Siedziba Montweisserów

1
Główna siedziba głowy rodu, hrabiego Montweissera, była istnym przykładem rozrzutności rodziny. Dworek znajdujący się niedaleko zamku królewskiego był dwupiętrowy razem z parterową przybudówką przeznaczona dla służby, wykwintnym ogrodem oraz dziedzińcem ze stajniami. Czerwony dach osłaniał liczne werandy. Drzwi wejściowe były podwójne, pozłacane i 24 godziny chronione przez prywatną straż. Prowadziły doń schody, zaś balkon powyżej byl podtrzymywany przez fikuśne kolumny rzeźbione na podobieństwo nagich kobiecych ciał. W środku wszystko musiało mieć elementy złota bądź wysadzane kamieniami szlachetnymi – balustrady, lustra, stoły, krzesła, o sztućcach nie wspominając. Ściany wyłożone były gobelinami przedstawiającymi w głównej mierze hrabię w przeróżnych, chwalebnych sytuacjach nie mających prawdopodobnie nigdy miejsca.

Pokoi było kilkadziesiąt. Większość zajęta była przez liczną rodzinę Montweisserów – synowie i córki samego nestora, kuzynostwo dalsze i bliższe. Oprócz tego w samym dworze były dwie pokaźne biblioteki, sala balowa, prywatna kuźnia, kuchnia wielkości co najmniej dwóch mieszkań, jadalnia mogąca pomieścić kilkaset osób i kilka innych pomieszczeń, z których przepych lał się dosłownie zewsząd.

Sam ogród dorównywał temu królewskiemu, a wedle niektórych nawet przewyższał. Nawet w zimie kwitnęło tam bujne życie podtrzymywane przez wynajmowanych czarodziejów. Sprowadzone kwiaty, drzewa i krzewy były z najgłębszych zakątków świata – z półwyspu Varulae, z dzikich dżungli Kattok, a nawet był tam zakątek przeznaczony surowej roślinności północnej. Czym szczyścili się Montweisserowie, to mały ogród zoologiczny, gdzie trzymali na wybiegach kilka gatunków zwierząt egzotycznych, w tym piękne pawie, dzikie mustangi, małpy z Archipelagu oraz dwa tresowane tygrysy, którymi hrabia lubił się chwalić podczas częstych przyjęć.

Mówi się, że część, którą widzieli goście, jest jedynie na pokaz. Wiele plotek słyszy się, podobno nawet od "byłej służby", dotyczących piwnic Montweisserów, gdzie odprawia się rytuały na cześć Garona, gdzie przyzywa się demony, torturuje ludzi i składa w ofierze noworodki. Do tego wyuzdane orgie, tajemnicze światła dochodzące z tamtej strony... sam Montweisser nie zaprzecza ani nie potwierdza tychże plotek.

Siedziba Montweisserów

2
Pokój Idena znajdował się niedaleko głównej posiadłości Montweisserów. Ba, miał nawet okno wychodzące prosto na ociekającą przepychem fasadę budynku, wokół którego kręciło się mnóstwo prywatnych strażników. Nadal nie był rozpakowany. Jego skromny dobytek leżał na łóżku, podczas gdy gnom rozkoszował się nowym miejscem pracy. Odwracając się z powrotem, przed sobą miał łóżko z miękkim materacem bez żadnego robactwa, biurko z krzesłem z poduszką, pokaźny kufer z kluczem oraz głęboką szafę i lustro koło drzwi. Nie było to wiele, ale było czysto, schludnie i z ładnym widokiem przez okno. Przede wszystkim było też bezpiecznie. Gnom mieszkał razem ze służbą w osobnym budynku. Nie znał jeszcze nikogo, miał jedynie jedną rozmowę z Karolem, jego nowym pracodawcą, który przydzielił mu jego nowe miejsce. Jutro z samego rana miał się z nim spotkać i obgadać szczegóły zlecenia.

Być może Iden bał się o to, że zostanie zdemaskowany, ale taką okazję otrzymuje się raz w życiu. Zresztą ryzyko odkrycia było małe – chociaż tamten rzemieślnik był szanowany, to zmarł, nie zostawiając nic po sobie, nawet żadnej znanej rodziny. To stawiało gnoma w raczej komfortowej pozycji, zresztą jako członek swojej rasy był szanowany ze względu na swoje pochodzenie. Przed nim jawiły się szerokie możliwości, dużo pieniędzy, sława i rozwój własnych umiejętności.

Pozostało mu jedynie przygotować się do jutrzejszej rozmowy, być może rozluźnić, poznać nowych współlokatorów i odkryć, co może, a czego nie może. A także zdobyć nowe ubrania, bo chociaż bardzo się starał, nadal przypominał raczej... przeciętnego gnoma. Dostał jednak na start złotą monetę przy przeprowadzce, jako taka... wstępna zaliczka. Ba, nawet jeszcze nie dyskutował na temat swojego wynagrodzenia. Wszystko było przed nim i tylko od niego zależało, jak to rozegra.

