[Szklane Morze] Statek "Mała Bettsy"

1
W rozłożyste białe żagle wiał korzystny wiatr z zachodu. Załoga brygantyny liczyła sobie dziesięciu marynarzy oraz ich kapitana. Dwumasztowiec był przestronny, podzielony na dwa poziomy pokładu i dwa pod pokładem. Kadłub wydawał się być solidnie wykonany. Na dziobie widniał galion przedstawiający syrenę z przesadnie dużym biustem, którą Kristo pochwalił się na samym początku, gdy tylko kompania wstąpiła na pokład.
Wśród pierwotnej drużyny elfów brakowało tylko Shel'rei, która została w Lucio Lar jako doradczyni Telkana, tymczasowa zastępczyni Zin'rel. Nawet Vearia trafiła na Małą Bettsy. Z wielką fascynacją oglądała statek ze wszystkich możliwych perspektyw, zaglądała w najmniejszy zaułek, co rusz wymykając się tacie, którego przestrogi zdawały się nie mieć żadnej siły wobec jej ciekawości.
W pierwszych godzinach rejsu, kiedy wszyscy pochowali swoje manatki i rozeszli się po pokładzie by podziwiać oddalający się ląd i morze zlewające się z niebem po drugiej stronie burty, wiatr dmuchał w żagle jak szalony, zwiastując szybkie dotarcie do celu. Słońce przygrzewało. Marynarze krzątali się po statku z odsłoniętymi torsami, okazując swoje wydatne mięśnie wyrobione podczas wieloletniej pracy na statku. Byli niesamowicie zgrani, niemal rozumieli się ze słów. Działali jak dobrze naoliwiona machina, płynnie, dynamicznie i sprawnie.
Hejże, hejże, chłopcy! — zawołał kapitan Kristo, dziarsko wyskakując z pod pokładu. — Ul nam dzisiaj sprzyja. Bettsy tnie fale jak ostrze.
Yannear siedział pod głównym masztem, opalając twarz w promieniach przedpołudniowego słońca. Wyglądał na zadowolonego, choć zamyślonego, jakby wspominał dawne czasy. Zin'rel siedziała tuż obok, oparta o zwiniętą sieć rybacką, obserwując pracę marynarzy wspinających się po linach.
Nigdy nie zwykłem pytać moich klientów — podjął Kristo do Ail'ei i Niriviela— ale cóż takiego was porywa w strony wyspy? Nie chcę was zawieść, ale nawet z daleka nie wygląda ona ani trochę przyjaźnie.
Wiatr zwolnił nagle, opuszczając i fałdując napięte dotąd żagle.
Mówią że stało się tam to samo co z waszym lasem, że nawiedzony i nie do życia — dodał po krótkiej chwili, podejrzliwie spoglądając na żagle.
Zaczęło robić się ponuro, jak przed nadchodzącą burzą.
Chyba idzie sztorm! — krzyknął jeden z marynarzy.
Jaki sztorm, jak ani chmurki! — odkrzyknął kapitan i zamarł nagle, wlepiając oczy w niebo. — A niech mnie....
Coś przysłoniło słońce na nieboskłonie i rzeczywiście nie były to burzowe chmury. Czarne jak noc obłe kształty zaczęły najeżdżać na tarczę życiodajnej gwiazdy, pochłaniając ją, jakby pożerały ją powoli i po trochu. Potrzebowali chwili, by zrozumieć, że to dwa księżyce, Mimbra i Zarul, przysłaniają słońce i odbierają padołowi dzienne światło. Wkrótce zasłoniły je w całości, pozostawiając na firmamencie czerwony pierścień i szkarłatną, źle wróżącą łunę.
Ile w życiu widziałem, czegoś takiego to... Hej, hej, co ci jest? — zapytał kapitan Niriviela, który mimowolnie pochylił się i złapał za głowę.
Byłego profesora zamroczyło przed oczami, jak gdyby do gałek ocznych wlała mu się ciężka i lepka smoła, odbierająca całkiem widzenie. W głowie zapulsowało mu tak silnie i niespodziewanie, że aż jęknął z bólu. Poczuł mokro pod nosem, a chwilę potem metaliczny posmak krwi na ustach. Miał wrażenie, że po skórze zaczęły chodzić mu mrówki, by za moment zaczęła go palić, jak gdyby wylano na nią wrzącą wodę. Trwał w tym stanie, otumaniony od bólu i słabości, ignorując całkiem Kristo, który szturchał go, próbując doń przemówić.
Ail'ei też nie czuła się za dobrze. W momencie, gdy dostrzegła stan Niriviela, poczuła wszechogarniającą słabość, która odebrała jej siłę w nogach i zmusiła do przysiadnięcia na deskach pokładu. Rozglądając się widziała Ta'murila, zwijającego się z bólu, z twarzą brudną od krwi. Widziała zebranych wokół marynarzy. Niebo było ciemne, straszne i bezgwiezdne, jak gdyby pospadały wszystkie ciała niebieskie. Przypomniała sobie wydarzenia z przed laty. Zrobiło jej się nie dobrze. W tle całego zamieszania na statku dojrzała Yanneara, który mówił głośno niezrozumiałe słowa. Klęczał trzymając coś w ręce, drugą machał i wołał kogoś do siebie. Rozejrzała się. Nie mogła nigdzie odnaleźć Vearii. Powróciła wzrokiem do elfiego weterana. Gdy przyjrzała się dokładniej, zobaczyła leżącą na jego kolanach Zin'rel w całkowitym bezruchu.

[Szklane Morze] Statek "Mała Bettsy"

2
Gwardzistka jako ostatnia wkroczyła na pokład statku. Pokręciła oczami kiedy kapitan zaczął zachwalać swój galion, nie zdziwiło to jednak jej gdyż wiedziała, że marynarze często lubują się w podobnych figurach, szczególnie z dużym biustem. Pełniły one pewną rolę amulety który miał chronić statek przed zdradzieckimi falami - cóż, nie chroniły, ale to już po prostu chyba tradycja.
Ail już od wejścia na pokład była bardzo skupiona i starała się obadać cały statek, a także jego mieszkańców, musiała wiedzieć jakie są jego i ich słabe i mocne strony, nie chciała zostać zaskoczona.

Przez większość rejsu pozostawała ona z tyłu okrętu, tak aby mieć widok na cały jego pokład i swoich ludzi. Nagie klaty marynarzy zdawały się nie robić na niej żadnego wrażenia, nawet nie zawiesiła oka na dłużej na żadnym z nich. Po pierwsze byli to ludzie, po drugie mało ułożeni ludzie, po trzecie z jakiegoś powodu nie czuła nawet chęci aby to zrobić - była skupiona na tym co przed nią i na bezpieczeństwie swojej drużyny.

Elfka nie zdążyła nawet wymyśleć bajeczki co do celu ich podróży nim zerwał się silny wiatr. Wtedy spojrzała w górę, gdyż zobaczyła jak morze na horyzoncie zaczyna przysłaniać cień, który szybko zaczął zbliżać się do ich okrętu. Kiedy zobaczyła jak dwa księżyce zasłaniają słońce, dość szybko poczuła jak traci siłę w nogach a jej umysł traci częściowo kontakt z rzeczywistością. Była jednak wciąż na tyle świadoma, że widziała jak Niriviel i Zin także tracą władzę nad swoim ciałem. Najgorzej z nich wyglądała Zin która właśnie leżała na jej nogach. Rozejrzała się po tych których nie dosięgła tajemna...choroba? Nie rozumiała ich słów i czuła się jakby wypiła stanowczo za dużo, jednak zdołała obrócić głowę Zin i spojrzeć na jej twarz. Była nieprzytomna, próbowała wymawiać jej imię, prosić aby się obudziła, lecz nie miała pojęcia czy cokolwiek z tego wymówiła wyraźnie.

