęczony, ale zdecydowany. Mówiła w formie dokonanej. — Co do kierunku... nie mamy wyjścia. Nie zawracamy, nie jedziemy traktem, zbaczamy do wsi. Musimy mieć zapasy, żeby dotrzeć do stolicy. Jeśli nikt się nie pojawi... nie mamy wyjścia, nie możemy czekać. Zrozumieją. Jak dużo mamy zapasów?

Droga do Saran-Dun

3
POST BARDA
Słowa Sary zebrani wzięli sobie niezwykle do serca. Woźnica pokiwał energicznie głową na jej plan... a knecht oburzył się na przytyk szlachcianki i odszedłszy odrobinę od grupy ją mamrotać pod nosem... coś. Trudno było powiedzieć gdyż rozsierdzony wojak jął każde słowo cedzić z coraz silniejszym akcentem. Ale zdecydowanie nie były to pochwały pomysłu Sary. Zresztą... plan był może i dobry... ale nie idealny. Bo szczerze nie było chyba idealnego wyjścia z tej sytuacji. Przynajmniej to sugerowały następne słowa woźnicy po krótkich oględzinach wozu, bagaży i swoich kieszeni.

— Zapasy są cóż... trudno je tym nazwać. Dla koni nie ma nic. Będą musiały się zadowolić trawą. Dla nas... mamy tylko dwie manierki wody ale po drodze będzie przynajmniej jeden strumień. Na żywność składa się parę owsianych placków trochę suszonego mięsa... i jabłko. Co prawda przez trzy dni trudno umrzeć z głodu... a ta woda którą mamy raczej nie pozwoli nam się odwodnić w tym czasie... ale dotrzemy tam w dość paskudnym stanie. Jeśli miejsc...

Tu woźnica urwał sentencje w połowię, zamilkł na chwilę w namyśle po czym pokręcił głową jak gdyby odganiając myśl.

— Na pewno dotrzemy tam. Tego jestem pewien. Dajmy więc odsapnąć nam i koniom przez tę godzinę... a potem ruszajmy.

Woźnica widocznie uznał plan Sary w całym jego zakresie i planował zrealizować go co do joty. Jednak Agata nerwowo odchrząknęła zwracając na siebie jego uwagę i wtrąciła.

— Czy pożar nas nie dogoni jeśli zboczymy z traktu? Będziemy musieli potem na niego wrócić... co jeśli odetnie nam drogę powrotną?

Woźnica zmarszczył brwi jakby zirytowany jednak nim zdołał coś odburknąć do dialogu wtrąciła się Kamila.

— Jest skwarno. Prawda to ale jest i parno. Jakbyś nie zauważył kochana Jezioro Gwiazd jest rzut beretem stąd. Jeśli nie z nad morza to znad niego wcześniej czy później spadnie deszcz i pożar zgaśnie. To kwestia dni. Nic nam nie odetnie drogi. Nie na długo.

— Dokładnie. Ruszamy więc za godzinę! — podsumował Woźnica.

Czas upływał niezwykle wolno. Dziewczyny nie były w nastroju do rozmowy ni do plotkowania. Nie było też w okolicy nic do roboty a patrzenie czy ktoś nie jedzie drogą znudziło się im po niespełna kwadransie. W końcu musieli pogodzić się z tym, że rycerz nie nadjeżdżał. Może walka się przeciągnęła? Może była na tyle zajadła, że musieli zostać by połatać rany? A może... żaden z nich nie miał nigdy już przyjechać tą drogą? Jakkolwiek by nie było ruszyli dalej zdecydowani nie oglądać się za siebie...

***
Sara nie była pewna ile upłynęło czasu. Karoca poruszała się w ślimaczym tempie, ale przez ten dzień... może dwa racje składały się z kawałka placka i strzępu mięsa oraz paru łyków wody. Dziewczyna była głodna od dłuższego czasu. Ona... i wszyscy inni. Nastroje też były parszywe. Agata była wiecznie na granicy ataku paniki, Sofi słabła na oczach, Kamila całkowicie przestała się odzywać a knecht zaczynał coraz bardziej narzekać. Fakt, że nie rzucili się sobie całkowicie do gardeł zawdzięczali jednemu miłemu drobiazgowi. Niebo w pewnym momencie przestało krwawić. Powoli normalne, jasne i oślepiające światło wypełniło ich drogę. Poprawiło to tymczasowo morale... lecz po niemal całym kolejnym dniu niemrawej jazdy gdy stało się jasnym, że przy obecnym obciążeniu koni dotrą do wsi najwcześniej czwartego dnia... nastroje jęły pogarszać się znacząco. Zwłaszcza u knechta, który w pewnym momencie ją naprzykrzać się woźnicy.

— Mówiłeś, że już będziemy tam DZISIAJ! A nawet nie zboczyliśmy z traktu!

— Musiałem pomylić się o dzień... skrzyżowanie będzie za góra godzinę...

— Człowieku my tu z głodu pomrzemy... nie moglibyśmy zjeść jednego z koni?

— Absolutnie nie! Są już i tak zmęczone, jeden nas nie dociągnie nigdzie a nowego nie mamy za co kupić.

— Już już... tylko sugeruje Panie Wiem-Najlepiej.

Kolejny zaś taki incydent miał miejsce niecałe pół godziny później gdy rozdawane były kolejne racje. Tym razem miał on jednak miejsce tuż przed oczyma Sary gdy wszyscy pasażerowie siedzieli oparci o karocę. Sofia zmęczona po całym tajemniczym zaćmieniu przysypiała nad swoją porcją. W pewnym momencie z jej dłoni wypadł wpół nadgryziony owsiany placek i upadł prosto na ziemię. Kamila zauważyła to i podniosła ubrudzoną żywność by ją otrzepać. Nim jednak położyła ją na powrót w dłoni dziewczyny rozsierdzony knecht zerwał się z ziemi chwycił szlachciankę za dłoń, wyrwał jej podpłomyk i ostentacyjnie wepchnął go do gardła przysypiającej dziewczyny.

— Żryj to do jasnej cholery! Nie po to się cholera głodzimy, żebyś upuszczała żarcie na ziemie!

Agata pisnęła, zerwała się na równe nogi i poczęła szarpać mężczyznę za rękaw. Z początku knecht patrzył na jej wysiłki z rozbawieniem... aż jęła kopać go po kostkach. W końcu udało mu się oderwać jego dłoń o twarzy zszokowanej Sofi... po to by pchnął ją z całą siłą na ziemię i wygrażając się dziewczynie pięścią ryknąć.

