Port i okolice miasta

106
POST POSTACI
Vera Umberto
Gdyby świat wyglądał inaczej, mogliby pozwiedzać nawzajem swoje miasta. Być może gdzieś istniał amulet pozwalający na tymczasową zmianę wyglądu, Vera nawet rozważała zamówienie takiego u Otisa, skoro miał swoje kontakty w Karlgardzie i tak czy inaczej zamierzała zagadnąć go o coś do ochrony przed demonami. Mieli z Corinem dużo złota, z którym coś trzeba było zrobić i była prawie pewna, że nie uznałby jej pomysłów za głupie. Mogłaby zrobić wtedy z Sovrana zwyczajnego, wschodniego elfa i zabrać go na spacer po mieście. I może gdyby mroczni nie byli najeźdźcami i nie trzymali w podziemiach niewolników z powierzchni, sama też chętnie wybrałaby się pod taką iluzją tam, skąd przybywał ich mag.
Uśmiechnęła się pod nosem, widząc, że złoto, jak zawsze, otwierało serca i umysły. Nagle znalazł się Knog i nagle gobliny skłonne były do współpracy! Jakże miło z ich strony. Podeszła bliżej, by zerknąć na stół, na mięso, które oprawiali. Twierdzili, że nie mieli go na sprzedaż, ale trzeba przyznać, że na Siostrze przydałby się jakiś porządny świniak. Wszyscy byliby zadowoleni, gdyby Trip przyrządził go tak, jak miał w zwyczaju.
- Weswald pływa na moim statku - wyjaśniła pokrótce. - Jestem kapitan Vera Umberto.
Gdy cofała się wspomnieniami do snu, przed jej oczami stawał szarooki chłopiec i uśmiechnięty Yett, trzymający go w ramionach. Coś zakłuło ją w klatce piersiowej, ale starała się nie zwracać na to uwagi. Gdzie byli wcześniej? Zmarszczyła brwi, usiłując przypomnieć sobie szczegóły.
- Jest tam grząska, czerwona ziemia i gęsta roślinność. Grube liście, kwiaty i pnącza. Z ziemi wyrastają słupki, kamienne, rzeźbione, teraz już porośnięte mchem i widać stamtąd przekrzywiony maszt jakiegoś wraku. Zakładam, że to jest w okolicach Tsu'rasate, rośliny i ziemia mi się zgadzają, ale nie wiem, dokąd iść. Widziałeś to miejsce? - skierowała pytanie do Knoga. - Możesz mnie tam zaprowadzić?
Obrazek

Port i okolice miasta

107
POST BARDA
Knog był goblinem, tak jak jego wspólnicy. Nie był zbyt rosły, niższy nawet od Sovrana, za to dobrze zbudowany. Szerokie, umięśnione ramiona, których kształt wybijał się ponad ochronę płóciennej koszuli, sugerowały jego siłę. Mężczyzna złapał za ścierę i wytarł w nią ubabrane we krwi i małych kawałkach mięsa ręce. Vera, choć nie była może znawczynią gotowania, wiedziała, że to, co oprawiały gobliny, nie było świniakiem. Zwierzę było większe, miało dłuższe nogi i szyję. Pozbawione łba i skóry, stanowiło jednak zagadkę.

- To się Weswald dorobił. Nie to, co ty. - Knog trącił wierzchem dłoni młodego goblina po swojej lewicy. Można było domniemywać, że był to jego syn. Podobieństwo było dość duże. - Czerwona ziemia i roślinność? Opisałaś właśnie naszą dżunglę. - Goblin wykrzywił usta. Powoli obszedł stół. - Ale wrak, słupki? Może coś mi świta?

Wyciągnięta dłoń jasno wskazywała na to, że informacje kosztowały.

