Pałac Viti'ghrów

1
Jacob był nudny, niezbyt wygadany z charakteru oraz nieszczególnie urodziwy, ale znał etykietę dostatecznie. Wszystkiego został nauczony w stolicy. W końcu ojciec nie mógł dopuścić, aby jego córka wyruszyła z nieodpowiednimi ludźmi, których miałaby się wstydzić. Dla upewnienia Rafael poinstruował go raz jeszcze o swojej roli w tym przedstawieniu. Wszakże był ochroniarzem, to i był przeszkolony w fechtunku i walce oraz prewencji. Mimo, że był to syn drwala to jednak bystry jak na swoje pochodzenie, co stało się powodem, że zajmował właśnie to miejsce, a nie inne. Znał swoje miejsce i swoje zadanie.
W tym przypadku stanowił drugi cień Agnes, który kroczył tuż obok niej. Ubrany w spodnie do kostek zakończone zwężeniem z delikatnego złoto-szarego przewiewnego materiału. W szpiczastych skórzanych butach o wygiętych końcówkach nieco ku górze. Przepasany futrem z tygrysa, w prostego kroju acz wyszywanej złotymi ozdobami białej zapinanej pod szyję koszuli bez rękawów. Na nadgarstkach miał złote bransolety, a na plecach lekką, czarną, ze złotymi motywami wiatru i lecących ptaków pelerynę. Na głowie miał prostą czapkę z piórami. Przy boku wisiał przypięty do przepaski pokrowiec wraz z szablą. Kroczył obok dumnie i wychwytywał wzrokiem okolicy, czuwając pilnie niby pies.

Słońce zaczęło już zachodzić kiedy szli z dzielnicy portowej przez główny rynek, aż do włości elfiego arystokraty. Po widoku zatłoczonych ulic i ciekawskich postaci imających się ich zaczepiać nawet pomimo ponurych łypnięć Jacoba. Jego postawa jednak szybko wyjaśniała tubylcom, że nie kupią szczura na patyku w najlepszym sosie chilli, jaki miał ten świat. Hałas i zapachy tak przenikające się nawzajem, że można było to nazwać dokuczliwym smrodem. Wnet dla kontrastu wstępnie przywitały ich ogrody, bujne, pełne zachwycających egzotycznych okazów drzew, kwiatów, a nawet i zwierząt oraz oczywiście służby, która zabiegała o ten cały dobytek. Piękne, pachnące i bardzo obszerne, jak na kraj w którym głównym problemem jest przeludnienie i brak miejsca dla ludu. Wieść, że się zbliżają musiała szybko trafić do gospodarza, gdyż ten posłał po nich eskortę. Czysto dla symbolu siły, w końcu przeszli już rynek sami. Czwórka elfich wojowników przywitała się pokłonem i gestem oraz krótką mową zaprosiła, aby za nimi podążać.
Każdy zdawał się być chudy jak patyk przy Jacobie. Żylaści i wytatuowani poruszali się jak cienie, krokiem jakiegoś dziwnego tańca, niby od niechcenia po prostu sunęli się do przodu. Odziani w zdobione piórami z ciemnej stali naramienniki, nagolenniki, przepaski z futra tygrysa. Na nagich torsach wiły się mistyczne czarne tatuaże i liczne kolczyki tworzące razem wzory za pewnie coś znaczące, ale dla Agnes w pierwszym momencie wyglądało to na jakąś bezładną plątaninę. Czerwone jedwabne peleryny dopełniały ich uroczystego ubioru. Uzbrojeni byli w zdobione bogato łuki kompozytowe, futerały na strzały i krótkie szable.
Zaprowadzili ich pod niepełne zabudowania bez dachu nad głową, po czym niczym nieuchwytna bryza ulotnili się, Agnes nawet nie wiedziała kiedy, ale byli już namiejscu. Wszystko właściwie było tutaj swoistym ogrodem. Na nieco większej przestrzeni wolnej od roślinności był długi drewniany stół o kształcie nieregularnym w kunszcie snycerki przypominającej bardziej arcydzieło sztuki, aniżeli stół na którym mieli jeść. A na to wyglądało. Był zastawiony, nie było jednak przy nim krzeseł. Stół był wysoki, aby łatwo inni mieli sięgnąć po co chcieli na stojąco. Naczyń nie brakło, aby w dowolnym momencie wziąć czyste. Zaś samo jedzenie wyglądało bardzo wymyślnie i ciekawie, acz kompletnie obco. Nie miała pojęcia co to za dania w większości przypadków. Była pewna że to głównie owoce morze, jak i owoce z roślin lądowych. Miejsce do siedzenia z mniejszymi stolikami były rozsiane po ogrodzie, przy lampach, przy powyginanych palmach lub magicznie urządzonych piecykach, których ogień oświetlał miejsce naturalnym pomarańczowym światłem, ale nie dawał ciepła. Płomienie wręcz zdawały się być przyjemnie chłodne, a i kolejną rzeczą było to, że jakoś przy nich owady nie lubiły się zbierać i Agnes mogła w końcu poczuć wytchnienie od upierdliwych malutkich stworzeń. Jakieś sto metrów od nich była rzeczywista siedziba elfiego magnata. O architekturze szpiczastych rozłożystych dachów i licznych smukłych drewnianych kolumn.
Inni goście też byli. Póki co poruszali się bez większego ładu rozmawiając ze sobą, jakby przyjęcie jeszcze się zbierało. Elfy i elfki, całkiem spore grono. Agnes przestała liczyć przy pięćdziesiątce. Wszyscy w bogatych acz skąpych w ilość materiału ubraniach. Niektóre kreacje wręcz raziły wytatuowaną golizną, a biżuteria przekraczała progi znanej Agnes kreatywności. Każdy ze zgromadzonych zdawał się reprezentować jakąś wysoką rolę w społeczeństwie, ale ich obycie nie mówiło jej nic szczególnego na pierwszy rzut oka. Spojrzenia ku ich dwójce puszczali jednak ciekawskie, acz w pierwszej chwili nikt nie podszedł do jedynej dwójki ludzi na całym bankiecie.

Pałac Viti'ghrów

2
Podróż przez miasto przebiegła... spokojnie. Oczywiście pojawiali się tu i ówdzie natrętni sprzedawcy, którzy deklarowali posiadanie najlepszych towarów na świecie, lecz dla Agnes byli jedynie motłochem widzącym w niej pieniądze, którym zdecydowanie nie warto było się przejmować. Na całe szczęście wiercący w nos zapach potu, przypraw i innych specyficznych dla tej części mieszanek zniknął szybko, gdy kobieta wraz z ochroniarzem znaleźli się w tej lepszej części miasta. Jakie też było jej zaskoczenie, gdy spotkali komitet powitalny w postaci wyglądających naprawdę egzotycznie elfów z obnażonymi torsami. Uniosła na ich widok brew, ale przyjęła eskortę ze spokojem.