— A ty się zachowuj zasrańcu! W rzyci mam co twój ojczulek myśli, że masz nie tak w czerepie. Jeszcze jedno tantrum odstawisz to cię kurwa zwiążę i będę karmił tak jak ją!

Woźnica tymczasem zwiesił jeno z rezygnacją głowę. Czy miał dość konfliktów, czy bał się knechta, czy też skrycie się z nim zgadzał... jakkolwiek by nie było wstał jeno by się otrzepać i rzucił do wszystkich.

— Ruszajmy dalej. Wszyscy do karocy.
Spoiler:

Droga do Saran-Dun

4
POST POSTACI
Sara Crestland
Woźnica przyjął jej plan co do joty, co z jednej strony łechtało jej drobne ego, a z drugiej niepokoiło – liczyła być może na odrobinę krytyki, dalszą rozmowę i dojście do lepszego rozwiązania. Chociaż być może nie było tej lepszej drogi, to Sara wolała wykluczyć właśnie to, że tego nie ma. Ciężar decyzji spadł mimowolnie na nią i jeśli cokolwiek im się stanie, to ona będzie odpowiedzialna za los drużyny i jeśli gdziekolwiek popełniła, bądź popełni błąd, to na jej duszy do końca będzie odczuwała tego konsekwencje, jako, że jest raczej wrażliwą duszyczką.

Kolejne dni minęły jej na próbach przeżycia krwawych dni wyzuwających ją z energii pospołu z marną ilością jedzenia i wody. Inne dziewczyny nie wyglądały lepiej, A Sofi, która chorowała od niewiadomo jakiego czasu, wyglądała coraz gorzej i Sara zaczęła martwić się o nią. Ku jej uldze krwawienie ustało i błękit wiosennego nieba pojawił się z powrotem, odejmując dziewczynie nieustanne bóle głowy, gorączkę i wyczerpanie. Mogąc myśleć na trzeźwo, w szlachciankę wstąpiła na nowo nadzieja na to, że uda im się dotrzeć do wioski pomimo spóźniania się i tego, że nikt z poprzedniej ekipy ich nie dogonił. Nawet kłótnia knechta, który był nie do wytrzymania, razem z woźnicą jej nie zniechęciła.

Pół godziny później skubiąc jedną z ostatnich racji żywnościowych, siedząc na schodach do karocy, Sara z przerażeniem patrzyła, jak knecht pęka. Drgnęła z pełnymi ustami, ale Agata ją ubiegła, co także nie skończyło się przyjemnie dla jej osoby. Crestlandówna ostrożnie odłożyła kawałek placka na siedzisko karocy, przyglądając się przez chwilę z lękiem mizerykordii na swych kolanach, z którą wedle słów rycerza nie rozstawała się na krok. Była na tyle dojrzała, by wiedzieć, że w samoobronie... może musieć coś zrobić. Tę myśl wyparła jednak daleko, na razie mierząc się z własnym strachem i chęcią skrycia się w środku. Żołądek ścisnął się jej, pot wystąpił na czoło i dłonie, a serce nieomal nie wyskoczyło z piersi. Przemogła się jednak, nie potrafiąc patrzeć na to, jak zachowuje się żołnierz.

Ostrożnie wstała i ze zmarszczonymi brwiami stanęła między dziewczynami, a knechtem, tuląc ostrze sztyletu do brzucha, trzymając je w takiej pozycji, aby łatwo mogła chwycić za rękojeść i za bardzo nie prowokować mężczyzny. — Proszę o spokój! Rozumiem, że jesteś głodny i zmęczony, ale my wszyscy odczuwamy to samo, a wyładowanie swojej złości na bezbronnej dziewczynie nie dość, że nie przystoi nikomu, to już szczególnie nie tobie. Jesteśmy coraz bliżej wioski i tej myśli trzeba się trzymać.

Wydęła usta i spojrzała... w jej myślach całkiem pewnie na knechta, w środku zaś będąc zlęknioną jak cholera. Nie wiedziała więc, jak bardzo wyszło to z niej i ile mógł żołnierz widzieć. — Poza tym nie martwiłabym się jedzeniem. Schodzimy niedługo z traktu, jedziemy blisko lasu. Jeśli będzie trzeba, zatrzymamy się i zbierzemy jagody, grzyby, może nawet zapolujemy na jakieś drobne zwierzątka. Sama nawet mogę się tam wybrać, jeśli będzie trzeba.

Spojrzała na woźnicę potem. — Mości panie, mamy jakąś mapę okolicy? Bądź ile nam jeszcze zostało do zjazdu i potem, do wioski?

Droga do Saran-Dun

5
POST BARDA
Knecht oderwał oczy od Agaty obrzucił Sarę rozsierdzonym spojrzeniem. W jego oczach szalała furia, gniew... ale i strach. Wyglądał jak zaszczute zwierzę. Kiedy zaś jego wzrok spoczął na przyciśniętej do brzuch dziewczyny mizerykordii skrzywił z obrazy. Pięść zwisła mu bezwładnie wzdłuż tułowia, głowa się zwiesiła i z jadem głosie odrzekł.

— Wioska to, wioska tamto, wioska sramto. Jak ta wioska taką oazą to wiecie co? Może sobie tam zostanę. Taaaak nie ma się co kurwa łudzić, że mi ktokolwiek za niańczenie was zapłaci. Szybciej każą mi za zasrane wozy zapłacić. Od początku ta cała ekspedycja była szemrana. Zleceniodawca mający własnych ludzi naaaagle potrzebujący najemników, brak informacji od trasie, o waszej czwórce się dowiaduje dzień przed dojechaniem do klasztoru... jebana szlachta i jej knowania.

Mamrocząc kolejne przekleństwa wrócił na siedzisko obok wyraźnie zmęczonego woźnicy, który na kolejne słowa Sary odwrócił się i ponuro odparł.

— Jaśnie Pan miał mapę. Ja mam tylko swoją pamięć... a i ta już nie taka jak za młodu. Skrzyżowanie będzie za niecałą godzinę... tego jestem pewien. Odbicie na zachód w niecały dzień doprowadzi nas do niewielkiej wsi. Wschodnią odnogą musielibyśmy ze dwa... może trzy dni jechać w stronę góry albo w ogóle zjechać z wytyczonych dróg. Większość wsi jest tam blisko nabrzeża. Zaś jadąc dalej na Północ... trzy dni chyba i będzie wieś z jedyną karczmą na całym tym zapuszczonym trakcie? Trzy dni się już przemęczyliśmy także jeśli się odrobinę przymusimy...

— Jedź na zachód i nie kombinuj stary próchnie. — mruknął knecht.