Siedziba Montweisserów

3
To dość zabawne, kiedy się nad tym dokładniej zastanowić. Właściwa perspektywa i odpowiednie podejście pozwalają dostrzec zupełnie nową głębię w pozornie prostej sprawie. Największy, a przy tym również najbardziej bezczelny przekręt, jakiego kiedykolwiek podjął się młody gnom, mógł w swej istocie okazać się aktem solidarności zawodowej. Bo czymże innym może być wykonanie ostatniego zlecenia kolegi po fachu? Domknięcia jego niezakończonych spraw tak, aby dusza mogła zaznać wiecznego spokoju. Bez najmniejszych wątpliwości dostrzec tu można działania Świętej Dłoni Turoniona. Najwyraźniej w swej nieskończonej mądrości postanowił wspomóc nieszczęsną duszę, równocześnie zapewniając Idenowi szansę na lepsze jutro. Tyle dobra, a to wszystko za sprawą jednego listu. Pan lodu uśmiechał się do Niego, od jakiegoś czasu zapewniając przychylność, dach nad głową i niebrzydką niewiastę na długie, zimowe wieczory. Coś, co z początku stanowiło dobrze przemyślane oszustwo, powoli stawało się faktem. Co prawda mistrz Rufus tak naprawdę nie wyznaczył Idena, jako swojego następcę, ale czy miało to większe znaczenie? Gdyby żył wciąż, gdyby za życia dane im było się poznać — zapewne dokładnie taka byłaby Jego decyzja. Nie jest to zatem kłamstwo, a jedynie odrobinę śmiała spekulacja. "Jeśli nasz Bóg jest przy nas, już nikt nas nie zatrzyma! Jeśli nasz Bóg jest z nami, któż jest przeciwko nam?!?" Zaintonował cicho, obserwując budynek swojego nowego chlebodawcy.

Czasu miał niewiele, a roboty po łokcie. Ustalone terminy konkretne zlecenie i pokój dawały mu jednak poczucie bezpieczeństwa. Jakże złudne wrażenie siły, wynikające ze znajomego gruntu. Sztuka, magia i duże pieniądze stanowiły bezpieczne środowisko, w którym mógł już coś zrobić. W którym WIEDZIAŁ, co robić. Pierwszym i oczywistym priorytetem było przygotowanie oferty. Karol Montweisser zażyczył sobie magicznego miecza i o ile nie wykraczało to poza możliwości zaklinacza, stanowczo rozmijało się z jego głównym kierunkiem studiów. Teoretycznie mógłby nałożyć jedno ze swoich zaklęć i broń, rzeczywiście byłaby magiczna. Niestety podejrzewał, że możnemu nie chodziło o ostrze, pozwalające lepiej wtopić się w tłum. Najprawdopodobniej było wprost przeciwnie i zaproponowanie umagicznienia dedykowanego łotrom lub zabójcą mógłby uznać za obrazę. Czar lotu mógłby okazać się tu właściwym kierunkiem. Delikatne zmiany w strukturze zaklęcia przedłużyłyby jego działanie, równocześnie zmniejszając siłę. Trochę pracy i z miecza umożliwiającego fruwanie wyszedłby miecz, który na życzenie stawałby się pozornie lżejszy i znacznie szybszy. Pozornie, ponieważ i sam czar nie obniżał wagi użytkownika, a jedynie unosił go za pomocą siły wiatru. Niewiele stało zatem na przeszkodzie, aby siłą tą rozpędzać kawałek stali. Teoretycznie.

Obecnym celem było przetestowanie tejże teorii. Nie stworzenie całego zaklęcia, oj nie! To zajęłoby stanowczo zbyt dużo czasu. Oderwawszy wzrok od okna, ruszył do skrzynki, by po chwili wygrzebać z niej podstawowe narzędzia zaklinacza. Kilka sprawnych ruchów kredą i na stole pojawił się krąg zaklinania. Dookoła niego swoje miejsce znalazły runy zaklęcia lotu, kilka standardowych symboli stabilizacyjnych i wiążących, a także glify typowe dla magii powietrza. Co z tego można ukręcić... Czy z tego w ogóle można cokolwiek ukręcić? Wiedział, co chce zrobić. Wiedział nawet, jak chce to zrobić, ale szczegóły pozostawały zagadką. Przez chwilę rzeźbił znaki, dokonując lekkich korekt i testując różne układy. Owe machinacje nie zaprowadziły go do niczego kreatywnego, ale ich efekty dawały konkretny wynik. Stworzenie napędzanego wiatrem miecza było możliwe. Prawda — magia. Dzięki niej wszystko teoretycznie takie było. Niemniej w tym przypadku czar był w całkiem realnym zasięgu jego umiejętności. Pytanie ile by to zajęło. A mogłem pójść na studia. Gdzieś kiedyś czytałem o magii kontrolującej grawitację. Teraz przydałaby się ta wiedza...

