Nie spodziewał się takiej uprzejmości z jej strony, a właściwie niczego się nie spodziewał, po tym jak go upokorzyła (lub też po tym jak sam się upokorzył). Gdy postawiła przed nim słoik z zieloną mazią spojrzał nań z nieskrywanym zdziwieniem, a następnie zerknął niepewnie ku niej i z powrotem na słój.
—
Dzię-dziękuje. — rzucił nieśmiało, niewyraźnie, jakby mamrotał sam do siebie.
Po tym jak go zostawiła samego w jadalni ostrożnie otworzył naczynie, powąchał zawartość, zbadał na tyle na ile potrafił i z widocznym lękiem nałożył trochę na dwa palce, by wkrótce później delikatnie rozsmarować substancje na rumieniu.
"
Może ona wcale nie jest taka zła?" — przeszło mu mimowolnie przez głowę, ale zaraz skarcił się w myślach, bo zdał sobie sprawę, że pewnikiem ulega jej przekupstwu i subtelnym walorom wąskiej sukienki. Odgonił od siebie te myśli, zaś dopinając ostatni guzik rozejrzał się po pomieszczeniu z lekkim niesmakiem. Syf, jakim się otaczał nie był mu niemiły, niemniej przeczuwał, że jeśli nie będzie w stanie utrzymać jakiegoś standardu w samym forcie to jak niby ma wytyczać normy podwładny? Nawet dla takiej osoby jak on istniały pewne granice tego, jakim pierdolnikiem można się otaczać. Basta! Za dużo dał im luzu, zbyt wiele pobłażał!
Chwilę później przewiązał szmatkę przez czoło, skrzyknął kilku chłopaków, Sariel oraz tego bumelanta, Oliviera i nakazał wszystkim wziąć się za porządki. Zadaniem ekipy było ogarnąć syf na terenie całego budynku - przetrzeć kurze, rozświetlić korytarze, śmieci oraz zdezelowane meble przeznaczyć na opał. Wszystko, co się nadawało do codziennego użytku miało znaleźć właściwe sobie miejsce, stare dywany trzeba było wytrzepać, kurze zamiecione pod beczki wyrzucić za bruk. Arno nie zamierzał tolerować leserstwa - na ospałych i narzekaczy sypał kamyki, które naładowane magiczną energią eksplodowały pod nogami z hukiem na wzór fajerwerków. Po wszystkim obwieścił zmęczonym pomagierom, że czeka ich nagroda w postaci nieco większego przydziału żywności, jak również dodatkowej godziny wolnego, wszak pracowitych trzeba nagradzać, a on o tym dobrze wiedział.
Podziwiając swoje dzieło z rękami skrzyżowanymi na piersi poczuł się nieco lepiej psychicznie. Postanowił też, że w przyszłości za stan budynku będą odpowiadały dzieci, starcy oraz niezdolni do ciężkiej pracy fizycznej niewolnicy.
***
Był późny wieczór, Arno zbierał się do snu. Akurat usiadł na krawędzi swojego łoża, gdy poczuł jak każdy jego mięsień woła o odpoczynek - miał za sobą niezwykle pracowity dzień. Celesta zaczynała się zadomawiać w nowym miejscu pracy i oczywiście nie obyło się bez rewelacji.
"
Ona po prostu musi żyć w centrum uwagi, bez tego więdnie." — pomyślał z ociąganiem ściągając z siebie buty, a następnie dziurawe onuce — "
Niby jesteśmy tak różni od siebie, a jednak coś mnie do niej pcha. Ciekawość? Magia? Cholera wie."
Mieszaniec akurat miał się kłaść do wyra, gdy wspominając fioletowy oczy Umbry przypomniał sobie o zgoła innym fiolecie. Odrobinę tknięty wstał na równe nogi i z lekkim zaniepokojeniem ruszył do biurka, pośpiesznie zajrzał do szufladki, potem kolejnej, aż natrafił na tę właściwą. Od razu zanurzył dłoń w mrokach pojemnika, by zaraz wyciągnąć z nich purpurowy kamień obleczonym trzema złotymi wężami. Miał go w posiadaniu od dawna, a konkretniej rzecz biorąc od dnia, w którym umknął z Oros. Wspomnienia zalały go jak fala zimnej, morskiej wody, a dreszcz momentalnie przebiegł po plecach. Owo zawiniątko stanowiło zdaje się jedyną pamiątkę, jaka mu została po pamiętnym napadzie... no jeśli oczywiście nie liczyć malunku, który zawiesił na otwartej szafie, a do którego w wolnych chwilach ćwiczył rzucanie nożami.
"
Czym ty właściwie jesteś?" — zamyślił się wbijając żółte ślepia w artefakt —"
Tyle krzyku... tyle śmierci... i o co?"