Byli zdani na łaskę kapitana i załogi. Wciąż pozostawał Yannear, jednak gdyby kapitan chciał odwalić jakiś numer, jego szanse byłyby nikłe. Ail'ei nie mogła obudzić Zin, jednak miała przeczucie, że wciąż żyje, czuła że tak jest. Więc mimo przeciwnościom próbowała zapanować nad swoim umysłem i ciałem, starając się wstać i przezwyciężyć to co ich dopadło.

[Szklane Morze] Statek "Mała Bettsy"

3
Uczony nigdy szczególnie nie przepadał za żeglugą co mogłoby zdziwić niejednego maga powiązanego z żywiołem wody równie silnie co on. Niechęć ta jednak nie wynikała z faktu bycia otoczonym nieprzebraną taflą wody. Raczej tym co się pod nią kryło. Zdradzieckie wody Herbii pełne były potworów, demonów, nieumarłych jak i piratów. A bezpiecznych miejsc na wyspach i przy brzegach było zdecydowanie mniej niż w głębi lądu. Okalające więc kontynent wody były po prostu niebezpieczne i nawet w okresie swej młodości elf preferował powóz, konia lub własne stopy ponad żeglowanie. Przewędrował połowę kontynentu i szczerze wolałby przewędrować drugą... nawet pustynie niż udać się na Archipelag, Ząb Olbrzyma czy Archipelag Łez. A jednak płynął teraz mimo wszystkich swoich uprzedzeń... i to do miejsca, w którym mogło nie być żadnej cywilizacji, żadnego porządku... tylko dzika i nieprzyjazna natura przesiąknięta klątwą Sulona. Dlatego też wsparty o burtę i wpatrzony tęsknie w kierunku lądu elf nie miał nic szczególnie ciekawego do powiedzenia na temat celu ich podróży. W jego mniemaniu płynął tam aby dopilnować by kolejna grupa ambitnych leśny elfów nie zginęła... a przynajmniej taki był pierwotny plan. Teraz zależało mu raczej by jedyna grupa przyjaciół jakich miał nie zniknęła z jego życia. Tylko "płynę dla towarzystwa" nie brzmiało ani szczególnie dumnie... ani wiarygodnie. Najpewniej próbowałby podjąć rozmowę na inny temat. Sporo się teraz na świecie działo. Nim jednak cokolwiek uszło z jego ust źrenice rozszerzyły mu się a świat spowił półmrok.

— Co do... zaćmienie? Jak? Przecież według kalendarza astr.... — tylko tyle zdążył powiedzieć nim jego słowa zmieniły się w jęki bólu.

Jego oczy spowiła ciemność. I to nie ta płynąca z zaćmienia. Nie... nie widział niczego. Czarna pustka. Otchłań. Cierpienie. Do tego stopnia, że ledwo poczuł swoje kolana uderzające o deski pokładu. Setki... tysiące małych mrówek łażących po jego skórze. I nagle... nagle wszystkie wygryzły mu się wskóra wpuszczając swój jad pod nią. Nie wiedział nawet czy jęknął, czy zawodził, czy płakał czy skrzeczał. Nie słyszał dudnienie krwi w uszach. Nie widział nic tylko nieprzebraną pustkę. Czuł w ustach smak krwi. Powinien być to dla niego najgorszy dzień w życiu. Koszmar z którego nigdy się nie wyleczy. Jednak gdzieś w głębinach spowitego chmurą bólu umysłu najbardziej raniła go pewna myśl. Myśli, że nie był to pierwszy raz gdy tracił władanie nad swoim ciałem. Nie pierwszy raz gdy tak cierpiał. I pewno nie ostatni.

Płuca elfa wypełniły spazmy. Z ust jął dobiegać ni to płacz ni śmiech. Niezdolny do klarownego myślenia sam nie wiedział do czego było to bliższe... i czego pragnął. Czy ból był tak wielki, że nie mógł powstrzymać łez? Czy też ironia płynąca z faktu, że podobny los spotkał go już co najmniej trzy razy bawiła go tak bardzo, że przebijała się nawet przez cierpienie. Uczucie było jednak dalej nieznośne. A najgorzej było z głową. Utrata zmysłów, krwawienie, piekący ból i niemiłosiernie irytujące uczucie robaków pełzających w jego czuprynie. Wszystko to było równie koszmarne co eksperymenty, zakażona dłoń i wyrzuty sumienia w wieży. Wżerało się w samą jego egzystencje. Chwyciwszy się spazmatycznie za łepetynę jął drapać się po niej, klepać i uderzać. W końcu otumaniony już zupełnie bólem jął chwytać co większe "mrówki" i z całej siły odrywać je od swojej skóry czując przy tym chwilowy nieznośny ból... i po sekundzie niewielki, punktowy moment ulgi. Uzależniony od tego uczucia łkał dalej - tym razem z odrobiną ulgi w głosie i rozpaczliwie łapiąc powietrze ustami gdyż krew w jego nosie poczęła uniemożliwiać mu oddychanie. Musiał się pozbyć wszystkich mrówek. Musiał... je... zabić.

Tymczasem stojący na pokładzie załoganci i te z elfów które były jeszcze przytomne miały wątpliwą przyjemność oglądania wijącego się na pokładzie mężczyzny... rwącego sobie spazmatycznymi ruchami włosy z głowy i z twarzą wykrzywianą spazmami bólu. Ni to łkającego ni to śmiejącego się i z twarzą umorusaną własną krwią i łzami.
Spoiler:

[Szklane Morze] Statek "Mała Bettsy"

4
Co do kurwy... — mruknął kapitan statku, robiąc cztery kroki w tył. — To jakaś odmiana choroby morskiej? — spytał półżartem. Głos mu drżał. Wyraźnie przerastało go to, czego był świadkiem i jedyną zasłoną jego konfuzji i strachu był prześmiewczy ton.
Niriviel wił się spazmatycznie na deskach pokładu, drapiąc i ciągnąć skórę palcami, lecz nic nie dawało ulgi jego cierpieniom. Nieprzenikniony mrok, który widział przed otwartymi oczami, przywodził mu na myśl stworzoną w Fenistei Czarną Dziurę. Tym razem jednak czuł jakby był w jej środku, całkiem bezradny i bez nadziei. Myśl ta mogła być na swój sposób uspakajająca. Jego los był całkowicie powierzony nieznanej mu sile. Wiedział, że żadnym wysiłkiem nie zdoła odwrócić swojego losu. Z taką myślą, wyczerpany do cna, powoli odpłynął w objęciach mroku pod powiekami.
Ail doczołgała się do Yanneara trzymającego Zin'rel w objęciach. Druidka miała zamknięte oczy, była rozpalona jak podczas gorączki. Jej klatka piersiowa unosiła się niemrawo, lecz oddychała, na całe szczęście. Na nic nie zdały się wołania i prośby. Elfka nie drgnęła, a po jej czole spływały tylko wielkie krople potu.
Jest strasznie gorąca, nie wiem co się dzieje... — mówił pod nosem zaniepokojony Yannear. — Naprawdę... Ał! — syknął i czym prędzej odłożył Zin na deski.
Gwardzistka nie miała więcej siły, by cokolwiek powiedzieć lub zrobić. Osunęła się na ziemię. Nim przymknęła oczy,
widziała jak nad czwórką elfów stoi cała załoga, milcząc i przyglądając się. W niemożności wykonania najmniejszego ruchu, po prostu nasłuchiwała kolejnych oddechów Zin'rel.

