Czarci Fort [Północny Pasaż Czarcich Gór]

1
.
Obrazek
W kotlinie Czarcich Gór leży stara kopalnia, a wraz z nią opustoszałe domostwa i Czarci Fort otoczony szeroką oraz porywistą fosą, której źródła upatruje się w górskim strumieniu. Obszar rozciąga się od wejścia do Czarcich Gór, przez ulokowane na północy osady wieśniaków i niegdyś tętniącą życiem oazę. Na północny-zachód od Czarciego Fortu znaleźć można kilka pomniejszych osad nad zatoką Krzyża, gdzie wieśniacy żyją głównie z rybołówstwa i handlu.

Panuje tu klimat południowokontynentalny. Lata są suche i gorące, a zimy wilgotne i łagodne. Im bliżej fortu, tym gleby bardziej ubogie. Rosną tu przede wszystkim drzewa i krzewy o skórzastych liściach, które zapobiegają parowaniu wody. Charakterystycznymi roślinami są oliwki, cyprysy, wawrzyny, a także rozmaite krzewy cierniste, których elastyczne gałęzie gromadzą wielorakie oleje roślinne. Okoliczne zwierzęta należą z reguły do tych niewielkich i prowadzą nocny tryb życia. Mowa o skorpionach, wężach oraz jadowitych jaszczurkach. Typowymi drapieżnikami są m.in. kojoty czy szakale. Wśród ptaków charakterystyczne są bażanty oraz kuropatwy.

Na tych ziemiach znajdowało się niegdyś naziemne miasto górnicze. W kopalni sąsiadującej bezpośrednio z górami wydobywano żelazo oraz - nade wszystko - adamant poprzeplatany rudami złota. Dawniej fort z przynależącą do niego ziemią był urodzajną krainą, jednak niespodziewanie życiodajna oaza przerosła w kwaśne siarkowe bajoro i nieodwracalnie zepsuła ziemię. Nadmorski wiatr z zachodu niósł duszące opary, przez co większość mieszkańców fortu wyniosła się stamtąd. Pozostałe niedobitki zostały w nadziei na przeminięcie katastrofy, lecz nie dożyli późnej starości. Gęsta siarkowa chmura zatruła okoliczną fosę, odtąd woda w niej jest czarna i nie żyje tam żadne stworzenie. Północna osada ucierpiała w mniejszym stopniu. Ludność prowadzi swoje gospodarstwa tak jak czynią to rolnicy z Południowej czy Wschodniej Prowincji. Z tym, że wychodząc na zewnątrz zawsze owijają twarz materiałową szmatą, żeby nie wdychać kwaśnych oparów znad siarkowego bagna. Aż trud dowierzać, że ludzie porzucili kopalnię z powodu złego stanu powietrza. Życie życiem, ale to pieniądz otwiera wszystkie drzwi...
Mapa Czarciego Fortu i okolicy.
Spoiler:
Późne lato 88 roku. Arno już na horyzoncie spostrzegł wysoką wieżę za murami Czarciego Fortu.
Obrazek
Wszystko było zniszczone, zaniedbane i jakby zapomniane. Dookoła niosła się gęsta mgła, która nieprzyzwyczajonych gryzła w gardło i szczypała w oczy. Półgoblin nadchodził od strony wschodu. Szedł pieszo, a objuczonego konia prowadził za uzdę. Było późne ciepłe popołudnie, a zielony miał na sobie czarny płaszcz narzucony na ramiona, który przykrywał wszystko poza eleganckimi kozakami z długą cholewką. Tego samego koloru opaska na oku dodawała mu iście zawadiackiego animuszu. Zwracał uwagę na okolicę, aż podszedł pod rozpadający się most nad kwaśną fosą. Położył na pierwszej desce nogę, a ta nie zarwała się ku zdziwieniu. Westchnął i po raz ostatni rzucił spojrzeniem przez lewe ramię w kierunku, z którego przybył. Ah, Oros.

Minął przeszło rok od pożaru w banku. Czuł, że wiele się zmieniło. Wyciągnął wtem przed siebie rękę. Drżała niepewnie. Była chłodniejsza od bliźniaczki i znacznie mniej sprawna. Przez pierś, ramię oraz bark ciągnął się gruby bliznowiec krępujący ruchy. Ta blizna kiedyś się zagoi, tego był pewien. Istnieją jednakże rany, których nie widać, lecz te są znacznie gorsze, bowiem wieczne.

I wspominał czas po napadzie, kiedy przyszło uciekać z Oros.

***

Nieznajomy nie był stary, ale brodę miał prawie zupełnie białą. Pod płaszczem nosił wytarty skórzany kubrak, sznurowany pod szyja i na ramionach. Kiedy ściągnął swój płaszcz, Arno zauważył, że na pasie za plecami miał miecz. Nie było w tym nic dziwnego, w dolnym mieście prawie wszyscy chodzili z bronią, ale nikt nie nosił miecza na plecach niby łuku czy kołczana. Nieznajomy dosiadł do goblina, a potem pociągnął z jego kufla.