Postanowił poświęcić nieco czasu na lepsze zrozumienie tajemniczego znaleziska i naturalnie w pierwszej chwili spróbował je przygryźć, ale gdy materiał postawił opór Verg stwierdził, iż nie było to bynajmniej pożywienie, ani licha podróbka, jakich w tych czasach nie brak. Wkrótce zaczął inne eksperymenty - wystawił kamień na działanie światła, kompletnych ciemności, ostrożnie podgrzał nad świeczką, wrzucił do kubka z wodą, alkoholem, wreszcie postanowił zawiesić go przez szyję na niewielkim łańcuszku. Przyszła pora na dwie ostatnie próby, jeśli i one nie zadziałają Arno zmuszony byłby polegać na cudzej pomocy, a to przyszłoby mu z migreną i bólem żołądka, bo nie znosił dzielić się z innymi swoimi świecidełkami.
Tak więc pierwsze podejście obejmowało próbę sięgnięcia kamienia samą myślą. W gruncie rzeczy nie wiedział, czy tak działa telepatia, ani czy jest do niej zdolny, ale po ostatnim nieszczęściu jakie mu się przytrafiło z płomieniami postanowił spróbować wszystkiego, byle tylko drugi raz nie robić z siebie takiej lebiegi. Musiał wiedzieć, na co go stać, jakim arsenałem dysponuje oraz jak wykorzystać go w stu procentach.
"
Halo?" — zagaił wewnętrznym głosem, który miał nadzieje skierować w stronę materii — "
Jest tam kto?" — zapytał, odczekał trochę, a że poczuł się jak wariat postanowił od razu przejść do kolejnej próby.
Miał zamiar użyć na kamyku nieco swojej magii, sprawdzić, czy wyczuje w nim jakieś magiczne właściwości, skrytą moc. A jeśli i to by nie podziałało skierowałby nań wąski, niemal nieznaczny strumyk energii co by sprawdzić jak zareaguje szlachetny nabytek.
Koniec końców zmęczony pójdzie spać.
"
Na dziś starczy tych badań."
***
Mijał czwarty dzień jak w progi jego przybytku zawitała Celesta. Od kiedy obwieściła mu, że zamierza zająć piwnice i przerobić ją na własną modłę nie przypominał sobie, by mieli okazje się spotkać. Powoli zaczynało do niego docierać, iż kobieta może zagrzać tu nieco dłużej niż z początku podejrzewał, ale nic to. Szybko machnął ręką na nią i jej wymyślne plany wobec podziemi - miał własne sprawy na głowie. Rano przywdział płaszcz z kapturem, wziął ze sobą menażkę pełną wody i ruszył ochoczo w stronę pustkowi. Przed wyjściem przekazał dowodzenie Sariel, po czym poinformował, że prawdopodobnie nie ujrzy go do wieczora. Jego celem było pierwsze lepsze miejsce, gdzieś w połowie drogi do Siarkowych Bagien, toteż wlókł się w zimowym skwarze, który umilał mu jedynie chłodny zachodni powiew nadciągający znad zatoki. Gdy sam fort wydawał mu się już niewielkim zarysem, a na horyzoncie pojawiły się owiane złą sławą moczary rzucił na ziemie podróżną torbę, menażkę, noże i inne szparagały, które tu przytaszczył, po czym w ciszy, spokoju zaczął swój trening. Po prawdzie nieco wstydził się zipać i sapać w pobliżu Sariel, czarodziejki, czy chłopaków - nie chciał, żeby widzieli jak się męczy, jak walczy o każdy kolejny oddech - stąd właśnie ta wycieczka.
Plan miał za to banalny.
Schował się pod kawałkiem niemal pionowej skały, co by w razie urwania chmury nie być wystawionym na deszcz, usiadł krzyżując nogi, w wygodnej pozycji, a następnie wyciągnął przed siebie dłonie i szepnął:
—
Płoń. — na co wedle jego pojmowania powinny odpowiedzieć mu dobrze znane języki ognia. Po krótkim namyśleniu postanowił też spróbować czegoś, czego nie robił nigdy wcześniej —
Expanso? — dodał raczej dla hecy, niźli w oczekiwaniu, że odkryje coś nowego. Być może papugowanie po czarodziejce coś mu da? Ewentualnie nauczy się jak to jest naśladować ekspertów bez właściwej amatorowi kurateli.
Arno pamiętał, że zawsze, gdy korzystał z tej, czy innej sztuczki magicznej polegał na nagłej, emocjonalnej reakcji i ta strategia w obliczu Umbry nie sprawdziła się jednak wcale. Zielony wciąż nie wiedział jak działa cudowna mechanika, którą rzekomo zawdzięczał bogom, ani jak rozwijać owy dar. Czuł niemniej, iż winien podejść do tematu na spokojnie, poświęcić mu odrobinę czasu.