- Kapitanie? - Zagadnęła Pogad. Była gotowa działać, jeśli Vera tego potrzebowała.
Obrazek

Port i okolice miasta

108
POST POSTACI
Vera Umberto
Rodzinne niesnaski nie obchodziły jej kompletnie. Co innego, jeśli chodziło o wrak i słupki. Goblin kojarzył miejsce, o którym Vera mówiła i które widziała we śnie, albo właśnie ją oszukiwał, zamierzając wyprowadzić ich na manowce i tam złupić, czy coś. Byłoby to bardzo głupie z jego strony. Umarłby szybciej, niż zdążyłby wyciągnąć miecz, czy czymkolwiek walczyły takie knypki, jak on.
Zerknęła na Pogad tylko przez ramię i krótkim gestem głowy dała jej do zrozumienia, że absolutnie nie zamierza robić tutaj burdy - bo domyślała się, że taki plan właśnie orczyca miała. Zamiast bawić się w zastraszanie i namawianie, Vera sięgnęła do paska i wyciągnęła z sakiewki kilka złotych zębów, nawet nie przejmując się liczeniem ich. Była skłonna zapłacić bardzo dużo, jeśli miało to zakończyć problem, z jakim zmagała się od tygodni. Położyła je na wyciągniętej dłoni goblina.
- Nie testuj mojej cierpliwości, bo z niej nie słynę - powiedziała chłodno. - Powiedziałam, że zapłacę i zamierzam to zrobić. Wyceń swoje usługi. Dostaniesz połowę złota teraz, połowę jak doprowadzisz mnie na miejsce.
Obrazek

Port i okolice miasta

109
POST BARDA
Uśmiech pojawił się na twarzy Knoga, gdy błyszczące zęby znalazły drogę do jego dłoni. Jeden z nich został zaraz podrzucony w stronę syna, który złapał walutę oburącz. Starszy goblin musiałby być skończonym idiotą, gdyby odważył się stanąć naprzeciw Pogad, Ashtona i Ohara. Wszyscy przewyższali go wzrostem co najmniej dwa razy, a Pogad jeszcze więcej. Orczyca przyjęła decyzję o nie biciu się z żalem, ale nie naciskała. Obejrzała się tylko na Sovrana, który przyglądał się ptakom zawieszonym pod sufitem. Wiele z nich miało kolorowe pióra.

- Weswald mógł nas ostrzec, że nadchodzisz. - Knog wytłumaczył swoje postępowanie. - Poda więcej szczegółów. Rzeźbione słupki porozrzucane są po całej dżungli.

- Może mówić o Mgra-broduk.
- Podsunął jeden z goblinów.

- Albo Opra'trot. - Zgadywał inny.

- Jest przynajmniej tuzin miejsc, które mogą cię interesować. - Podsumował Knog. - Jeśli chcesz obejść wszystkie, potrzebujesz dużo czasu i dużo zębów.
Obrazek

Port i okolice miasta

110
POST POSTACI
Vera Umberto
- I w wielu miejscach dżungli widać przekrzywiony maszt wraku statku? To powinno być gdzieś przy brzegu, statek się przecież nie wpierdolił magicznie w sam środek lądu. Nie mam czasu na bezcelowe zwiedzanie.
Nie ukrywała irytacji. Westchnęła ostentacyjnie i rozejrzała się po pomieszczeniu w poszukiwaniu kawałka papieru i czegoś, czym mogłaby wykonać na nim prosty rysunek, ale chyba się przeliczyła. W chacie myśliwych mogła sobie co najwyżej porysować palcem na ścianie.
Co, w gruncie rzeczy, nie było wcale takim głupim pomysłem.
Z powrotem podeszła do stołu, do obrabianego zwierzęcia i zdjęła jedną ze swoich skradzionych smokowi rękawiczek, by wetknąć palec w najbardziej zakrwawione miejsce martwego cielska. A potem, gdy miała już na opuszku dość makabryczny substytut kredy, wyrysowała na wolnej części blatu kształt polany, jaką pamiętała ze snu.
- Tak to wyglądało - zmoczyła palec jeszcze raz i zaznaczyła słupki. - Były porozstawiane w ten sposób. Tutaj trzy blisko siebie, potem kilka dalej od nich. Od tej strony były porośnięte mchem, statek było widać z tej strony.
Uniosła pytające spojrzenie na Knoga.
- Możesz się skupić i zastanowić, gdzie to jest, a potem mnie tam zaprowadzić, albo kombinować tak, jak teraz i doczekać się tylko tego, że obrócę się na pięcie i chuja dostaniesz, nie złoto - powiedziała chłodno. - Mam alternatywy. Wy jesteście pierwsi, do których się udałam po pomoc, ale to nie znaczy, że musicie być ostatni.
Przez chwilę wpatrywała się wyczekująco w gobliniego myśliwego, by dodać jeszcze:
- Chyba, że słyszałeś o niebezpiecznym stworzeniu, rezydującym w jednym z tych miejsce. Albo pustelniku. Albo czymś takim.
Obrazek