Mamrocząc pod nosem i marudząc na własne braki w edukacji, wstał od stołu. Miejsce pracy opuszczał z wyraźną, właściwą wynalazcą niechęcią. Zabawa magią była uzależniająca, ale miał już to, czego potrzebował. Prostą informację na temat tego, co mniej więcej mógłby zaoferować Panu Karolowi. Do tego wrócić mógł jeszcze wieczorem a teraz pora na inne zmartwienia. Ten Karol dla przykładu. Pan? Lord? Hrabia może? Potrzebował zebrać trochę informacji na jego temat, zaopatrzyć się w jakieś bardziej wyjściowe ubrania i rozejrzeć za surowym materiałem do zaklinania. Nie trzeba geniusza, by domyślić się, że sam sobie z tym nie poradzi. Szukał przewodnika, informatora i znawcy mody. Krótko mówiąc, dziewek służebnych. Małe plotkary potrafiły być wrzodem na tyłku - o czym dane mu było przekonać się już nie jednokrotnie - ale stanowiły bezcenne źródło informacji i lepiej było mieć je po swojej stronie. Nie zwlekając dłużej, odłożył zabawki i ruszył do boju. Gdzieś w okolicy na pewno mieszkał ktoś, kto może mu pomóc. Ba! Prawdopodobnie nawet wielu takich ktosiów.
Obrazek

Mowa jest srebrem, milczenie złotem.
Mówiąc, jest łatwiej wyjść na idiotę.

Siedziba Montweisserów

4
Rozterki gnoma dotyczące tego, czy da się zrobić magicznie lżejszy i szybszy miecz zaklęciem, które przeznaczone było bardziej do lewitacji żywego człowieka zajęły mu sporo czasu. Trzeba było przede wszystkim nanosić poprawki, eksperymentować z ustawieniami, dbając przy okazji o bezpieczeństwo. Oczywiście wszystko było teorią, która faktycznie potwierdzała, że można byłoby coś takiego spróbować, być może udałoby się, ale pojawiało się nadal jedno pytanie. Czy tego chciał Karol Montweisser, kimkolwiek był? Iden nie wiedział jeszcze, jak dokładnie ma zakląć jego miecz, a może i inne rzeczy, o których wspominane było w liście. Być może w ogóle nie spodoba mu się jego projekt i chciałby czegoś widowiskowego, albo właśnie wręcz przeciwnie, to, co Iden myślał, że nie chce.

Gdzieś po południu, gdy skończył debatować nad możliwościami zlecenia, postanowił wyruszyć na mały zwiad, by w ogóle dowiedzieć się, kim był jego zleceniodawca. Był bogaty, to gnom widział, ale kim był ogólnie? Poza tym do jego zmartwień dochodziły ubrania, które dlań były niewyjściowe, a poza tym brakowało mu kilka rzeczy do zaklinania, które trzeba było zdobyć. Stąd też pojawił się pomysł zdobycia informacji od służek, których było tutaj na pęczki. Ba, sam mieszkał w budynku przeznaczonym dla służby.

Z racji powyższego nie było trudno znaleźć grupkę plotkujących dziewek, skromnie ubranych, aktualnie odpoczywających w kuchni przy piecu z parującymi kubkami. Gadały aktualnie o tym, jak ciężko było posprzątać po poprzedniej biesiadzie urządzonej przez jednego z dzieciaków starego hrabiego. Z początku nie zauważyły gnoma, ale gdy tylko zorientowały się, że mają gościa, zaraz go obskoczyły, trajkocząc dwa przez trzy na temat wszystkiego, zasypując biednego zaklinacza pytaniami pokroju co tu robi, kim jest, dlaczego tu jest, skąd się wziął i inne podobne. Dopiero po jakimś czasie i przygotowanym grzańcu dano mu dojść do słowa i dopytać o dręczące go sprawy.

Żeby nie wiedzieć, dla kogo się pracuje?

A dajże spokój Jadzia, stary hrabia tyle ma tych dzieciaków, że on sam nie wie, kto jest kim.

Ty to pewno połowie z nich łóżko sprzątałaś z gołą dupą.

A bo tyś taka święta! Gorzej, ty to oporządzasz regularnie panienkę Izoldę, to jeszcze lepiej!

Jadzia i ta druga zaczęły się kłócić namiętnie, natomiast naprzeciwko gnoma usiadła młodziutka dziewczyna ubabrana chyba mąką, czy innymi składnikami.

Karol to któryś w kolejce syn starego hrabiego. Miły chłopak, ambitny, ale nie lubi większości rodziny i raczej odstaje razem z częścią rodzeństwa. A co do szat, odezwij się do któregoś z naszych krawców, Oleksandra albo Kaliny, oni pomogą coś znaleźć albo uszyć. Mają pracownię na piętrze, dzień i noc pracują, żeby doszywać kolejne elementy do kamizelek hrabiego — dziewczyna zachichotała, najwyraźniej bardzo dumna ze swojego żartu, majtając przy tym nogami na wysokim stołku. Dwie inne służki nadal kłóciły się między sobą.