Zaprowadzeni do posiadłości magnata, tam rozdzielili się z wojownikami i Agnes mogła zobaczyć, z czym ma do czynienia. Aż westchnęła, widząc, że wraz z Jacobem jest jedynym człowiekiem na bankiecie, przez co większość spojrzeń gości skupiała się właśnie na nich. Oczywiście nic sobie nie robiła z ich uwagi, wręcz się nią delektując, gdy powoli przechadzała się pomiędzy stolikami i tymi niesamowitymi płomieniami przynoszącymi ulgę dla ciała. Jeśli magia miałaby tak wyglądać - nie miałaby przeciw niej żadnych zastrzeżeń. Nawet przez chwilę przystanęła przy jednym takim, podbierając jakiś trunek, aby zwilżyć gardło, po czym zaczęła szukać wzrokiem samego Sehleana, który chyba jeszcze się nie zjawił. Ogólnie całe przyjęcie wyglądało, jakby dopiero się zbierało, więc gospodarz pewno czeka aż wszyscy się zgromadzą. Dlatego postanowiła czekać na oficjalnie rozpoczęcie, ewentualnie na to, aż któryś elfi arystokrata postanowi do niej podejść i zagadnąć - a tymczasem zajęła się skubaniem jakichś winogron i popijaniem tego swoim trunkiem.

Z tyłu głowy ciągle jednak zastanawiała się, dlaczego Victor tak ją wystawił. Obiecał, że zjawi się na obiedzie, poza tym zamierzała przecież zabrać jego, a nie ochroniarza. Tymczasem nie było słychać od niego ani słowa... a chociaż uparcie Agnes wypierała z siebie uczucie niepokoju, to ono powracało i zaprzątało jej głowę. Martwiła się, że coś mu się stało, a tego przecież nie chciałaby.

Pałac Viti'ghrów

3
Może Sehleana jeszcze nigdzie nie było, a może przechadzał się już gdzieś wśród gości, tylko jego obecność nie rzucała się aż tak w oczy? Agnes nie wiedziała, jak gospodarz i nadawca zaproszenia wyglądał, więc mogła co najwyżej wyłowić go z tłumu, przyglądając się i przysłuchując rozmowom. A goście, po pierwszym zainteresowaniu obecnością dwójki ludzi na bankiecie, wrócili w końcu do swoich własnych dyskusji. Choć prawdopodobnie niektóre z nich zmieniły temat na bardziej aktualny, spacerujący nieopodal w niebieskiej, odkrywającej plecy sukience.
Jacob niestety nie zapewniał kobiecie satysfakcjonującego towarzystwa, z którym mogłaby przyjemnie zamienić kilka słów. Nawet gdy ona częstowała się wyłożonymi na stołach owocami, mężczyzna po prostu stał nieopodal, rozglądając się i lustrując wzrokiem wszystkich podchodzących zbyt blisko. Nie wyglądał na zainteresowanego jedzeniem ani napojami, choć pewnie z czasem to się zmieni. Póki co jednak byli w nowym miejscu, wśród obcych, a on miał zapewnić Agnes bezpieczeństwo, nie rozrywkę.
Bankiet rozpoczął się sam, bez oficjalnego powitania, przedstawienia gości ani efektownego wejścia gospodarza. Może elfy miały inne zwyczaje. W pewnym momencie po prostu zaczęła grać muzyka. Ciepłe dźwięki przeplatających się kilku melodii granych na fletach i towarzyszące im bębny zachęciły sporą większość gości do przejścia w miejsce, z którego ta muzyka dobiegała. Nie było sceny, muzycy siedzieli pod jednym z kwitnących łuków, a przed nimi do występu przygotowywały się odziane w zwiewne i niezbyt skromne stroje tancerki. Co ciekawe, nie wszystkie były elfkami. W przeciwieństwie do obecności Agnes, je traktowano jednak tylko jako element wystroju.
Ktoś przeszedł obok czerwonowłosej z tacą zapełnioną kieliszkami. Na zewnętrznych ściankach naczyń osadzała się para wodna, sugerując, że ich zawartość jest przyjemnie chłodna. Tu nawet Jacob się skusił i przyjął jeden, by potem znieruchomieć, zapatrzony w jedną z tancerek, smukłą i ciemnoskórą, z czarnymi włosami zaplecionymi w gruby warkocz.
- Za chwilę zatańczą układ zachodzącego słońca - uwagę Agnes przyciągnął kobiecy głos, odzywający się po jej lewej stronie. - Sehlean chyba każdy bankiet od dwóch miesięcy planuje tak samo. Wszyscy znamy ten taniec na pamięć i, gdybyśmy chcieli, po tylu razach sami bylibyśmy go w stanie wykonać. Ale trzeba przyznać, że przyjemnie się na to patrzy. Zwłaszcza na moment z szarfami. Jest hipnotyzujący.
Wyglądało na to, że te słowa były skierowane do niej, bo gdy odwróciła głowę w kierunku mówiącej, zobaczyła odwzajemniającą spojrzenie elfkę o miodowych oczach i ustach rozciągniętych w uprzejmym uśmiechu. Krótkie, ciemne włosy miała zaczesane do tyłu, a biała sukienka podkreślała oliwkowy odcień jej skóry. Złota biżuteria zdobiła zarówno jej dekolt, jak i biodro, odsłonięte przez długie rozcięcie w materiale.
- Pani Agnes Reimann, prawda? - spytała, przechylając lekko głowę. Zerknęła na Jacoba, który już przestał wpatrywać się w tancerkę i teraz przyglądał się jej z góry uważnie. - Sehlean nie wiedział, czy zechce się pani pojawić dzisiaj. Tym bardziej cieszę się, że panią widzę. Myślę, że on ucieszy się jeszcze bardziej. Vasati Jomoira - przedstawiła się, kłaniając lekko i elfim zwyczajem przykładając dłoń do swojej klatki piersiowej. - Współpracuję z panem Viti'ghrimem.
Obrazek

Pałac Viti'ghrów

4
Jacob zajmował się tym, czym winien się zajmować - ochroną i obserwacją otoczenia. Tymczasem Agnes przechadzała się po ogrodzie, zatrzymując się na chwilę, gdy zaczęła grać muzyka, a tancerki przygotowywały się do swojego spektaklu. Agnes w duszy wzdychała co i rusz – otoczona była wszakże leniwą częścią społeczeństwa, która co prawda miała smykałkę do interesów, lecz nie były interesy warte jej uwagi. Poza tym, WSZYSCY byli elfami - odłamem może i mniej gorszącym, bardziej upodobnionym do najlepszej rasy na świecie, lecz nadal posiadającym spiczaste uszy i egzotyczne zwyczaje.