— Mhmmm... Panienki wejdą do karocy wreszcie?
Spoiler:

Droga do Saran-Dun

6
POST POSTACI
Sara Crestland
Na usta Sary cisnęło się powiedzenie, że z tym nastawieniem prędzej wyląduje w lochach, gdy w stolicy się o tym dowiedzą, niż dostanie jakąkolwiek wypłatę. Jeśli nie ona, zapewne Agata bądź Kamila się poskarżą i może byłoby mu nawet lepiej, gdyby się tam nie pojawiał... gdyby nie fakt, że potrafił walczyć, a sir Bedwyra z nimi już nie było. Tak czy siak, przynajmniej szlachcianka dowiedziała się ciekawej rzeczy, to jest samego planowania karawany. Nie dziwota, że wszyscy się dowiedzieli o głównym założeniu planu dopiero tuż przed jego wcieleniem –trzeba było zachować dyskrecję i to panienka rozumiała. Mogła też sobie wyobrazić, że najemna grupa byłaby bardziej dyskretna... ale na pewno nie bardziej wierna i ułożona, patrząc po zachowaniu tego tutaj.

Czegoś trzeba się trzymać — odburknęła, zaraz nasłuchując wypowiedzi woźnicy. Gorączkowo się zaczęła zastanawiać, którą opcję zasugerować mężczyźnie, ale pomimo mocnych słów, którymi odparł knecht, miał on nieco racji. Trzeba będzie trzymać się wytyczonej trasy. Nawet najprostszy, ciepły posiłek im pomoże, a już szczególnie Sofi.

Trzymajmy się starego planu. Jedziemy dalej na zachód, żeby chociaż odrobinę zebrać zapasy. A dalej... co możemy znaleźć dalej? — zapytała, jednocześnie kiwając dziewczynom, aby pomogły pannie Foxrot wejść do środka i samym tam zostać. Oczywiście całkiem poważnie mówiła o tym, że jeśli będzie trzeba, zapuści się do lasu po jakieś drobne zapasy. Zupę z grzybów zawsze można było zrobić, a nietrudno było znaleźć coś, czym dałoby się zwabić drobne żyjątka, z których zrobiłoby się posiłek. Miała doświadczenie w poruszaniu się po lesie, ba, prawdopodobnie wśród nich wszystkich tylko ona byłaby w stanie cokolwiek znaleźć. Tak czy siak... na razie należałoby jechać do wioski, uzupełnić nawet odrobinę zapasy i przeć do przodu, byle jak najszybciej znaleźć się w Saran Dun.

Droga do Saran-Dun

7
POST BARDA
— Dalej na zachód? Jeśli szczęście nam dopisze to tylko więcej wsi, gorsze drogi i ewentualnie trakt od Nowego Hollar do Saran Dun... jak nie dopisze to pomrzemy od zarazy, koło się złamie lub nas w którejś wsi chłopstwo zarżnie. Potencjalnie więc może nawet szybciej dotrzemy do stolicy... o ile szybko dotrzemy do głównego traktu. I o ile do tej wsi też w ogóle dot...

— Nie kracz! Do jasnej cholery matka cię nie uczyła by w środku puszczy nie gdybać o tym czy się wróci!? Dla Pan Lasów to praktycznie modlitwa! — warknął knecht

— Dobrze już dobrze... jedziemy. Ustalimy co dalej jak wyjedziemy z lasu. Hija!

Karoca ruszyła gdy tylko wszyscy pasażerowi się do niej załadowali. Pierwsza godzina wypełniona była nerwowym zerkaniem i stresem zabranych. Czy będzie skrzyżowanie czy nie będzie? Czy znowu się woźnica pomylił czy też konie już nie wyrabiają? Może byli nie dnie a tygodnie od najbliższej osady? Napięcie rosło i rosło a Sara poczynała mieć nieprzyjemne wrażenie w każdej chwili rozpętać się może piekło na równi wielkie jeśli nie większe niż te któremu towarzyszyła skrzydlata bestia. W pewnym jednak momencie konie skręciły delikatnie i parskając głośno wciągnęły karocę po niewielkim wzgórku...

— Kurwa nareszcie! To co? Mówisz, że jeszcze dzień?

— Tak, tak... o ile mnie pamięć nie zwodzi niecały dzionek....

Wychyliwszy się przez okienko Sara faktycznie ujrzała skrzyżowanie dróg. Nie wyglądało szczególnie... dostojnie. Ot do ich zaniedbanego traktu na krótką chwilę włączała się jeszcze bardziej zaniedbana droga i w następnym momencie kolejna równie zaniedbana odłączała się od ich traktu. Jedynym ciekawym obiektem był kamienny słup na boku drogi. Podjeżdżając do niego dziewczyna mogła stwierdzić, że jest to najpewniej drogowskaz. Cztery różne słowa wyryte były na jego czterech stronach. Lecz czas i żywioł zatarły je tak bardzo, że nei sposób było ich odczytać. Uparłszy się jednak można było na podstawie długości i odległości między literami założyć, że słowem wyrytym na północnej stronie było "SARAN DUN" a na południowej "MERIANDOS". Co zaś wyryte było na wschodniej i zachodniej... czort raczył wiedzieć. Minąwszy słup karoca skręciła na zachód i kontynuowała swoją wyboistą podróż.

***
Nastawał już zmierzch i jeśli wierzyć można było słowom woźnicy byli w połowie drogi od skrzyżowania do wsi. Od mroków nocy dzieliła ich najpewniej godzina lub dwie co z kolei spowodowało kolejną kłótnię między knechtem i woźnicą. Wojownik upierał się by jechać powoli przez całą noc i dotrzeć do wsi o poranku. Woźnica z kolei twierdził, że powinni dać odpocząć sobie i koniom, wyspać się i ruszyć rano. Dotarcie do wsi po południu było według neigo mniej problematyczne dla chłopstwa a i panienki potrzebowały odpoczynku. Nim jednak kłótnia do czegokolwiek doprowadziła i nim zdołała przerodzić się w debatę z udziałem szlachcianek... coś się stało. Do uszu siedzących w karocy dziewcząt dotarła następująca wymiana.

— ... po południu chłopi wrócą z pola odpocząć i będą w chatach. Czy ty w życiu na wsi nie byłeś? Rano idzie się... czekaj. Co do jasnej cholery... widzisz to!?

— Nie próbuj zmieniać tema... o bogowie. Czy to... ludzie?

— Na zwierzynę mi to nie wygląda. Patrz. Tamten. Znasz zwierzaka co żółte trzewiki nosi?

— Trzech ich było... myślisz, że ta latająca cholera to zrobiła?