Siedziba Montweisserów

5
Niezawodne, gnomie zmysły połączone z odrobiną przychylnego losu pozwoliły dość szybko zlokalizować naczelne plotkary dworu. Przywdziewając maskę uprzejmego zainteresowania, słuchał gadaniny, odsiewając z niej interesujące go informacje. Dwie spośród obecnych w kuchni służek okazały się w zasadzie bezużyteczne i ku jego wielkiej radości szybko postanowiły zająć się sobą nawzajem. Gotów był dyskretnie opuścić ów towarzystwo, by poszukać wiedzy gdzie indziej. Od odejścia wstrzymały go słowa młodej dziewczyny o znacząco wyższym potencjale. - Hmm. Dziękuję panienko. Czy nadużyłbym gościnności, prosząc o chwilę Twojego czasu? - Niewiasta dysponowała wiedzą i przekazywała ją w klarowny sposób. Był jubilerem i jako taki potrafił rozpoznać nieoszlifowany brylant. Mogła okazać się niebywale pomocna. - Byłbym zachwycony, gdybyś zechciała wybrać się ze mną na krótki spacer tak w charakterze przewodnika, jak i — mam nadzieję — przyszłej znajomej. - Jeszcze nie wiedział nad jak dużym projektem dane mu będzie pracować, oraz na jak długo zamieszka w tej posiadłości. Mimo wszystko zawsze warto jest być przygotowanym, a niedawne traumy wzbudziły w nim odrobinę paranoicznych instynktów. Posiadanie własnego "ucha" pośród służek, a zarazem kogoś, kto znał okolicę, mogło okazać się kluczowe. Poza tym sprawiała wrażenie osoby, z którą miło byłoby pracować.

- Iden z Turonu. Jubiler, a także początkujący podróżnik. - To ostatnie stanowiło delikatną kpinę ze złośliwego losu. Pominąwszy to szczęśliwe zlecenie, zwiedzanie Keronu stanowiło w zasadzie ciąg przykrych niespodzianek, zapoczątkowany jedną nieudaną transakcją handlową. Skoro już przy tym wypadałoby wysłać ojcu list. Opisać w nim jak zakończyły się pertraktacje z potencjalnym dostawcą oraz oczywiście fakt, że on sam wciąż dycha, ciesząc się dobrym zdrowiem. Wracając jednak do chwili obecnej. Z nieznanych sobie przyczyn dziewczyna wzbudzała jego ciekawość. Ciekawość wykraczającą poza użyteczność w formie prostego narzędzia. Być może to instynkt stadny? Po prostu szukał kogoś kompetentnego i normalnego, z kim można byłoby porozmawiać, a kto nie byłby równocześnie jego szefem? - Chciałbym zobaczyć okolicę, dokonać pewnych niezbędnych zakupów i wysłać list. - Zastanawiał się nad zasugerowaniem nagrody, jaka czekałaby ją za pomoc. Coś niechybnie należało się za tego typu wsparcie. Postanowił wstrzymać się jednak, do czasu usłyszenia jej reakcji. Zobaczymy, jak dalece ceni się i chciwa jest mała bestyjka.
Obrazek

Mowa jest srebrem, milczenie złotem.
Mówiąc, jest łatwiej wyjść na idiotę.

Siedziba Montweisserów

6
Mistrz Gry

- Teraz? Ciężko będzie, przysiadłam na chwilę tylko, zaraz wracam do gotowania. Ale za jakąś godzinkę czemu nie, mogę pana oprowadzić - na ustach dziewczyny zakwitł skromny uśmiech. - Dom jest spory, a tereny wokół jeszcze większe, to i można się zgubić, a połowa tutejszej służby jest taka sama jak właściciele, tylko knuje i spiskuje. Dobrze mieć kogoś szczerego u boku. Może cię nie pożre tutejszy klimat.

- Cayla z Saran Dun, pomoc kuchenna, początkująca kucharka - Cayla zeskoczyła ze stołka i zaczęła kręcić się wokół kuchni, zbierając kolejne składniki. - Wróć tutaj za godzinę, pokażę ci pracownię krawców, przejdziemy się po okolicy i nadamy gońca.

Jadzia i ta druga, zajęte naskakiwaniem na siebie, widząc, ze Cayla zaczyna krzątać się po pomieszczeniu, darowały sobie jazgotanie i wyszły, ciągnąc za sobą Idena i przyprawiając jego gnomie uszy o ból bębenków. W którymś momencie zdołał uwolnić się spod ich jarzma, skręcając w boczny korytarzyk. Oczywiście nie obyło się bez zgubienia w labiryncie pokoi i raz czy dwa gnom będąc przekonanym, że to jego pokój, bezceremonialnie wparował komuś do środka. Słysząc pod swoim adresem bluzgi, w końcu trafił z powrotem, gdzie miał chwilę wolnego czasu na cokolwiek właściwie chciał - w końcu służka prosiła go, by wrócił za godzinę.