***
Minęło kilka godzin, tyle mogła stwierdzić królewska gwardzistka. Leżąc na plecach widziała ponad głową czerwony pierścień okalający czarną tarczę w samym zenicie. Było południe. Marynarze "Małej Bettsy" siedzieli z dala od grotmasztu, przy którym leżała ona, Zin'rel i Niriviel, którego musiano tutaj przenieść. Yannear klęczał nad całą trójką, doglądając ich stanu.
Były profesor uniwersytetu w Oros zbudził się z bólem głowy. Ku jego uldze, był to jedyny ból fizyczny, jaki w tamtym momencie odczuwał. Uczucie mrowienia na całym ciele minęło, a widzenie wróciło, choć nie tak wyraźne.
Było niezwykle cicho. Żadnego wiatru, żadnych fal, które wprawiałyby deski statku w skrzypienie. Ail i Niriviel nie pamiętali kiedy ostatnio uświadczyli takiej głuchoty. Wnet dało się usłyszeć stukot obcasów. Do elfów podszedł kapitan Kristo, z założonymi na piersiach rękoma. Westchnął ciężko.
I powiedzcie mi, co ja mam z wami zrobić? — Przysiadł na jednym z pakunków. — Jak zobaczyłem waszą rozgrzaną czarodziejkę, rozważałem czy nie wrzucić jej do wody, coby trochę ochłonęła. Zwęgliła mi kawałek pokładu... — Wskazał palcem na odbitą czarną sylwetkę na deskach. — ... ale widziałem też i większe dziwactwa w swoim życiu. Jak samodzielnie wyszorujecie sadzę, to zapomnimy o sprawie. — Uniósł prawy kącik ust w uśmiechu.
To chyba wina tego... zaćmienia — wtrącił się Yannear. — Ail, Zin i Niriviel znają się na czarach. Tylko oni nagle się rozchorowali. Musi być jakiś związek.
Może. Tak, pewnie tak — odparł Kristo, podnosząc głowę i spoglądając na czarną tarczę na niebie. — Chyba nie chce odpuścić. Już kilka godzin jest ciemno. Przeczekamy aż się skończy i płyniemy dalej. Tymczasem chciałbym wam coś pokazać. Spójrzcie na zachód.
Kiedy zwrócili się ku wskazanemu kierunkowi, ujrzeli niesamowity widok. Na lądzie, kilka mil od statku, migotały różnobarwne ogniki, tak jasne, że pozwalały ujrzeć szczegóły tamtejszego krajobrazu. Wielkie drzewa, potężne, suche konary. Pomiędzy nimi gra świateł, obiektywnie piękna, lecz każdy tutejszy marynarz i każdy leśny elf wiedział skąd pochodzi.
To Fenistea. Ta łuna nad lasem... nigdy nie była tak intensywna. Nie dość, błyska nawet między drzewami, nie tylko ponad koronami jak do tej pory. Druga sprawa jest taka, że nie mogę znaleźć waszej małej. Skubana dobrze się chowa, bo żaden z moich chłopców jej jeszcze nie znalazł.
Niriviel na wieść o córce, poczuł jak momentalnie wracają mu siły. Nie do takiego stanu jak przed przedziwnym zdarzeniem na niebie, lecz na tyle, by móc usiąść i z niemałym wysiłkiem stanąć na nogi. Nie odpuszczał go za to ból głowy, jakby coś waliło w jego czaszkę od środka. Ail'ei też poczuła się lepiej, z pewnością lepiej niż elfi bakałarz. Tylko Zin'rel wciąż pozostawała w letargu, pogrążona w gorączce, lecz już nie tak wysokiej jak przed paroma godzinami.
Papo... — w głowie Ta'murila odezwał się cichy głosik, przebijający się usilnie przez pulsujący ból pomiędzy uszami. — Papo, jestem na dole. Musisz... musisz do mnie przyjść. Tylko sam albo z ciocią.

[Szklane Morze] Statek "Mała Bettsy"

5
- Co do jasnej cholery...

Wyrwało się z ust uczonego chwilę po przebudzeniu. Wszystko było odrobinę rozmazane na nieboskłonie widniał ognisty pierścień a wkoło panowała grobowa wręcz cisza. Przez moment elf rozważał czy nie zmarli na morzu i wylądowali w Bożylądzie. Jednak dotkliwy fizyczny ból dopływający z jego czerepu zdawał się zdecydowanie przeczyć temu by był astralną pośmiertną manifestacją duszy. Chwyciwszy się za głowę z jękiem podniósł się do pozycji półsiedzącej. Podszedł do nich kapitan i zaczął ględzić coś o zwęgleniu pokładu. Uczony mimowolnie odetchnął z ulgą gdyż opis zajścia nie wskazywał na udział jego magii. Tylko tego mu brakowało. Drugiego rzekomego nieprzytomnego rzucenia zaklęcia. Trąc się po czole nie mógł jednak pozbyć się przeczucia, że coś było nie tak. Sadza... ogień... czarodziejka... Zin? Druid znający arkany ognia? Musiała mieć nieciekawie jako nowicjuszka... Niriviel powstrzymał ciąg zbaczających z głównego problemu myśli i pojękując słuchał kolejnych słów zebranych. Aż Yannear swoją uwagą niejako zmusił go do wzięcia udziału w rozmowie. Na co zdecydowanie nie miał chęci i sił ale miał wrażenie, że jakieś wytłumaczenie było potrzebne... nawet gdy sam nie wiedział co się dzieje. Pora było zrobić to co każdy zdesperowany student i absolwent Oros umiał najlepiej. Brzmieć mądrze nie dając żadnej konkretnej odpowiedzi.

- Związek jakiś niechybnie istnieje. Jego natura jednak... ugh... trudno powiedzieć. Objawy zdają się chyba... różne? A przynajmniej tylko jeden z nas osmalił pokład, ja w moim przypadku straciłem chwilowo wzrok i dalej oczy mi szwankują... ktoś jeszcze? Yannear na pewno niczego nie czujesz?

Następnie podciągnął się z wyraźnym wysiłkiem tak by widzieć co też kapitan im pokazywał na horyzoncie... i chyba po raz pierwszy ucieszył się, że chwilowo nie widzi wyraźnie. Las świecił własną łuną, która jarzyła się mocniej niż kiedykolwiek. Związek owego zajścia z sytuacją nie nieboskłonie był wręcz oczywisty... ale jaka była jego natura? Uczony ucisnął mocniej skronie. Musiał się skupić. Coś się działo. Coś dużego. Tylko magicznie uzdolnieni na pokładzie zwijali się w męczarniach, tajemnicze istoty w lesie jarzyły się niczym słońca... Gwiazdy wysysały magię Leśnych? Miałoby sens... ale nie tłumaczyło zaćmienia. Moc klątwy rosła na sile? Ale wtedy czemu jeden z nich nic nie czuł. Ich działania rozgniewały bogów? Prawdopodobne... ale znowu... po co zaćmienie? Jeśli nie była to iluzja do musiało być widoczne na cały świat. Na kiego tyle boskiej mocy do pozbycia się garstki śmiertelników? Nic nie miał tu sensu. Rozważania przerwała jednak jedna uwaga człowieka. Uwaga która pchnęła energię w zmęczone kończyny elfa.

