[Wschodnie Wody] Czarci Trójkąt

1
Obrazek
Nazwą Czarci Trójkąt zostały ochrzczone trzy wysepki zlokalizowane między Taj'Cah, a Portem Erola, które przez swoje ułożenie w istocie przypominają trójkąt równoboczny. Chociaż nazwa może sugerować zgoła odmienne wyobrażenia, to w rzeczywistości owe wyspy nie różnią się na pierwszy rzut oka niczym od innych, niezdeptanych jeszcze ludzką, orkową czy żądną inną stopą Już z oddali prezentują się całkiem zachęcająco i gdyby nie marynarskie legendy, być może, że stanowiłyby luksusowy ośrodek wypoczynkowy. Piaszczyste plaże, bujna roślinność pokrywająca niemal cały obszar, urozmaicona rzeźba terenu bogata w niezliczoną ilość dolinek, wodospadów oraz gęstych dżungli stanowiących dom dla setek gatunków, ptaków, ssaków i najrzadszych roślin. Można by rzec, raj.
Skąd więc tak niesprawiedliwa nazwa? Otóż przepływający nieopodal wysp żeglarze opowiadają o wszelkich dziwach jakie im się przytrafiały, gdy zanadto podpływali do brzegów wysepek. Niemające logicznego wyjaśnienia światła, majaczące pośród porośniętych gąszczem krzewów i drzew wzniesień, popadanie załóg w krótkotrwałą histerię, psucie się żywności czy chociażby wariowanie igieł kompasów. Ponadto co niektórzy twierdzą, że podczas pełni można dostrzec statki widmo, a jeszcze inni, iż to zamieszkujący pobliskie rejony piraci przeklęli owe wyspy, nie pozwalając by nikt obcy się do nich nie zbliżył. Co stanowi prawdę, a co jest tylko bajdurzeniem chorych na szkorbut marynarzy, tego tak naprawdę nie wie nikt. Bądź co bądź, plotki zrobiły swoje. Każdy sternik, któremu życie jest miłe, omija Trójkąt szerokim łukiem.

Re: [Wschodnie Wody] Czarci Trójkąt

2
Czas z wolna mijał. Morze nie wykazywało większej aktywności niż zwykle, a wiatr pchał niestrudzenie łódkę w obranym przez sternika kierunku. Rozkoszując się upragnioną samotnością i przerywaną sporadycznie przez nawoływanie wodnych ptaków ciszą, marynarzyk kartkował kolejne strony księgi, wczytując się w nie z mniejszą lub większą ciekawością. Pomimo tego, iż autor uchodził za najzwyklejszą w świecie moczymordę, jedno trzeba było mu przyznać. Posiadał ogromną wiedzę w zakresie znajomości żeglarskich podań i legend. Niemal każda spisana przez niego opowiastka cechowała się pewną dozą prawdopodobieństwa. Czytając między wierszami, szło dopatrzeć się szeregu komentarzy potwierdzających lub zaprzeczających istnieniu pewnych miejsc, osób czy też mitycznych stworzeń, uchodzącymi w powszechnej kulturze jako wytwór czyjejś wzniosłej wyobraźni. Opierając się na szczegółowości i logice wpisów, mogłoby się nawet wydawać, że sam Tom brał udział w niejednej z opisywanych przygód. Jakaż szkoda, że całą swoją wiedzę i tajemnice, zabrał najprawdopodobniej do grobu.

Pierwszy dzień rejsu dobiegał końca. Słońce zdążyło schować się po części za krawędź horyzontu, barwiąc na odchodnym wodę na pomarańczowo i czerwono. Hałaśliwe mewy już od kilku godzin nie dawały o sobie znać, zaś morze przejęło rolę wiatru, niosąc na falach ket w stronę rzeczonych wysp, przy których należało zmienić kierunek rejsu.

Nie musząc się zanadto wysilać, Lead ze spokojem wpatrywał się w urokliwe wysepki, pozwalając odwalić naturze całą robotę przy sterowaniu żaglówką. Te, z biegiem czasu robiły się coraz wyraźniejsze i piękniejsze. Błogi spokój mąciła tylko igła busoli, która to odchylała się niezdecydowanie to w jedną, to w drugą stronę wygrawerowanej na obudowie busoli litery N.

Minęła kolejna chwila. Niebo pociemniało, a wszelkie pozostałe na nim ptaki zniknęły. Fale stały się sroższe, unosiły ket to w górę, to w dół, czasem nawet wdzierając się na pokład. Jakby tego było mało, odbity od brzegu wiatr nadął żagle, wprawiając żaglówkę w obrót i niebezpiecznie przechylając na bakburtę. Nie wiadomo czy na skutek zmoczenia przez wodę, poobijania o inne klamoty czy obrotu łodzi, igła limbusa wpadła w opętańczy taniec, przemieszczając się o cały obrót, później zawracając o ćwierć drogi i znów wykonynując kilka obrotów w przeciwnym kierunku. Wszystko wskazywało na to, że zbliża się sztorm.

Re: [Wschodnie Wody] Czarci Trójkąt

3
Było coś niemalże magicznego w sposobie, w jaki Tom opisywał podania oraz swoje własne spostrzeżenia na ich temat, skoro nawet ktoś tak niezainteresowany podobnymi rzeczami, jak Lead, miał problem z oderwaniem się od ich treści. Jego standardowym problemem w tego typu przypadkach był najczęściej ponadprzeciętny surrealizm oraz otoczka obłudy, niezmordowanie towarzysząca większości z nich, przez co miał ochotę jedynie wywracać oczami. Korekcje wprowadzane przez Toma jednakże były tym, czego brakowało we wszystkich podaniach, z jakimi miał kiedykolwiek się zetknąć, czy to w formie pisemnej, czy to ustnej. I przez to właśnie wnikliwe wczytywanie się nie sprawiało mu problemu, a raczej przyprawiało o sporą dozę satysfakcji. Lead lubił, kiedy to, co czytał, opierało się na logicznym myśleniu oraz jasno przedstawionych dowodach. W tego typu rzadkich okazjach czuł, że autor nie był jedynie kolejnym naiwniakiem z przerośnięta wyobraźnią, marnującym dobry tusz i papier.