Po tym czasie, udawszy się z powrotem do kuchni, zastał Caylę umorusaną w mące. Tym razem w pomieszczeniu czuć było zapach świeżo wypieczonego chleba - i też widział kilka bochenków na stole, jeszcze parujących. Dziewczę widząc znajomą twarz rozpromieniła się, otarła pot z czoła i chwyciła za nóż. Bez słowa ukroiła jedną dużą pajdę, wyciągnęła z jakiejś szafki słoiczek i rozsmarowała smalec na ciepłej jeszcze kanapce. Na sam koniec pokroiła i rozłożyła na szczycie korniszona i przekazała taki oto posiłek gnomowi.

- Jakbyś był głodny poza posiłkami, to w kuchni nie wolno myszkować - puściła oczko Idenowi, a potem otrzepała się z mąki, ściągnęła fartuszek, poprawiła włosy i żwawym krokiem wyszła z kuchni, poniekąd zmuszając jubilera do pójścia za nią. - Dobra, to plan jest taki. Idziemy zaraz na górę do krawców, coby coś odpowiedniego do fachu przyszyli, potem do gońców miastowych się przejdziemy, to wyślesz ten list, a potem co tam będziesz chciał, to pokażę, jak będę mogła.

Z tymi słowami rzemieślnik i służka przeszli się na górne piętro budynku dla służby, gdzie trafili do krawców. Oleksander i Kalina, małżeństwo koło czterdziestki, uwijało się wokół materiałów i manekinów - a było ich sporo, każdy w innym rozmiarze. Żeby było zabawniej, w centrum był stojak mający imitować chyba dosyć tęgą osobę, na której wisiał niedokończony żupan. Cayla przywitała się z parą, przedstawiając Idena jako nowego jubilera na usługach Karola, który potrzebuje ubrań stosownych do profesji i spotkania z synem hrabiego. Po wzięciu przymiarki i podpytaniu o ewentualnie preferencje, para kazała przyjść gnomowi jutro z rana, to coś przygotują na szybko.

Wychodząc z posiadłości Montweisserów, by udać się na pocztę, Cayla zagadnęła gnoma. - A tak w ogóle, co się uwidziało paniczowi Karolowi, że jubilera ściąga? Pierścionek zaręczynowy? - zachichotała, jakby fakt zaręczyn młodego Montweissera był najzabawniejszą myślą na świecie.

/wątek zawieszony do czasu powrotu Idena

Siedziba Montweisserów

7
Aella zsiadła z konia wcześniej będąc widocznie rozczarowana postawą strażnika. Podeszła do niego bliżej i spojrzała mu głęboko w oczy, tym samym próbując przekonać go do swoich racji. Nawet jej ojciec o silnej woli rzadko był w stanie się jej oprzeć.

- Jestem Emilia Gundabar, daleka rodzina rodu Montweisserów. Moje życie polega na podróżowaniu i odkrywaniu bogactw, zaginionych skarbów. Nie w głowie mi posiadanie gołębi i posłańców. Ja i Karol możemy odnaleźć zaginiony skarb rodu Stedingerów, i zapewniam, że jeśli dowie się on o tym, iż przez twoją nieudolność zaprzepaszczono szansę na jego odnalezienie...no cóż, chyba nie muszę rozwijać myśli prawda? W końcu mój wuj nie przepada za marnotrawieniem okazji.

Szlachcianka wprowadziła w ruch swoją wewnętrzną magię, a przedstawienie strażnikom perspektywy utraty pracy i utrzymania rodziny prawie zawsze działało.

Siedziba Montweisserów

8
Mistrz Gry

Kobieta zsiadła z konia, niepocieszona odpowiedzią mężczyzny. W ruch poszedł jej ukryty urok osobisty – nawet nie tyle ten związany z jej charyzmą, a pewnymi zdolnościami, które wyglądały z pozoru naturalnie, ale swoje źródło miały dużo głębiej. Spojrzała głęboko w szare oczy kapitana zmiany i zaczęła opowiadać, jak to jest poszukiwaczką przygód, daleką kuzynką Karola, z którym ma znaleźć ukryty skarb jeszcze innego rodu. Tak przekonywująca wypowiedź połączona z miękkim tonem głosu oraz urokiem pozwoliła złamać strażnika.

Z początku wzrok miał czysto profesjonalny, ale z każdym pojedynczym słowem zmieniał się. Najpierw złagodniał, gdy wpatrywał się głęboko w piękne oczy szlachcianki, potem nabrał nieco maślanej cechy, aż w końcu na jego ustach zabłąkał się delikatny uśmiech i zachwyt. Był złamany, chociaż nawet o tym nie wiedział. I tak też przebąknął coś w rodzaju "Oczywiście, pani" i przesunął się na bok, machnięciem ręki rozkazując pozostałym otworzenie bramy dla damy. Reszta wyglądała na zaskoczoną, ale skoro przełożony tak mówi, nie będą przecież oponować. Wspomniał, żeby pytać służby o miejsce pobytu Karola.