Z jej rozmyślań przetykanych nieustannymi myślami o swym kochanku wyrwała ją jakaś elfka. Panna Reimann zwróciła ku niej swe spojrzenie, przekrzywiając delikatnie głowę i lustrując ją od stóp do głów. Wedle jej oceny wyglądała tak samo jak reszta gości i nic jej nie wyróżniało. Ot, elfia arystokratka zagadująca ją na tym obcym bankiecie. Na razie nie potrafiła ocenić jej osoby, ale mała pogawędka powinna zaraz wyciągnąć z niej to i owo.

Odwzajemniła uprzejmy uśmiech. — Sprawdzone rzeczy posiadają wotum ufności, ale osobiście jestem zwolenniczką zmian, nawet w repertuarze tanecznym. Ludzka psychika jest tak zaprogramowana, że po jakimś czasie nudzi się pewnymi kwestiami. Natomiast osobiście uważam, że kerońskie bankiety są znacznie nudniejsze... i sztywniejsze. — zaśmiała się delikatnie, oddając przechodzącemu obok kelnerowi pusty kieliszek. — I tak, Agnes Reimann. O ile gospodarz nie zaprosił drugiej tak znamienitej kobiety jak ja, to raczej trudno byłoby pomylić mnie z kimś innym.

Na jej przyłożenie dłoni do piersi odpowiedziała kiwnięciem głową, patrząc się prosto w jej miodowe oczy, na twarzy mając umiarkowane zainteresowanie rozmówczynią. — Zaproszenie przyszło niespodziewanie i patrząc pod pewnym kątem było nieuprzejme poprzez pozostawienie tak krótkiego czasu na zastanowienie, zważywszy na mój napięty grafik szczególnie przed odpłynięciem, ale chwilę znalazłam, by zapoznać się z mym przyszłym współpracownikiem. A mówiąc już o nim... czyżby w jego zwyczaju było wyprawianie przyjęć bez obecności gospodarza, czy po prostu jeszcze nie wychwyciłam go wśród tłumu?

Pałac Viti'ghrów

5
- Nie mogę się z tym nie zgodzić. Również jestem zwolenniczką zmian. Przyznam, że wolałabym zobaczyć tu coś nowego. Nowy taniec, nowych tancerzy, nowe instrumenty - wzruszyła lekko ramionami. - Dla niektórych to jednak nowość, więc może nie będę psuła nastawienia swoją obojętnością. Z pewnością docenicie.
Uniosła wzrok na Jacoba w oczekiwaniu, więc i on zorientował się, że powinien się przedstawić. Po wymianie uprzejmości z elfką nie poświęcał jej już zbyt wiele swojej uwagi. Nie to, że przestał być czujny, czy poszedł w swoją stronę. Po prostu z powrotem skupił się na tancerce, która ustawiała się już w odpowiednim miejscu ośmioosobowej formacji. Jej ciemna skóra lśniła, odbijając światło magicznych płomieni. Można było zrozumieć, co przyciągało jego spojrzenie.
Póki co nic nie wskazywało na to, by Victor miał pojawić się na bankiecie. Nigdzie nie zauważyła ani jego, ani żadnego ze swoich ludzi, kto przyniósłby wiadomość wyjaśniającą jego nieobecność. Nadal pozostawali jedyną dwójką ludzi wśród gości.
- Proszę nie myśleć o nim źle. Dopiero dowiedział się o pani udziale w ekspedycji.
Elfka uśmiechnęła się i pokręciła przecząco głową, by rozejrzeć się wokół w poszukiwaniu gospodarza. W końcu też wychwyciła go w tłumie.
- Tam jest - uprzejmym gestem głowy wskazała w kierunku stojącej nieopodal grupki elfów. Trójka z nich to były kobiety, a któryś z pozostałych dwóch mężczyzn musiał być Viti'ghrinem. Jeden miał ciemne, proste włosy związane w niski kucyk i chłodne spojrzenie. Drugi, na pierwszy rzut oka nieco starszy od niego, był blondynem w eleganckiej, granatowej szacie. Obaj pogrążeni byli w dyskusji, żaden z nich nie zauważył jeszcze obecności Agnes na bankiecie. A przynajmniej żaden z nich nie dał jeszcze tego po sobie poznać.
- Z pewnością nie omieszka się przywitać. Mówił o pani od rana. Jest bardzo podekscytowany współpracą.
Muzyka nagle ucichła, a potem zabrzmiał zupełnie nowy motyw, zaczynający się od pulsującego rytmu bębnów. Rozmowy powoli milkły, kiedy wszyscy zebrani akurat w tej okolicy skupiali się na wydarzeniu artystycznym. Tancerki zaczęły poruszać się w niesamowicie płynnym, dopracowanym do perfekcji układzie, od którego trudno było oderwać spojrzenie, praktycznie już od samego początku.
- Jeśli nie przepadacie za tańcem, w innych miejscach ogrodu są też inne rozrywki - zaproponowała Vasati cicho, by nie przeszkadzać za bardzo. - Piękna fontanna, labirynt i rozarium.
Obrazek

Pałac Viti'ghrów

6
Agnes nie mogła nie zauważyć spojrzenia, jakie elfka rzuciła jej ochroniarzowi. Dla niej był on cieniem, który powinien podążać tam, gdzie ona i nie odzywać się nieproszony. Inna sprawa, że w tym momencie zajął się tak przyziemną sprawą, jak ciało tancerki, które de facto miało przyciągać spojrzenia i skupiać je przez jakiś czas. Zirytowało to odrobinę kobietę.

Także zgodnie za wzrokiem elfki skierowała własne spojrzenie w stronę grupki, w której krył się gospodarz przyjęcia. Na dobrą sprawę każdy z nich mógł być nadawcą jej listu, lecz nie była na tyle zorientowana w jego osobie, by móc określić, który z nich był tym właściwym. Przez krótką chwilę analizowała za i przeciw każdego z nich, aby po chwili odezwać się do Vasati. — Proszę wybaczyć moją impertynencję, ale który z nich jest włodarzem? Sama pani wspomniała, on dowiedział się o moim udziale dzisiaj rano, tak samo ja o jego osobie.