Zadowolony nie tylko z lektury, ale również niespodziewanie dobrze spędzonego dnia, Lead pewnie nazwałby go wręcz idealnym, gdyby oczywiście zdołał się w tych klimatach zakończyć. Rzecz jasna, tak być przecież nie mogło.
Ze sztormem Lead miał przyjemność mieć styczność wiele razy. Zazwyczaj w towarzystwie skromnego kufelka grogu i tyłkiem wygodnie umoszczonym w którejś z portowych karczem. Wsłuchiwanie się w dzikie zawodzenie wiatru, okrzyki marynarzy oraz ryk fal uderzających o zacumowane najbliżej łodzie, uświadczył go wówczas w pełnym przekonaniu, że dobrym pomysłem było na czas zrezygnować z pracy przy połowie ryb. Tylko dwukrotnie brał z kolei udział w bezpośredniej walce z żywiołem na pełnych wodach - raz będąc w trakcie zlecenia przemytu mniej legalnych dóbr, drugi, podobnie jak teraz, podczas zwyczajnego przemieszczania się pomiędzy wyspami. W obu jednak przypadkach miał do dyspozycji świetnie zorganizowaną i przeszkoloną załogę.
Uniknąwszy jakimś cudem wyrzucenia za burtę, wściekle zaciskając dłonie na sterze, Lead wykonał ostry manewr w prawo, chcąc przywrócić utracony kurs oraz wyratować łódź z niebezpiecznego położenia, zmuszając ją tym razem do przechylenia na sterburtę i jakiego takiego ustabilizowania. Przeskakując dalej z jednego końca łodzi na drugi, niezgrabnie i nierzadko obijając się po drodze, ale z godną podziwu determinacją, zaczął działać w celu postawienia ketu pod żaglami pod wiatr. Nie był w żadnym wypadku przeszkolony pod kątem sztormowania i nawet najlepsze rady od Jima nie miały szansy przygotować go na podobne wyzwanie. Niemniej starał się robić co tylko w jego mocy i skromnym zakresie umiejętności, aby nie dać zawietrznej burcie zanadto się zanurzyć.
Z żaglami, których powierzchni nie zdążył zmniejszyć na czas przed nasilającymi się podmuchami, męczył się wręcz niesamowicie, a dziwactwa dodatkowo odprawiane przez busolę nie pomagały w podjęciu słusznej decyzji odnośnie dalszego postępowania.
Przybijanie do brzegu nie było w tym momencie bezpieczniejszą opcją od wypłynięcie na pełne wody. Uniknięcie zderzenia z ewentualnymi, przybrzeżnymi skałami mogło uratować łódź, ale czy i jego? Wypływając dalej w morze ryzykował tym, przed czym ostrzegał Jim, lecz z drugiej strony dawało większe szanse na uchronienie się przed roztrzaskaniem jedynego środka transportu, jakim dysponował. Powinien zatem kotwiczyć w okolicach najbliższego brzegu? Da radę? Co jeśli fale wywrócą łódź? Nie było mowy, żeby w razie takiej ewentualności poradził sobie później z jej ponownym odwróceniem w pojedynkę!
Okucia i takielunek były solidne i nie wątpił, że wiele wytrzymają, nawet jeśli zmusiłby je do przeżeglowania. One tak, on, sama jeden - niekoniecznie. Zbytnio brakowało mu wiedzy i doświadczenia, nie było się z tym co spierać.
Dając wreszcie za wygraną i obierając najbezpieczniejsze oraz najprostsze dla samego siebie rozwiązanie, Lead postanowił nadal prowadzić ket sztormując pod wiatr, dając się jednak kontrolowanie znosić w stronę brzegu. O ile fale nie będę zbyt duże, być może uda się zakotwiczyć i bezpiecznie przeczekać blisko brzegu, miast na nim samym? Mógł się o to jedynie modlić do Ul'a i zaciskać zęby.
Foighidneach

Re: [Wschodnie Wody] Czarci Trójkąt

4
Lead dzielnie stawiał czoła nieposkromionemu żywiołowi. Używając całej swojej krzepy, utrzymywał koło steru w twardym uścisku, mocując się niestrudzenie z falami. Korzystając z chwili przerwy między kolejnymi podmuchami wiatru, udało mu się nakierować dziób ketu w stronę wyspy, tym samym zmniejszając szansę na wywrotkę. Sukces ten jednak nie był za darmo. Bijące o rufę fale popychały łajbę wprost na płytsze wody przy brzegu. Bujany od dłuższego czasu na wszystkie strony żołądek mężczyzny, z trudem utrzymywał swoją zawartość. Przemoknięty do suchej nitki, dygotał z zimna, a słona woda biła mu w twarz. Najgorsze jednak miało nadejść.

W pewnym momencie łódź znalazła się na dnie dolinki między wysokimi falami. Na krótki moment zassało ją pod wodę, a później wyrzuciło, jakby gigantyczny stwór chciał posmakować przekąski, w ostateczności ją wypluwając. Żaglówka poleciała pod ostrym kątem do przodu, katapultując z deku każdą nieprzywiązaną rzecz, w tym i sternika. Lead znalazł się w łasce i niełasce pana mórz. Woda to go wsysała, to znów wypychała ku powierzchni. Gdzieś niedaleko od niego podobne męki przeżywał ket. Miotało nim równo. Na całe szczęście, nadal wyglądał na nietknięty, chociaż mogłoby się wydawać, że maszt jest nieco krótszy niż to zapadło w pamięci marynarza.

W końcu wodny stwór znudził się zabawą. Mężczyznę pochłonęła dziesiąta, a może i już setna fala, chciwie trzymając go w swoim wnętrzu. Wszystko zrobiło się ciemne, ciche... *** Skrzek mew z wolna docierał do uszu rozbitka. Pozostając na wpół świadomym, poczuł, że coś stąpa mu po plecach, raz po raz dotkliwie stukając go czymś twardym, a on sam leży na wilgotnym piachu. Otwarłszy oczy, wnet wymalował się przed nim malowniczy odcinek piaszczystego wybrzeża. Fale nadal wściekle próbowały się wedrzeć na ląd, jednak nie były tymi samymi, które zapamiętał przed katastrofą. Niebo natomiast zupełnie się rozpogodziło. Przeżył. Tylko gdzie u diaska był?
[img]https://i.imgur.com/IoHb2ya.jpg[/img] Patrząc w prawo, rozpościerała się pionowa ściana wysokiego klifu, w pewnej odległości naprzeciw niego linia nieregularnie posadzonych palm wyznaczała granicę gęstej dżungli, piętrzącej się szybko ku wyżynie. Z kolei po lewej stronie widniała dalsza część plaży, na której gdzieniegdzie były porozrzucane znajomo wyglądające przedmioty z ketu. Niestety samej jednostki nie było widać, a jedynie pojedyncze części masztu i postrzępione kawałki płótna.

Wyspa wydawała się na pierwszy rzut oka niezaludniona. Nigdzie nie szło dopatrzeć się śladów ludzkiej egzystencji, nie wliczając to podejrzanych kłębów szarego dymu, wydobywającego się gdzieś zza północnej linii drzew.