Wyglądasz dość smętnie – zaczął, ale Arno nie ozwał się ani słowem.

Nic dziwnego. Szukają cię strażnicy. Chociaż tych miałbym w dupie. Podobno dopytują o ciebie cyrkowcy – pociągnął z kufla, a następnie wręczył pod stołem goblinowi mapę.

Płacisz i jest twoja. Stare opuszczone miejsce. Dawna kopalnia adamantu i złota. Ludzie wynieśli się stamtąd przez skażenie – prychnął – no i legendy o potworach, z gór. Rozumiesz? Wampiry, wilkołaki i duchy wychodzące jaskini o zmierzchu. Ha, ha, ha! – rechotał aż wylał piwo.

...

Uszczuplisz kamze. Najemnicy kosztują. Sam nie utrzymasz tej ziemi, chłopie!

...

***

Czarny jak noc kruk przeleciał tuż nad głową.
Ostatnio zmieniony 25 sie 2020, 17:51 przez Callisto, łącznie zmieniany 1 raz.

Re: Czarci Fort [Północny Pasaż Czarcich Gór]

2
Krok za krokiem posuwał się naprzód, a właściwie wlókł się powłócząc nogami niby skazaniec zmierzający na szafot. Był zmęczony, ale nie fizycznie. Podróż może i była wyczerpująca, niemniej zawsze znalazł sposobność, by odetchnąć pod drzewem, czy przekimać w stodole nieświadomego gospodarza. Wiedział jak wiązać koniec z końcem, jak uniknąć wzroku ciekawskich, umknąć przed pazernymi, więc to nie wędrówka tak go dręczyła, nie skwar i znój, a ponure myśli, które pozostawały z nim nieustannie od kiedy opuścił pogrążone w chaosie Oros.

Pamiętał to wszystko, pamiętał jakby wydarzyło się ledwie kilka dni wcześniej - żar płomieni, zdradę, smak krwi. Pamiętał swąd zwęglonego trupa, widok bajecznego skarbu, łeb Osrit toczący się po posadzce, a nawet zasrany rów Oriego, który teraz gnije pogrzebany pod gruzami. Arno odtwarzał ten dzień w swojej głowie wciąż na nowo i na nowo, aż zaczął rozumieć, że tak naprawdę stracił wtedy o wiele więcej niż zyskał. Złoto? Złoto jest tylko narzędziem, niezwykłym to prawda, ale niczym ponadto. On za to nie miał już gdzie się podziać - nie miał domu, ani nikogo, komu mógłby zawierzyć. Co z tego, że wreszcie spotkał Vien skoro zupełnie nie przypominała jego matki? Była inną osobą, była...

Zatrzymał się, a dreszcz przeszył go na wskroś. Schował twarz pod kapturem i ostrożnie sięgnął do blizny. Powoli przejechał palcem wzdłuż szramy jakby dotykał talizmanu lub pamiątki rodzinnej. Ta rana kiedyś zniknie, ale czy zniknie ten ból, który mu sprawiła? Jak można żyć z czymś takim? Jak dążyć do światła, gdy wszędzie wokół panuje ciemność? Czy tylko ona już mu została?

- Mamo... - wydusił z siebie cicho i zaraz ścisnął ramię, by dostarczyć sobie bodźców. Poczuł nieznośne, narastające swędzenie, a zaraz potem ból, a jednak nie przestawał. Wolał czuć to, niż zimną pustkę wypełniającą jego serce. Zacisnął zęby, a po policzku spłynęła pojedyncza łza. Był rozbity, rozdarty, ale przede wszystkim... był zły... wściekły.


Obrazek


"Jak mogłaś mnie zostawić?" - zapytał sam siebie wytrzeszczając oczy w glebę - "Jak mogłaś pieprzona suko?!" - pociągnął nosem i zaszurał zębami - "Czy nie stałem po twojej stronie?! Kurwa!"


Drżał cały, ale nie dlatego, że się bał. Nie ze względu na rozczarowanie, czy żal, ale furię, która karmiła się tymi emocjami. Chciał krzyczeć, uderzyć kogoś, wyżyć się wreszcie za wszystkie te krzywdy, za nienawiść. Chciał... chciał, żeby inni cierpieli tak jak on, żeby poznali smak rozpaczy i spojrzeli na świat jego oczyma, bo wtedy... wtedy poznaliby również czym jest piekło.

Przez dłuższą chwilę milczał stojąc na środku pustej drogi. Wreszcie uspokoił się, otarł twarz i pociągnął konia za uzdę dając sygnał do marszu. Dość już użalania się nad sobą, dość łez i cierpienia, czas otworzyć nowy rozdział.

"Tym razem to ja będę zadawał ból i to ja sprawię, że ten brudny, zepsuty świat odpowie za całą nienawiść. Nigdy więcej się nie zawaham, przysięgam... nigdy więcej..."
Ostatnio zmieniony 31 sie 2020, 18:55 przez Iskariota, łącznie zmieniany 2 razy.