- Jak to jej nie możecie zna... huh?

Chciał zapytać głosem pełnym oburzenia. Jednak w środku jego wypowiedzi do jego głowy trafiły cudze i znajome myśli. Odrobinę zszokowany elf zrobił krok w tył i chwycił spazmatycznie balustradę. Napływ pytań uderzył ponownie o jego umysł. Czemu Vearia się ukryła? Czemu przemawiała do niego telepatycznie? Czemu prosiła tylko o niego lub ciocie? Coś się stało. Miał nawet podejrzenie co... i miał szczerą nadzieje, że się mylił. Elf przygryzł dolną wargę i potarł oczy. Musiał jak najszybciej znaleźć drogę pod pokład. I dobrą wymówkę. Cóż... udawanie bólu nie powinno być problemem. Bo go czuł.

- Jasna cholera. To przeklęte światło chyba mi miesza dalej ze wzrokiem. Urgh... jakby mi ktoś ołów do czaszki lał. Pozwólcie, że poszukam cienia pod pokładem... muszę przemyśleć co tu się dzieje.

Potarłszy ponownie oczy podciągnął się do pozycji stojącej sapiąc pryz tym jakby podnosił słonia. Następnie chwiejnym krokiem ruszył w stronę zejście pod pokład. Tylko mijając Ail mruknął.

- Tobie też to polecam.

Po czym kontynuował swe wysiłki z ucieczką przed upiornym krajobrazem świecącego lasu i ciemnego nieba.
Spoiler:

[Szklane Morze] Statek "Mała Bettsy"

6
Pobudka nie była łatwa, elfka czuła się jakby potrącił ją cały orszak. Kilka sekund po tym kiedy odzyskała świadomość, pierwszym jej celem było odnalezienie Zin. Podeszła do niej i sprawdziła czy wciąż żyje, czego się obawiała ze względu na wypalone wokół niej deski pokładu. Uspokoiła swe serce kiedy stwierdziła, że jednak żyje. Rozejrzała się, niebo wciąż wyglądało złowrogo - czyżby coś nie chciało aby dopłynęli do tej wyspy? A może jednak ktoś na świecie zmajstrował coś czego skutki będą odczuwać wszyscy? Zaćmienie które nie przemija nie było naturalne, a brak światła w dłuższej perspektywie oznaczałoby śmierć prawie całej cywilizacji.

Spojrzała na kapitana który przemówił i wysłuchała go w spokoju. Jedynie wtrąciła słowo kiedy wspomniał o zwęglonych deskach.
- Nie martw się tym. O ile nie mamy większego problemu na głowie, osobiście to wyczyszczę. - rzuciła pełna powagi, chociaż widok kogoś takiego szorującej pokład były...trochę ubliżający, lecz Ail'ei nigdy nie dbała o takie drobnostki.

Widok rozświetlonej Fenistei także nie napawał jej radością. Cokolwiek się tam działo czuła, że nie ma powrotu. Ich dom prawdopodobnie przepadł bezpowrotnie. Chwilę później zauważyła dziwne zachowanie Ta'murilla, którego też miała na oku ze względu na to co im się przydarzyło, dlatego podążyła za nim.

- Masz rację, muszę zebrać myśli. Yaanear, zaopiekuj się Zin proszę. Zaraz do was dołączę z powrotem.

[Szklane Morze] Statek "Mała Bettsy"

7
Nie... zupełnie nic mi nie jest — odparł Yannear. — Stąd moja teoria.
Na pewno dasz sobie radę? — odpowiedział kapitan, patrząc na wstającego z wielkim trudem elfa. — Nie wyglądasz zbyt... — przerwał, unosząc brew w zdziwieniu. Pozwolił Nirivielowi powstać o własnych siłach i odejść w stronę zejścia pod pokład. — Uważaj na stopniach, są wąskie i strome — dodał jeszcze, czy to z troski, czy to z typowej dla niego uszczypliwości, bogowie jeno wiedzieli.
Ail'ei i Niriviel postawili ostrożne kroki na faktycznie wąskich i stromych stopniach, po drodze zabierając małą latarenkę. Zejście wymagało nie tyle wyczucia, co cierpliwości, bowiem z każdym kolejnym krokiem robiło się coraz ciemniej, a oczy powoli przyzwyczajały się do mroku, co zmuszało dwójkę elfów do namierzania kolejnych stopni niemal po omacku. Nie było żadnej poręczy, by móc się złapać. Tylko drewniana, woskowana ściana. I tak schodząc powoli na dół, Niriviel poczuł, że traci grunt pod stopą. Musiał źle wymierzyć kolejny krok. Zachwiał się, chciał podeprzeć się protezą o ścianę, lecz... zdawałoby się, że ta nie napotkała celu, bowiem przewrócił się i rąbnął z hukiem o podłogę, szczęśliwie spadając tylko z ostatniego schodka. Zorientował się wtedy, że jego sztuczna ręka nie reagowała w ogóle na polecenia, stając się jedynie dyndającym kawałkiem drewna i metalu. Zauważył jednak, że poprzez długie obcowanie z magiczną protezą, odczuwał swoją lewą kończynę w sposób fantomowy. Zupełnie jakby z kikuta lewego ramienia wyrastała niewidzialna, przenikająca wszelką materię ręka.
Kiedy elf się pozbierał i zniósł minutę nasilonego bólu między skroniami, przyprawiającego go niemal o wymioty, ruszyli dalej, na ślepo chwytając się ścian i wszelkich pakunków. Ciemno było jak diabli, a mała lampka sięgała światłem nie dalej niż do wyciągniętej na wprost siebie dłoni.
Tutaj, tutaj... — szeptała Vearia, a Niriviel i Ail podążali za jej cichym głosikiem.
Dziewczynka siedziała pod płachtą narzuconą na kilka skrzynek, w kącie, przytulona plecami do ściany tak mocno, że rzeczywiście znalezienie jej mogło być nie lada wyzwaniem. Szczególnie dla marynarzy, którzy najpewniej robili to po łebkach, nie przejmując się zbytnio małą zgubą elfów. Odkrywając płachtę, ciężko było cokolwiek zobaczyć poza ciemnym zarysem sylwetki dziewczynki. Gdy Ail przybliżyła źródło światła do dziewczynki, potwierdziły się, przynajmniej częściowo, obawy elfiego bakałarza. Lewa ręka Vearii w całości pokryta była błękitną łuską, mieniącą się w świetle lampki, niczym kryształki topazu. Nie tylko ramię dziewczynki zostało zmienione. Młoda elfka obróciła się do taty i cioci plecami, pokazując odstające na plecach dwie grube narośle, które w smoczej formie odpowiadały za nasady skrzydeł. Nawet pod jej opończą były dobrze widoczne, tworząc nieprzyjemnie wyglądający garb.
Schowałam się, bo bałam się że ich nastraszę... — wytłumaczyła się dziewczynka. W jej oczach pojawił się łzy. — Przepraszam, ja nic nie zrobiłam. To samo się tak stało. To nie ja, przyrzekam na mały paluszek.
Dziewczynka siorbnęła nosem i przetarła twarz rękawem. Wyglądała mizernie. Była blada, rozpalona i wyraźnie osłabiona.
Okropecznie źle się czuję. Wszystko mnie swędzi i szczypie — powiedziała drapiąc się po łusce.