Re: [Wschodnie Wody] Czarci Trójkąt

5
Śmierć na morzu w młodym wieku nie była szczytem jego aspiracji ni oczekiwań. Jako złodziej, a czasami także zabójca, spodziewał się być może skończyć pewnego dnia z nożem w plecach, ewentualnie z poderżniętym gardłem i ciałem porzuconym w brudnym rynsztoku, nie zaś objedzonym przez żarłoczne ryby. Nie to, żeby jakkolwiek spieszyło mu się do zakończenia żywota jako takiego. Nic z tych rzeczy! Gdy więc wreszcie zupełnie stracił kontrolę nad łodzią, miotany po całym pokładzie siłą żywiołu, panika i strach były ostatnim, co zdołał zapamiętać, zanim kompletnie nie pochłonęła go ciemność.

Bolesne uczucie wdzierającej się do płuc wody oraz jej smak wciąż wydawały się diabelnie żywe, kiedy po raz kolejny zaczął odzyskiwać świadomość.
Oszołomiony i obolały (ponownie!), z lekkim trudem uniósł ciężkie powieki, natychmiast mrużąc jednak oczy pod wpływem uderzającego w nie blasku dnia.
Wydając z siebie strudzone stęknięcie, Lead nieco nieporadnie zaczął unosić się wreszcie na rękach, dopóki ostry spazm o mało nie zmusił go do ponownego padnięcia gębą w piasek. Niezadowolony ze wciąż zalegającej ciężko na żołądku solanki organizm, domagał się najwyraźniej oczyszczenia. Poza wodą niewiele miał do zwrócenia. Tego, czego wciąż nie zdążył strawić przed sztormem, pozbywał się etapowo w trakcie jego trwania.
Zmęczony całym procesem, złodziej wreszcie mógł usiąść zmarnowany na dupie i powoli zacząć rozglądać się dookoła. Gdyby nie zbyt rzucające się w oczy szczątki ketu, mógłby pewnie uznać krajobraz za relaksujący. Co jednak relaksującego mogło być w nazbyt oczywistym fakcie utracenia jedynego źródła transportu oraz ewidentnego utknięcia na nieznanej sobie wyspie?
Zmęczony całym procesem, złodziej wreszcie mógł usiąść zmarnowany na dupie i powoli zacząć rozglądać się dookoła. Gdyby nie zbyt rzucające się w oczy szczątki ketu, mógłby pewnie uznać krajobraz za relaksujący. Co jednak relaksującego mogło być w nazbyt oczywistym fakcie utracenia jedynego źródła transportu?
Zwyczajowe w tego typu momentach uczucie frustracji nie nadeszło jednak zgodnie z oczekiwaniami. Zamiast tego, Lead jedynie odsunął się od zapaskudzonego przed momentem odcinka piasku, by ponownie paść nań jak długi, rozciągając się na piachu. Uspokajając oddech i starając się nie zwracać uwagi na uczucie pustki w żołądku, pozwolił sobie na odrobinę kontemplacji mającej pomóc pozbierać myśli do kupy.
Żył. Wciąż żył, nieważne jak bardzo to upierdliwe życie go nienawidziło i tego trzeba było się trzymać. Na tym etapie podróży powinien był już móc to przewidzieć, doprawdy. Łódź, którą mógł sprzedać za dobrą cenę? Zapasy, których ostałą częścią wciąż miał szansę raczyć się przez dłuższy czas? Ha! Z klątwą swojego legendarnego pecha na karku? Jasssne.
Wykrzywiając usta w ironicznym uśmieszku, leżał tak jeszcze jakiś czas, dopóki nie stwierdził, że pora wreszcie sprawdzić, co ostało się z posiadanego dotychczas ekwipunku. Twarde brzegi księgi, którą wraz z początkiem sztormu upchnął pod skórzaną kurtą, wciąż czuł dość wyraźnie. Najbardziej martwił się jednak o i tak ledwie trzymającą się kupy kuszę oraz busolę, mającą pełne prawo wypaść mu w którymś momencie walki na statku z ręki.

Dostrzeżony w oddali dym nie uspokajał, ale jego źródłem nie zamierzał martwić się jeszcze przez dobrą godzinę, podczas której przemierzał piaszczyste wybrzeże w poszukiwaniu wszystkiego, co przydatne. Wyciągał zatem i odciągał poza zasięg fal szczątki mogące nadać się w najbliższej przyszłości do użycia lub spalenia po uprzednim osuszeniu. Większą uwagę poświęcił kolekcjonowaniu płóciennych fragmentów, które później zabezpieczył przed porwaniem, przyciskając je kamieniami. Praca nie była łatwa, ale warta zachodu, zwłaszcza jeśli mogło okazać się, że będzie musiał sklecić w miarę porządną tratwę.
- Pozostaje znaleźć źródło pitnej wody i miejsce na schronienie. - poinformował sam siebie, kierując jednak nieufny wzrok ponownie w stronę, z której wcześniej dało się dojrzeć unoszący dym. Byłoby problemem, gdyby w trakcie swoich eksploracji natrafił na piratów.
Spluwając na piach, skierował swoje kroki w stronę skał, usiłując wypatrzeć w miarę bezpieczną drogę w górę. Woda musiała poczekać. Trzeba było się przyczaić i sprawdzić, czy wyspy rzeczywiście nie zamieszkiwał nikt, kto mógł sprawiać mu kłopoty.
Foighidneach

Re: [Wschodnie Wody] Czarci Trójkąt

6
Lead błądząc dobrą chwilę wśród szczątków masztu i wszelkiego śmiecia, zdołał natrafić na całkiem pokaźną ilość pokruszonego drwa i spory kawałek płótna. Ponadto, kierując swe kroki w stronę ściany skalnej, niezbyt głęboko w piachu tkwiła znajoma mu beczułka, na całe szczęście nienaruszona. Wręcz zbawienna w tej sytuacji woda pitna nadal znajdowała się wewnątrz. Szczelnie zbite z sobą i starannie uszczelnione deseczki wzorowo powstrzymały wdarcie się solanki do wnętrza. Co innego jednak stało się z księgą. Ta na skutek długotrwałej kąpieli, niemal w całości uległa zniszczeniu. Wciąż mokry papier rozpadał się w rękach, a wszelkie sporządzone notatki uległy zniszczeniu. Gdy gruby i ciężki zbitek wyrobu celulozo podobnego przeschnie, będzie na nowo nadawał się do swej pierwotnej roli lub w najgorszym przypadku, posłuży jako rozpałka. Busola z koeli wyglądała na nietkniętą. Na obudowie nie widniało ani jedno zarysowanie, tak samo jak na szkle. Jedynie namagnesowana igła wciąż szalała, kręcąc się bezustannie bez większego ładu i składu.

Stanąwszy pod urwiskiem, ogoniasty aż musiał się lekko wygiąć, aby dojrzeć krawędzi szczytu. Mierząc na oko, prawie pionowy klif miał dobre trzydzieści metrów wysokości. Na jego ściance rysowało się od groma mniejszych lub większych pęknięć, wyżłobień i ubytków, mogących posłużyć za punkty podparcia dla dłoni i stóp. Szkopuł tkwił natomiast w stanie samego rozbitka. Rana po pamiętnym bełcie nie zagoiła się jeszcze do końca. Podejmując próbę wspinaczki, istniała spora szansa, że wciąż niezregenerowane mięśnie zawiodą, skazując śmiałka na bolesny upadek.

