POST BARDA
Sprawa wspomnianej następczyni była nie tylko nieoczekiwana, ale i nikomu wcześniej nigdy nieznana. Mowa tu nie tylko o wiedzy dostępnej Gildii Śnienia, ale również światu jako takiemu. Maria Elena miała już pod swoim skrzyłem uczennicę, po której spodziewano się, iż w przyszłości przejmie pałeczkę mentorki. Nie słyszało się natomiast, żeby znana wieszczka posiadała własne dzieci, czy choćby bliskich krewnych, którzy mogliby podzielać jej talenty. Skąd zatem pomysł, że jakakolwiek następczyni miała znaleźć dom akurat tutaj? Zgodnie ze słowami Kamelia, Shaoli ponoć posiadała przed swoim wypadkiem nie lada talent, ale czy na tyle wielki, żeby mogła konkurować z największą wieszczką ich czasów? Że nie wspomnieć już o tym, jak jej zdolności poszły w zapomnienie lub przynajmniej uśpienie wraz ze wspomnieniami. Kto inny jednak? Być może Nuriel, mająca największe zadatki i szkolona na następczynie Kamelii, jakkolwiek niektórym mogło się to nie uśmiechać.
Pytanie Parii zostało nieco odwleczone w czasie przez wstrząsy. Stojący obok Kamelio ze świstem złapał oddech, dwa razu upewniając się, że Libeth wciąż trzyma się na nogach, zanim wydał Ursie rozkaz-... Tak, nie była to prośba, ale dosłowny, głośny rozkaz, aby stanął przy boku Shaoli i monitorował jej stan. O dziwo, nie spotkało się to z żadnym protestem. Kilka pozostałych osób wydało z siebie inne, mniej lub bardziej podszyte strachem odgłosy odzwierciedlające poziom ich zaniepokojenia, z kolei jakby zapomniana przez wszystkich Efema dała o sobie znać, zaczynając żałośnie skomleć. Jej głos, zmieszany ze zwierzęcym zawodzeniem, przyprawił otoczenie jedynie o dodatkowe ciarki na skórze.
-
Złe...! Złe...!! Złe morze...! Złe z głęboka! Efema nie chce słyszeć! - lamentowała ze strachem, usiłując schować pysk między łapami, podczas gdy jeden z ogrodników starał się ją uspokajać cichym, drżącym czy to przez wstrząsy, czy to przez własne emocje głosem.
Wracająca do rzeczywistości ze swojego krótkiego rozkojarzenia Naruzel skierowała dziwnie współczujące spojrzenie w stronę Efemy, by po chwili wrócić nim do Libeth.
-
Ci, którzy sprzymierzyli się z mieszkańcami innych sfer. Ci, którzy dzierżą ich moc. Ci, którzy zostali niegdyś zepchnięci w najciemniejsze zakamarki naszego świata. Ci, którzy za przekleństwo swego losu obwiniają nas wszystkich i ci, którzy pragną z tego tytułu znacznie więcej, niż rekompensaty. Niewdzięczne, upodlone pokłosie Sulona, którego on sam musiał się wyrzec - odpowiedziała z nietypowo melancholijną dla siebie nutą, wraz z którą ustały wstrząsy, za to, po której rozniosły się alarmującym echem dźwięki dzwonów.
Najpierw jeden, później drugi, ten już nieco dalej, jeszcze kilkanaście uderzeń serca po nim trzeci - ten już znacznie bliżej. Był to odgłos dzwonów wież strażniczych, rozlokowanych w strategicznych punktach w całym Taj'cah oraz jego okolicach. Ich serca poruszane były do pracy wyjątkowo rzadko, z reguły w takcie wyjątkowo ważnych uroczystości i okoliczności. Wówczas to wszystkie winny bić w tym samym rytmie. Teraz natomiast było zgoła inaczej, ponieważ nawet osoby nieobeznane z zasadą działania dzwonnic, miały prawo poczuć niepokój pod wpływem nierównego wybijania rytmu, kojarzącego się z alarmem, jakim zapewne było.
-
J-Już?! Już biją na alarm? Jak to możliwe? - odezwał się ktoś.
-
Co powinniśmy w ogóle robić w takiej sytuacji? - zapytał niepewnie ktoś inny.
-
Spokój! - krzyknął Kamelio, widząc coraz większy rozruch. -
Nie wpadajmy w panikę! Po kolei! ...Po kolei - po raz drugi powtórzył już ciszej w stronę Libeth, łapiąc ją ponownie za dłoń, kiedy ta podniosła się ze swojego miejsca. Miał rozgorączkowane spojrzenie, ale wciąż zachowywał zimną krew. Ostatecznie, gdyby pokazał po sobie strach, jak mógłby zapanować nad dostatecznie rozchwianymi nastrojami w Domu? Całe szczęście Efema uciszyła się razem ze wstrząsami i więcej nie podniosła własnego alarmu, tylko cicho popiskując od czasu do czasu.
-
Paniusiu - odezwał się głośno i wciąż dość agresywnie Ursa. -
Więc jak z tymi... Tymi zniknięciami?
-
Prawdopodobnie - odparła Naruzel. -
Porwania na Archipelagu zaczęły się razem z niebezpiecznymi, gwałtownymi wizjami spływającymi na naszych Śniących. Ostrzeżeniami, których nie potrafiliśmy zrozumieć, ponieważ przesiąknięte były bezpośrednią wolą samego Sulona. Nie bez powodu istoty boskie angażują się w nasze życia w minimalnym stopniu. To dlatego, że ich działania mogą w swojej nieokiełzanej mocy doprowadzić do ogromnych zniszczeń oraz tragedii. Czyż nie z tego powodu młoda Shaoli znalazła się w stanie, w jakim przebywała przez lata? Ponieważ próbowała dotrzeć tam, gdzie tylko istoty wyższe mają prawo stąpać?
Kamelio, do którego kierowane były ostatnie słowa, nie odpowiedział. Przeszywał tylko Naruzel wzrokiem, na który ta odpowiadała bez cienia wahania. Trwali tak jakiś czas, dopóki kobieta nie uznała za stosowne kontynuować.
-
Czujecie się nie bez powodu zagubieni. Rozumiem to. Wielu z was ma rodziny poza Domem Śnienia. Tym też radzę udać się do nich, jeśli potrzebujecie upewnić się o ich zdrowiu. Obronę Taj'cah zostawcie na razie tym, którzy zobowiązali się je bronić. Choć możecie nie zdawać sobie z tego sprawy, to królestwo posiada władcę, który znacznie przewyższa swoim potencjałem jakichkolwiek przed nim. Odpowiednie osoby zostały już, jak słyszycie ostrzeżone. Jeśli nie macie nic przeciwko, wolałabym się skupić nad tym, co zagraża samemu Domu Kamelii. Nie najeźdźcy, a coś, co wkrótce zamierza niechybnie wykorzystać portal, by przedostać się do naszego świata. Dostać się i spróbować odebrać coś, co uznał za skradzione - wzrok Naruzel kolejno wylądował najpierw na Parii, a następnie na nieprzytomnej Shaoli, obok której kucał obecnie Ursa.
Kamelio bardzo niezdrowo zzieleniał, za to Libeth poczuła ciepłą falę emocji, która nie należała do niej.