— Możliwe. Sporo krwi na drodze... ale chyba już skrzepła. Mogła ich dorwać a potem w naszym kierunku polecieć. Eh... pochować by wypadało...

— Odwaliło ci!? Z drogi ich pozsuwajmy by koni nie płoszyli i jedźmy dalej. Ja grobów kopać nie będę. Sił szkoda.

— No to sam ich pochowam....

— Ty? Sam? Weź mnie nie rozbawiaj nie będziemy tu nocy spędzać.

Następnie do uszu Sary dobiegł dźwięk kogoś zeskakującego z karocy, tupot i po chwili drzwi karocy otworzył knecht. Na jego ustach widniał niezwykle szeroki uśmiech gdy w niezdarnej parodii gestu podawania dłoni zwrócił się do szlachcianek.

— Mamy na drodze trzech ex-podróżników i sporo juchy. Nic wielkiego. Ponieważ jednak nasz woźnica upiera się, że ich chce pogrzebać polecam Panienką wyjść i rozbić obóz bo najwyraźniej spędzimy na tym pobojowisku noc. Chyba, że Panienki się na coś wreszcie przydadzą i pomogą kopać groby lub nosić trupy.

Następnie oddalił się od drzwiczek i po wychyleniu się Sara mogła potwierdzić jego słowa z dość... nieprzyjemną pewnością. Rzut kamieniem od karocy leżały trzy ludzkie ciała. Jedno osobno, ubrane w jaskrawy przyodziewek, z dziwnie wygiętą nogą i krwawą plamą na drodze w miejscu głowy. Drugie odziane w czarny kubrak masywne, barczyste i owłosione na licu. Leżało zaś przygniatając częściowo trzecią figurę która z całej trójki była najdrobniejsza i ubrana w jakieś łachmany. Woźnica zsunął się w czasie obserwacji Sary z siedziska zaś podchodzący do trupów knecht krzyknął.

— Minstrel chyba jakiś, ten brodacz to chyba najemnik... a ta trzecia. Zakonnica? Kurwa? Cholera wie w tych czasach może jedno i drugie... to jak pomożecie!?

— Panienki niech go nie słuchają. My się zajmiemy pochówkiem. Proszę... usiąść.... odpocząć. Będziecie potrzebować sił gdy za chwilę ruszymy dalej.

Głos woźnicy był zdecydowanie bardziej przyjemny dla ucha zmęczonych panienek... ale i brzmiał na zdecydowanie bardziej styrany. A i jego właściciel nie wyglądał jakby wierzył w to co mówi.
Spoiler:

Droga do Saran-Dun

8
POST POSTACI
Sara Crestland
Załadowanie się do karocy za dziewczętami Sara przyjęła z ulgą, chociaż stres nie schodził z niej ani na sekundę. Ciągle martwiła się, czy aby dotrą na czas, czy wioskowi będą chętni do pomocy szlachcie, co będzie czekać ich dalej i czy nie zemrą naraz z głodu. Obserwowanie mijających raz za razem drzew znudziło się jej po jakimś czasie i skupiła się na przymknięciu oczu i wizualizacji stolicy – z tym, że niestety nie była to dobra wizja. Wszędzie ścisk, nieświeże powietrze, niemili ludzie i wysokie mury ograniczające dostęp do wolności. Postanowiła więc przejść do tego, co zrobi, jak spotka się z tatą. Co powie, co on odpowie, jak to wszystko wyjdzie. Uśmiechała się nawet raz za razem, chociaż na chwilę odpędzając nieprzyjemne uczucie w żołądku.

Z ulgą przyjęła skręt koni w lewo i drogowskaz, przy którym wysiliła się wystarczająco, by odczytać, dokąd prowadzi droga do Saran Dun. Liczyła, że pamięć woźnicy nie zawiedzie i nawet tak okrężną drogą dotrą do miasta, zanim ponownie wszystko runie. Dużo bardziej spokojna powróciła do swoich własnych myśli i kontemplacji nad przyszłością.

Przerwała to dopiero wymiana zdań między mężczyznami i zatrzymanie powozu. Sara wsłuchała się uważnie w rozmowę, nie mogąc uwierzyć, co właśnie słyszała – krew, ciała na drodze, bestia... ponownie zlękła się, chcąc skulić się w sobie i przetrwać do samego końca, bez nikogo, kto śmiałby ją ruszać. Miała zwyczajnie tego dosyć. Gdyby sir Bedwyr tutaj był...

Zaraz w drzwiach pojawił się też knecht, pozwalając wyjść dziewczętom, ironicznie akcentując niektóre swoje słowa, na co Sara tylko przewróciła oczami. Postanowiła jednak chociaż rozprostować nogi, czego zaraz pożałowała, widząc makabryczną sytuację. Odwróciła zaraz głowę, blednąc znacząco, a gdy woźnica zaczął mówić, Sara bez wahania wróciła na schodki i do środka. Wychyliła się jednak, uważając, by nie przemknąć spojrzeniem czasem po ciałach i odpowiedziała woźnicy:

Może... wiem, jak to zabrzmi. Oni powinni być pochowani, zasługują na to, ale... — ciężko było jej to wypowiedzieć. Zerknęła na siedzące w środku, wykończone dziewczyny, wsłuchała się w swój półpusty żołądek i mdłości, jakich zaczęła dostawać. Przez jej plecy przeleciały ciarki. — Macie panowie jakieś narzędzia, łopaty? Czy chcecie siły tracić kopiąc dłońmi, mieczami? Poza tym błagam, jedźmy stąd jak najszybciej. Jeszcze pojawi się jaki potwór znęcony smrodem, czy zjawy... bogowie nam wybaczą, muszą. A we wsi... odpoczniemy. Wszyscy raczej nie wybywają z samego rana na uprawy, ktoś zawsze musi zostać, a jak nie, to poszukamy.

Przerażała ją ta sytuacja i to, że częściowo zgadzała się z knechtem. Bardzo nie chciała zostać tutaj, gdzie było rozlane tyle krwi, a faktycznie ani knecht, ani woźnica nie byli na siłach, kopiąc rowy, tym bardziej, że wątpiła, aby mieli do tego narzędzia. Chciała być jak najszybciej na miejscu, odpocząć, zjeść, wziąć zapasy i jechać dalej.

Droga do Saran-Dun

9
POST BARDA
Knecht machnął ręką na widok pobladłej Sary, mruknął coś o leniwych smarkulach i jął szamotać się z jaskrawo odzianym jegomościem na moment przed tym jak Sara schowała się w karocy. Następnie zaś czy to dla umilenia sobie parszywego zadania czy to by zagrać na nerwach przerażonej szlachcianki jął radośnie opisywać stan trucheł jakby opowiadał o popisach błaznów na miejskim jarmarku.