W obecnej sytuacji, najodpowiedniejszą i w sumie jedyną drogą mogła okazać się próba przedarcia się przez bujną roślinność wnoszącej się ku wyżyną dżungli lub desperackie deptanie po wybrzeżu, w nadziei na odnalezienie pozostałych skarbów wyrzuconych przez wodę.
Spoiler:

Re: [Wschodnie Wody] Czarci Trójkąt

7
W momentach takich, jak ten, Lead doprawdy nie wiedział, czy powinien się raczej śmiać, czy płakać. Odnalezienie wciąż całej i pełnej przy okazji beczki zdatnej do spożycia wody zmuszało go do głębokich konkluzji na temat prześladującego go braku fortuny. Fortuny, zachowującej się względem niego zdecydowanie zbyt sprzecznie. W jednej chwili zdawała się robić wszystko, aby go zabić, w drugiej decydowała się nadmiernie hojnie obdarowywać... I tak w kółko, wybierając przy tym najbardziej ekstremalne z możliwych sposobów. Zupełnie, jakby się obawiała, że jego życie stanie się w którymś momencie nadmiernie monotonne. Ugh, nie miałby nic przeciwko monotonii! Nic, a nic! Gdyby tylko było mu dane, przyjąłby ją z ucałowaniem ręki i na klęczkach!
Decydując się nie głowić tym wszystkim nadmiernie, Lead od razu zaciągnął beczkę na sam koniec plaży, zabezpieczając ją za skałami odgradzającymi piach od pokrytej zielenią ziemi. Głupio było stracić cenny dobytek na rzecz nieprzychylnych przypływów. Od jednej beczki mogło wszakże zależeć jego "być albo nie być". Co do tego nie miał najmniejszych wątpliwości. Jakaż tylko szkoda, że książka nie miała tyle samo szczęścia, co beczka. Złodziej nie zwykł przywiązywać się do dóbr materialnych, a jednak było mu naprawdę szkoda tego, co jeszcze parę godzin temu było w stanie zapewnić mu niemało rozrywki. Z żalem zostawił ją zatem do wyschnięcia w pobliżu beczki. Dobrej rozpałki nigdy za wiele. Co zaś się tyczyło busoli, zważywszy na kondycje, nadal mógł ją prawdopodobnie gdzieś opchnąć? Prezentowała się całkiem-całkiem, nawet jeśli była EWIDENTNIE zepsuta. Bo przecież musiała być, prawda? W innym wypadku igła nie zachowywałaby się jak szalona.

Szacując swoje szanse oraz to, co wciąż pozostawało w jego posiadaniu, złodziej nie zdecydował się na niepotrzebne ryzyko. Wciąż znajdował się w całkiem korzystnej sytuacji. Po co głupio kusić los? Dużo roztropniej było najpierw porządnie się wysuszyć, nie doprowadzając tym samym o dodatkowe obtarcia w okolicach wciąż gojących się ran, nadrobić nieco niedobór płynów i dopiero wówczas zacząć rozgrzewać nogi do drogi. Dżungle nie były mu obce ani tym bardziej przeprawy przez nie, a jeśli była to niewielka wyspa, na co skrycie liczył, poza gadami i większym robactwem nie powinien trafić na nic, co mogłoby mu sprawić problemy.

Do dżungli ruszył z trzonkiem maczety pewnie zaciśniętym w dłoni. Jeśli będzie miał szczęście, poza atakowaniem zarośli stojących mu na drodze, uda się też upolować węża lub dwa na późniejszą kolację. Nie smakowały aż tak źle, jeśli się już do nich przywykło.
Foighidneach

Re: [Wschodnie Wody] Czarci Trójkąt

8
Pozbierawszy z plaży wszystko co mogło się okazać pomocne w przetrwaniu na dziewiczej wyspie, rozbitek pewnym krokiem zagłębił się w paszczę zielonego potwora. Ciął maczetą na lewo i prawo, mozolnie torując sobie drogę przez bujną roślinność. Zewsząd otaczały go najrozmaitsze drzewa i krzewy, z gałęzi, których zwisały egzotyczne owoce, a ciekawskie jaszczurki i małpki spuszczały się na ogonach, aby z bezpiecznej odległości móc przyjrzeć się dotąd niespotkanemu przybyszowi.
Kolorowe i gadatliwe papugi z zawrotną prędkością szybowały nad głową Lead’a roznosząc w ptasim języku wieść o jego przybyciu. Po sarnach, ani nawet zającach nie było śladu. Najwidoczniej ograniczona powierzchnia im nie służyła. Zamiast nich, gdzieniegdzie przemykał dziwne stworzenie rozmiarów warchlaka, równie różowe i łyse co on, jednak z tą różnica, iż posiadały one pyski przypominające raczej szczura, aniżeli dobrze znaną świnię, z kolei ich ogony zamiast zakręcone w świderek, były długie i jakby dobrane wielkością do reszty ich ciała. [img]https://i.imgur.com/CGDRq79.jpg[/img] Wędrowiec zagłębiał się dalej i dalej w niczym nieokiełznane zarośla. Szum morza przycichł, a jego miejsce zastąpił szmer pobliskiego strumienia. Najwyraźniej znudzone paplaniną, skrzydlate gaduły też zdawały się umilknąć na moment. Głucha cisza przerywana szeleszczącymi liśćmi dawała o sobie znać. Jeszcze przed niedługą chwilą potężne drzewa, wznoszące się wysoko górę, teraz wydawały się być znacznie skarłowaciałe i powyginane w łuk, a im dalej się szło, tym efekt przybierał na sile. Przez przerzedzające się zarośla można już było iść bez potrzeby wywijania maczetą. Ciepły wietrzyk coraz śmielej hulał między gałęziami, a w ślad za nim, podążyły i promienie słońca, mocniej i lepiej oświetlając pobliski teren.