Port i okolice miasta

111
POST BARDA
Goblin skrzywił się odrobinę. Podrapał się po porośniętej rudawym włosiem brodzie, nie bacząc nawet na to, że może na niej rozsmarować krew.

- Jakie są słupki przy brzegu? - Zapytał bardziej siebie niż towarzyszy, przyglądając się malunkom Very. Na skrzepłej krwi dobrze się malowało. - Pewnie Margbor przy Zatoce Fok.

- Panie ojcze, to może być ta stara świątynia.

Cisza, która zapadła w chatce, była ciężka, wręcz gęsta. Szum deszczu na zewnątrz stanowił mroczne tło, gdy Knog obracał się w stronę syna. Jasnym było, że miał ochotę strzelić mu po raz kolejny. Młodzik skulił się w sobie, odsuwając nieco od stołu i swojej pracy, rozymiejąc, że poruszył niewłaściwy temat.

- Ta, jest stara świątynia. - Knog nie mógł już ukrywać tego tematu. - Ale tam się nie zbliżamy. To półtora dnia drogi stąd. - Wyjaśnił, ale nawet ktoś niezbyt bystry rozumiał, że odległość to nie jedyny problem. - Stamtąd się nie wraca.
Obrazek

Port i okolice miasta

112
POST POSTACI
Vera Umberto
Czuła, że nie chcą jej czegoś powiedzieć i domyślała się, że właśnie tak to się skończy. Że okaże się, iż szanowny Ferbius rezyduje w miejscu, które przesiąknięte jest odorem śmierci i otoczone kręgiem zgniłych kościotrupów. W miejscu, od którego tutejsi trzymają się z daleka. Domyślała się, że ostatecznie będzie musiała iść tam sama - to znaczy, ze swoimi ludźmi, bandą szaleńców, która miała ochotę na chwileczkę zapomnienia w dżungli, ale bez miejscowych. Czy była rozczarowana? Niekoniecznie. Przerażona? Jeszcze jak.
Ale nie mogła tego przecież po sobie pokazać. Najgorzej by było, gdyby ona sama zorientowała się, jak panicznie boi się tego spotkania. Vera Umberto nie mogła o tym wiedzieć, nie mogła się do tego przyznać, więc tylko zrzucała winę na złe samopoczucie z tysiąca innych powodów.
- Półtora dnia - powtórzyła cicho.
Miała nadzieję, że wrócą trochę wcześniej. Wzięła ze sobą wszystko, co potrzebne do rozbicia potencjalnego obozu, tak samo, jak zapewne każdy z jej ludzi. Sovranowi też o tym przypomniała zawczasu, choć wizja maga rozkładającego sobie posłanie na ziemi była dla niej kompletnie abstrakcyjna. Ale wciąż... trzy dni, może cztery. Corin oszaleje z nerwów.
- Tam właśnie muszę iść.
Jeśli do tej pory jej ludzie nie zadawali pytań, to nie wyobrażała sobie, żeby po tej informacji grzecznie podążyli za nią dalej, bez interesowania się tym, dokąd i po co idą. Jaki cel ma ich kapitan w swojej wędrówce, na którą początkowo zamierzała udać się samotnie i na którą wzięła ich tylko ze względu na prośbę Yetta.
- Nie musicie iść ze mną, w takim razie. Dajcie mi mapę. Mogę wysłać kogoś po pergamin, wyrysujecie mi drogę. Albo doprowadźcie mnie tak daleko, jak możecie, resztę drogi będę chyba potrafiła przejść sama.
Rozejrzała się za jakąś ścierką i wytarła o nią zakrwawiony palec, by potem z powrotem wciągnąć rękawiczkę na dłoń.
- Dlaczego się stamtąd nie wraca? - spytała, niepewna, czy chce usłyszeć odpowiedź. - Co tam jest?
Obrazek

