POST POSTACI
Tanga
Wszystkie rasy humanoidalne Herbii, miały swoistą tendencję do sentymentalności. Jedni mniejszą, inni większą. Tanga, niedbający na co dzień o nic, poza podstawowymi potrzebami własnego ciała oraz ciągłą potrzebą zaspokajania głodu nowych wyzwań, z całą pewnością należał do tej pierwszej z grup. Jakkolwiek wielkim ignorantem jednak by nie był, jakkolwiek dobra materialne nigdy go nie interesowały i nie zajmowały, tak nawet on posiadał coś, o co dbał. Rzeczą tą była oczywiście broń, przypominająca mu o zaufaniu, jakim obdarzył go ojciec w momencie jej przekazania. Prawda, że drzewiec skończył już co najmniej kilka razy w częściach przez to, w jak nieostrożny sposób wojownik potrafił się nim nieraz posługiwać. Dopóki jednak ostrze pozostawało całe, naprawienie broni wymagało jedynie znalezienia dobrego kowala. Dopóki ostrze było całe, Tanga mógł pozwalać sobie na podejmowanie ryzykownych manewrów. Dopóki ostrze było całe...
Pierwszy zastrzyk paniki szybko przemienił się w coś bardziej zdesperowanego, kiedy jego pospieszne kroki doprowadziły go w zaledwie kilku susach na piętro. Nie zaszedł niestety wiele dalej, zanim realia sytuacji oraz reakcje własnego ciała zaczęły ostrzegawczo nawoływać do niego pomiędzy trzaskami ognia, oraz własnymi, spastycznymi kaszlnięciami. Powietrze było gorące, drażniące i duszące. Oddychanie bolało. Instynkt całe szczęście zadziałał w większości za niego i zanim Tanga zdążył się w ogóle zorientować, znajdował się raz jeszcze u podnóża schodów.
Z trudem łapiąc płytkie oddechy i trąc natrętnie szczypiące oczy, potrzebował przez moment wesprzeć się ściany, aby nie upaść. Świat wirował i rozmazywał się niezależnie od tego, ile razy potrząsnął w rozdrażnieniu głową. Żołądek również podchodził do gardła, ale gdy tylko posmak cierpko-kwaśnej goryczy dotarł jego kubków smakowych, szybko przełknął to, co zdradziecko usiłowało się z niego wydostać.
-
...... - charcząc nieco przy kolejnych oddechach, raz jeszcze, jednym tylko, czerwonym i załzawionym okiem rzucił spojrzeniem w stronę zajętego ogniem piętra. Uścisk, jaki poczuł w klatce piersiowej, nie miał tym razem nic wspólnego z dymem, którego udało mu się nawdychać.
Najlogiczniej byłoby zupełnie się wycofać. Opuścić posesję, która z całą pewnością niedługo zawali im się na głowę. Jego glewia-... Wciąż istniała całkiem realna szansa, że ostrze przetrwa i wystarczy, że wygrzebie je z gruzowiska, gdy ogień wreszcie wygaśnie. Logika nie była jednak mocną stroną Tangi. Zwłaszcza wtedy, gdy targały nim negatywne emocje, a na radzenie sobie z takimi, znał również tylko jeden, dostatecznie skuteczny sposób.
Zanim dogonił pozostałą dwójkę, zdążył kilka razy wpaść na ścianę, to po swojej prawej, to po lewej stronie, a także o mało nie skręcić lewej kostki przy którymś z kolei potknięciu. Rozdrażniony tym bardziej swoją własną kondycją, o mało nie podniósł ręki na Lindiriona w potrzebie wyładowania się, gdy jako pierwsza, człekokształtna sylwetka pojawił się przed jego, wciąż rozmazanym wzrokiem. Całe szczęście, w porę rozpoznał głos elfa.
Nie udzielając żadnej odpowiedzi, głośno wziął głębszy wdech. Nie tylko stracił na czas nieokreślony swoją cenną broń, Nie tylko czuł się obecnie fizycznie paskudnie. Przez cały ten czas, ktoś lub coś bez przerwy pakowało się między niego, a jego przeciwników! Żadna walka nie była jego. Żadnej nie zakończył tak, jakby sobie tego życzył.
Rozsierdzony, w ogóle nie zwrócił uwagi na to, skąd wzięło się nowe źródło światła. Może to i lepiej. Jeszcze by strzelił maga po łapie, sądząc, że jego kończyna zajęła się ognień. Tymczasem zaślepiony wizją ostatniej deski ratunku, jaką w tym wypadku stanowić miał potencjalnie silny uciekinier, puścił się w pierwszym momencie biegiem tylko po to-... Żeby niemal wpaść na Hystericsa. Mimo iż w mroku świat nie wydawał się kręcić aż tak mocno, zawroty wciąż nie minęły. Wpadł wiec po raz kolejny bokiem na ścianę i wydał bardzo sfrustrowany warkot, agresywnie trąc nieprzestające piec oczy.
Koniec końców zostało mu nadać tak szybki krok, jak to tylko możliwe, porzucając marzenie o rzuceniu się w ekscytującą pogoń na pełnym biegu. Było za ciemno. Oczy nie miały się jak przyzwyczaić przez swój własny, żałosny stan, a reszcie ciała nie ufał obecnie bardziej niż im. Nie pozwolił natomiast żadnemu z towarzyszy wyprzedzić swojej osoby, choćby któreś próbowało. A jeśli tak się działo? Był gotów w milczeniu odepchnąć jedno czy drugie do tyłu, obrzucając godnym pozazdroszczenia morderczej bestii spojrzeniem. Nie. Tym razem nikt nie zabierze mu tej walki.
Tanga ignorował wszystko, poza echem kroków przed nimi.
To, co czekało ich na końcu pościgu, na pewno nie było tym, czego oczekiwał wojownik. Czy to naprawdę...? Czy to naprawdę TEGO mężczyznę mieli wyeliminować? Czy to naprawdę do NIEGO należały liczne ostrza, w których miał być posiadaniu? Nie, nie, nie, nie! Było za wcześnie, żeby się poddawać! Tanga nie planował jeszcze porzucać swojego ostatniego płomyczka nadziei.
Głuchy na słowa, zmrużył i skupił obolałe, zapewne opuchnięte przy powiekach oczy, by czym prędzej podbiec i dopaść do mężczyzny. Nie, nie ma mowy, żeby dał mu wejść do łodzi! Stanie z nim w szranki, czy mu się to podoba, czy nie! W tym celu chciał chwycić go za ramię i szarpnięciem odciągnąć, a następnie odepchnąć od krawędzi. Liczył, że nie straci równowagi... Miał być przecież wojownikiem, racja...?
-
Będziesz ze mną walczyć - odezwał się głośno, wyraźnie i głosem zaskakująco nieuznającym sprzeciwu. -
Gotuj się!
Kobieta nijako go nie obchodziła.