Idąc tak jeszcze przez pewien czas, w końcu nadszedł moment, gdzie raptem kilka drzewek dawało skromny cień przed palącym słońcem. Pokonawszy ostatnie metry zadrzewionej części wyspy, Lead znalazł się na granicy lasu i niewielkiej polanki, na której beztrosko pasło się kilka wcześniej spotkanych stworzonek. Zajęte skubaniem źdźbeł trawy i omszałej kory, zupełnie nie zdawały sobie sprawy, że znalazły się w polu widzenia potencjalnego drapieżnika, nadal wyszukiwały spod nienaturalnie równo przyciętych i ułożonych na wzór stopni skał, soczystych korzeni i drobnych kwiatków. [img]https://i.imgur.com/D79sUYg.jpg[/img]

Re: [Wschodnie Wody] Czarci Trójkąt

9
Wystarczyło zaledwie parę minut wędrówki przez dziką gęstwinę, aby Lead mógł poczuć się niemalże, jak w domu. Nawet typowy dla tego typu warunków ukrop towarzyszący przedzieraniu się przez zarośla, a szybko powodujący zalanie skóry potem, zdawał się uspokajający. Nareszcie coś znajomego.
Zwierzęta, choć zachowywały rozsądny dystans, nie wydawały się przesadnie zaniepokojone jego obecnością. Była alarmująca, jak w przypadku każdej, nowej rzeczy czy zjawiska, lecz z pewnością nie do stopnia, do którego pewnie być powinna. Był to dobry znak, mogący świadczyć o tym, że w dżungli nie grasowało nic większego od niego. Tak, stanowczo dobry znak. Niemalże tak dobry, jak mnogość zwierząt możliwych do upolowania w najbliższej przyszłości.

Wraz z postępującą ciszą oraz zmianami otoczenia, złodziej również stopniowo przestawił się na dużo ostrożniejsze i cichsze poruszanie. Dziwne drzewa nie uszły jego uwadze, choć starał się nadmiernie nie zastanawiać nad powodem tego stanu rzeczy. Być może jednak powinien był zmienić nieco kierunek? Nadłożyć drogi i spróbować przedrzeć się okrężnie? Nie, nie, nie mogło być aż tak źle. Jeszcze tego brakowało, żeby jakieś głupie drzewa zaczęły przyprawiać go o paranoję! O ile rzecz jasna już się jej nie nabawił z winy ostatnich wydarzeń.
Kręcąc głową na własne przewrażliwienie, przyhamował kroki i przykucnął w miejscu, w którym drzewa ustępowały otwartej przestrzeni. Huh. Rzadko spotykane zjawisko. Prawie tak samo, jak schodopodobne wyżłobienia. Nie to, żeby czepiał się pewnego ułatwienia w poruszaniu w stronę wyższych partii gęstwiny, ale czy to aby nie nazbyt podejrzane?
Powstrzymując się od dalszego podążania tym torem myślowym, Lead powoli zdjął z pleców kuszę. Był to zaiste cud, że nie rozpadła się, gdy sztorm miotał nim po całym pokładzie! Trzeba było skorzystać z okazji i wyciągnąć z rupiecia ile się dało, dopóki wciąż działał. Wizja łatwej do upolowania zwierzyny była zresztą zbyt kusząca. Stworzonka nie wydawały się przesadnie ciężkie z tej odległości, więc i poniesienie jednego w górę schodów nie powinno stwarzać wiele problemów. Później pomyśli nad wypatroszeniem i oskórowaniem.
Schowany w zaroślach, niespiesznie, aby nie powodować niepotrzebnego hałasu, załadował bełt i wycelował, regulując oddech. Niezależnie od rezultatów, nie planował ociągać się przy ponownym ruszeniu w drogę.
Foighidneach

Re: [Wschodnie Wody] Czarci Trójkąt

10
Przyczajony jak puma i niewidoczny niczym murzyn w cieniu, Lead zdołał podkraść się niepostrzeżenie do beztrosko żerujących stworzonek na odległość, z której strzał z wadliwej kuszy przyniósłby największy procent szans na powodzenie akcji. Przymierzywszy się do strzału, napełnił płuca powietrzem, po czym powoli je opróżniając z nagromadzonego gazu, zwiększał siłę nacisku na spust, by w pewnym momencie orzech zamka odblokował się, pozwalając naprężonej cięciwa posunąć po łożysku i wypychnąć załadowany na nim bełt.
Spoiler:
Załatwiwszy jedną sprawę, rozbitek wziął co swoje i żwawym krokiem podążył omszałymi stopniami pod górę. Z każdym następnym metrem udawało mu się przewyższać kolejne korony drzew, dzięki czemu był w stanie dojrzeć coraz to większe połacie terenu. Jak się wkrótce okazało, wysepka nie była takaż mała, jak mogła się z początku wydawać. Uwzględniając błąd paralaksy i nachylenia terenu od miejsca, w którym aktualnie się znajdował, do brzegu dzieliło go jakieś półtora kilometra, a i to mogłaby być niecała długość promienia.

Im wyżej, tym roślinność stawała się uboższa. W końcu karłowate drzewka i skąpo rosnące krzaczki zupełnie ustąpiły miejsca mchom i porostom. Ku uciesze wędrowca, teren zdawał się wyrównywać. Wykute w litej skale schodki ostro wżynały się w zbocze góry, powodując, że dalsze podziwianie widoków było praktycznie niemożliwe. Jakby tego było mało, niebo nakryło się grubą warstwą chmur, a opadła na rozgrzaną powierzchnię mżawka, powoli przeistaczała się w gęstą mgłę. Do tej pory gwarne odgłosy dochodzące z dżungli zupełnie przycichły i tylko wiatr nucił smętnie jakąś melodię.

Nie wiedząc w sumie kiedy, Lead zdołał wdrapać się na płaski szczyt. Przed nim, naturalna przerwa w kamiennym murze tworzyła przejście do ukrytego w zagłębieniu, kręgu o średnicy około siedemdziesięciu metrów. W kręgu tym widniał drugi, nieco mniejszy, stworzony z ostałych kamieni, równie gładko przyciętych co schody. Co dziwniejsze, podłoże wewnętrznego kręgu było wyłożone specyficzną mozaiką, do której schodziło się po kilku schodkach. Pośrodku zaś znajdowało się coś na wzór niewielkiego ołtarza. Wszystko to było w opłakanym stanie. Wszędzie walały się zwalone głazy, a bijące z samego szczytu źródło sukcesywnie zalewało rów między kręgami, tworząc swego rodzaju wąską fosę.

Raz po raz mgła się rozrzedzała, ukazując ogromne rzeźby w kształcie węży, które u piedestału były zapisane nieznanymi symbolami. Stawiając dalsze kroki, trzeba było niezwykle uważać na tym, na co się stąpa. Prócz odłamków skalnych, na mozaikowej podłodze leżało od groma najróżniejszych śmieci, w tym przeżarte rdzą nożyki, połamane kości i gliniane naczynia, czasem i jakiś spłoszony zaskroniec przepełzał między nogami.

Wtem nastała grobowa cisza. Znikąd nie dochodziły najmniejsze dźwięki. Nawet wiatr zaprzestał swej żałosnej serenady, jakby obawiając się zakłócić czyiś spokój.

Aaaa.aaa...
– rozległ się cichy śpiew.
Mgła ponownie zgęstniała, teraz przypominając raczej zupę mleczną, niż rozrzedzone chmury. W tym czasie śpiew przybrał na sile i możliwym się stało określenie jego źródło, które najpewniej dochodziło ze środka kręgu.