— O bidulo no patrz jak ciebie urządził. Cały ładniutki przyodziewek ubabrany. Było cwaniaka po karczmach zgrywać? He? A teraz twoja głowa jest na całym poboczu. No już już, hej hoooo! Hej hooo. O cholera noga ci prawie odpadła. Ale cię ta wiwerna potargała! A ho ho!

Woźnica przymknął oczy na ową przyśpiewkę i szlachcianka mogła usłyszeć jak z jego ust wydobywa się cicha modlitwa o cierpliwość i wyrozumiałość... od jakiegokolwiek boga. Zaś na słowa dziewczyny o konieczności kontynowania drogi zmarkotniał zauważalnie i począł wspinać się na dach karocy gdzie trzymane były wszystkie bagaże mamrocząc coś o nocniku, sznurku i innych dziwnie losowych przedmiotach. Kamila wysiadła z wozu całkowicie, podobnie zresztą Agata. Obie zdawały się niezbyt przejmować zwłokami. Kamila była spokojna... Agatatę zaś bardziej martwiła nadciągająca noc. Sofi drzemała zaś w swoim siedzeniu gdy do uszu księżniczki dobiegła kolejna radosna epopeja o zwłokach.

— No teraz ty grubasie. Ładny kożuch... ciekawe czyj to herb. Raz... dwa... hooo. Argh... cholera na czyjej służbie można się tak spaść. Hoooo! Hoooo nooo! Kurde jak ty z tym całym sadłem zdechłeś w ogóle? Hoooooooooo... yrgh... aaaahhh. Nareszcie! No to ciebie gdzie uża... chwila. Czemu to wygląda jakby ktoś ci gardło pod... KUUUURW...ARGHH!

W następnej chwili okolicę wypełnił ryk knechta. Woźnica zeskoczył z wozu, dobył miecza... w następnej zaś chwili dźwiękowi krzyku zawtórował cichy świst i głuche łupnięcie. Woźnica zachwiał się i jęknął po czym osunął się poza widok dziewczyny niknąc z odrzwi. Agata stała jak zbaraniała. Kamila z zesztywniałym wyrazem twarzy wyciągnęła z rękawa nóż, chwyciła przyjaciółkę i ukryła ją za swoim ciałem. Sofi zbudziła się i zdezorientowana rozglądała się wkoło... zaś Sara po wyściubieniu ostrożnie głowy przez drzwi ujrzała co następuje.

Praktycznie tuż pod schodkami do karocy zwijał się z bólu ich woźnica. Trzymał się za lewe ramię i tarzał w pyle. Ledwo trzymał zaciśniętą dłoń na rękojeści miecza. Powodem zaś tego gestu oraz zachowania był fakt, że jego bark przebity był grubym bełtem o śnieżnobiałych lotkach. Z lasu naprzeciw nich wyłaniała się zaś sylwetka masywnego, brodatego mężczyzny z toporem w dłoni. Dalej zaś na drodze knecht szamotał się z nad wyraz żywymi zwłokami owej "zakonnicy-kurwy" jak to ją nazwał. Workowate i żebracze przyodzianie popruło się w ich zapasach i skryta uprzednio pod nim dziewka ubrana w coś co wyglądało na prosty skórzany pancerz narzucony na rozchełstaną koszulę zdawała się masakrować ich niedoszłego obrońcę. Wojownik miał wbity w lewą rękę nóż i krwawił gdzieś z okolic czoła. A w dłoniach kobiety błyszczały kolejne ostrza. Jednak w chwili w której szlachcianka zawiesiła na nich swój wzrok zaciśnięta lewa pięść knechta wylądowała z pełnym impetem na nieosłoniętym gardle napastnicy, która kaszląc zatoczyła się do tyłu dając mu przestrzeń na oddech i dobycie własnej broni. Woźnica jednak nie zdawał się mieć tyle szczęścia. A brodaty napastnik zbliżał się coraz szybciej do karocy.
Spoiler:

Droga do Saran-Dun

10
POST POSTACI
Sara Crestland
Ależ ją ten knecht denerwował, to nawet sama sobie tego wyobrazić nie mogła. Usiadła naprzeciwko Sofi, pozwalając reszcie dziewczyn wyjść na zewnątrz i słuchając paplaniny żołnierza, któremu wydawało się, że jest taki bezkarny. Jeśli wszyscy dotrą żywi do stolicy, pierwsze, co zrobi, to poskarży się tacie na jego karygodne zachowanie. To nawet nie była złośliwość, a celowe chamstwo i brak jakiegokolwiek obycia między ludźmi. Nawet Sara potrafiła lepiej odzywać się, jeszcze zanim trafiła do klasztoru.

Jej poddenerwowane myśli wkrótce zeszły na ziemię, gdy irytujący wywód knechta przerwało jego charczenie. Tknięta przeczuciem szlachcianka wyściubiła nos za drzwi, aby pierwsze, co ujrzeć, to woźnicę obrywającego strzałą. Zaraz, pocisk... ZASADZKA! Tyle zdążyła pomyśleć, zanim ujrzała jakiegoś brodacza idącego z lasu w ich stronę razem z ciężkim toporem w dłoni. Gdzieś tam w tyle knecht zdołał przeważyć nad zakonnicą, chwilowo wybijając ją z rytmu, zaś Kamila właśnie trzymała jakiś nożyk w dłoni.

Sara schowała się natychmiast w powozie, w panice sięgając po podarowany jej sztylet i wyciągając go z pochwy. W lśniącym ostrzu odbiła się niewyraźnie jej przerażona twarz, zaś dłonie miały problemy z utrzymaniem narzędzia, tak drżały. Przez głowę przemknęły jej już najgorsze myśli, łącznie z zakończeniem swego żywotu na jakimś bocznym trakcie. Za sekundę jednak wciągnęła głośno powietrze i zaczęła analizować.

Knecht zajmował się z zakonnicą i chyba wygrywał. Woźnica miał większe problemy, ale do tego sprowadzało się to, że ktoś jeszcze, trzeci najwyraźniej, kryjący się w lesie, czatował z łukiem bądź kuszą. To sprowadzało całość do znacznie większego niebezpieczeństwa i nie można było pozostać zbyt długo na zewnątrz, toteż Sara pisnęła tylko do dziewcząt na zewnątrz: — Do środka, bo i w was coś trafi z łuku!