Port i okolice miasta

113
POST BARDA
Miny goblinów mówiły same za siebie. Zmarszczone nosy, wykrzywione usta i ściągnięte brwi sugerowały, że poruszany temat nie był zbyt komfortowy dla zebranych zielonych.

- Chyba czegoś nam nie powiedziałaś, kapitanie. - Odezwał się Ashton, nachylając się do Very od jej lewicy.

- Zawrzyj ryj, Ashton. - Pogad nie przebierała w środkach. - Kapitan potrzebuje nas w dżungli, to z nią pójdziemy.

- No raczej! - Zgodził się Ohar.

Sovran dalej trzymał się z tyłu. Palcami badał ściankę, zbudowaną ze słomy pozlepianej gliną. Było to coś, co raczej nie występowało w podziemiach. Wydawał się nie słuchać rozmowy.

- Półtora dnia drogi, przy dobrej pogodzie. - Burknął znów główny goblin, podkreślając niebezpośrednio, że deszcz może ich opóźnić. - Nie bez powodu mówi się, że nikt stamtąd nie wraca. A skoro nie wraca, to nie wiemy, co tam jest. Mówią, że świątynia. Zapytaj starą Nanai, może ona wie. - Podsunął Knag, wspominając starą wieszczkę.

- To jakaś miejscowa wyrocznia? - Podpytał Ohar.

- To stara Nanai! - Syn Knoga zawołał tak, jakby jego słowa miały wszystko wyjaśnić. Goblinka musiała cieszyć się szacunkiem, którego nic nie podważało.

- Nie trafi tam nawet z mapą. - Knog nie był optymistą. - Doprowadzimy cię do granic. Ale to nie będzie tanie.
Obrazek

Port i okolice miasta

114
POST POSTACI
Vera Umberto
Zerknęła przez ramię na Ashtona. Nie miała mu za złe jego komentarza, sama też na jego miejscu nie byłaby przekonana i optymistycznie nastawiona do polowania po takiej rewelacji.
- Później - obiecała, bo dzielenie się szczegółami swojego problemu teraz, gdy słuchali jej nie tylko załoganci, ale i banda goblinów, nie brzmiało jak dobry pomysł. Z rezygnacją jednak zrozumiała, że wcześniej czy później będzie musiała powiedzieć tej trójce, dokąd się wybierała. Nie oczekiwała od nich, że zostaną z nią do końca. Jeśli będą chcieli zostać w bezpiecznej odległości od demona, byłaby okrutna, gdyby zmusiła ich do czegoś przeciwnego.
Westchnęła.
- Weswald wspominał o Nanai. Sądziłam, że wystarczy, jak pójdę do was, a wy zaprowadzicie mnie na miejsce.
Potarła oczy palcami, zastanawiając się chwilę. Może faktycznie nie było co rezygnować z przewagi, jaką mogło dać jej spotkanie z wieszczką. No, może przewaga to duże słowo, ale być może pozwoliłoby to jej przygotować się lepiej. Nie pakować się na ślepo do leża potwora.
- Jak daleko stąd jest do Nanai, w takim razie? - spytała. - Pójdę do niej, zasięgnąć rady, a potem wrócę do was, żebyście zaprowadzili mnie do tej świątyni. I mówię przecież, że mam złoto. Zapłacę wam. A jak nie ja, to ludzie z mojego statku. Stoi w porcie, ten z pasiastymi żaglami. Weswald was doprowadzi, jakbym ja miała nie wrócić.
Obrazek

Port i okolice miasta

115
POST BARDA


Ashton wydał się zawstydzony. Zerknął na kapitan i na Pogad, rozumiejąc, że wyrwał się ze swoimi słowami trochę zbyt wcześnie.