Re: [Wschodnie Wody] Czarci Trójkąt

11
Zaprawdę nie ma to jak udane polowanie! Kto by pomyślał, że będzie jeszcze w stanie wyciągnąć co nieco ze swojej z dawna przerdzewiałej przyjaciółki! Może to znak, aby jednak nie pozbywać się jej zbyt szybko? Jeśli rzeczywiście przetrwa podróż do kolejnego miasta (a on razem z nią), Lead z pewnością poważnie rozważy opcję oddanie jej do jakiegoś porządnego warsztatu na przegląd i możliwą naprawę miast kupowania nowej. Rzecz jasna najpierw sam musiał tej szansy dożyć.
Odpowiednio nastrojony wizją sytej kolacji, nawet żwawiej niż uprzednio ruszył dalej przed siebie. Jak jednak można się było spodziewać i jak prawdę powiedziawszy, spodziewał się już z przyzwyczajenia, coś musiało pójść nie tak. I poszło. Prędzej niż później.

Rozglądając się za śladami dymu, który wcześniej miał okazję dojrzeć z wybrzeża, Lead nieco za późno zorientował się, że wkroczył na teren, na który wkraczać z całą pewnością nie powinien.
Zamrugawszy szybko oczami, gdy zarówno zmiana pogody, jak i nagle rozprzestrzeniająca się mgła zmusiły go do wrócenia nimi do bliższego stopom otoczenia, złodziej wzdrygnął się mimowolnie. Czymkolwiek było to miejsce, nie wróżyło nic dobrego. Wręcz przeciwnie! Z wielu całkiem logicznych powodów wzbudzało w nim niepewność i przyprawiało o zjeżenie włosów na głowie.
Żeby była jasność - widok ruin ukrytych w dżungli nie był niczym nadmiernie zaskakującym dla osoby, której zdarzało się przez nie przedzierać w niezbadanych bądź nieoznakowanych rejonach. Archipelag pełen był tego typu rzeczy. Grunt w tym, aby potrafić ocenić, do których z nich można było, a do których zbliżać się nie należało, o ile nie było się żądnym przygód i krótkiego żywota wariatem. Tajemnicze rzeźby, ołtarze i kompletnie obce ci symbole? Bingo! Tak, zgadza się! Właśnie od tego typu rzeczy powinieneś trzymać się z daleka!
Nie było się co głowić, to miejsce śmierdziało na odległość tajemnicą i mistycyzmem. Dwoma rzeczami, które nigdy nie prowadziły do niczego dobrego z osobna, co tu dopiero mówić o ich połączeniu! Bo nikt mu nie powie, że kości i kamienne węże w jednym miejscu mogą oznaczać cokolwiek innego! A nawet jeśli, NIE CHCIAŁ I NIE POTRZEBOWAŁ SIĘ TEGO DOWIADYWAĆ!
Biorą głęboki wdech, brunet skrzyżował przed sobą ręce w ramach niemego protestu.
- Nie. - odezwał się stanowczo, kierując słowa do czegokolwiek, co mogłoby chcieć wplątać go w zagadkę kryjącą się w ruinach. - Nie, stanowczo nie. - powtórzył ze zdwojoną mocą, cofając się powoli, lecz pewnie, byle dalej od centrum capiącego magią pobojowiska.
- Wrócę na plażę i zapomnę, że cokolwiek widziałem-... - kontynuował tym samym tonem, szybciej ale ciągle ostrożnie przebierając nogami i już był w połowie obrotu, gdy do jego uszu dotarł... Dźwięk? Nie. Cała gama dźwięków. Melodia, dokładniej rzecz ujmując. Bynajmniej nie ptasia melodia.
Bogowie musieli się świetnie bawić, igrając sobie z niego w ten sposób, czyż nie?
Starając się nie dać zwariować gęstej mgle ani przyprawiającej go o dreszcze serenadzie, Lead puścił się biegiem w stronę, z której jak przypuszczał, dopiero co przyszedł. Byle dalej od śpiewu! Nie da się wplątać w kolejne gówno!
Foighidneach

Re: [Wschodnie Wody] Czarci Trójkąt

12
Podczas gdy Lead wygłaszał na głos swoje postanowienia, pośrodku okrytego gęstą mgłą kręgu pojawił się humanoidalny cień. Zaczął on kroczyć w stronę przybysza, powolnym, jednostajnym tempem. Na jego nieszczęście, śmiałek wziął nogi za pas, skacząc na łeb na szyję po schodkach, którymi tutaj przybył. Cień puścił się za nim, ale jakaś siła nie pozwalała mu wyjść poza obręb zewnętrznego muru. Obracając się przez ramię, ogoniasty mógł dostrzec, jak postać ta desperacko wyciąga w jego stronę ręce, jakby błagając go, aby pozostał. Próżny jednak był to wysiłek, gdyż mężczyzna ani myślał się zatrzymywać, a co dopiero wrócić.

Docierając do podnóża górki, z twarzy rozbitka spływały gęste krople potu. Za nim nie było nikogo. Cokolwiek czaiło się na górze, pozostało tam. Znalazłszy się na powrót pośród gęstej roślinności i całego akompaniamentu zwierzęcych odgłosów, Lead już spokojniej pokonał zalesiony odcinek, by w końcu morska bryza na nowo zawiała mu w spoconą twarz.

Od plaży dzieliło go nie więcej jak kilkanaście metrów, kiedy do jego uszu doleciał niemrawy odgłos czyjejś rozmowy.

- Mówię u czorta, że widziałem z daleka żagiel
– gadał jeden.

- Gówno żeś widział. Nikt nie zbliża się do wysp na więcej niż dwadzieścia mil - odpyskował drugi.

- Taa…? A czyje są ślady na piasku? Nikogo z naszych tu nie było wcześniej - tłumaczył pierwszy.

- Pewnie to ci przeklęci Wyznawcy lub upiory zaczęły wyłazić z wody.

- Ty durny psie! Wyznawcy i upiory, żeś powiedział - z basowego głosu dobiegła jawna kpina - Z Wyznawcami mamy umowę, a jedyny upiór, który łazi po tym świecie jest twoją starą.

Kłótnia przybierała na sile. Ilość wyzwisk i przekleństw wzrastała wykładniczo i mało nie brakowało, a dwójka mężczyzn skoczyłaby sobie do gardeł. Było to z korzyścią dla Lead. Zajęci dogryzaniem jeden drugiemu, zupełnie nie zdawali sobie sprawy, że właśnie ktoś ich obserwuje.
Korzystając z okazji, ogoniasty podkradł się do nieznajomych i przyczaiwszy się w gęstych zaroślach, mógł w końcu dowiedzieć się z kim ma do czynienia.