Ciągnąc swego konia za uzdę, Aella wkroczyła w pyszny świat Montweisserów. Za chwilkę podbiegł stajenny, zabierając go i zostawiając szlachciankę samą ze sobą. Jeśli by pytała stajennego o jej cel, ten nie wiedział, ale idąc dalej w stronę imponującej posiadłości i zaczepieniu paru służek, dowiedziała się, że Karol o tej porze przeważnie jest spotykany w ogrodzie w okolicach stawu, czytając jakieś książki.

O gatunkach roślin, jakie można było tam spotkać, Aelli się nawet nie śniło. Były całe sekcje poświęcone tylko i wyłącznie florze Archipelagu, gdzie wysokie palmy chroniły dywany egzotycznych, mocno pachnących kwiatów. Były północne skalniaki i imitacje dżungli Varulae. Słychać było ptaki, a w niektórych miejscach było wręcz gorąco. Staw Aella znalazła po paru dobrych minutach marszu przez ogrody. Niewielka sadzawka okolona była wokół ścieżką, przy której co kilkanaście metrów stały ławki. Parę osób się przechadzało, ktoś stał na malutkim molo i rzucał kaczki.

Stedingerówna oczywiście wzrokiem zapewne szukała jegomościa uzbrojonego w tom i zajętego w lekturze, co przyszło jej nad wyraz prosto. Siedział taki jeden, kolano na kolano założone, wzrok wbity w stronę. Na pierwszy rzut oka nie wyglądał imponująco. Ot, szlachcic prawdopodobnie w wieku Aelli. Budowy był przeciętnej, raczej chudy, chociaż ubrania mogły skrywać pod spodem mięśnie. Włosy miał ciemne, odrobinę zakręcające się, oczy barwy ciepłego brązu. Twarz pociągła, poważna, z charakterystycznym pieprzykiem na lewej kości policzkowej. Bił od niego chłodny spokój, okazywany w każdym ruchu, nawet przewracanej kartki swoimi szczupłymi palcami. Ubrany był prosto, na pewno nie spodziewając się wyjścia poza teren posiadłości, mając na sobie białą koszulę, granatową kamizelkę, pantofle i wąskie, czarne spodnie. Nie widział jeszcze kobiety, stąd miała przewagę sytuacji i mogła dobrze do niego podejść.

Siedziba Montweisserów

9
Szlachcianka nie sądziła, że z wejściem na posesje będą większe problemy, dlatego w ogóle się nie zestresowała. Problemem mogłoby być gdyby ktoś ją rozpoznał, lecz szanse na to były znikome, nikt z Montweisserów nie widział Aelli na żywo więc musiałaby mieć niespotykanego pecha. Na wizytę w ich posiadłości nie mogła przybyć także w uzbrojeniu i zbroi, te zostawiła w pokoju karczmy a tutaj przybyła ubrana adekwatnie do otoczenia, co aby nie rzucać się w oczy i nie wyróżniać się, a niewielki dekolt to zawsze atut u kobiety.

Przemierzając ogrody nawet ona poczuła się zrelaksowana, była pod wrażeniem rozrzutności tego rodu, gdyż utrzymanie takiego ogrodu wymagało sporych kosztów. Pięknie, naprawdę pięknie, ale można by spożytkować te środki w lepszy sposób. Nie spowolniła swojego kroku, obecnie nie relaks był jej w głowie a namierzenie celu. Na szczęście z tym nie miała wielkich problemów i na szczęście, Karol nie okazał się wieprzem. Normalny młody chłopak z zamiłowaniem do książek. To dało do zrozumienia Aelli, że prawdopodobnie jest on bardziej inteligentny i rozważny niż reszta rodziny. Z drugiej jednak strony, miała obawy czy chłopak poradzi sobie z tym, co szykuje Aella. Najpierw musiała jednak wybadać grunt.

Wciąż będąc niezauważoną, Aella zdjęła kaptur, odsłaniając swoje złote włosy. Następnie obeszła go z boku i usiadła tuż obok niego z gracją.
- Karol Montweisser, nareszcie cię znalazłam. - początkowo patrząc gdzieś przed siebie, a dopiero na końcu zdania zwracając głowę ku niemu z uniesionym kącikiem ust. - Ciekawa lektura? - zapytała zaciekawiona, czymże zajmuje swoją głowę dziedzic rodu. Była miła i starała się sprawiać jak najlepsze wrażenie. Miała nadzieję, że uda jej się nawiązać pozytywny kontakt bez udziału jej wewnętrznej magii.

Siedziba Montweisserów

10
Mistrz Gry

Mężczyzna wieprzem zdecydowanie nie był, dzięki czemu Aella nie musiała się obawiać niesmacznych dla niej interakcji. Był także na swój sposób przystojny, chociaż nie należał do kanonu kerońskiego piękna. Przysiadając obok niego, wyczuła delikatną woń męskich perfum, które pieściły jej receptory węchowe. Spodziewała się także, sądząc po wyglądzie oraz zajęciu w wolnym czasie, że należy do tych o większym poziomie inteligencji... chociaż zawsze pierwsze wrażenie może być mylne, szczególnie, jeśli nie zamieniło się z tą osobą słowa.