- Później. - Zgodził się, czym zasłużył sobie na kolejnego kuksańca ze strony orczycy. Potarł ramię, nie odważywszy się zaprotestować głośno.

Gobliny, choć w większości o małym rozumku, zdawały się wyłapywać wskazówki płynące z rozmów piratów.

- Nikt nie wszedłby do świątyni bez powodu, panie ojcze. - Podsunął młody goblin.

- Robotą się zajmij! - Ojciec szorstko zwrócił mu uwagę. Zazgrzytał zębami, a te miał ostre, szpiczaste, jak u rekina. - Bralk, za prowadzisz ich do Nanai. Niech doda im ducha, skoro chcą iść na śmierć.

- Ta.
- Kolejny z goblinów wbił swój nóż w truchło na stole. Ostrze wbiło się głęboko, miało poczekać, aż jego użytkownik wróci do pracy. Bralk nie bawił się w sięganie po ścierki, wytarł ręce we własne spodnie, które wisiały na chudym tyłku. Były zbyt duże, a obszarpane nogawki sugerowały, że w przeszłości ubranie musiało należeć do kogoś zdecydowanie wyższego. - Idą za mną.

Ich chwilowy przewodnik nie wahał się ani chwili. Ruszył w stronę drzwi, minął piratów, by wyjść na zewnątrz, na deszcz, nawet nie oglądając się na swoją nową trzódkę. Knog rzucił kilka ostrych słów do towarzyszy, każąc im przygotować się do drogi i zebrać pozostałych. Będą przygotowani, gdy nadejdzie pora na wyruszenie w drogę.

Bralk nie ociągał się. Parł przez błoto i ulewę, sunąc po pustych uliczkach z niezwykłą zawziętością. Choć nogi miał krótkie i pokraczne, wprawa pozwalała mu poruszać się o wiele skuteczniej, niż piratom. Pogad złapała Sovrana za ramię i szorstko ciągnęła go za sobą, by nadążył. Ohar klął pod nosem.

- Jak my się, kurwa jego mać, dostaniemy do jakieś świątyni w dżungli w taką pogodę? - Mamrotał, a jego słowa były ledwie słyszalne przez szum deszczu. Vera czuła strugi wody ściekające po jej plecach. Kapelusz był już całkowicie przemoczony, ale jego skórzany materiał nie pozwalał deszczowi w niego wsiąknąć. Na szczęście było ciepło, duszno, parno.

Dom Nanai nie różnił się wiele od chatki myśliwych. Odrobinę większy, lecz zrobiony z tych samych materiałów, wyglądał jak każdy inny budynek przy błotnistej ścieżce. Wzniesiony był ponad grunt i prowadziły do niego drewniane schodki.

- Zostawcie jej ofiarę! - Zaskrzeczał Bralk, chowając się pod strzechą, nie zamierzał jednak wchodzić do środka.

Z wnętrza bił ciepły blask ognia. W izdebce, na zrobionych poduchach, siedziała babuleńka, tak chuda i wrażliwa, jakby miała rozpaść się przy jednym ruchu. Mimo to, uniosła dłoń i przywolała do siebie towarzyszy. Jej blade oczy jasno znaczyły, że dawno straciła wzrok.

- Zło nie wchodzi. - Upomniała niskim, gardłowym głosem, nim zdołali choćby wejść po schodkach.
Obrazek