W odległości rzutu kamieniem, stało dwóch facetów w pasiastych koszulkach i potarganych spodniach. Krążyli po okolicy w poszukiwaniu większej ilości śladów obcego, niemiłosiernie się przy tym wzywając. Każdy z nich miał do pasa przypięty bułat i co najmniej po jednym sztylecie. Z budowy ciała nie wyróżniali się niczym niezwykłym. Ani chudzi, ani gubi. Tym, co ich odróżniało była ilość owłosienia na twarzy. Jeden posiadał bujną brodę koloru złocistego, ale za to jego czerep mógł służyć za lustro, z kolei drugi miał gładkie lica, ale na czubku głowy sterczał mu pojedynczy kosmyk.

- Aha! - dał sygnał brodacz – Patrz co znalazłem – wskazał paluchem zagrzebaną po części beczułkę z wodą. - Od kiedy upiory muszą pić, co? - zadowolenie wymalowało się na jego ustach. - Kogoś tu przywiało. A jeśli wlazł do dżungli, to już pewnie jest trupem – mówił pewny siebie.

I znów wdając się w dysputę, dwaj koledzy doszli wspólnie do wniosku, że wezmą ze sobą znalezisko i wrócą do obozu zdać relację szefuńciowi.

Re: [Wschodnie Wody] Czarci Trójkąt

13
Uciekając, jakby go sam diabeł gonił, tylko raz spojrzał za siebie i za to też mentalnie od razu dał sobie w ryj. Świetnie, teraz obraz widmowy humanoida będzie go nawiedzał w koszmarach! Wybacz pani lub panie zjawo, widziadle, maro, czymkolwiek tam nie jesteś, ale ten tutaj skromny rabuś nie nadaje się do obarczania go jarzmem kolejnego przekleństwa. Z całym szacunkiem, ogon, łuski i koszmarnie przewrotna fortuna w zupełności mu wystarczyły do wątpliwego szczęścia, dziękuję bardzo!
Może i faktycznie płynęła w nim diabelska krew, ale do poznawania kreatur podobnego sortu jakoś nie było mu spieszno.

Drogę w dół przebył dużo szybciej. Nic zresztą dziwnego, skoro znaczną jej szczęść drałował sprintem na pełnych obrotach dopóty, dopóki płuca i gardło nie zaczęły palić żywym ogniem.
W życiu spotkał się z wieloma rzeczami, które przyprawiły go o dreszcze i nie było w tym nic dziwnego. Człowiek miał w naturze bać się śmierci i wszystko, co mogło do niej doprowadzić, zazwyczaj działało nań alarmująco. Będąc uliczną łachudrą występującą tu i ówdzie ponad prawo, miał świadomość groźby stryczka oraz ostrzy wycelowanych w jego gardło. Jakkolwiek jednak niepokojące, wizje te nie stanowiły już po pewnym czasie niczego mogącego wyprowadzić z równowagi. Podobnie było z przeciwnikami, na których natykało się raz za razem. Dlatego właśnie, czy chodziło o innego mordercę, uzbrojonego po zęby strażnika, jadowitego węża czy jednego z wielkich, grasujących po lasach Archipelagu kotów, którego szczęki z łatwością był w stanie zmiażdżyć ludzką czaszkę, zachowanie zimnej krwi i trzeźwego umysłu nie wydawało się Leadowi problemem.
Obecna sytuacja jednak była czymś kompletnie nowym. Widma nie mógł drasnąć sztyletem. Bełt nie przeszyłby astralnego ciała. Jak bronić się lub walczyć z czymś, czego nie mógł dotknąć, lecz co, prawdopodobnie, mogło dotknąć jego? Już na samą myśl nowa porcja zimnego potu oblewała jego ciało z góry na dół.

Zbliżając się z wolna na powrót do wybrzeża, Lead wreszcie poczuł, jak bardzo drżą pod nim nogi i bynajmniej nie było to spowodowane powolnym spadkiem adrenaliny. Nie tylko nogi stanowily zresztą problem. Włosy na całym ciele nadal stały na baczność, a gdyby mógł zobaczyć swoje odbicie, był niemalże pewien, że zobaczyłby tam upiornie wręcz bladą twarz.
Nagle stawianie kolejnych kroków stało się dużo większym wyzwaniem, niż mógłby zakładać i dzięki bogom, że dookoła było tyle drzew, o które mógł się wesprzeć! Inaczej jego waciane nogi kompletnie dałyby pod nim za wygraną.
Ah, jak to dobrze, że poza wodą wciąż nic innego nie zalegało w jego żołądku. Inaczej po raz drugi w przeciągu ostatnich kilku godzin musiałby zwrócić jego zawartość. Tak. Cokolwiek widział na szczycie wzniesienia, było ponad jego możliwości pojmowania. Ponad jego siły. Hahaha... Więc to tak człowiek się czuł, kiedy coś naprawdę go przeraziło? Co za obrzydliwe uczucie. Wcale nie chciał go sobie przypominać.

Kłopotom nie miało być jednak końca na ten dzień. Jakżeby inaczej. O tyle dobrze, że tym razem kłopoty brzmiały i wyglądały absolutnie ludzko i materialnie. W jakiś sposób dodało mu to otuchy, pomimo wyłapania słów takich jak "wyznawcy" i "upiory". Ani z jednym, ani z drugim wolał nie mieć styczności. Co innego tacy piraci. Piraci mieli to do siebie, że ich życie opierało się na łodziach. Łodzie oznaczały z kolei możliwość opuszczenia tej parszywej wyspy.
Zanim dwójka obwiesi zakończyła swoje bezowocne spory, Lead zdołał odzyskać dostatecznie dużo kontroli nad sobą, aby móc ponownie poruszać się swobodnie. Nie spuszczając oczu z przybyszy, uważął, aby nie wyściubić nawet nosa poza cień leśnego poszycia.
Pozbycie się pirackich szumowin nie wydawało się trudne. Obaj znajdowali się na otwartym terenie, wystawieni niczym mewy na odstrzał. Tylko co by mu z tego przyszło? Uratowanie beczki wody było istotne, lecz wydostanie z przeklętej wyspy pełnej upiorów dużo ważniejsze! W takim wypadku nie pozostawało nic innego, jak śledzić ich aż do potencjalnego obozu. Oby tylko nie okazało się, że zacumowali tam cały statek.
Foighidneach

Re: [Wschodnie Wody] Czarci Trójkąt

14
Śledzenie pary oprychów nie należało do najtrudniejszych zadań. W przerwach między wzajemnych docinaniem sobie, odgłos śledzącego ich rozbitka skutecznie zagłuszały morskie fale rozbijające się o brzeg oraz szelest liści wysokich palm. Nie było też obawy co do ujawnienia się. Przez całą długość wybrzeża ciągnęła się linia drzew oddzielających plażę od gęstej dżungli, to też gdy, któryś z piratów oglądał się przez ramię, Lead jednym susłem znikał w gęstwinie zarośli lub za jednym z wielkim odłamkiem skalnym, wyrzuconym tutaj przez wodę.

- Ech, jeszcze tydzień i zjeżdżam z tej przeklętej wyspy na urlop
– zagadał z nudów brodacz do kamrata.