Sygn: Juno

Re: Czarci Fort [Północny Pasaż Czarcich Gór]

3
Wałach goblina zarżał jękliwie, podrywając w górę łeb. Arno, wciąż patrząc w zadumie na piach pod nogami, odruchowo uspokoił go reprymendą. Ciągnąc konia za uzdę, poszedł dalej powoli przez wzmacniany drewnianymi belami obocznie most, tonąc w koncercie zgrzytów i trzeszczeń starych desek. Za mostem czekało na niego puste pole. Sucha ziemia, pełna skałek i wzgórz. Gdzieniegdzie drewniana chatka bądź fundamenty po rozebranych szopach. Nie kwapił się, z wyuczoną dramaturgią stawiał kolejne kroki, aż dotarł do rozciągających się przed fortem baraków. Naszpikowane zaostrzonymi kłodami pole. Pełne namiotów ze skór zwierząt i prowizorycznych chat. Te wyglądały jakby lata świetności miały już dawno za sobą. Istna ruina, po której chaotycznie migrowali najemnicy. Jedni stawiali namioty, inni opalali zwierzynę nad ogniskiem. Co kolejni ostrzyli bronie oraz montowali nań składy. Arno dawno nie widział tylu toporów, buzdyganów czy prowizorycznych włóczni.
Obrazek
Spoiler:
Minął ich witany urywanymi kiwnięciami głowy.

Tuż za rozsianymi barakami spostrzegł zrujnowany mur. To zniszczone ogrodzenie otaczało zamek, lecz więcej było w nim dziur niż pełnych powierzchni. Za to brama; solidna, okuta żelazem, osadzona na przerdzewiałych zawiasach, opatrzona była wielką mosiężną kołatką. Po chwili wahania Arno wyciągnął zdrową rękę i dotknął zaśniedziałego kółka. Odskoczył natychmiast, bo w tej samej chwili brama rozwarła się, skrzypiąc, chrzęszcząc, rozgarniając na boki kępki trawy, kamyki i gałązki. Za bramą widział tylko pusty dziedziniec, zaniedbany, zarośnięty pokrzywą. Wszedł ciągnąc konia za sobą. Zmęczony podróżą wałach nie opierał się, ale nogi stawiał sztywno i niepewnie.

Dziedziniec z trzech stron okolony był murem i resztkami drewnianych rusztowań, czwartą stanowiła fasada zamku, pstrokata ospą poodpadanej skały, brudnymi zaciekami, girlandami bluszczu. Okiennice były zamknięte. Drzwi również. Goblin przerzucił wodze przez słupek przy bramie i poszedł wolno w stronę zamku żwirową alejką, wiodącą obok niskiej cembrowiny niedużej studni pełnej liści i śmiecia. Obok studni, na czymś, co bardzo dawno temu było klombem, rósł krzak róży. Niczym oprócz koloru kwiatów krzak ten nie różnił się od innych krzaków róży, jakie przychodziło oglądać Arno. Kwiaty stanowiły wyjątek – miały kolor czarny, z lekkim odcieniem purpury na końcach niektórych płatków. Decydent dotknął jednego, zbliżył twarz, powąchał. Kwiaty miały typowy dla róż zapach, ale nieco bardziej intensywny. Drzwi zamku otwarły się z trzaskiem. Zielony raptownie uniósł głowę. Po spękanych, porozsadzanych korzeniami porośli kamiennych schodach, a potem alejką, zgrzytając żwirem, schodziła kobieta, której twarz przyozdabiały liczne piegi i blizny. Jedna z nich była wielka z lekka różowa i zasklepiała pustą dziurę po oku.

Jak minęła podróż? – spytała nie spuszczając wzroku z najemcy. Stała prosto, nienaturalnie sztywno z odsłoniętą piersią, bowiem dłonie skryte miała za plecami. Arno od razu ją rozpoznał – Sariel.
Obrazek
Spotkali się przeszło pół roku temu. Pół-goblin najął kobietę i jej konfratrów za złoto z napadu na Oroski bank. Można rzec, że Sariel została jego prawdą ręką, która ów czas jest dysfunkcyjna. Niezbyt urodziwa zabójczyni z północy przejęła częściowo stery, biorąc na siebie ciężar werbunku pozostałych członków tegoż przedsięwzięcia. Arno do końca nie wiedział, czemu najął akurat Sariel. Naturalnie posiada niebywałe zdolności i jest cennym sprzymierzeńcem, ale mógł wybrać każdego. Silniejszego czy większego o trzy głowy wojaka lub nieprzewidywalnego czarownika. Myślał nad tym długo i tym, co ujęło go w kobiecie, było jej poszukiwanie celu. Ta dawno zatraciła sens życia, a Arno podarował jej go na nowo. Nie był tylko pracodawcą, goblin został jej panem.

Wiedział o niej niewiele, lecz to wystarczyło, przynajmniej na początek.