Tak czy siak nie zamierzała do niego podchodzić i na siłę szukać atencji. To on ją zaprosił, więc to on powinien się z nią przywitać i zabawiać. Dlatego też skupiła się z powrotem na przyjęciu, które zamieniło się w spektakl tancerek wirujących umiejętnie w rytm muzyki. Jej uwagę na chwilę odwróciła z powrotem Vasati, wspominając o innych atrakcjach domu. Przez sekundę, mając na względzie swego ochroniarza, Agnes zastanawiała się nad przejściem w bardziej odosobnione miejsce, lecz serce całego bankietu było tutaj - razem z Sehleanem i możliwymi wieściami dotyczącymi Viktora.

Skorzystam może później. Na razie pozwolę sobie nacieszyć oko spektaklem... w końcu dla jednych rutyna, dla innych nowość, jak sama pani wspominała. — Z zainteresowaniem oglądała wydarzenie, starając się jednak mieć na względzie otoczenie i nie skupiać się tylko na jednym punkcie, jakkolwiek hipnotyzujący on nie był.

Pałac Viti'ghrów

7
- Wczoraj. No tak, przepraszam - Vasati zaśmiała się cicho. - Ten wyższy. Jasnowłosy.
Jakby na zawołanie, choć nie miał prawa ich usłyszeć, Sehlean odwrócił się od rozmówców i przesunął spojrzeniem po zgromadzonych. Intensywnie niebieskie spojrzenie padło na Agnes, co wywołało uprzejmy uśmiech na twarzy elfa. Skinął głową w geście powitania, obserwując kobietę przez kilka chwil, by jednak zaraz wrócić do przerwanej dyskusji. Przynajmniej młoda inżynier miała pewność, że gospodarz ma już świadomość o jej obecności i nie powinna długo czekać na zaszczycenie jej rozmową.
Elfka nie mówiła już nic więcej. Choć pogawędka z ludzką kobietą wyraźnie sprawiała jej przyjemność, to nie zamierzała przeszkadzać jej w odbiorze sztuki. A spektakl rozwijał się powoli, stopniowo dążąc ku kulminacji. Ruchy tancerek idealnie pokrywały się z rytmem bębnów, wraz z dość orientalną dla Agnes melodią, wygrywaną przez flety. Gdy z ziemi podniosły się półprzezroczyste szarfy, płomienie wokół tańczących zdawały się zalśnić mocniej, jeszcze bardziej skupiając wzrok widowni na efektownej feerii migotliwych barw.
Wokół nie działo się nic niepokojącego. Ot, zwyczajny bankiet. Z dala od tego skupiska gości widziała inne przesuwające się leniwie sylwetki, niektóre przy stołach, inne pod zielonymi baldachimami z palmowych liści. Według tego, co wspominała elfka, to nie było pierwsze i raczej nie będzie ostatnie takie wydarzenie. Niektórzy z pewnością przychodzili tutaj odpocząć od gorąca i zgiełku miasta. Inni być może załatwiali tu różne interesy, tak jak zresztą miała na celu sama Agnes. Wyglądało na to, że faktycznie mogła wykorzystać te kilka chwil na wyrzucenie z głowy wszystkiego, co zaprzątało ją na co dzień i jeśli tylko na moment przestanie martwić się brakiem kontaktu od Victora, bankiet Viti'ghrina dawał szansę na ostatnią chwilę odpoczynku przed rzuceniem się w niekończący się wir przygotowań do ekspedycji.
Choć, z pewnością, bawiłaby się dużo lepiej, gdyby nie otaczały jej same elfy.
Taniec zakończył się, gdy każda z ośmiu szarf wystrzeliła w niebo i chwilę później opadła, zakrywając tancerkę. Rozległy się krótkie oklaski. Kobiety podniosły się z ziemi i ukłoniły, by zejść gdzieś na bok i pogrążyć się w swoich własnych sprawach. Muzycy grali dalej, tym razem coś kompletnie nieabsorbującego, jako przyjemne tło do rozmów. Jacob też skupił się już z powrotem na swoich obowiązkach, chyba nie zauważając skierowanej ku niemu frustracji swojej towarzyszki.
Stojąca dotąd obok Vasati zniknęła gdzieś, nieszczególnie zainteresowana oglądaniem tego samego spektaklu po raz kolejny. Tak samo gospodarz, opuścił swoje dotychczasowe towarzystwo i pole widzenia Agnes. Nie musiała jednak rozglądać się za nim długo.
- Pani Agnes Reimann - usłyszała niski głos, dochodzący zza jej pleców. - Niezmiernie mi miło, że przyjęła pani zaproszenie, mimo, że zostało przesłane tak późno. Muszę przyznać, że plotki o pani urodzie nie były przesadzone. Jak słońce zachodzące nad błękitną taflą morza - gospodarz uśmiechnął się do niej, kłaniając się, gdy się do niego odwróciła. - Do pani umiejętności i wiedzy niestety nie znajdę poetyckiego porównania, choć o tych też słyszałem wiele. Sehlean Viti'ghrin, to zaszczyt panią poznać.
Mimo komplementów i ust rozciągniętych w lekkim uśmiechu, oczy elfa pozostawały poważne.
- Zechciałaby pani się ze mną przejść? - zaproponował. - Chętnie oprowadzę panią po ogrodzie.
Obrazek

Pałac Viti'ghrów

8
Kobieta również przywitała się z włodarzem skinięciem głowy, odwzajemniając jego spojrzenie, dopóki ten nie powrócił do swojej konwersacji. Ukontentowana zaznaczeniem swojej obecności i ona zajęła się z powrotem swoimi sprawami, czyli rozmową z elfką... a przynajmniej do czasu, bowiem rozpoczął się zapowiadany spektakl.

Jak arystokratka obiecywała, tak przedstawienie faktycznie hipnotyzowało i ciężko było oderwać wzrok od gibkich ciał tancerek poruszających się w rytm fletów, bębnów i innych egzotycznych instrumentów. Oprócz samej sztuki tańca pielęgnowane był tam właśnie ciała, które ewidentnie wyglądały, by przyciągać spojrzenia, szczególnie płci przeciwnej. Oczywiście w ruch poszły też szarfy, którymi kobiety operowały z wyjątkową gracją, a które pod sam koniec wyleciały w powietrze, by opaść z wdziękiem na tancerki. Rozległy się oklaski, do której przyłączyła się Agnes, delikatnie uderzając palcami dłoni o nadgarstek drugiej. Vasati gdzieś zniknęła, Jacob w końcu oderwał spojrzenie od jednej z artystek, a panna Reimann mogła wrócić do rzeczywistości, sięgając po coś chłodnego, acz nie będącego alkoholem.