- A co mnie twój urlop – odburknął tamten – Przed tym Cerber wyśle cię na przeszpiegi kolejnych ruin i zginiesz pożarty przez bestie jakie czy upiory – złowróżył.

- Zawrzyj pysk. Nie ma żadnych upiorów. To oni sami siebie pozabijali. Zobaczyli ile złota było w pieczarach i skoczyli sobie do gardeł, bo każdy chciał jak najwięcej zagarnąć– tłumaczył pierwszy.

- Banialuki gadasz. Wyznawca mówił, że tu pełno zjaw.

- Jakbyś żarł tyle dziwnego ziela co on, to też byś zjawy widział. A teraz ucisz, że się. Uszy mi więdną od twojego bajdurzenia.

I tak przekrzykując jeden drugiej szli dalej, aż dotarli do w okolice kolejnego klifu. Skręciwszy w jego stronę, zniknęli w zaroślach okalających urwisko. Lead przeczekał chwilą i puszczając się ponownie w ślad za nimi, kroczył ostrożnie, aż jego oczom ukazał się widok, którego chciał ze wszystkich sił uniknąć. [img]https://i.imgur.com/bXL6AWX.jpg[/img] Oto bowiem w niewielkiej zatoczce był zakotwiczony okręt żaglowy, na masztach, którego powiewały czarne bandery z namalowanymi na nich piszczelami i czaszką. Piraci – bez dwóch zdań, postanowili, że najlepszą kryjówką przed wymiarem sprawiedliwości będą owiane złą sławą wysepki i w sumie mieli rację. Jak okiem sięgnąć, na morzu nie można było dostrzec pojedynczego żagielka. Z jakiegoś powodu pozostali żeglarze woleli unikać tej części świata, jakby stanowiła przyczółek samego diabła.

- Idźże zamelduj komu trzeba cośmy znaleźli. Ja ino się odleje i spotkamy się w karczmie – zagaił mężczyzna z pojedynczym kosmkiem na głowie.

- Ta, ta… Ale jak przyjdę, a mojego piwska nie będzie na ladzie, to masz w ryj – i tak złożywszy przysięgę zemsty za wypity browar, brodacz udał się nieśpiesznie w głąb osady, której budynki swoją drogą, zostały dostrzeżone przez szpiega dopiero teraz. [img]https://i.imgur.com/zEWqaUK.jpg[/img] Na pierwszy rzut oka, osada była zbudowana na kształt półokręgu. Zbite z desek i strzechy chaty stały na drewnianych palach, pół na wodzie, pół na lądzie. Do tych samych pali przywiązano małe łódeczki, służące za główny środek lokomocji między przeciwnymi stronami pirackiej wioski, jak i między lądem a okrętem. Wszędzie zaś snuli się mniej lub bardziej zadbani mężczyźni, wykonujący najróżniejsze typy pracy.

W tym czasie pirat, który udał się za potrzebą, przystanął przy jednym z tutejszych drzewek i rozluźniwszy pas, ulżył sobie, nieświadom szpiegującego go od dłuższego czasu osobnika.

Re: [Wschodnie Wody] Czarci Trójkąt

15
Kontynuując wędrówkę przez egzotyczne poszycie, złodziej pozostawał dostatecznie daleko od poruszającej się wybrzeżem dwójki, aby nie ryzykować przypadkowym wykryciem, ale wystarczająco blisko, by nigdy nie tracić ich z zasięgu wzroku i słuchu na dłużej niż kilka sekund. Niosło to natomiast ze sobą o tyle duży minus, że choć liczył na możliwość całkowitego skupienia się na czymś innym niż świeże wspomnienie felernych ruin, dyskusja piratów, jak na złość zdawała się zataczać wokół niego koło.
Cholerni piraci. Nie polubią się, oj zdecydowanie się nie polubią. Zwłaszcza gdy kolaborowali z jakimiś przeklętymi kultystami. Lead nie obraziłby się, gdyby tak dla odmiany przynajmniej raz trafił do miejsca zamieszkiwanego przez jednorożce lub plemię seksownych i wyjątkowo gościnnych, ludzkich samic. Oh, psia mać by to! Choćby i były orkowe! Nie będzie wybrzydzał! Byle tylko nie próbowałyby dobrać mu się do skóry przy pomocy ostrych narzędzi i setki podstępów! Co jednak w sferze marzeń, pozostaje w sferze marzeń.
Dotarłszy wreszcie do puntu, z którego widać było piracką kryjówkę, Lead jedynie mocniej zacisnął szczęki. .
Jaką miał szansę na sukcesywną kradzież ewentualnej łodzi? Pewnie niewiele większą, niż dostania się wpław na okręt i ukrycia pod pokładem. Z tą różnicą, że łodzią przynajmniej od razu mógłby próbować prysnąć, podczas gdy czekanie aż statek łaskawie opuści zatokę, wiązało się z trudnym do zliczenia czasem. Do tego momentu musiałby jeszcze jakoś przeżyć niewykryty. Co więc gdyby spróbował podszyć się pod jednego z nich? Na ile znali i pamiętali siebie nawzajem? Miał zdecydowanie za mało informacji na zaplanowanie czegokolwiek. Wiedział jedynie, że próba zbudowania choćby i tratwy pod okiem kręcących się po okolicy pirackich psubratów i "Wyznawców", była od tego momentu tak samo bezpieczna, jak wszelkie inne opcje.
Wysilając umysł na wszystkie strony i nieświadomie przygryzając dolną wargę aż do krwi, Lead szybko zdecydował się na jedyny ruch, który na ten moment wydawał się mieć najwięcej sensu.
Na miękkich stopach i ze sztyletem w dłoni, podkradł się za plecami pozostawionego w tyle rzezimieszka. Nie przejmując się zbytnio faktem, że facet był wciąż w trakcie opróżniania pęcherza, zwinnie doskoczył doń, od razu przystawiając metal do gardła. Mężczyzna mógł poczuć lekkie pieczenie, gdy ostrze minimalnie co prawda, lecz wciąż niepokojąco realnie naruszyło skórę.
- Dziób na kłódkę i naciągaj gacie. - odezwał się cicho, tuż przy samym uchu mężczyzny, bacznie obserwując jego ręce i... Już zdążył pożałować, że jednak nie pozwolił mu odlać się w spokoju. Ugh. - Żadnych gwałtownych gestów. Rusz choćby jednym palcem w stronę, w którą nie powinieneś, a utopię cię w twojej własnej krwi. Kiwnij głową, jeśli zrozumiałeś.
Nie blefował. Nie był w nastroju na takie rzeczy. Zależało mu na informacjach, ale na własnym bezpieczeństwie jeszcze bardziej. W najgorszym wypadku będzie musiał wlec ze sobą trupa.
Foighidneach

Wróć do „Taj`cah”