Pochodzi z dalekiej północy, a konkretniej z ludzkiej osady, której nazwa pozostaje znana tylko jej samej. Nie jest specjalnie rozmowna, ale gdy już otworzy usta to najczęściej tylko po to, żeby wychylić kufla, gaworzyć po pijaku albo podzielić się jakimś enigmatycznym prawidłem ze swojej religii. Jest wojowniczką i to wcale nie byle jaką, bo wychowaną w sekcie berserków czczących potężnego demona lub coś podobnego. Kiedyś wierzyła, że religia jest jak ogień, który gromadzi ludzi wokół siebie i daje siłę, żeby wspólnie stawiać czoła przeciwnościom losu. Z czasem jednak zobaczyła zepsucie i korupcje pośród własnych ziomków, zrozumiała tym samym, że ten ogień wiary może być wykorzystany również jako broń, tudzież narzędzie do spełniania własnych, samolubnych celów. Naiwnie spróbowała przemówić do rozsądku wioskowym hierarchom, ale spotkała się z bolesną reprymendą (oko). To doświadczenie utwierdziło ją jednak w przekonaniu, że to nie religia jest winna, a ludzka słabość, nie konsekwentność. W odwecie za zbrodnie, których dopuścili się przywódcy sekty pewnej nocy zamknęła ich w świątyni i spaliła wszystkich żywcem. Po tym wydarzeniu została okrzyknięta heretyczką oraz zmuszona do ucieczki. Od tamtej pory wiodła życie najemnika, poznała wartość pieniądza i zrozumiała, że przemoc może być też skuteczną metodą komunikacji.
Ostatnio zmieniony 25 sie 2020, 13:42 przez Callisto, łącznie zmieniany 1 raz.

Re: Czarci Fort [Północny Pasaż Czarcich Gór]

4
Arno nadal był trochę nieobecny, zamyślony, gdy kroczył z wolna po alejkach zrujnowanej posiadłości. Złość już mu jakby trochę minęła, choć nadal miał z tyłu głowy to nieznośne uczucie, coś jak migrena po zbyt długim śnie. Akurat zapatrzył się na płatki kwiatów, gdy doszedł go znajomy kobiecy głos.

- Sariel. - odpowiedział odrobinę zaskoczony, acz wciąż z tym samym ponurym wyrazem twarzy jakby mu ktoś właśnie nasrał do kaptura. W gruncie rzeczy już nawet nie pamiętał kiedy ostatni raz coś sprawiło, żeby się uśmiechnął. Zamyślił się ponownie.

"A tak... skarbiec w Oros." - kącik jego ust nieznacznie drgnął na to wspomnienie. Tymczasem początkowe zaskoczenie na widok zabójczyni całkiem go opuściło, toteż bezwiędnie oderwał wzrok od niej i zaraz wrócił do obserwowania kwiatów.

- A jak myślisz? - zapytał retorycznie - Od zachodu nadciąga Zakon i jego wojna, a od wschodu szerzy się plaga nieurodzaju. Wszyscy stąd po Szklane morze srają pod siebie jeśli nie ze strachu, to z powodu zarazy... i nie wszystko było tu przenośnią.

Słysząc, że milczy dodał jeszcze:

- Nie przejmuj się... chaos sprzyja naszym interesom, odciąga uwagę.

Sygn: Juno

Re: Czarci Fort [Północny Pasaż Czarcich Gór]

5
Po prawdzie Keron tonął we własnym gównie. Gównie, z którego wbrew powszechnemu powiedzeniu, ukręcił na siebie bat. I tym oto batem chłostał się, dalej lamentując nad swym okropnym losem. Do znudzenia przypominało to leśne elfy, które przeklęły swego stworzyciela – Sulona – po tym, jak zesłał na nich niszczycielski deszcz gwiazd. Pamiętna Noc Spadających Gwiazd.

Arno nie do końca zaznajomiony z problemami Keronu, powielał standardowe schematy. Te, które nieśli na językach maluczcy, handlarze i bardziej zamożni, wszakże niewielu wiedziało, co naprawdę w Keronie piszczy. To dlatego wszyscy wielcy tego świata polegali na swych szpiegach, wedle przekonania, że wiedza to potęga. On nie miał szpiegów, nie miał więc wiedzy, czyli potęgi. Prosta kalkulacja.

Sariel zeszła ostrożnie ze schodów. Zrobiła pierwszy, potem drugi krok w kierunku swojego pana.
Zasłyszawszy uspokajającą wzmiankę, potaknęła żołniersko głową.

Chaos jest drabiną, po której się wspinamy – skonstatowała słowa decydenta i nie przełykając śliny kontynuowała. – Chodźmy do środka, mój panie. – wyciągnęła dłoń, wskazując na spróchniałe wrota zamczyska wewnątrz fortu. Raptem pstryknęła, a zza rogu wyłonił się niewysoki, zamaskowany mąż w brązowej zbroi skórzanej. Podobny do tych, których widział przed bramą. Najemnik bez słowa przejął wodzę , odprowadzając wierzchowca do stajni.