Następnie chciała zamknąć drzwi, pilnując ich niczym tresowany pies. Zerknęła, czy drugiej pary nie ma po drugiej stronie, jakby trzeba było uciekać, a następnie przygotowała sztylecik, będąc... cóż, gotowa to za dużo powiedziane, ale na pewno przygotowaną do obrony, choćby przez okienko. Nawet jak dziabnie ostrym końcem w nos, to zaliczy to jako sukces.

Rozejrzała się także po wnętrzu, czy nie ma czegoś, czym można byłoby przyblokować te drzwi, aby tak łatwo nie dało się ich rozłożyć. Na dosłownie sekundę przemknęła jej przez myśl proteza, ale szybko odgoniła to, nie chcąc więcej podsuwać samej sobie durnych pomysłów. Sara bardzo chciała pomóc, ale była jedynie mizerną dziewczynką, która nawet zbytnio ostrzami nie potrafiła się posługiwać. Jeśli będzie trzeba... karoca była mała, na pewno brodacz nie mógłby się do niej wcisnąć, a już szczególnie zamachiwać toporem. To mogło dać malutką przewagę Crestlandównie, o ile przemoże się i... no właśnie użyje mizerykordii.

Droga do Saran-Dun

11
POST BARDA
Dziewczyny na głos Sary wskoczyły do karocy i zatrzasnęły drzwiczki szybciej niż... no na pewno szybciej niż kolejny bełt, który z głuchym stuknięciem uderzył znowu w coś lub kogoś. Zamknięte w ciasnej przestrzeni i z ograniczonym polem widzenia szlachcianki mogły tylko obserwować marsz brodatego topornika w ich stronę. W miarę jak podchodził do karocy w oczy księżniczki wpadały kolejne szczegóły. Ubrany był we znoszony kożuch narzucony na lnianą koszulę, u pasa zwisał mu miecz a portki były w większości złożone z łat. Z daleka uszedł by może za Uratai lub innego barbarzyńcę lecz z bliska wyraźnie było widać w jego rysach, przyodziewku i posturze typowego kerońskiego chłopa. Tyle, że typowy keroński chłop zginał zazwyczaj w pokorze kark i miał na ustach poczciwy uśmiech lub zgorzkniały grymas. Ten tutaj szczerzył się obłąkańczo i wywijał toporem... który po kolejnych paru krokach jął coraz bardziej wyglądać na drwalską siekierę. Jego pochodowi towarzyszyły zaś dalsze odgłosy potyczki knechta z "zakonnicą".

— Kurhwa moja ghardłoooo ty pierdolony pacłowfku!

— Och zamknij mordę!

Chwilę potem okolice wypełnił kobiecy skrzek i brzęk metalu. Potem głuche uderzenie, kolejny kobiecy jęk, kolejne uderzenie, kolejny cichszy jęk. Potem zaś głuche łupnięcie i ociekający jadem głos knechta.

— Leżeć. Jeszcze z tobą nie skończyłem.

Brodacz zatrzymał się, obejrzał w stronę walki... i uśmiech jakoś zlazł mu z twarzy. Już miał zrobić krok w stronę starcia... gdy przestrzeń znów wypełnił świst, potem zgrzytliwy dźwięk metalu uderzającego o metal... a następnie kolejny odgłos głuchego łupnięcia czegoś o drogę. Brodacz przez chwilę stał bez ruchu jakby w zamyśleniu. Po chwili jednak jego twarz ponownie wykrzywiła się w uśmiechu i pomachał do kogoś. Jego gestowi odpowiedział ledwo zrozumiały kobiecy głos.

— Pfierlof thsie Bfarnabha.

Następnie zbir odwróciwszy się do szklanej okiennicy zajrzał przez nią do karocy i donośnym głosem zapytał.

— Wyjdziecie dziewki po dobroci czy mam porąbać tę karocę w drobny mak? A może wolicie by Wujek puścił kilka bełtów przez tą waszą szybkę? Albo bogobojne się nam trafiły i musimy wam tę karocę podjarać jak stosik? He? Jak wolicie? Do dziesięciu liczę. Raaaaz, dwaaaa, trzyyy, czteeery... kurwa. Stokrotkaaaaa! Co dalej było? Osiem czy siedem?

Dziewczyny skulone w karocy były w różnym stopniu przerażone. Jedna Kamila zdołała zachować dość zimnej krwi by wydusić z siebie ciche...

— Wychodzimy?
Spoiler:

Droga do Saran-Dun

12
POST POSTACI
Sara Crestland
Z każdą mijającą sekundą Sarze serce wyskakiwało mocniej z piersi. Zamknięta bez wyjścia w pojeździe z resztą dziewczyn nie widziała praktycznie niczego oprócz mężczyzny, który chyba wcześniej leżał razem z siostrą zakonną przy drodze. Teraz szedł, a topór, który widziała nieco dalej, teraz przypominał po prostu siekierę. Jego twarz była ewidentnie z prowincji i szlachcianka poważnie podejrzewała, że natrafili na zdesperowanych wieśniaków, którzy zajęli się rabowaniem pojedynczych jednostek przejeżdżających w pobliżu. Pytanie, jak bardzo musieli być brutalni, skoro knecht opowiadał o głowie roztrzaskanej tak bardzo po trakcie...

Odnośnie niego, przez chwilę wrzeszczał, szarpiąc się chyba z kobietą. Sara nawet widziała, że brodacz zatrzymał się, gotów chyba do pomocy... a potem wszystko ucichło. Z trwogą pomyślała, że knechtowi stało się coś poważniejszego, a potem jeszcze kolejny głos drwala, który zaczął im grozić. Crestlandówna skuliła się bardziej, nie wiedząc kompletnie, co robić. W teorii oferował im... co, przeżycie? Cokolwiek to miało być, na pewno nie miało być przyjemne. Tylko czy miała jakiś wybór? Mogła się tutaj bronić, ale ze strzelcem nie wiedziała, czy to się uda. Spojrzała smętnie na Kamilę i trzymany przez nią sztylecik, po czym na swoją mizerykordię otrzymaną od rycerza. Z zaciśniętymi ustami postanowiła schować ostrze w rękawie podobnie do jej koleżanki, ostrożnie operując przy tym ramieniem, aby się nie skaleczyć. Jeśli się jej to udało i na pierwszy rzut oka nie było widać, że coś schowała, to położyła dłoń na klamce. Nie otworzyła jednak nadal drzwi, zamierzając może ich trochę postraszyć. Pokręciła tylko głową do Kamili, że na razie tego nie robią.

Nie róbcie nam krzywdy — powiedziała głośniej, nadal będąc z dala od szybki. — Cokolwiek myślicie, że tu znajdziecie, zawiedziecie się. Same nie mamy już co jeść ani pić, a kosztowności spłonęły w ataku smoka... który nas goni od kilku dni. Nie zostało nam nic, co mogłoby się komukolwiek przydać.