Długo czekać na Sehleana nie musiała, gdyż ten zaraz się pojawił, rzucając od razu komplementami w jej stronę. Agnes nie mogła nie zauważyć pięknie użytego porównania kolorystycznego - słońce, morze, jej rude włosy, błękitna suknia. Lubiła pochwały i pławiła się w nich, nie zamierzając jednocześnie udawać onieśmielonej nimi. Była świadoma własnych zalet.

Mi również miło w końcu pana poznać, chociaż okoliczności były nieco nagłe — odparła, uśmiechając się uprzejmie. — A plotki nie oddają nawet połowy moich zalet, chociaż przyznam szczerze, pięknie i trafnie pan potrafi komplementować kobiety. Zaś mój geniusz nie powinien być mieszany z poezją, zwyczajnie się to gryzie. W nauce nie ma miejsca na zbędne słowa.

Ależ z przyjemnością, zdążyłam już usłyszeć o pana pięknych ogrodach. Chętnie je zwiedzę w tak doborowym towarzystwie — nie mogła nie zauważyć, że jego oczy się nie uśmiechały. Puste frazesy, zbędne powitania, aby uczynić zadość kulturze. Także w szaro-niebieskich oczach Agnes próżno było szukać szczerego uśmiechu pomimo jej kwiecistych słów. Prędzej analizę osoby Sehleana oraz ostrość umysłu. Kobieta kiwnęła na Jacoba, aby podążał za nimi w niedalekiej odległości, po czym dała się poprowadzić elfowi na wycieczkę.

Pałac Viti'ghrów

9
Słysząc zgodę, elf obrócił się i gestem dłoni zachęcił Agnes do podążenia za nim. Nie zaproponował swojego ramienia, bo najwyraźniej był to ludzki zwyczaj, a do tego ich spotkanie nie miało czysto towarzyskiego wydźwięku. Nawet jeśli przez pierwsze kilka minut Sehlean nie nie zamierzał poruszać tematów zawodowych i planów dotyczących ekspedycji.
- Mam nadzieję, że występ się podobał - zaczął, prowadząc kobietę w kierunku tej części ogrodu, jakiej nie miała jeszcze okazji odwiedzić. Jacob podążał za nimi w odpowiedniej odległości, na tyle daleko by nie przeszkadzać w rozmowie, ale wystarczająco blisko, by w razie problemów móc szybko zareagować. - Mam słabość do tego tańca. Przypomina mi dawne czasy. Nie spodziewałem się, że dziś ktoś go jeszcze wykonuje, dlatego ciężko mi z niego zrezygnować. Ale podejrzewam, że Vasati ponarzekała już na moją powtarzalność.
Szli szeroką alejką między smukłymi pniami palm. Mijani goście pozdrawiali gospodarza skinieniem głowy, ale nie było ich zbyt wielu. Jedna roześmiana para, trzech młodych elfów pogrążonych w pełnej pasji dyskusji na bliżej nieokreślony temat, służący z tacą z przekąskami. Podczas przedstawienia zapadła całkowita noc, więc jedyne światło docierało od magicznych latarni, rozświetlających ciemność i odpędzających owady. Agnes chyba jeszcze nie miała okazji przeżyć choćby dziesięciu minut nocą, bez komarów rozpaczliwie usiłujących dostać się do kawałka jej nagiej skóry. To była miła odmiana.
- Słyszałem, że przybyła pani z Saran Dun - Sehlean uniósł brwi. - Nigdy nie byłem tak daleko na północ kontynentu, ale wyobrażam sobie, że klimat jest tam zupełnie inny. Może nawet zdarzają się śnieżne zimy? - spytał, chyba nawet ze szczerym zainteresowaniem. - Z pewnością tutejsze słońce jest przyjemne dla kogoś, kto spędził życie w mrozie.
Biorąc pod uwagę, jak często Agnes brała kąpiel od momentu przybycia na Archipelag, nie mógł być dalej od prawdy. Minęli zakręt ścieżki i ich oczom ukazał się różany dywan. Niestety skąpane w półmroku kwiaty wszystkie nabierały jednego, bliżej nieokreślonego odcienia, ale zapach roztaczający się nad rabatami nie dał się pomylić z niczym innym. Viti'ghrin ruszył spacerem pomiędzy róże.
- Jak się pani podoba Taj'cah? Pałac Tysiąca Pereł potrafi zachwycić, mam nadzieję, że miała pani już okazję obejrzeć go z bliska. Szczerze mówiąc... - zamilkł na moment, zerkając na rudowłosą i zastanawiając się chyba, jak ubrać w słowa to, co miał na myśli. - Bardziej pasowałaby do pani dzielnica przylegająca do pałacu, niż portowa. Ale domyślam się, że tak krótki pobyt nie był wart zachodu. W końcu niebawem wyrusza pani na Kattok.
Obrazek

Pałac Viti'ghrów

10
Zdążyła wspomnieć o pańskich preferencjach, chociaż teraz mam jaśniejszy obraz sytuacji. Zwykły sentyment — odparła, idąc krok w krok z elfem. Rozglądała się wokół, wdychając świeże, wieczorne powietrze i delektując brakiem wszędobylskich komarów. Choć raz mogła nacieszyć się spacerem bez upału, palącego jej skórę słońca i pasożytniczych owadów. Mieszkała tu już kilka lat, a nie wiedziała, jak tubylcy to znoszą.

Słysząc błędne wyobrażenie Sehleana o Keronie i jego północnych rubieżach, Agnes parsknęła szczerze śmiechem. — Będąc całkowicie szczerą, tutejsze słońce przyprawia mnie o zawroty głowy i to czasami dosłownie. Saran Dun może ma swoje wady, ale klimat nie jest aż takim problemem. Zimy bywały ostre, ale śniegu było pełno. Lepiliśmy czasami bałwany, rzucaliśmy się śnieżkami... oczywiście później zaczął irytować, ale za to wiosna i lato były łagodne. Było ciepło, ale nie gorąco. Chociaż porównując temperaturę Archipelagu do północnego Keronu, faktycznie dla tutejszych może się wydawać mroźny. Tak samo dla mnie jest tutaj za gorąco i przydałaby się wam czasami zima.