W środku już na ciebie czekają, mój panie. – doskonale wiedział, o kim mówiła Sariel. Poza nią, najął jeszcze innych. I nie byli to wyłącznie brązowi zbóje. Nim tu przybyła, jednookiej wysłanniczce polecono zwerbować swego rodzaju czempionów. Zbirów nad zbirami. Śmietankę w tej branży.

Dotrzymywało półgoblinowi kroku. Powoli, nie kwapiąc się nadto, pokonywali schody. Wtedy Sariel rozpoczęła przedstawienie konfratrów.

Cetris jest leśną elfką – rozpoczęła. – Po opuszczeniu Fenistei, w drodze przez Keron, zabiła siedmiu rycerzy. Ona po prostu nienawidzi ludzi. To dość zbuntowana i wybuchowa osobowość, mój panie...
Obrazek
Jako jedna z nielicznych dogłębnie wierzyła w wyższość więzi z przyrodą nad relacjami społecznymi, pokładała dużo wiary w stare wartości. W to, że wszystko ma swoje miejsce, swój uzgodniony cykl - jak pory roku, życie i śmierć. Gdy obserwowała jak jej pobratymcy oddalają się od Sulona z początku czuła smutek, strach, bezradność, ale gdy zapadł boski wyrok zrozumiała, że wszystko, co dotychczas robiła to użalanie się nad sobą. Po wygnaniu z ogromnym trudem nie porzuciła dawnych wartości. Żyjąc w biedzie poznała ludzką bezduszność, skłonność do wyzysku, manipulacji. Szybko dodała dwa do dwóch i pojęła, że tak zwany rozwój, który ludzie zaoferowali leśnym elfom był w istocie czymś w rodzaju ataku kulturowego. Technologia wyparła stary porządek, osłabiła wieź z Sulonem i pod złudnym postępem stworzyła przestrzeń dla handlarzy, malwersantów, szarlatanów. Podobne myślenie obudziło w niej niepohamowany gniew, więc od tamtej pory dopuściła się kilku zbrodni przeciw Koronie, uciekła z miasta i zaczęła żyć prawem wilka napadając na wędrownych kupców. Gdy zrobiło się o niej głośno uciekła na zachód. W gruncie rzeczy pragnie tylko zemsty, ale czuje, że poza nią nie ma innego celu, ani powodu do życia. Gdy otwierają się stare rany i wraca smutek zaczyna rozmyślać nad odbyciem ostatniej, samobójczej pielgrzymki w rodzinne strony.


W przeciwieństwie do Oliviera. Mistrz szermierki wie, jak dźgnąć ostrzem i słowem...
Obrazek
Mówią na niego "Trefny Gryf", bo bił kiedyś lewe monety, jednak od kiedy Korona ukróciła jego biznes zmuszony był zbiec do Ujścia, gdzie wplątał się w gangsterke. Zaczynał jako podrzędny złodziej i drobny manipulator, ale z czasem zaczął dusić konkurencje, pobierać haracz, a nawet atakować i okradać transport z Archipelagu. Podobno skoczył kiedyś z dachu tawerny do studni, żeby wygrać zakład, a innym razem okradł stowarzyszenie nekromantów-nekrofili dla sowitego okupu. Jest gadatliwy, pewny siebie, czarujący, uwielbia brzęk monet i ma słabość do kobiet. Pewnego razu został wprowadzony w błąd i zaatakował nie te łajbę co trzeba, toteż musiał podjąć szybką, a przy tym rozważną decyzję, czy chce się tłumaczyć szefostwu, czy też znajdzie inną metodę rozwiązania problemu. Wiedząc, że nie czeka go nic dobrego sfingował swoją śmierć, a następnie umknął z miejsca zdarzenia. Ponieważ nie mógł ruszyć na północ, wschód, ani zachód, bo wszędzie tam był poszukiwany zaszył się na okręcie Hamalasi, o czym nie wiedział, dopóty dopóki nie został znaleziony i przymusowo zaciągnięty do służby. W dzień szorował pokład, a w nocy spał w klatce z resztą niewolników. Jakiś czas później trafił do karlgaardzkich lochów, gdzie poznał pewnego orka. Panowie polubili się, zawiązali pakt i wykorzystując swoje mocne strony opracowali plan ucieczki, którego prowodyrem był rzeczony cwaniaczek. Pech chciał, że nie mieli innego wyjścia i musieli uciekać przez Wielkie Wydmy. Gdy po dłuższym czasie zauważyli na horyzoncie Czarcie Góry zgodnie stwierdzili, że nie znajdą w pobliżu lepszego miejsca na kryjówkę.

Volgara przywlekł Olivier. Ale uznałam – zawahała się – że i ten nabytek przypadnie tobie do gustu. Ten ork jest istną maszyną do zabijania, panie...
Obrazek
Niewiele o nim wiadomo poza tym, że trafił do niewoli kalgaardzkich czarnoksiężników i wydostał się z niej dzięki pomocy "Trefnego Gryfa". Nie wiadomo gdzie wcześniej żył, jak trafił do klatki, ani na jak długo, ale wyraźnie odbiło to na nim swoje piętno. Rzadko się odzywa, częściej pomrukuje, warczy i po prawdzie wcale nie musi silić się na słowa, bo towarzysz drogi mówi za nich dwoje. Od czasu ucieczki całkiem nieźle im się współpracuje - on nosi sprzęt, zajmuje się końmi, napina muskuły przy kliencie, a za część merytoryczną i szwindle odpowiada już kolega po fachu. Lubi zwierzęta, dobre piwo, nie lubi magii i jak ktoś mu gra na nerwach.