Zastanawiała się, jak bardzo nie uwierzy jej brodacz na wieści o smoku. Dla niej to brzmiało nieprawdopodobnie, a co dopiero kiedy straszyła ich, że bestia nadal goni karocę!

Droga do Saran-Dun

13
POST BARDA
Słowa Sary spotkały się z chwilą milczenia, która wypełniał jeno szum wiatru, szmer sukni gdy Kamila chowała swój nóż, ich stłumiony oddech i ciche postękiwanie oraz szuranie butami po drodze. Przez chwilę zdawać się mogło, że rabusiowi zabrakło słów. Chwilę później począł jednak śmiać się rubasznie klepiąc się po łydce. Dłuższą chwilę zajęło mu odzyskanie oddechu i odrzeknięcie rozbawionym tonem do dziewczyny.

— Oj bidulki wy bidulki. Smok wam wszystkie kosztowności spalił i was goni? No co my poczniemy teraz Stokrotko!? Dużo gorzej od nas mają jak nic. Puścić je chyba musi... MY!

Podniesionemu głosowi na końcu zdania towarzyszyło gwałtowne szarpnięcie drzwiczkami karocy. Położone na klamce palce szlachcianki uderzyły o nią boleśnie zmuszając ją do rozluźnienia uchwytu... a chwilę później puszczenia klamki. Brodacz stał przed drzwiczkami patrząc z rozbawieniem po twarzach skulonych szlachcianek. Teraz nie tylko aparycja ale i wątpliwej przyjemności zapach jegomościa wypełnił umysł księżniczki. Aczkolwiek brodaty rabuś i tak malował się dalece sympatyczniej niż krwawe widmo, które w tej chwili dowlekło się za jego osobę. Musiała to być dziewka udająca trupa... tylko teraz przypominała trupa dalece bardziej niż wcześniej. Twarz miała umorusaną krwią i pyłem, jedno oko całkowicie zalane krwią i spuchnięte, a z ust ciekła jej mieszanka śliny i juchy. Włosy były w całkowitym nieładzie, odzienie zszargane i w kilku miejscach rozcięte... lecz z nich zdawało się niemal nic nie wypływać. Trzymała się jednak za gardło i pocierając je wydawała z siebie złowrogie i nieprzyjemne parsknięcia. Całokształt sprawiał, że wyglądała jak wampirzy bufet lub faktycznie chodzące zwłoki. Bardzo niezadowolone chodzące zwłoki.

Brodacz zerknął na swoją towarzyszkę i ponownie parsknął. Ta chrząknęła coś niezrozumiałego, splunęła krwią i podniosła nad głowę lewą rękę... po czym jęła kilkukrotnie zaciskać ją i otwierać. Chwilę później z lasu wyłoniła się trzecia postać. Drobny mężczyzna w przyodziewku w większości zielonej i szarej barwy oraz szyszaku na głowie. W dłoniach trzymał kuszę wycelowaną w kierunku drzwi. Co prawda nie był umorusany krwią i błotem ale coś w jego mowie ciała mówiło szlachciance, że daleko mu do zrelaksowanej i radosnej postawy brodacza... która zresztą również jakoś odeszła gdy zaczął mówić już twarzą w twarz ze szlachciankami.

— Słuchajcie no dziołchy. Znamy takie jak wy. Caaaały świat podany na srebrnej łyżeczce tatuśka. Ale wiecie co? Nie ma go tu. To nasz las. Nasza okolica. Nasza "prowincja". Chcieliśmy być mili ale musiałyście zacząć kłamać. Robić w fujarę innych to wy se możecie w zasranym Meriandos czy na dworkach waszych rycerzyków. Wujek obserwował was przez prawie dwa dni i żadnego zasranego smoka ni chu chu nie było. Nie macie złota? Jeden pies. Po kieckach i karocy widać, że COŚ musi wartościowego tu być... więc...

— Bfarnabha... khmarmchma... — parsknęła zakrwawiona kobieta.

— Ta, ta. Pamiętam. Daj skończyć rabunek. NO! Wyskakiwać z karocy ze wszystkimi kosztownościami w rączkach! I gadać kto wy i która co w której skrzyni trzyma!

Zbir machnął przed sobą siekierą. Świsnęło żelazem tak blisko, że Sara poczuła lekki powiew na twarzy.
Spoiler:

Droga do Saran-Dun

14
POST POSTACI
Sara Crestland
Dziewczyna pisnęła, czując jak łatwo wysuwają się jej drzwi spod palców. Przycisnęła rękaw do piersi, ciągle trzymając tam ostrze i w końcu mając przed twarzą oblicze bandyty, który ich napadł. Nie był ładny, wyglądał, jakby faktycznie siedział sporo czasu w lesie, lecz to nie on przeraził Sarę, a jego towarzyszka, która dosłownie wyglądała na żywego trupa. Właściwie to chyba mogła nim być, zważywszy, że leżała udając takowego. Potem zaś knecht do niej podszedł i... właśnie, jeśli ona stała tutaj razem z drwalem, to znaczyło że...

Ojej, aż Sara zbladła niemiłosiernie, czując nieprzyjemny posmak w ustach spowodowany tą wizją, a także nieprzyjemnym zapachem dochodzącym ze strony rabusiów. Siedziała skulona przy drzwiach, będąc najbliżej ich wszystkich, będąc pierwszą w kolejce, gdyby zechcieli je wyciągnąć siłą. Wtedy też pojawiła się trzecia postać – kusznik, który poranił ich woźnicę. Nie wyglądał tak źle, jak reszta i szlachcianka może nawet była przyjaźniej nastawiona do niego, ale no. Byli bandytami.

Nie kłamię! — rzuciła, czerwieniąc się obrażona, za chwilę reflektując się jednak, że zbytnie pyskowanie może przysporzyć dziewczętom więcej problemów. Odsunęła się nieznacznie od świstających toporków. — Może to wiwerna, a może smok, nie wiem. Ale dwa, trzy dni drogi stąd nas złapało i spaliło pół lasu, o. Możecie sobie iść i sprawdzić, tam znajdziecie na pewno mnóstwo kosztowności.

Zerknęła niepewnie na Kamilę, oczekując od niej, jako najstarszej i najbardziej spokojnej swoistego ratunku, wybrnięcia z sytuacji. Po sekundzie zaś przypomniała sobie, że to jej obowiązkiem jest ochrona swoich ludzi, więc no. Coś powinna wymyślić.