Jej słowa skutecznie odwróciły uwagę Karola od książki. Uniósł głowę, spoglądając na Aellę. W jego oczach widziała zaskoczenie i umiarkowane zainteresowanie, chociaż sam wyraz twarzy był raczej obojętny. Jego spojrzenie prześwidrowało ją w kilka sekund, przenosząc się z jej oczu na jej twarz. Brew szlachcica uniosła się odrobinę, po czym zamknął on tom, kładąc go sobie na kolanach.

W rzeczy samej, ciekawa — jego głos był uprzejmy, ale chyba odrobinę powiało chłodem. Sam tembr również do ciepłych nie należał. Miał typowo męski ton, bez zachrypnięcia, ale także bez melodyjności. Mówił spokojnie, ale chłodno. Nie brzmiał na człowieka unoszącego głos. — Znamy się?

Siedziba Montweisserów

11
- Emilia Gundabar, jestem twoją bardzo...bardzo daleką kuzynką. Ze swojej rodziny jestem ostatnią żywą osobą, a swoje bogactwo noszę tu... - wskazała na swoje serce - Jestem poszukiwaczką skarbów i potrzebuję pomocy, a ty kuzynie wydajesz się być odpowiednią osobą do tej sprawy. Wybacz, że tak bez zapowiedzi ale nie posiadam gołębi ani posłańców, prowadzę koczowniczy tryb życia.

Aella siedziała tak po prostu, nie ukrywając się przed światem i rozmawiała z Karolem, który widocznie był tym spotkaniem zainteresowany. Pytanie czy młody ma na tyle ikry, aby poprowadzić samemu Montweisserów w przyszłość. Nie liczyła na jego ojca, był zbyt dumny i uparty, żył jak pączek w maśle i nie chciał zmieniać tego stanu. Młodzi natomiast mają ambicje i otwarty umysł, wiedzą kiedy sprawa jest przegrana i potrafią działać aby nie popłynąć na dno wraz z innymi.

Siedziba Montweisserów

12
Mistrz Gry

Osoba "Emilii Gundabar" była całkiem przekonywująca. W końcu mając tyle rodzeństwa, kto by się przejmował jakimś nieważnym rodem, który i tak już nie istnieje? Koczowniczy tryb życia również wyjaśnia wiele rzeczy, na przykład niezapowiedzianą wizytę i tak zaskakujące spotkanie. Poszukiwanie skarbów? Też mogło przejść. Ogółem, wymówka idealna, by na chwilę uśpić czujność młodego mężczyzny.

Karol cierpliwie poczekał, aż Aella, czy raczej Emilia skończyła mówić, przedstawiając się i przechodząc do "sedna sprawy". Następnie delikatnie przekrzywił głowę i wręcz wbił swoje spojrzenie w kobietę, na samym końcu odzywając się całkowicie spokojnie: — Przykro mi słyszeć o śmierci twojej rodziny. Ostatnim razem, jak słyszałem o Gundabarach, mieli się całkiem dobrze — Aella była prawie pewna, że zmyśliła to nazwisko. A może nie i teraz używała czyjegoś miana, nieświadoma ich istnienia...? — I cóż ja, skromny Karol, mogę ci ofiarować, kuzynko, skoro akurat mnie z całej mej licznej rodziny wybrałaś do tego zadania?

Z każdą minutą rozmowy Aella czuła, że Karol nie będzie prostym kawałkiem do zgryzienia. Chociaż uprzejmy, nijak nie zdawał się być zwykłym, młodym chłopaczkiem. Z jej wstępnych obserwacji wyglądał bardziej na człowieka, który całe życie ćwiczył swój autorytet.

Siedziba Montweisserów

13
Aella uśmiechnęła się kiedy jej "kuzyn" zaproponował, chociaż tylko wstępnie, pomoc. Wstała z ławki i zaczęła przechadzać się przed Karolem z lewa w prawą i na odwrót.

- Zaginiony skarb należał kiedyś do dwóch rodów, twojego i Stedingerów. Nie udało mi się dojść informacji, dlaczego Montweiserowie i Stedingerowie mieliby posiadać wspólne bogactwa, patrząc na fakt, że raczej nie przepadacie za sobą. Wiele informacji przepadło, ale zastanawiam się czy w waszych prywatnych zbiorach nie znalazłyby się jakieś. Jakieś teksty traktująca o dawnej współpracy waszych rodów...coś takiego. Jak domyślasz się, jesteś chyba jedyną osobą która może mi w tym pomóc, szczególnie, że widać znasz się na księgach. - uśmiechnęła się. - A Stedingerowie raczej nie pozwoliliby komuś obcemu oglądać własnej kolekcji, szczególnie gdyby się dowiedzieli, że mam powiązania z waszym rodem. Co ty na to? Pomożesz kuzynce?