Port i okolice miasta

116
POST POSTACI
Vera Umberto
Vera bynajmniej nie chciała iść na śmierć. Miała ambitny i nieco nierealny, jak widać, plan powrotu na Siódmą Siostrę i odpłynięcia ze swoją ukochaną załogą na Harlen, a tam świętowania sukcesu w jedyny słuszny sposób. Z każdym zdaniem goblińskich myśliwych coś się w niej zapadało, stopniowo zostawiając coraz bardziej pustą, pozbawioną emocji wydmuszkę. Gdzieś z tyłu jej głowy kołatała się myśl, że może istniał jakiś inny sposób na rozwiązanie tej sytuacji, ale nie miała kogo o to spytać. Sovran kazał jej zapamiętać miejsce i je odnaleźć, złapać demona w jego zwyczajnej, fizycznej postaci, w realnym świecie, gdzie nie był tylko gościem jej snów. Zamierzała więc to zrobić, tak dobrze, jak tylko potrafiła.
Gdyby chociaż wiedziała cokolwiek, co pomogłoby się jej przygotować na to spotkanie. Może Nanai faktycznie będzie mogła im jakoś pomóc. Poruszyła ramionami, usiłując odkleić od siebie mokre ubrania, przygniecione dodatkowo przez pancerz. To nie będzie przyjemny spacer przez las. Jeszcze dobrze nie weszli w dżunglę, a ona już miała dość. Oby przestało padać, przynajmniej na noc. Przez lejące się z nieba strugi deszczu nie mogła nawet porozmawiać ze swoimi ludźmi i pokrótce wyjaśnić im, o co chodzi. Liczyła na chwilę spokoju później. Chciała też wysłać wiadomość na Siódmą Siostrę, do Yetta, żeby uprzedzić go, kiedy ma się jej spodziewać. Będzie musiała poszukać posłańca, albo zapłacić któremuś z goblinich łowców, żeby dostarczyli ją dla niej.
Zatrzymała się na schodkach do domu Nanai, wahając się przez chwilę. Czy starowinka miała na myśli Sovrana, będącego mrocznym elfem, czy ich wszystkich - piratów? A może czuła rezydującego w jej głowie demona? Umberto tak czy inaczej musiała z nią porozmawiać.
- Nie wiem, o co jej chodzi. Pójdę sama, poczekajcie tu - poleciła, wyciągając z sakiewki kościaną rybkę i podając ją Pogad. - Trzymaj, nie zakładaj. Potem wszystko wam wyjaśnię, obiecuję.
Zrobiła ostrożny krok na kolejny schodek, a potem jeszcze jeden, zastanawiając się, czy zostanie za moment wyrzucona.
Obrazek

Port i okolice miasta

117
POST BARDA


Starowinka nigdzie się nie wybierała. Siedziała w miejscu, na swoim posłaniu z poduszek. Wiele z nich było barwionych, haftowanych, miało frędzelki, koraliki lub inne zdobienia. Jej dom, choć niezbyt wyględny z zewnątrz, w środku pysznił się goblinim przepychem.

Przed wieszczką stał niski stolik, lecz nic na nim nie stało. Wyczulona Vera dostrzegła ruch gdzieś na tyłach, za zasłoną kolejnych drzwi. Kobieta nie była sama, choć takie miała sprawiać wrażenie.

- Usiądź. - Powiedziała do Very, gdy ta odważyła się podejść bliżej, zostawiając towarzyszy i najwyraźniej zło. - Boisz się, dziecko. Boisz się burzy, która zatopi twą przyszłość. Masz ze sobą zło. - Sękaty palec Nanai zwrócił się ku drzwiom, razem z jej niewidzącym wzrokiem, dłoń wkrótce powoli obróciła się, zwracając ku Umberto. Kobieta chciała, by Vera ją ujęła.
Obrazek