Wspominałeś o świętej wojnie, panie mój. Sądzę, że zadowoli cię wieść, iż w twoich szeregach znajdziesz byłego zakonnika. Ale uważaj – ostrzegła – to zmącony umysł. Klaus...
Obrazek
Kiedyś oddany sługa Zakonu Sakira, wzór cnót rycerskich, teraz pozbawiony honoru psychopata i morderca. Jego początki były zbliżone do opowiadań o sławetnych wojownikach, którzy ruszają na pomoc księżniczkom i walczą z podłymi innowiercami. Oczywiście pochodził z bogatej rodziny z rodowodem, wychował się zgodnie z tradycjami i jak nikt w swoim wieku opanował walkę mieczem. Nie stronił od przemocy, ale też nigdy nie pozwalał, aby emocje wzięły nad nim góre - gniew przekuwał w broń wyłącznie na polu walki. Na co dzień zaś był raczej łagodny w naturze, lubił słuchać historii z dawnych lat oraz spędzać czas na pisaniu listów do ukochanej. W czasie jednego z licznych polowań na wiedźmy nieoczekiwanie jego oddział wpadł w zasadzkę. Jak to w takich sytuacjach bywa zginęli wszyscy poza naszym blond ulubieńcem. Chłopak długo stawiał opór kobiecie, ale ostatecznie kawałek metalu nie mógł stanowić żadnego zagrożenia dla potężnej magii. Czarownica już miała dobić młodzieńca, gdy rozbawił ją jego nieskomplikowany charakter, kwiecisty język oraz ślepa pewność co do własnych racji. Zrobiła sobie z niego coś w rodzaju zabawki. Chciała wiedzieć, czy da się go złamać i naturalnie jak każdą inną istotę owszem, da. Wiedźma miała świetny ubaw testując na nim trutki, wrzucając mu robaki i głodne gryzonie za pazuchę. Gdy był głodny karmiła go resztkami poległych towarzyszy, gdy spał pokazywała mu wizje, które burzyły jego pewność siebie, a gdy budził się zlany potem kobieta już czekała na niego z szerokim uśmiechem. Po kilku tygodniach wspólnych zabaw oddział ratunkowy znalazł chatę wiedźmy, spalił ją żywcem i na powrót przyjął w swe progi wspomnianego młodzieńca. Już podczas pierwszej nocy w murach zakonu chłopak obudził się przerażony, przejęty niezmierzonym głodem. Jak tylko spróbował posilić się czymś normalnym jego organizm odmawiał przyjęcia pokarmu powodując odruch wymiotny. Zrozpaczony, owładnięty szaleństwem zaatakował we śnie własnych braci, żeby posilić się ich mięsem. Tylko dzięki rodzinnym koneksjom miast trafić na szafot powrócił do domu, jednak i tam nie zagrzał długo. Po prawdzie udało mu się częściowo powrócić do zdrowych zmysłów, ale równomiernie wzrosła jego fascynacja kanibalizmem. Po serii poważnych incydentów, a także zniknięciu kilku osób ze służby stał się miejscowym potworem, legendą za zamkniętymi drzwiami ogromnego dworu. Jego ostatnim "wybrykiem" było zabicie we śnie i pożarcie niedawnej ukochanej. Właśnie to spowodowało, że głowa rodziny zdecydowała o porzuceniu blondynka w iście diabelski sposób. Chłopak został wrzucony do drewnianej skrzynki i wysłany transportem morskim do Everam, gdzie miał dokończyć życia w zamkniętej placówce. Na jego szczęście potężny sztorm niechybnie przerwał jego podróż i rozbił statek o skały, zaś on sam stracił przytomność i wpadł do wody. Jakiś czas później wyłowił go kuter rybacki i chyba nie muszę mówić, że na brzeg wrócił już sam?

Szybko i bezszelestnie pokonali grube kamienne schody, mijając pordzewiałe uchwyty na pochodnie i rozczłonowane fragmenty zbroi na uchwytach. Sariel otworzyła przed nim drzwi na piętrze. Pokonał próg, a w pustym, obskurnym i wilgotnym, holu stała cała czwórka. Wszyscy, jak jeden oderwali się od ściany, którą podpierali. Od biurka, gdzie trzymali zadki. Sariel zamknęła drzwi. To był moment Arno.
Ostatnio zmieniony 25 sie 2020, 13:42 przez Callisto, łącznie zmieniany 1 raz.