Kobieta starała się zaimponować Karolowi nie tylko wymyśloną sprawą, lecz także swoją postawą, sposobem mowy i ruchami ciała. Nie robiła tego teatralnie, lecz ledwie wyczuwalnie, aby wyglądało to realistycznie. W końcu wiele rzeczy kobieta mogła załatwić jedynie swoim ciałem, gdzie mężczyźni musieli prowadzić o pewne sprawy walki lub wojny, nie żeby na celu miała przespanie się z Karolem...czasami aż tak drastyczne kroki nie są potrzebne.

Cała sprawa o skarbie miała być jedynie pretekstem do spędzenia z Karolem większej ilości czasu, wypytanie go o jego rodzinę, nastawienie do niej i jego plany na przyszłość. Wydobycie informacji o jego nastawieniu do Aidana i Jakuba, jego sposobu widzenia na ryzyko wojny, punkt widzenia na ród Stedingerów. Po prostu wszystko co miałoby znaczenie podczas wyjawienia mu prawdy i próbie przekonania do zmiany strony. Nakłonienie go do przejęcia władzy w rodzinie było jednak chyba większym wyzwaniem, lecz jeszcze nie znała jego nastawienia do swoich bliskich. Czasami w tak licznej rodzinie, pewne persony zaniedbane i pozostawione same sobie, mają większą ochotę przejąć to co należy do niej. Aella nie miałaby nic przeciwko zabójstwu jego ojca i każdego, kto przeciwstawiłby się planom Karola.

Siedziba Montweisserów

14
Mistrz Gry

Karol odłożył na bok czytaną książkę, założył kolano na kolano, opierając nań także dłonie i wysłuchując niesamowitej historii Emilii o zaginionym skarbie dwóch wielkich rodów. Wodził wzrokiem za przechadzającą się ścieżką kobietą, ani na sekundę nie spuszczając z niej wzroku. Jego spojrzenie wwiercało się w nią, jakby w drobnych ruchach próbował doszukiwać się sedna całej tej sytuacji. Poza tym czuć było od niego cierpliwość - wszakże czekał aż do ostatniego słowa, aż Aella skończy, dopiero wtedy otwierając usta i zaczynając mówić... w jej ocenie ważąc każde słowo.

- To jest naprawdę interesująca historia. Zważywszy na waśnie nasilające się właśnie teraz, podczas konfliktu braci, informacja o takim skarbie jest faktycznie zaskakująca. Chociaż kuzynko, pomijasz taki element jak małżeństwa polityczne. Niewykluczone, że w przeszłości, jeszcze przed śmiercią poprzedniego króla, nasze rody się łączyły, a kobiety przychodziły nas, do was z posagiem w dłoni. Myślę, że prosta księga genealogiczna załatwiłaby sprawę - nie mówił pod żadnym pozorem szybko, jakby nigdzie mu się nie spieszyło. Aella ciągle natomiast czuła, jak jego oczy krążą za nią, co jakiś czas łapiąc kontakt wzrokowy, bez żadnego speszenia. Gdyby chcieli, mogliby stoczyć pojedynek spojrzeń.

- Chociaż przyznam szczerze, nieco ujmuje mi tak podła generalizacja na podstawie jednego spotkania, podczas którego zdarzyło mi się dla czystej przyjemności akurat czytać książkę - Karol wstał, do lewej dłoni wkładając tomik, zaś prawe ramię nadstawiając w stronę Aelli. - Zaproponowałbym najpierw kolację i oporządzenie się po tak długiej podróży, natomiast rozpaliła pani moją ciekawość, panno Gundabar. Myślę, aby nie zwlekać i od razu zacząć szukać potrzebnych nam informacji.

Wstępnie Aella widziała w nim uprzejmego, miłego chłopaka o całkiem miłej aparycji, ale rozmawiając z nim coraz dłużej, powoli miała dziwne uczucie w środku szepczące jej, że coś z nim jest nie tak, tylko jeszcze nie wie co. Tym bardziej, że wszystko teraz szło jak po maśle.

Siedziba Montweisserów

15
Aella ucieszyła się, że "młody" złapał przynętę. Była widocznie zadowolona z jego decyzji, w końcu ktoś o jego pozycji mógłby z łatwością zlać temat, gdyż bogactwa już on posiada. Jego propozycja jednak wydawała się być trafiona, wspólna kolacja i chwila wolnego czasu mogłaby jeszcze bardziej wpleść go w jego sidła. Coraz bardziej zastanawiała się jednak nad użyciem swoich mocy, dawały one większą szansę na pozytywny wynik akcji niż poleganie jedynie na własnych umiejętnościach i zrozumieniu Karola. Zauroczenie jednak mogłoby nie przynieść oczekiwanego skutku długofalowo, a wtedy miałaby większy problem.

- Kolacja...byłoby świetnie, miejscowa karczma serwuje pomyje. W końcu kilka godzin raczej nic nie zmieni, skoro skarb ukryty jest od pokoleń. - splotła ręce z przodu, próbując grać dostępną i łagodną kobietę.

Wróć do „Saran Dun”