Port i okolice miasta

118
POST POSTACI
Vera Umberto
Uważnie rozejrzała się po pomieszczeniu, gdy dane jej było wejść do środka. Zanotowała w głowie, że wieszczka nie jest sama, ale tego nie skomentowała, nie chcąc psuć atmosfery, jaką ta starała się wytworzyć od wejścia, nawet jeśli póki co nie traktowała jej słów jako nic więcej, niż bzdury, które pasowały do każdego wchodzącego tu gościa. Pewnie, że bała się burzy, która zatopi jej przyszłość. Takiej samej burzy mógł bać się Bralk, Gustawa, albo pierwszy lepszy tutejszy piekarz.
- Jest wiele zła w moim życiu, więc nie wiem, które konkretnie masz na myśli - odpowiedziała, posłusznie chwytając pomarszczoną dłoń. - Jednego chcę się pozbyć. Ponoć wiesz wszystko. Możesz mi powiedzieć to, co chcę wiedzieć ja? Jaka jest cena tego, że podzielisz się ze mną swoją wiedzą?
Poprawiła się w miejscu. Vera należała do konkretnych, bezpośrednich osób i mistyczne niedopowiedzenia tylko ją frustrowały, starała się więc przyspieszyć cały ten precedens na tyle, na ile się dało. Żeby więc nie czekać wieczność i nie kazać kobiecie snuć domysłów, postanowiła po prostu powiedzieć to, co musiało zostać powiedziane.
- W starej świątyni, półtora dnia drogi stąd, rezyduje... wielkie zło. Demon, najprawdopodobniej. Chcę się go pozbyć. Manipuluje mną i ludźmi w moim otoczeniu, musi umrzeć - intensywnie wpatrywała się w niewidzące oczy starowinki. - Myśliwi mówią, że idę na śmierć. Nie chcę iść na śmierć. Chcę zrobić swoje i wracać na morze, do swojego poprzedniego życia. Czy ty wiesz... jak to zrobić? Jak się do tego przygotować?
Obrazek

Port i okolice miasta

119
POST BARDA
Nani pogładziła wierzch dłoni Very. Przez chwilę milczała, rozważając.

- To zło raz było dobrem. - Powiedziała, przesuwając sękatym, uzbrojonym w pazur palcem po przedramieniu kapitan. - Pięknym i szczodrym. Dawni nie uratowali tego dobra od zapomnienia. - Sypała zagadkami, opuszczając nos. Powiedziała coś w swoim języku, lecz nikt z zaplecza na to nie reagował. Musiała być to jakaś niezobowiązująca myśl. - Wypaczało i sczerniało. Takie zło zwyciężysz tylko złem.

Kobieta puściła dłoń Very tylko na moment. Sięgnęła za siebie, wyciągając sznur koralików. Malowane na czerwono i zielono, były kawałkami drewna na rzemyku.

- Musisz stać się złem. - Podkreśliła, zawijając koraliki wokół nadgarstka Very.
Obrazek

Port i okolice miasta

120
POST POSTACI
Vera Umberto
Jej dłoń drgnęła, ale powstrzymała się jakoś przed wyrwaniem jej wieszczce. Nie lubiła dotyku, nie od osób, które nie były jej bliskie. Bardzo bliskie. Generalnie nie lubiła żadnego dotyku poza dotykiem Corina, tak najłatwiej było to podsumować. Próbowała skupić się na jej słowach i wyciągnąć z nich jakieś wnioski, ale czego się spodziewała? Dostała dokładnie to, co dostać można było od pomylonej starej baby: enigmatyczne stwierdzenia, których nie dało się w żaden sposób zweryfikować i które nic nie wnosiły w jej życie.
Opuściła wzrok z pomarszczonej twarzy na koraliki, które kobieta owijała wokół jej nadgarstka i zmarszczyła brwi, milknąc na chwilę. Nanai wie wszystko, powiedział Weswald. To samo twierdzili myśliwi. W jaki sposób wyrobiła sobie taki respekt, takie uznanie, jeśli nie trafnymi przepowiedniami?
- Nie rozumiem - przyznała. - Nie stanę się demonem. Jestem tylko człowiekiem. Człowiekiem z mieczem. Nie mam nawet magii.
Sięgnęła drugą dłonią do bransoletki i przesunęła koraliki na nadgarstku.
- Najbardziej przydałoby mi się jakieś zabezpieczenie. Coś, co pomogłoby mi... ochronić mój umysł i oprzeć się jego wpływom. Nie znasz jakichś zaklęć? Nie mogłabyś... nałożyć na mnie jakiejś pieczęci ochronnej? Istnieje coś takiego? Czy... posiadasz takie możliwości?
Westchnęła i poruszyła głową, bezskutecznie usiłując odkleić mokre włosy od karku.
- Wiesz o nim coś więcej? Kim był? Kim jest? Czego chce?
Obrazek

Wróć do „Tsu`rasate”