[Szklane Morze] Statek "Mała Bettsy"

8
Uderzenie o posadzkę bolało. Nawet mocno. Ale uczony jęknął powstając z niej nie tyle z powodu cierpienia co irytacji. Kolejny upadek, kolejny wstrząs... i do tego jego jelita chciały wywrócić się na drugą stronę. Przeszedł już w swoim żywocie dość dużo takich długich i przeciągających się sekwencji bólu i rozpaczy, że zaczynał powoli przewidywać i spodziewać się co spotka go następnie. Bliski kontakt z posadzką był właśnie jedną z takich rzeczy... która zaraz zwróciła jego uwagę na kolejny problme.

— Najpierw oczy, teraz ręka... wspaniale. Ktoś w Bożylądzie musi mieć niezły ubaw... znowu.

Niezdarnie wyprostował się i chwiejnym krokiem ruszył dalej przed siebie. Po omacku przy słabym świetle latarni, a następnie wiedziony cichym głosem znalazł w końcu swoją zgubę. Schowana jak mysz, wystraszona i skulona. Gdy w końcu padło na nią światło elf zrozumiał jej strach i ucieczkę aż nazbyt dobrze. Dłoń pokryta łuskami, zdeformowane plecy... każdy chciałby się ukryć. Ze zgorzkniałym wyrazem twarzy i siląc się na uśmiech elf podszedł do małej i niezdarnie próbował zamknąć ją w uścisku jego jedyną funkcjonującą dłonią. Nie chciał by dalej panikowała, nie chciał by tłumaczyła się i płakała. Mógł znieść jej zdeformowany wygląd... ale nie łzy. Musiał ją uspokoić. Za wszelką cenę.

— Już, już... wszystko będzie dobrze. Ciocia Zin osmaliła ogniem pokład i nikt się jej chyba nie przestraszył. Zaraz to napra...

Tu zamilkł i zmarszczył czoło. Zaklęty przedmiot nie działał, magia przemiany uległa mutacji a Zin wyzwoliła elementarną furię żywiołów... Yannear mógł mieć ze swoim ogólnikowym pojęciu o magii więcej racji niż przypuszczał. Podejrzewał z początku bardziej konkretną przypadłość ale... przypadek jego, Zin i Vearii dosłownie łączyło tylko to, że były powiązany z magią. Co innego miała wspólnego szkoła ognia, przemiany i zaklinania? Tak... coś mieszało z magią jako taką... ale co? Założenie, że byli w jakiejś szeroko obszarowej barierze antymagicznej byłoby najrozsądniejsze... gdyby nie byli na środku oceanu. I o co chodziło ze słońcem i księżycami? Musiały być powiązane... ale też nie było szans by jakikolwiek śmiertelny był w stanie ruszać nieboskłonem do tego stopnia. Energia była więc nie tyle blokowana co... pobierana by tworzyć zaćmienie? Ale wtedy sensu nie miało jak rytuał był aktywowany. Uczony potarł skronie ponownie. Co było pierwsze. Zaburzenie energii czy zaćmienie? Sam nie był pewien. Zaburzenie mogło trwać kilka albo nawet kilkanaście minut przed tym jak zaczęli odczuwać jego skutki. Więc... wszystkie scenariusze były możliwe. Mogło być przed, mogło być po... mogło być naraz. Ale każdy ze scenariuszy zostawiał problem. Jeden z etapów całej anomalii zakładał nieludzkich pokładów energii płynących... no skąd? Całość była surrealna i niemożliwa do naukowego wyjaśnienia. Zmęczony i z głową przepełnioną bólem uczony wtulił swą twarz w ramię córki i oderwał się od niej dopiero by powstać i nachyliwszy się do towarzyszącej mu elfki rzucić cicho kilka słów.

— To już trzy przypadki... coś ewidentnie jest nie tak z magią jako taką. Nie mam tylko pojęcia co miałoby zainicjować coś takiego. Jak wypoczniesz Ail'ei... to prosiłbym cię byś poinformowała kapitana o tym, że mała miała podobną przypadłość do Zin... tylko zamiast pokładu magią oberwało jej ciało i boi się pokazać... i powiedz, że zostałem tu z nią by jej pomóc. Przesiedzimy tu ile się da z rejsu. Wyjście i tak mi zaburzy wzrok... i nie chce też by się żeglarze gapili mi na córkę w tym stanie.

Czarodziej chciał naprawić czar ale nawet gdyby nie wierzył w to, że magia zaczęła szaleć... to i tak nie był teraz w mentalnym i fizycznym stanie do rzucania skomplikowanych zaklęć. Musiał poczekać, aż tajemnicza "choroba" osłabnie... o ile osłabnie.
Spoiler:

[Szklane Morze] Statek "Mała Bettsy"

9
Elfka podążyła za swoim bratem aż do skrytej dziewczyny. No cóż, widok jej w tym stanie nie był zbyt miły, ale Ail nie okazywała tego, górę nad tym brały jednak poczucie empatii i troska o jej dobro. Z groźnej pani stała się dla niej ciocią...to wiele znaczyło dla gwardzistki, która miała przed sobą coraz więcej powodów aby przeć naprzód.

Przyklęknęła blisko niej i uśmiechnęła się chwytając jej dłoń.

- To tylko tymczasowe, prawie każde z nas odczuło skutki tego, co podziałało również na ciebie. Na pewno wrócisz do formy. Tata z tobą zostanie, a ja pójdę sprawdzić do u reszty, ciocia Zin też ciężko przeszła to...coś, ale nic jej nie będzie, tak jak tobie. - uśmiechnęła ciepło i wstała, kiwając głową twierdząco na słowa jej ojca, po czym skierowała się na górę.

Kiedy znalazła się na zewnątrz, od razu przekazała słowa czarodzieja kapitanowi, po czym skierowała się do Zin aby zadbać o nią.

- Daleko jeszcze do wyspy? - rzuciła do kapitana, sprawdzając stan swojej przybranej siostry.

[Szklane Morze] Statek "Mała Bettsy"

10
POST BARDA
Pod pokładem skutki tajemniczego zaćmienia był mniej odczuwalne, toteż chwilowa ulga w cieniu wnętrza kadłuba pozwoliła odpocząć osłabionym ciałom i umysłom elfów. Tam, na dole, Niriviel widział i czuł się nieco lepiej, choć zdawał sobie sprawę, że nie zdołałby wykrzesać choćby i jednego zaklęcia.
Przytulona do elfa Vearia roniła pojedyncze łzy bezradności. Drapała się "zdrową" ręka po łusce i wyglądało na to, że nie przynosi to najmniejszej ulgi.
Chcę do domu — stwierdziła rozpaczliwie, wciskając głowę w mundur elfa.

