POST POSTACI
Anais Florenz
Skulona oddychała ciężko, jakby dokonała tytanicznego wysiłku. Gdy padły jej słowa o swoich mrocznych marzeniach, ku którym do tej pory się tylko uśmiechała potajemnie, wiedziała że zrobiła ten krok, który zmienić miał wszystko to co do tej pory znała. Zimny głos wtem wydał werdykt. Słuchała w milczeniu, błądząc nieznacznie wzrokiem po zgromadzonych. Miała przystąpić do próby. Umysł przyśpieszył, nagle ocucony próbując zrozumieć w czym ma się sprawdzić. Trema pojawiła się znikąd. Za bardzo, za bardzo jej zależało, acz to był zaledwie wierzchołek góry lodowej trudów jakie ją miały tutaj czekać. Nawet nie spostrzegła kiedy co innego wkradło się na pierwszy plan. Z każdym krokiem czuła jak zrasza ją zimny pot, dłonie stały się nieprzyjemnie lepkie. Może to był naturalny strach przed monstrum, które mogła teraz dostrzec w detalu z bliska?Anais Florenz
Jeśli powietrze było wcześniej ciężkie, teraz wręcz zdawało się ją przygniatać i osuszać usta jak i język. Oczy kłuł na wylot makabryczny widok rzeźby, żłobiąc wewnątrz czaszki pustkę, nawet jak nie spoglądała w kierunku. Paraliżujący strach otulał stopniowo nogi i wił się leniwie w górę ku krtani Anais, niby wąż, który lada moment miał wgryźć się w szyję. Przełknęła ślinę, czy raczej jej brak, będąc już na skraju przerażenia, a obłędu. Czy też już stojąc naprzeciwko Geriona, którego determinacja w oczach nagle przypomniała jej po co tutaj jest. Prawie by zapomniała po co to wszystko i jak się nazywa, strach stał się aż tak odurzający i wżynający w jaźń. Chyba zaczęła rozumieć, dlaczego potrzeba dwóch osób...
Na słowa kultysty zacisnęła mocno zęby. Sensacja strachu i podniecenia składała szaloną obietnicę. Chwila była głodna aktu, a więc miała zamiar złożyć ofiarę, ułożyć swoją udrękę ku bogu, który miał ją przyjąć. Czyż nie była to romantyczna myśl? Sięgnęła po sztylet, ten zdobiony otrzymany od Hugona. Na myśl o swoim jedynym obrońcy i utraconym przyjacielu ze starych czasów, ogarnął ją dziwny spokój, ręka z bronią przestała drżeć. Natchnienie przyszło same wraz z kolejnym pierwszym od dłuższego czasu pełnym oddechem.
Wymieniła spojrzenie z Gerionem, jakby chciała mu dać do zrozumienia, że zrobi pierwszy krok w tym tańcu w kółeczku ze śmiercią i obłędem . W milczeniu ostrze zbliżyła do palców swojej lewej dłoni, począwszy od najmniejszego, zahaczyła o spód paznokcia krawędzią. I zaczęło się. Okaleczanie mogło przypominać wyjątkowo niewprawne obieranie zwiotczałej i zeschniętej marchwi. Tymczasem oprawczyni ze środka wydzierała z siebie stłumione krzyki do ledwie jęków, w akompaniamencie zgrzytu zębów, kiedy to ostrze powoli przedzierało się przez tkankę. Krew z każdym ruchem kapała coraz chętniej do ponurej misy. Wkrótce nierówno wycięte fragmenty skóry i paznokci również znalazły tam swoje miejsce. Miała w tym już jakąś wprawę, acz tym razem zdecydowanie przekraczała znane sobie uprzednio limity. Żar bólu spowijał już lewą dłoń tak ciasno, że wykręcało ją całą. W głowie szalał chaos - śmiech i rozpacz. Z trudem stała na nogach, a zapowiadało się że to dopiero początek. Apetyt rósł na więcej w jakiejś chorej sprzeczności z cielesnym cierpieniem, które wrzeszczało o skończenie z tym wszystkim. Kwestia skali podjętych działań wydawała się być nagle ograniczona, jeśli wszystkiemu miała podołać sama. Kończąc pokraczne oprawianie swojej dłoni, spojrzała w kierunku elfa, jej towarzysza w akcie wiary. Z propozycją w oczach uśmiechniętych w szaleństwie — Jeśli nie masz nic przeciwko... możemy sobie w tym pomóc — Rzekła ponuro z intencją równie kreatywną co makabryczną.