Re: Czarci Fort [Północny Pasaż Czarcich Gór]

6
Przekraczając próg niemal pustego, ciemnego holu Arno szybko odnotował obecność czterech kolejnych person. Bez słowa komentarza podszedł nieco bliżej i omiótł wzrokiem ich twarze, zatrzymując się przy każdej tylko na chwilę. Gdy zaś skończył już wgapiać się na nich niby wścibska baba w swawolną młodzież ruszył dalej uznając, że dopełnił wszelkich uprzejmości. Ot, taki już był - nieprzepadał za obcymi, nie znał się na normach społecznych i nie specjalnie mu zależało na ich poznaniu. Byli jego pracownikami, dobrze wiedzieli, dlaczego ich tu ściągnął i bynajmniej nie chodziło o to, że czuł się samotny. Mieli robotę do załatwienia, a skoro płacił za ich czas nie zamierzał marnować go na pierdoły.

- Za mną! - rzucił mijając wszystkich.

Szedł w stronę biurka, bo miał zwyczajnie dość stania i chciał odetchnąć na moment nim przyjdzie mu rzucić się komuś do gardła albo z mniejszym entuzjazmem zamiatać zamkowe korytarze. Zrobił krok, następny i dopiero wtedy pojął, że mimo wszystko będzie musiał jakoś zarządzać tą zgrają, a przecież nie miał w sobie za grosz umiejętności przywódczych. Kto wie? Być może posiadał jakąś krztę charyzmy, ale prawdopodobnie była to ilość nijak nierekompensująca jego facjaty, ani antyspołecznych nawyków.

"Co powinienem z nimi zrobić?" - pytał sam siebie tym samym gorączkowo rozmyślając nad czekającą go pogawędką, analizując możliwe scenariusze i doszukując się optymalnego wyjścia z sytuacji, w którą właściwie sam się wpakował.

Wtem... zamyślony wpadł na biurko.

- Kurwa! - zakrzyknął w bólu - Pieprzone gówno!


Impulsywnie złapał za brzeg blatu i spróbował wywrócić mebel dając upust złości. Gdyby mu się powiodło niedługo później zdałby sobie sprawę, że od początku zamierzał za nim zasiąść, a teraz pozbawił się tej możliwości. Stojąc jak wryty w kompletnej ciszy, poirytowany sięgnąłby ręką do nasady nosa, by pomasować to miejsce i jednocześnie dać choćby częściowy upust napięciu.

"Bogowie... co ja odpieprzam?" - po tym jak skarci sam siebie zaraz rozejrzy się za jakimś miejscem do odpoczynku, a gdy już posadzi cztery litery ozwie się do reszty:

- Mówią mi Arno, ale dla was jestem per "szefie", "panie" albo coś w tym stylu. - odetchnie nieco spięty - Nie musicie mnie lubić... nie musicie przymilać się, ani podcierać mi dupy, nie szukam "kolegów", więc darujmy to sobie. - tu zrobił krótką pauzę, aby upewnić się, że wszyscy za nim nadążają.

- Porozmawiajmy jednak o tym co naprawdę istotne. Prawdopodobnie każdy z was ma jakiś swój cel, jakieś marzenie, do którego dąży. Wierzcie mi, absolutnie nie jestem tu po to, żeby was oceniać, wręcz przeciwnie, chcę pomóc. Bez różnicy, czy chodzi o złoto, potęgę, tudzież inne wymyślne zachcianki. Wierzę, że razem możemy sporo osiągnąć, ale najpierw to wy musicie pomóc mi, bo widzicie chcę przejąć całą tę okolicę. Zaprząc ludzi do pracy, otworzyć kopalnie i ostatecznie odbudować to miejsce kawałek po kawałku. Mówię wam: uczyńmy Czarci Fort naszym domem, zaś wszystko wokół przyporządkujmy sobie, a gdy już i to nam się powiedzie... cóż, sięgniemy po więcej. Pytania?

Zaczeka na ich reakcje po czym doda:

- Sariel? Zechcesz przejąć to z tego miejsca? Znasz tych szubrawców lepiej niż ja, poza tym wiesz wszystko, co trzeba odnośnie naszych planów.

Sygn: Juno

Re: Czarci Fort [Północny Pasaż Czarcich Gór]

7
Ludzie lubią wymyślać potwory i potworności. Sami sobie wydają się wtedy mniej potworni. Gdy piją na umór, oszukują, kradną, leją żonę lejcami, morzą głodem babkę staruszkę, tłuką siekierą schwytanego w paści lisa lub szpikują strzałami dzieciaka, którego lada chwila oskórują i zjedzą. Ludzie lubią myśleć, że jednak potworniejszy jest od nich ktoś bardziej. Wtedy jakoś lżej im się robi na sercu. I łatwiej im żyć.

Zgromadzeni spotkali Arno po raz pierwszy, ale wcześniej zasłyszeli o nim co nieco. Sariel zadbała, aby niesiony na języku wizerunek ułatwił im dalszą pracę. Jeśliś mieli go za niezrównoważonego potwora, wchodzić mu w drogę nie będą, zaś pokornie wykonywać posługę za którą hojnie ich opłacono. Goblin wkroczył do środka rodząc mieszane uczucia. Jednym imponował, innych napawał dozą przerażenia, a innym z kolei był do znudzenia obojętny. Ktoś zachichotał, gdy niezdarnie wparował w rozklekotane biurko, ale chichot chybko ścichnął, gdy mebel roztrzaskał się o kamienny bruk.