Elf kontynuował pogawędkę i chociaż sam spacer był dla kobiety w pewien sposób przyjemny, irytowała się brakiem wiedzy, czego chce od niej Sehlean, że wysyła tak niespodziewanie zaproszenie na bankiet. Zaś w to, że dowiedział się niedawno o jej wyprawie na Kattok, nie wierzyła za bardzo. Musiał chcieć czegoś więcej od niej.— Raz. Wolny czas spędzam raczej na prywatnych projektach, niźli zwiedzaniu. Ciągle jest go za mało. — To oczywiście była prawda. Projekty dla Syndykatu zżerały sporo czasu, a chociaż były ciekawsze i bardziej kreatywne od tych dla kerońskiego wojska, nadal marzyła o tym, że pewnego dnia będzie mogła tworzyć, co jej dusza zapragnie. Do tego jednak potrzebne był środki, które musiała zdobywać, tworząc inne projekty. W ten sposób koło się zamykało. — Stamtąd mam szybciej do stoczni, gdzie mogę nadzorować prace robotników. Poza tym, mieszkanie w tak prestiżowych dzielnicach to spore koszta i wydawanie środków, które wolę oszczędzać na poboczne projekty. Schodząc zaś na pokrewny temat... mam niejasne przeczucie, jakoby poznanie mojej wybitnej osoby nie było pana jedynym celem dzisiejszego wieczoru, panie Viti'ghrin.

Pałac Viti'ghrów

11
- Och - elf uniósł brwi z zaskoczeniem i wysłuchał wyjaśnienia Agnes. Po chwili namysłu rozejrzał się i skinął dłonią w kierunku jednego z płomieni, ochładzających okolicę. - Zapraszam w takim razie częściej, zanim opuści pani Taj'cah. Jeśli tylko będzie pani potrzebowała ochłodzić się w otoczeniu kwiatów. Moje ogrody są zawsze otwarte dla gości miłych mojej osobie, nawet gdy nie mają miejsca żadne wydarzenia. Biorąc pod uwagę pani egzotyczną urodę, służba bez problemu panią rozpozna.
Ścieżka pomiędzy krzewami tropikalnych róż doprowadziły ich do sporej altanki, przez którą przechodziła ścieżka. Wysoki elf przygrywał w niej na nieznanym Agnes instrumencie strunowym, umilając czas zebranym tam gościom. Sehlean nie zwrócił na nich zbyt wiele swojej uwagi, obecnie skupionej na rudowłosej rozmówczyni. Poprowadził ją dalej, spokojnym spacerem kolejną ścieżką lawirującą wśród kwiatów.
Uprzejmie przytakiwał, gdy tego wymagała konwersacja, choć Agnes musiała przyznać, że nie wyglądał, jakby musiał udawać zainteresowanie. Jego pytania, choć dość kurtuazyjne, wciąż pomagały stworzyć w jego głowie bardziej konkretny obraz pani inżynier z kontynentu. Gdy jednak przeszła do konkretów, Viti'ghrin zaśmiał się cicho.
- Wy, ludzie, i wasz niezmienny pośpiech... - podsumował. - Ale fakt, jestem pani coś winien, choćby w ramach przeprosin za późne przesłanie zaproszenia. Więc nie. Nie było jedynym celem.
Gestem dłoni wskazał jedną z ławeczek, skrytych pod palmowymi liśćmi. Gdy Agnes usiadła, on zajął miejsce obok niej. Kątem oka zobaczyła Jacoba, który siada na ławce kilkanaście metrów od nich, z talerzem pełnym bliżej nieokreślonych przekąsek.
- Doszły mnie słuchy, że ma zostać pani bezpośrednio zaangażowana w przygotowywaną obecnie ekspedycję, jako jeden z inżynierów wysyłanych na wyspę, jak już pierwsza grupa znajdzie tam odpowiednie miejsce na budowę kolonii - sam fakt, że Agnes płynie na wyspę, nie był zaskakujący. Za to być może słowa "jednym z" nie brzmiały dla kobiety najprzyjemniej. - Prawdopodobnie jest pani wiadome, że to ja będę osobą odpowiedzialną za wyprawę. Nie jest to jeszcze oficjalnie potwierdzone, ale szansa na inny obrót spraw jest właściwie niemożliwa - machnął leniwie dłonią w geście, który oznaczał jednocześnie wszystko i nic. - Kattok jest praktycznie surowe, czekające tylko na właściwego wizjonera. Pomyślałem, że dzisiejsza okoliczność może być idealną okazją do sprawdzenia, czy nasze wizje są ze sobą... spójne. Do tego z pewnością chętnie pozna pani osobę, z którą przyszłoby pani współpracować ramię w ramię, a która jest przedłużeniem mojej ręki i jednocześnie absolutnym geniuszem inżynierskim. We dwie mogłybyście sięgnąć gwiazd.
Obrazek

Pałac Viti'ghrów

12
Egzotyczna uroda to pojęcie względne, zważywszy na fakt, że całe wyspy były dla Agnes egzotyczne. Uśmiechnęła się jednak z aprobatą na to zaproszenie. - Na pewno skorzystam, te urządzenia do odganiania komarów są dla mnie zbawieniem - odparła, przechadzając się obok elfa alejkami pachnącymi różami. Był już wieczór i właściwie niewiele było widać, aczkolwiek zapach kwiatów ciągle łechtał jej nos, przeplatając się ze świeżym, nocnym powietrzem. Znajdowała ten spacer za całkiem przyjemny, chociaż faktycznie nieco już się niecierpliwiła pogawędka, która prowadziła do niczego.

Razem z Sehleanem usiadła na ławeczce, przysłuchując się jego celowi. Wybadanie gruntu było całkiem rozsądnym podejściem z jego strony. Zaś same wspomnienia o innych inżynierach, chociaż nieco raniły dumę kobiety, nie były czymś niespodziewanym. Miło byłoby być jedyną osobą zarządzającą budową nowych kolonii, ale Agnes była nadal "egzotyczna", jak pięknie ujął to sam elf, by nadzorować wszystko. I tak dobrze, że Syndykat też ją wysyła.

Jedyne wątpliwości, jakie posiadała, to te dotyczące absolutnego geniuszu inżynierskiego osoby, z którą współpracuje Sehlean. Zważywszy na fakt, że on jest elfem - wschodnim co prawda, czyli bardziej czystym, ale nadal elfem, prawdopodobnie ta "osoba" też jest elfem. A jak powszechnie wiadomo, elfy cenią piękno i estetykę, a nie funkcjonalności. Poza tym parają się magią i uważają za lepsze od ludzi, co samo w sobie jest już niedorzeczne. Oczywiście Agnes ceniła pieniądze Sehleana, dlatego przez całą jego wypowiedź utrzymywała uprzejmą maskę, powstrzymując się jedynie od parsknięcia śmiechem. Zwyczajnie nie wierzyła w ten geniusz inżynierski jakiegoś elfa.