"
Nawet jeśli niczego nie pojmę, nie uczynię żadnych postępów... to może przynajmniej będę wiedział, jakie zadawać pytania." — powtarzał w duchu, gdy raz za razem starał się zmniejszyć zasięg żaru, a przy tym ograniczyć przepływ energii do niezbędnego minimum. Nie zamierzał doprowadzać się na skraj wycieńczenia, zamiast tego co jakiś czas robił przerwy, sięgał po menażkę, a gdy jego oddech robił się wyjątkowo niespokojny stawiał na medytacje i ciche rozważanie swojej sytuacji. Zaglądał w głąb siebie, badał pokłady swojej mocy, starał się określić jak wiele jej wykorzystuje, jak szybko odnawia. Parę godzin później odkrył, że wszędzie wokoło szaleje ulewa, wiatr zacina nieprzyjemnie, zaś od czasu do czasu niebo przecinają błyskawice.
—
Mam nadzieję, że zbierają tę jebaną deszczówkę, bo w przeciwnym razie będą pili z kałuży jak już nadejdzie koniec zimy. — westchnął cicho i zebrał się do dalszej drogi.
Przed wyruszeniem do domu (ku zdziwieniu, zaczynał przyzwyczajać się do tej nazwy) postanowił poświęcić jeszcze trochę czasu i chociaż rzucić okiem na bagna, o których tyle słyszał. Zawczasu oczywiście przełożył parę szmat przez gębę co by uniknąć drażniących wyziewów, schował lico pod przykryciem kaptura i tak przygotowany kroczył w te pędy na północ.
Na miejscu postanowił zachować się możliwie ostrożnie i najpierw obejrzeć teren z wysokiej wydmy, a gdyby jawił się mu niespecjalnie niebezpiecznym wkroczyłby doń zachodząc od zachodu, od strony nawietrznej. Niewielki rekonesans, jaki by sobie urządził ograniczyłby do niezbędnego minimum co by nie kusić wrogiego mu losu. Intratne miejsca, wyróżniające się nałożyłby w pierwszej wolnej chwili na zdobytą uprzednio mapę, a na wychodne zgarnąłby nieco ziemi do pustej menażki, co by przyjrzeć jej się lepiej po powrocie. Czy tutejsza gleba była trująca? Czy tu coś może urosnąć? Czym są owe wyziewy i czy może na nich skorzystać? Tyle pytań, a odpowiedzi tak mało.
Dłużej nie zwlekał, odwrócił się na pięcie i już nie było po nim śladu. Ciepła kąpiel... lub obojętnie jaka kąpiel - oto co mu się marzyło w drodze powrotnej.
***
Przekraczając próg laboratorium Verg poczuł się jakby wkroczył do jakiejś niezwykłej, baśniowej krainy. Nie tylko fascynowała go wszelaka alchemia, ziołoznawstwo, ale i dodatkowo nie miał zielonego pojęcia, do czego mogła służyć część owych narzędzi, którymi dysponowała czarodziejka, czy też fort. Oczy iskrzyły mu się jak znawcy morskiej otchłani na irioskim targu rybnym, palce świerzbiły jak wtedy, gdy po raz pierwszy zajrzał do oroskiego skarbca, a serce zabiło mocniej jak na widok... no nieistotne. W każdym razie nieomal ruszył ze śliną na gębie do naczyń i moździerzy, gdy w porę oprzytomniły go słowa kapłanki Drwimira. Z nieskrywaną odrazą oraz cichym powarkiwaniem zdjął obuwie, by przywdziać wygodne kapcie. Po prawdzie czuł się jakby kobieta robiła sobie z niego żarty, ale nie zamierzał komentować tych nowoczesnych zasad kultury, czy też zachowania porządku. Skinieniem głowy podziękował za ciapy, a że było u niej dość chłodno zaraz podszedł bliżej kominka, wyciągnął przed siebie dłonie.
Widząc jak pomiędzy jego palcami tańczą płomienie od razu przypomniał sobie o niedawnym treningu, niemniej wolał jeszcze o tym z nią nie rozmawiać, przynajmniej póki nie będzie pewien, że jest o czym. Chciał zagaić o tym czego dowiedział się z amatorskich badań bagiennego podłoża, jednak zdążyła go uprzedzić.
"
Zapłata?" — pomyślał i wtem skrzywił się jednocześnie spoglądając na Umbrę wzorem markotnego szczyla, którego rodzice wołają z dworu do mycia, bo biega usmarowany łajnem, błotem. Odwrócił się od niej w stronę ognia, tak że zdawało się, iż znowu się obraził, po czym wybąkał stojąc do niej tyłem:
—
Ciekawe... no więc? Co ktoś taki jak ja może zaproponować komuś takiemu jak ty, co? — burknął świadomy pustek w jego własnej sakiewce. Musiał być przygotowany na targowanie, wszak jeśli zarząda gryfów raczej nie będzie miał jak się wypłacić. W ostateczności w grę wchodził jeszcze blef, ale czy chciał grać tą kartą?