Gdy Ail'ei postawiła stopę z powrotem na pokładzie, wystawiając się na szkarłatny blask nieba, znowu odczuła ogarniającą ją niemoc i niepokój, choć już nie tak silną jak w pierwszych momentach kosmicznej koniunkcji.
Bo ja wiem... to będzie już z połowa drogi, tak myślę — odparł kapitan Kristo, oparty o balustradę statku z założonymi na piersi rękami. — Nigdy nie doświadczyłem tak cichego morza. To nienaturalne. Oszaleć można — dodał jakby do siebie. Jego mina była nietęga, jakby nie mógł odpędzić jakichś złych myśli.
Kristo obrócił się w stronę ciemnej tafli, potem spojrzał na spektakl świateł nad lądem. Ostatecznie oderwał się od balustrady i poszedł do swoich kompanów, którzy właśnie dzielili się butelką rumu i dymiącą fajką z zielem. Rozmawiali cicho, niemal szeptem, bowiem strach było powiedzieć coś głośniej, zaburzyć tę nieprzeniknioną posuchę, która zdawała się rządzić teraz morzem. Ciemność i martwota powoli rodziły lęki. Widać to było po zachowaniach marynarzy, a nawet samego kapitana.
Ail, Zin się budzi — zawiadomił Yannear, siedzący nad rozgorączkowaną druidką.
Kobieta uniosła ledwo powieki i zamajaczyła coś pod nosem. Wciąż wydawała się nieobecna, jak gdyby błądziła jeszcze gdzieś na pograniczu jawy i snu.
Wod... wody... — wycharczała.
Usta miała suche i spękane. Na jej czole tkwiły maleńkie kropelki potu, mieniące się w blasku lampek rozlokowanych po pokładzie. Jej skóra paliła jak nagrzany w słońcu kamień. Ail dostrzegła bukłak leżący pośród pakunków, przy których leżała półprzytomna elfka.
Zabierzcie mnie... pali... — jęknęła, kręcąc głową, wykrzywiając twarz w grymasie bólu.

***
Minęły prawie trzy dni, choć zdawało się, że czas całkiem stanął w miejscu. Skryte za księżycami słońce podróżowało po nieboskłonie w perfekcyjnej synchronizacji z Mimbrą i Zarulem, odbierając zupełnie światu dzienne światło, a nocą pozostawiając czerwoną łunę na horyzoncie.
Zin'rel przeniesiona została pod pokład, do niewielkiej kajuty, w której siłą rzeczy musiała pomieścić się cała elfia kompania. Prycze były wąskie, w liczbie czterech. Udało się też przez długość całego pomieszczenia przewiesić hamak, który z uprzejmości zajął Yannear, jedyny który nie został dotknięty magiczną chorobą, toteż na większym komforcie mu nie zależało. Załoga statku nie zaglądała tu w ogóle, jak się okazało, za surowym zakazem Kristo, który choć będąc dość ekscentrycznym człowiekiem, uszanował prośbę swoich gości, by nie nastręczać się schorowanym.

Kurwa jego mać — przeklął Kristo, kopiąc butem w reling na górnym pokładzie ze sterem. — Ile jeszcze to będzie trwać? — zapytał sam siebie. — Hej, efly, może wyprosicie swojego Boga przywrócenie wiatru? W końcu to jego działka — zakpił zdenerwowany sytuacją kapitan.
Po lokalizacji zjednanych ciał niebieskich można było ustalić, że nadchodziło południe. Mała Bettsy nie ruszyła choćby o cal, odkąd ustały wiatry, a świat nawiedziła ciemność. Rozwinięte żagle wisiały bezwładnie, oczekując na choćby najmniejszy podmuch. Ail'ei wykonywała swój codzienny obchód, snując się po statku, rozmyślając, obserwując. Na Małej Bettsy nie było żadnych rozrywek, poza litrami alkoholu, wędkowaniem i dymiącej od niespełna trzech dni fajki z zielem marynarzy. Jedynie rozmowa z najbliższymi i długie spacery, przerywane równie długimi odpoczynkami, były odskocznią od znużenia oczekiwaniem na powrót do normalności. Na powrót utęsknionego światła, o ile w ogóle miało powrócić.
Szefie, daj spokój. Przeczekamy i popłyniemy dalej — odezwał się jeden z marynarzy, zarzucający właśnie wędkę.
Ledwo spławik dotknął tafli wody, a żyłka napięła się.
A niech mnie, jak szybko! — skomentował naprężając mięśnie i zapierając się na szeroko rozstawionych nogach. — Wielka suka, chyba... — nie dokończył zdania, bowiem nagłe, niezwykle gwałtowne szarpnięcie porwało go za kurczowo trzymaną wędkę.
Mężczyzna uderzył podbrzuszem o niską barierkę, przekręcił się wraz z impetem i wyleciał za burtę. Jego koledzy marynarze zerwali się z miejsc, podbiegli do miejsca wypadku. Pochylili się nad burtą, zakrzyczeli chórem.
Vasil, kurwa!

Niriviel, prowadzący własnie rozmowę z Yannearem i córką, w towarzystwie śpiącej Zin'rel, kątem oka dostrzegł cień przelatujący za niewielkim okienkiem. Pod pokładem dało się usłyszeć gwałtowny plusk wody i krzyki z góry. Chwilę później rozległ się drugi krzyk, zza kadłuba statku, głuchy i przerywany, kompletnie niezrozumiały. Ucichł po kilku sekundach, przywracając niepokojącą ciszę morza.

[Szklane Morze] Statek "Mała Bettsy"

11
Dni na nieruchomym okręcie ciągnęły się Czarodziejowi niemiłosiernie. Nic do zrobienia, nic do zdziałania... tylko jeden wiecznie przedłużający się problem na którego nie był w stanie znaleźć rozwiązania. Co gorsza trwał już tak długo, że mag poczynał wątpić czy kiedykolwiek świat wróci do naturalnego stanu rzeczy. Co jeśli owo zjawisko nie było tymczasowe? Jeśli była to permanentna zmiana stanu świata? Ciała astralne zsynchronizowane na wieki? Wieczny półmrok powoli zabijający niektóre gatunki fauny i flory. Wieczny koszmar... no może nie do końca bo złodzieje pewno już zacierali ręce. Ale dla elfa z jego uciążliwą gorączką owa potencjalna rzeczywistość poczynała ciążyć na jego umyśle niczym zmora.