- Oczywiście, to zrozumiałe. Też nie chciałabym pracować z kimś, kto ma całkiem odmienne zdanie dotyczące moich wizji - odparła, na razie ignorując tę elfią kobietę, która PODOBNO była geniuszem. Gnom może być geniuszem. Goblin może być geniuszem. Elf nie może być geniuszem. - Moja wizja jest prosta. Ułatwienie życia ludziom. Już teraz w stoczniach budowane są pierwsze okręty, które wymagają mniejszej ilości rąk, a przy tym są znacznie wydajniejsze. Zamierzam to przełożyć też na inne dziedziny życia, nawet te najbardziej prozaiczne, codzienne. Zakładając dotarcie na wyspę i uporanie się z problemem dzikich zwierząt i agresywnej flory, po wybudowaniu pierwszych budynków zamierzam zabrać się za stworzenie pól uprawnych, aby móc jak najmniej polegać na zewnętrznych dostawach jedzenia. Tam mam już w planach stworzenie systemów nawadniania oraz wykorzystanie planów maszyn, które zbierałyby plony w znacznie wydajniejszy sposób, a z czasem bez użycia zwierząt.

Agnes wstała i zaczęła chodzić w kółko, splatając dłonie i mówiąc dalej. - W międzyczasie zamierzam zająć się dobrami skrytymi na Kattok. Domniemane skarby, ruiny i temu podobne niespecjalnie mnie interesują. Bardziej naturalne złoża - minerały, nowe gatunki roślin, które można wykorzystać w różnych procesach, być może metale, których stopy byłyby lepsze od tych do tej pory znanych. To znacznie rozszerzyłoby wachlarz moich możliwości, które w tym momencie są nieco ograniczone właśnie przez zasoby. Myślałam też nad jakimś innowacyjnym środkiem transportu, ale aby to zrobić, potrzebowałabym popracować nieco nad alternatywnymi źródłami energii, innymi niż opał i węgiel, które jak wiadomo są zależne od naszej eksploatacji. Podobnie zresztą się tyczy reszty dziedzin. Moim celem jest tak właściwie ułatwienie takich codziennych czynności tym, którzy nie mają tego szczęścia posługiwać się magią. Mam też w głowie mnóstwo innych rzeczy, ale uzyskanie jak największej niezależności i stworzenie dobra eksportowego jest moim priorytetem. Nowe źródło energii otwierające furtkę do projektów karoc, maszyn rolniczych, statków, czy... maszyn defensywnych to mój drugi cel.

Kobieta złapała dech, uśmiechając się z delikatnymi wypiekami na twarzy do Sehleana. - Chętnie poznałabym pana współpracowniczkę i porozmawiała na podobny temat. Rozwinęłabym się bardziej przy panu, ale obawiam się, że tematy techniczne mogłyby pana przytłoczyć po jakimś czasie.

Pałac Viti'ghrów

13
Tak szczegółowej, pełnej pasji odpowiedzi Sehlean się na pewno nie spodziewał. Jego brwi mimowolnie powędrowały nieco w górę, gdy przysłuchiwał się tej wizji, choć początkowo Agnes nie wiedziała, czego było to wyrazem. Mimo to słuchał jej z nieukrywanym zainteresowaniem. Tym razem już nie przytakiwał z uprzejmości, po prostu pozwolił jej się wypowiedzieć. Gdy tak chodziła w tę i z powrotem, widziała przyglądającego się jej Jacoba, który raczej jej dokładnie nie słyszał, ale miał już okazję widzieć ją w podobnym stanie i pewnie domyślał się, o czym z takim zaangażowaniem mówi.
- Przedstawia to pani bardzo pięknie - przyznał, uśmiechając się do niej. - Widać wizjonerkę w tych słowach. Jednak...
Milczał przez chwilę, zastanawiając się, jak ubrać w słowa swoje własne myśli. Nie spieszył się, najwyraźniej nie czuł zobowiązania względem innych gości. Założył nogę na nogę, splatając dłonie na kolanie. Jego jasne spojrzenie przez moment utkwione było w drobnych kamykach, po których w tę i z powrotem stąpała Agnes.
- Jednak to jest problem większości wizjonerów, takich jak pani. Inżynierów, którzy chcą zmienić świat. Rewolucjonistów, w dowolnym tego słowa znaczeniu - uniósł wzrok z powrotem na nią. - Widzą tylko pozytywne konsekwencje swoich zmian. Musi sobie pani też zdać sprawę z tego, że pewne... zmechanizowanie, jeśli mogę użyć takiego słowa, niektórych procesów, może zaburzyć całą gospodarkę, równowagę obecnego świata. Chociaż... kto wie. Nie mówię, że pani wizje są błędne. Być może uda się pani wprowadzić w życie któryś ze swoich pomysłów, a świat się do niego dostosuje na przestrzeni lat.
Przechodzący obok służący wyciągnął w kierunku gospodarza tacę z kieliszkami. Viti'ghrin sięgnął po jeden, gestem proponując też to samo swojej rozmówczyni. Napój w środku był chyba tym samym, lekkim i musującym słodkim alkoholem, którego skosztowała już wcześniej.
- Nie martwiłbym się też szczególnie wytworzeniem dobra eksportowego, jeśli chodzi o Kattok. Oczywiście, byłoby to miłą niespodzianką, ale moim celem jest stworzenie tam przede wszystkim kolonii handlowej. Brzeg Archipelagu, doskonałe miejsce przeładunkowe, chyba pani też to widzi? - uśmiechnął się do niej. - Znacząco usprawniłoby to kontakt z resztą świata, pozbywając się jednocześnie sporej liczby statków z zewnątrz na morzach pomiędzy wyspami. A projektowane przez panią prawie bezzałogowe statki pełniłyby tutaj główną rolę.
Cóż, ich wizje dotyczące Kattok nie były do końca spójne. Właściwie to bezpiecznie można było stwierdzić, że do spójności było im dość daleko. Sehlean nie wydawał się jednak w jakikolwiek sposób rozczarowany tym faktem. Może przez fakt, że jednak stał wysoko ponad nią w hierarchii Syndykatu.
- Ależ już było wam dane się poznać, jeśli mnie pamięć nie myli - uniósł kieliszek. - Wydawało mi się, że odnalazła panią wśród gości jeszcze przede mną. Uczona, o której mówię, to Vasati Jomoira.
Obrazek

Pałac Viti'ghrów

14
Większość osób, z którymi Agnes miała do czynienia, a którzy nie mieli pasji podobnych do niej, reagowała w ten sposób. Niezrozumieniem. Chociaż u Syndykatu nie było to aż tak widoczne, tak w Keronie spotykała się ze szklanym sufitem, ścianami, które podsuwali jej koledzy i koleżanki, uśmiechając się zawsze, gdy opowiadała o zmianach. Przyzwyczaiła się do tego, chociaż gorzki smak niezrozumienia zawsze zostawał na dłuższy czas. Tak było i teraz, gdy Sehlean śmiał wytknąć jej coś, co według jej wizji było jasne jak słońce.