Widzicie karocę, nasze sukienki, ale nie zastanawia was, czemu ktoś taki jak my jedziemy bez ochrony, ledwo z jednym knechtem? — powiedziała z bijącym sercem, przerażona do szpiku kości, ale wysoko stawiając podbródek. — Gdybyśmy miały tutaj kosztowności, to na pewno nie jechałybyśmy samiusieńkie, coby nas coś capnęło po drodze. Nawet jedzenia nie mamy ani wody! Książki możemy wam dać, bo to się ostało z pożaru, albo zapasową sukienkę. Teraz jesteśmy tak samo biedne jak wy i możecie to sobie sami nawet sprawdzić. A nawet jak coś jest, to o tym nie wiemy.

Założyła na chwilę ręce na piersi, kierując swoje słowa do brodacza, czy Barnaby, jak wnioskowała po rozmowie zbirów. Faktycznie ona sama nie miała niczego ciekawego w swoim kuferku, nie licząc pierniczków i perfum, ale nie była pewna, czy reszta dziewczyn czegoś nie pochowała. Wątpiła w to szczerze, zważywszy że klasztor raczej nie pozwalał na luksusy, w których normalnie były wychowywane, ale kto wie, co tam mogły przemycić. — Możecie sobie przeszukać nasze kufry, śmiało. Nawet pomogę, ale koleżanka jest schorowana, nie może chodzić i ktoś z nią musi zostać — wskazała na Sofi, która raczej wyglądała na chorą. Następnie wstała ostrożnie i jeśli tylko bandyci jej na to pozwolili, niepewnie wyszła, kiwając także na Agatę.

Swojego nazwiska jeszcze nie ujawniała, ale zamierzała nieco pogrozić nim, jeśli przyjdzie taka pora. W końcu rodzina jej matki rządziła całą prowincją, więc na pewno o nich słyszeli. Może się przestraszą i puszczą je wolno?

Droga do Saran-Dun

15
POST BARDA
Zbiry patrzyły na szlachciankę z niemałym zdumieniem gdy ta czerwieniąc się jęła wykładać im historię ich podróży. Bijące raźno serce panny biło chwilami jeszcze głośniej gdy któryś z rabusi marszczył na jej słowa brwi lub pozwalał drgnąć innym mięśniom twarzy. Na końcu przerażona dziewczyna wskazując na swoją towarzyszkę zaoferowała nawet pomoc w rabunku siebie i koleżanek. Chwilę zaś później poczuła jak istnie stado niewidzialnych robali łazi jej po karku w formie dreszczy. Rosły zbir podszedł bowiem do niej na wyciągnięcie ręki i górując nad dziewczyną wpoił swe oczy w jej zaczerwienione lico. Następnie nachylił się nieznacznie... lecz dość by Sara mogła poczuć zapach taniej gorzały dobijający się z jego ust. Następnie zaś do jej uszu dobiegł jego tubalny głos... zdeformowany w przedeźniejący jazgot imitujący jej własny wywód.

- O dobry Panie! To nieporozumienie! Nie mamy grosza przy duszy i tylko przypadkiem jeździmy piękną karocą w środku lasu. A nie... nie...eeee... smok! Tak smok nam wszystko pozabierał! To logiczne. I zabił resztę obstawy. Zasługujemy w końcu na lepszą gwardię jako jaśnie oświecone produkty lędźwi ojców naszych! Pieniądze, woda i jedzenie się wcale nie skończyły bo jesteśmy bandą rozpieszczonych bachorów... łeeee łeee łe.

Po owej zacnej satyrze olbrzym odwrócił się do swoich towarzyszy rozłożył bezradnie ramiona i zmartwionym głosem zapytał.

- No i co my teraz poczniemy? Biedne panienki nic nie mają, smok spalił pół lasu... ile to będzie Stokrotko? Dwa dni drogi przez pogorzeliska do domu? Głupi my jak myśmy mogli nie zauważyć tak wielkiego ogniska... i kto wie? Jeszcze reszta ich obstawy nas zza grobu nawiedzać będzie może?

Obita zbójczyni parsknęła śmiechem. Kiedy zaś olbrzym jął drapać się teatralnie po głowie i rozważać jak bronić się przed smokiem oraz duchami na raz do kakofonii śmiechu dołączył się kolejny z jego towarzyszy. Rabusie zdawali się mieć wielki ubaw z wypowiedzi księżniczki. Być może największy od roku... może całego ich żywota? W końcu jak często rabowana osoba zaczyna rzucać wymówkami pokroju mitycznych bestii i katastrof, które pożarłyby tak wielkie połacie terenu, że zostawiłyby na mapie znaki wielkości niewielkiego państwa? Olbrzym próbując uspokoić swój głos wycharczał wreszcie przez osuszone śmiechem gardło.

- No to się pośmialiśmy, pośmialiśmy... ale interesy to interesy. Smoki, jednorożce, węże morskie i tym podobne proponuje odłożyć na bok. Oto moja "oferta" dla jaśnie oświeconych. Wyskubcie... powiedzmy tysiąc gryfików od głowy to was puścimy i nie będzie między nami żadnych dalszych problemików. Jak się złoto nie znajdzie to się Panienki z nami do obozu przejdą i krótkie liściki do rodziców napiszą. Jak zapłacą wszyscy to puścimy. A jak gryfiki i liściki się nie pojawią dobrowolnie... - tu głos olbrzyma spochmurniał i nabrał warkotliwego tonu - ... to transakcja między nami przestanie być pełna śmiechów, smoków i fantazji. Będzie za to więcej płaczu, psów i koszmarów. Ale o jedno martwić się nie musicie. Wasza hora koleżanka nie będzie musiała oglądać tego trzeciego scenariusza. Oszczędzimy jej bólu. Nie jesteśmy w końcu potworami które torturują chorych. To niepraktyczne. A tak będzie szczęśliwsza oraz dostanie ładniejszy widok niż wnętrze ciemnego namiotu. Na kwiatki. Od spodu. To jak będzie? He?

Tym razem nie było machania stalą, teatralności i innych bardziej wyrafinowanych prób zastraszenia. Zbir po prostu napierał całą swoją osobą jak i głosem na Sarę. Z każdym zdaniem przybliżał się do dziewczyny zmuszając ją albo do przewrócenia sią... albo do zrobienia kroku w tył. I robił to tak długo aż Sara nie skończyła wsparta o ścianę karocy z górną częścią torsu mężczyzny kilka cali od jej twarzy... i parą chłodnych oczu wiszących nad jej czupryną.
Spoiler:
ODPOWIEDZ

Wróć do „Wschodnia prowincja”