Czuł się... naprawdę nieprzyjemnie. To pieczące uczucie ciągłego bólu, wieczna gorączka i nerwowe poty wzbudzały w nim najgorsze wspomnienia jego życia. Rzeczy i ludzi których chciał zapomnieć. Wydarzenia, która przywodziły nieprzyjemne grymasy na jego twarz. Kilkukrotnie złapał się na mamrotaniu na głos gróźb, nerwowym chwytaniu się w miejsca starych ran jak gdyby był w nie dopiero co dźgany. Czas i przestrzeń poczynały mętnieć. Ile z tego było winą zaćmienia a ile paniki wywołanej na skutek ponownego bycia zamkniętym w ciasnej przestrzeni niepokojąco przywodzącej na myśl celę? Trudno powiedzieć. Jednak drugiego dnia tej katorgi coś w umyśle elfa zdecydowanie zboczyło mocno z kursu gdy w przebłysku "geniuszu" ogłosił reszcie elfów, że ogoli się na łyso, owinie sobie łeb mokrą szmatą i niechybnie dzięki temu wymyśli jak naprawić słońce. I tak po zaciągnięciu do pomocy Yanneara i ku zgrozie kogokolwiek z odrobiną szacunku do włosów oraz rozbawieniu reszty załogi a już w szczególności jego córki zapuszczane przez kilka lat kudły pospadały na deski kajuty odkrywając całkowicie czerep Niriviela.
Spoiler:

Pozbawiony owego niechybnie wielkiego brzemienia elf obwiązał sobie głowę mokrą szmatą... po czym zapadł w głęboki sen ciesząc się odrobiną dodatkowego chłodu. Następnego zaś dnia na skutek dalej ciągnącej się gorączki całkowicie zapomniał czemu w ogóle podjął się owego drastycznego kroku. A i też nikt za bardzo w kajucie nie chciał mu o tym przypominać w obawie przed kolejnym z jego pomysłów.
*** Było już południe trzeciego poranka gdy uczony raczył się rozmową z Yannearem i córką, zgrabnie żonglując tematami tak by mała nie musiała słuchać o niczym nieprzyjemnym. Przerzucali się właśnie opowieściami o najciekawszych potrawach jakie pochłonęli przez swoje długie żywoty gdy oczy elfa dostrzegły na ułamek sekund cień za okienkiem... a potem plusk i okrzyki. Potem kolejny okrzyk... ale już zza kadłuba, który ucichł zaskakująco szybko. Mimo pewnej pozostałej ociężałości i gorączki umysł elfa dodał dwóch do dwóch i wywnioskował, że musiało stać się coś złego. I to nie typowe "no mamy człowieka za burtą". Każdy kto w obecnym stanie utopiłby się w kilka sekund był w tej kajucie... poza Ali ale czarodziej niezbyt potrafił sobie wyobrazić ex-gwardzistkę tonącą jak kamień. Wniosek był prosty... ktoś musiał nieszczęśnika zranić przed wrzuceniem do wody... albo po tym. Czyżby bunt? Marynarze mieli ich już dość i wyrzucili kapitana za burtę? Trochę za cicho jak na taki scenariusz... potwory? Ale czemu dopiero teraz? Mag podniósł się ze stęknięciem z pryczy i sięgnął po pas z mieczem. Przepasanie się zdecydowanie zajęło mu dłużej niż powinno ale w końcu dowlekł do drzwi przyciskając do czoła świeżo zmoczoną chustę dla odrobiny ulgii.

- Yannear druhu zrób mi przysługę... pilnuj je obie przez chwilę. Zwłaszcza Vearię. Idę szybko zobaczyć czym tym razem los nas uraczył.

Rzucił z krzywym uśmiechem po czym otworzył drzwi i kładąc wolną dłoń na rękojeści miecza ruszył na pokład.
Spoiler:

[Szklane Morze] Statek "Mała Bettsy"

12
Gwardzistka natychmiast po wyjściu spod pokładu skierowała się w stronę Zin'rel, chociaż miała podzielną uwagę i bacznie obserwowała marynarzy którzy mogliby wykorzystać okazję do niecnych celów. Ail czuła się osłabiona, ale miała dość siły aby zabrać ze sobą w zaświaty kilkoro z nich. Na szczęście nie musiała tego robić, a jedyne co miało teraz znaczenie to zapewnić oprzytomniałej siostrze wodę i schronienie. Domyśliła się sama, zaraz po wyjściu na zewnątrz. W jakiś sposób wystawienie na bezpośrednie rażenie zaćmienia osłabiało istoty obdarzone magią, więc taka Zin musiała cierpieć bardziej niż nawet ona sama. Dobrze się złożyło, że pomyślała o tym w tym samym momencie, co ocknęła się druidka. Osłabiona ale pełna determinacji, Ail wzięła ją na ręce i krok po kroku zaniosła do środka, aby osłonić ją przed wpływem tej anomalii.
Ail pozostała przy druidce przez pewien czas, podając jej wodę i widocznie ciesząc się, że przetrwała to zdarzenie, w pewnym momencie nawet zaśmiała się a z jej oczu poleciały pojedyncze łzy, gdyż była przygotowana na najgorsze....najgorsze które na szczęście nie nadeszło.
*** Zin po trzech dniach pod pokładem miała się lepiej, chociaż wciąż spała dość dużo i wymagała opieki, ale przynajmniej budziła się co jakiś czas i można było z nią porozmawiać. Jako iż wszyscy z kompani pozostawali pod pokładem i odpoczywali, Ail'ei jako jedyna przebywała na zewnątrz, chcąc mieć pewność, że marynarze nie planują niemiłych niespodzianek i mieć ogółem wszystko pod kontrolą. Było to trochę wyczerpujące, ale gwardzistka była zaprawiona w trudach i łatwo się nie poddawała, nie kiedy jej bliscy cierpią.

Kapitan widocznie nie zauważył elfki która starała się nie zakłócać ich spokoju, kiedy ten rzucił pytanie do "jej rasy". Oparta o barierkę z założonymi rękoma, odpowiedziała mu.

- Zawiedliśmy ich i ci odwrócili się od nas. Mimo próśb i chęci zmian, ci pozostawali głusi. Czasami sama zaczynam wątpić czy oni w ogóle istnieją i się nami przejmują. Jesteśmy zdani na siebie, naturę i magię - nie na kogoś kto może w ogóle nie istnieć. - rzuciła widocznie pozbawiona radości życia, chociaż ciężko powiedzieć czy to przez to co powiedziała, czy przez panującą od kilku dni "pogodę".

Zanim kapitan zdążył jej odpowiedzieć ich rozmowę przerwał jeden z marynarzy, który nie kończąc zdania został pochłonięty przez morze. Ail zerwała się i podbiegła na środek okrętu. Nie wiedziała na co natrafili, ale pewne było, że lepiej nie przebywać zbyt blisko barierek - i mimo, iż nie zależało jej na losie reszty obecnych na pokładzie, to wiedziała, że bez nich poprowadzenie okrętu byłoby trudne.

- Już mu nie pomożecie, zaufajcie mi i lepiej odejdźcie od barierki jeśli wam życie miłe. Cokolwiek go wciągnęło jest inteligentne i drapieżne, nie ryzykujcie.

[Szklane Morze] Statek "Mała Bettsy"