- Zmiany nigdy nie są mile widziane przez społeczeństwo, szczególnie przez osoby niższego szczebla, przyzwyczajone do swoich wygód. Zmiany wymagają poświęceń, o których zdaję sobie sprawę. Protesty, gdy zaczęłyby znikać miejsca pracy, jak pan wspominał, zaburzenia gospodarki... ale to tak jak z inwestycjami. Teraz pan traci pieniądze, ale w następnej chwili odzyskuje pan je zwielokrotnione. Po prostu niektórzy nie zdają sobie sprawy z tego, co nagłe zmiany przynoszą. A przyniosą przede wszystkim rozwój społeczeństwa. Rewolucja zabierze miejsca pracy, ale przyniesie też nowe. Po prostu trzeba z głową podejść do okresu przejściowego, zamiast panicznie się tego procesu.

Odetchnęła, przystając nad elfem. Ewidentnie jej nie rozumiał, ale był chociaż na tyle inteligentny, że nie zbywał jej, a kontynuował w pewien sposób rozmowę. Stanęła w miejscu i słuchała jego wizji, by na końcu się do niej odnieść. - Przez dobro eksportowe miałam na myśli także usługi. Poza tym, Kattok jest położone po stronie oceanu, co nie pomaga w przepływie towarów, które przeważnie najpierw trafiają do Eroli. Co prawda tak duża wyspa i punkt przeładunkowy pozwoliłby na rozładowanie ruchu... tak, oczywiście, że poniekąd to widzę. Ale nie zawsze zdarza się okazja do budowy nowej osady z tyloma możliwościami. W każdym razie... zważając na moje środki, i tak jestem zmuszona dostosowywać się do moich pracodawców.

Usiadła z powrotem na swoim miejscu, łapiąc cichutko oddech. Słysząc, kto jest tym tajemniczym inżynierem, pierwsze, co przyszło do jej głowy, to: Oczywiście, że to ona. Któż by inny zainteresowany wybadaniem tematu i gruntu podszedł do niej, jeśli nie właśnie jeden z elfów Sehleana, wielki geniusz wspinający się na wyżyny kreatywności.

- Och! Kto by się spodziewał - powiedziała, uśmiechając się lekko. Zamilkła na chwilę.

Pałac Viti'ghrów

15
Sehlean skinął głową i upił łyka ze swojego kieliszka.
- Podejrzewam, że rzeczywistość leży gdzieś pomiędzy pani optymizmem, a moją obawą przed zmianami - przyznał szczerze, nie broniąc się przed jej uprzejmie zawoalowanymi oskarżeniami. Musiał zdawać sobie sprawę, że jego poglądy były dla niej zbyt konserwatywne. A kto wie, może nie ona pierwsza zwracała na to jego uwagę. - Miejmy w takim razie nadzieję, że Kattok spełni wszelkie oczekiwania, zarówno pod względem złóż naturalnych, jak i handlowych i transportowych możliwości. No i, oczywiście, że pierwsza grupa ekspedycji nie zawiedzie. To nie pierwszy raz, kiedy na wyspę wysyłany jest statek, choć nigdy wcześniej nie było to organizowane na taką skalę. Do tej pory próby kończyły się fiaskiem, ale wierzę w możliwości Syndykatu. Jeśli ci, którzy dopłynęli na Kattok teraz, odpowiednio skutecznie przetrą ślady, będziemy mogli na własnej skórze sprawdzić, które z nas ma rację. Czy ja, czy pani, panno Reimann.
Uśmiechnął się i odstawił szklane naczynie na ławę pomiędzy nimi, gdy Agnes z powrotem zajęła swoje miejsce.
- Dostosowywać się do pracodawców - powtórzył i zamilkł na chwilę, jakby smakował wypowiedziane przez nią słowa. - Pozwoli pani, że rozwinę tę kwestię.
Przez kolejne kilkanaście sekund milczenia znów mogła wsłuchać się w dźwięki muzyki, dobiegające z altany. Ktoś roześmiał się głośno, ktoś zaczął klaskać do rytmu. Jacob zerknął w tamtym kierunku.
- Jeśli chodzi o skład odpowiedzialny za plan kolonii, zaprojektowanie zabudowań i infrastruktury, stworzenie pól uprawnych i tych wszystkich maszyn, o których pani wspominała... ta grupa została już wybrana. Syndykat oficjalnie zatwierdził nazwiska kilku właściwych osób, z których większość i tak zostaje tutaj, w Taj'cah. Nie zapowiada się, by cokolwiek miało to zmienić, przynajmniej jeśli chodzi o te najważniejsze stanowiska. Nie mówię o sile roboczej, naturalnie. Jednak... Vasati na tej liście się nie znalazła - uważne spojrzenie elfa nie opuszczało twarzy rudowłosej kobiety, jakby usiłował wyczytać jej reakcję z oczu, zanim cokolwiek powie. - Podsuwanie teraz Tygrysowi Vasati jako mojej protegowanej byłoby wybitnie nie na miejscu. Jeśli jednak pani zechciałaby nawiązać z nią współpracę przy projektach, a na wyspę zabrać ją jako wspólniczkę i osobę współodpowiedzialną za przyszłe plany... - niedopowiedzenie zawisło w powietrzu, do momentu, w którym Sehlean nie uśmiechnął się znów. - Byłbym zobowiązany.
Zapewne nie takiego obrotu spraw się spodziewała. Viti'ghrin z powrotem uniósł kieliszek do ust, opróżniając zawartość już do końca, a potem oddał naczynie służącemu, który nieopodal chyba tylko na to czekał.
- Proszę nie traktować tego jako jakiejś swojej powinności. To jedynie moja prośba... propozycja, może, której przyjęcie może skutkować ogromnym długiem wdzięczności z mojej strony. A moja wdzięczność bezpośrednio przekłada się na wiele różnych rzeczy. Dzisiejszy wieczór jest idealną okazją, byście poznały się lepiej. Proszę to rozważyć.
Obrazek
ODPOWIEDZ

Wróć do „Stolica”