13
Słyszeliście! Wara od burty, już! — wrzasnął kapitan. — Jasny gwint! Co to było!?
Nie musiał dwa razy powtarzać. Marynarze cofnęli się o pięć kroków. Ail widziała przestrach w ich oczach. Było pewne, że w swoim życiu nie spotkali się jeszcze z niczym podobnym.
Na pokład wkroczył Niriviel, z głową obwiązaną mokrą chustą. Wystawienie na światło szkarłatnej łuny przyprawiło go o bóle, łagodniejsze już, choć wciąż doskwierające. Chłodny okład łagodził objawy. Pojedyncze krople wody spływające po ogolonych skroniach na swój sposób otrzeźwiały otępiały umysł. Tak, chłód to było coś, czego jego ciało potrzebowało.
Kilka kroków bliżej zbiorowiska, bardzo wyraźnie odsuniętego od burty, usłyszał krótkie chlupnięcie dochodzące ze spokojnej tafli morza. Coś chlusnęło wodą w jego twarz. Słoną wodą. Mimowolnie się rozejrzał.. Nie tylko on. Wszyscy nagle skupili wzrok w jednym punkcie.
Ciemny kształt wystrzelił w powietrze, poszybował kilka metrów w górę, bezwładnie obracając się w przestworzach, przeleciał nad burtą i rąbnął o pokład z nieprzyjemnym trzaskiem. Teraz i Ail zrosiło twarz. Na ustach poczuła drażniącą, wysuszającą słoność i... metaliczną słodycz. Dopiero po chwili wszyscy zebrani na pokładzie Małej Bettsy zrozumieli co takiego wypluło morze.
Obszarpane zwłoki przypominały na wpół przeżuty kawał mięsa, z wyprutymi na zewnątrz trzewiami. Jedynie nogi od kolan w dół uchowały się we względnej całości. Okropny odór unosił się ze zmasakrowanego trupa. Przypominał nieświeży oddech zapijaczonego żula o przegnitych zębach. Ktoś zwymiotował pod siebie. Kristo stał osłupiony, z rozdziawioną gębą.
To wszystko... to... wina tych przeklętych elfów! — krzyknął jeden z marynarzy, potężny mężczyzna o gołej klatce piersiowej. Odwrócił się bezpośrednio do Ail i Niriviela, wyciągnął ku nim osądzająco wskazujący palec. — Ciągną za sobą śmierć! Gdzie nie pojawia się elf, tam pojawia się śmieć! Do stu kurew pierdolonego waszego Sulona! To wasza wina! — wrzeszczał łamiącym się głosem łączącym gniew i rozpacz. — Wszyscy dziś umrzemy, oooj, wszyscy... Przez nich! Trzeba to zakończyć! Tu i teraz! — krzyk zamienił się w szaleńczy lament.
Mężczyzna wykrzywił twarz w grymasie żałości. Prawicą dobył miecza, wskazał sztychem na dwójkę elfów. Kristo milczał, nie mogąc wyzbyć się szoku i zdumienia, a może zupełnej bezradności wobec nieznanych mu sił.
Atmosfera zgęstniała. Marynarz zrobił krok w przód, nie opuszczając broni, a jego oczy świeciły obłędem.

[Szklane Morze] Statek "Mała Bettsy"

14
- Zamknij się głupcze. Jeśli zachowamy ciszę i szczęście nam dopisze, stwór ten straci nami zainteresowanie i odpłynie. Zacznijmy walczyć a na pewno zaatakuje statek. - elfka odruchowo położyła dłoń na rękojeści miecza, lecz nie wydobyła go. Marynarz stał wystarczająco daleko, aby ta miała czas na dobycie miecz i sparowanie ataku. Nie chciała walczyć, ale jeśli ten ją sprowokuje i zagrozi jej lub członkom jej wyprawy, zdecydowanie będzie walczyć aby zabić - z tym nie miała problemów.

- Kapitanie, przemów do rozsądku swojemu człowiekowi jeśli nie chcesz więcej strat. Elfy dawno straciły wiarę w Sulona, większość z nas nienawidzi go tam samo jak wy. Ukarał nas stanowczo zbyt mocno, a po wszystkim odwrócił się od nas całkowicie. Żaden rodzic nie zrobiłby czegoś takiego swoim dzieciom, więc czym są ci "bogowie"? Tak samo samolubni i butni jak śmiertelnicy, niczym się nie wyróżniają. Razem teraz w tym siedzimy, jeśli mamy mieć jakiekolwiek szanse musimy trzymać się razem.

Elfia gwardzistka starała się być przekonująca i charyzmatyczna, taką na jaką szkoliła ją królowa. Ostatni rok dał jej sporo czasu do myślenia, a jej podejście do kilku spraw zmieniło się. Odnalazła w sobie dawną cząstkę tego kim była przed upadkiem królestwa elfów, chociaż sądziła, że to już dawno przepadło. Starała się być przewodniczką dla tej garstki elfów, która uważała ją za kogoś więcej niż tylko członkinię obozu. Szczególnie teraz, kiedy Zin'rel nie miała się najlepiej, musiała sprostać jej wizji tego, kim ona sama może się stać dla elfów - może to ze względu na przywiązanie do niej, a może ze względu na fakt, że bała się o to czy wyjdzie z tego cało - aby uszczęśliwić ją w jej ostatnich chwilach...nie, nie mogła umrzeć, to ona dawała jej siłę i motywację aby przeć naprzód, aby dokonywać zmian i walczyć o przyszłość ich rasy.

Oby tylko stwór nie postanowił zmiażdżyć okrętu, inaczej nie będzie żadnej przyszłości...

[Szklane Morze] Statek "Mała Bettsy"

15
"To wszystko wina tych przeklętych elfów!" - te słowa ugryzły elfa w zdecydowanie wrażliwy obszar jego umysłu. Obwinianie go o coś czego prawie na pewno nie zrobił wzbudziło w nim wszystkie nieprzyjemne wspomnienia. Oczy mężczyzny zmrużyły się, rozluźniona dłoń pozwoliła opaść mokrej chuście na pokład. Mięśnie twarzy podążyły za oczyma. Nie było gwałtownych ruchów, krzyków, zaciskania zębów i plucia śliną... ale było widać jak na dłoni, że Niriviel był oburzony. Trzy palce dłoni poczęły zginać mu się w wyćwiczonym geście... w ostatnie jednak chwili otrzeźwiał na tyle by by zacisnąć dłoń w pięść nim jego otumaniony umysł postanowił przesłać przez jego kończynę magiczną energię. Miast tego pozwolił oprzeć się ręce na rękojeści miecza. Wdech... wydech... elf już miał zamiar pozwolić sobie wejść w częściowy trans dla relaksu i pozwolić Pani Generał na uspokojenie tłumu. Tyle, że ta zaczęła opowiadać o tym jak to bogowie ich nienawidzą.

Spięta twarz maga pobladła nieco. Przemowa była podręcznikową definicją obusiecznego ostrza. Jeśli przebije się do czerepów zebranych to wszystko pójdzie dobrze... ale wystarczył jeden zakuty łeb i to oni mogli oberwać interpretacją słów gwardzistki. Dyskretnie powiódł oczyma po pokładzie wypatrując czy ktoś na słowa elfki nie doznał zauważalnego "objawienia". Sam zaś pozwolił sobie na dyskretne pół kroku w bok od Ail. Potem następne... i następne. I to nie z goła by próbować własną skórę. Raczej by nie dało się ich od razu przyszpilić na raz. Zatrzymał się dopiero gdy było między nimi dość miejsca aby gdy jeden z załogantów rzuci się na któregoś z nich drugi elf mógł jednym susem wylądować za plecami atakującego i rozbroić go bez zbędnego przelewu krwi. Nie był pewien z którą morską bestią mieli do czynienia. Ale jeśli coś jego wiedza o naturze mu mówiła to było to jedno - nie powinno się rozlewać krwi na pokładzie gdy w pobliżu jest drapieżnik. Starczyło jedno truchło. Dwa, trzy... i bogowie jedni wiedzieli ilu przyjaciół tajemniczego stworzenia się zleci.

Jednocześnie elf pozwolił sobie zerknąć w stronę brzegu próbując wykalkulować ile ich dzieli od stałego lądu. Wolał by ta wiedza nie musiała mu się przydać... ale mógł nie mieć wyboru.
Spoiler:
ODPOWIEDZ

Wróć do „Wschodnia prowincja”