Pytania? – rozbrzmiało głucho. Echo odbiło się od omszałych ścian i dobiegło ponownie goblina.

Nikt nie ozwał się ani słowem. Stali tak ze spuszczonymi łbami, jako skarcone dzieciaki za kradzież koguta zrzędliwej sąsiadki.

W sumie, szefie to... – podjął pełnym entuzjazmu głosem Olivier. Sariel odwróciła ku niemu głowę, posyłając błyskawicznie mrożące krew w żyłach spojrzenie. – W sumie, to już nic. – ścichł i cofnął się pod ścianę, gdzie jego miejsce.

Wedle rozkazów, panie – pochyliła pokornie głowę na znak posłuszeństwa. Jeszcze raz rzuciła szybkie spojrzenie pozostałym. Napotkali jej przenikliwy, wyraźnie zniecierpliwiony wzrok. Pokręciła z lekka głową, potem uniosła wyraziście brew. Ledwie dostrzegli ruch otwieranych ust Sariel i jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, pojęli przekaz. Odstąpili od ściany, wyszli.

Musisz być zmęczony, panie. Twoja izba czeka. – wskazała drogę na stare spękane schody. Te wiły się przy ścianach niczym serpentyna. Arno łapał zadyszkę idąc bez przerwy. Zapewne do wieży czy jednej z wyższych kondygnacji, podejrzewał. Podróż okazała się szybsza niż przypuszczał. To kondycja pozostawiała wiele do życzenia, nie schody. Sariel otworzyła przed nim drewniane drzwi. Od środka ryglowane były dużą dechą. Wszedł. Wewnątrz było dość jasno. Zewsząd zwisały pajęczyny poprzeplatane z bordowymi kotarami oraz poszarzałymi firanami. Duże osadzone na drewnianym wzniesieniu łoże pozbawione było baldachimu, lecz wszelkie zasłony spływały znad kamiennych umocnień ścian w kształcie łuku. Zawalone były od wypalonych w połowie świec różnej wielkości, ale i koloru. Żółte, białe oraz dziwne brązowe woski. Oparty o ścianę kij z hakiem służył zapalaniu tychże świeczulek za pomocą lampionu. Za prowizoryczną ścianką z desek stała żeliwna wanna, a tuż obok niej kaflowy piecyk na drewno i dwa wiadra wody. Szybko spostrzegł balkon, skąd miał widok na fort z okolicą. Biuro przy okiennicy przykrywała sterta papierów. Pożółkłe kartelusze, rozerwane dzienniki i wyschnięty kałamarz z gęsim piórem.
Obrazek
Mogę Ci jakoś pomóc, panie?

Re: Czarci Fort [Północny Pasaż Czarcich Gór]

8
"Oddech, krok, oddech, krok..." - wspominał w kółko pokonując kolejne stopnie w drodze na szczyt. Nie chciał zapomnieć o dwóch najważniejszych czynnościach, które jednak musiał powtarzać, by zachować tak życie jak i godność. Nie mając wszak innego wyjścia piął ku górze, a im bardziej starał się nadążyć za Sariel, tym większą łapał zadyszkę, podczas gdy jego twarz coraz bardziej przypominała dojrzewające w słońcu pomidory. Czyżby więc tak jak one miał na resztę dni porzucić zielonkawy odcień dla soczystej czerwieni?

Niestety Arno nie miał nawet sposobności, aby rozważać podobne zagadnienia. Jak tylko dostrzegł stopnie zrozumiał, że po pierwsze nie były one skonstruowane z myślą o osobie z jego fizycznością, a po drugie, że musi sprostać owemu "wyzwaniu" architektury czy tego chce, czy nie. Pojął bowiem, iż jego rola w tej bandzie polega na wyznaczaniu kierunku, przewodzeniu, a więc kuriozalnie nieistotne jest dokąd podąży za nim grupa, ważne, żeby kroczyli właśnie za nim. Zaś schody? Po krótkim zastanowieniu jawiły mu się jako test charakteru, sprawdzian wytrwałości i swoista próba męskości.


...i tak brnął przed siebie. Z początku przekonany, że "Jakoś to będzie! Kto jak nie ja?!", szybko pojął jak bardzo przecenił własne możliwości. Nie tylko z trudem łapał powietrze, ale pocił się jak mysz i czuł ból w kolanach, który dokuczał mu tym mocniej, im bliżej szczytu się znajdowali. Koniec końców mieszaniec dziękował losowi, że Sariel nie grzeszyła gadatliwością, bo prawdopodobnie silnie rozczarowałoby ją odgłos jego rzężącego, cienkiego od wysiłku głosu. Po prawdzie właśnie to w niej lubił. Odzywała się rzadko, ale gdy już mówiła, mówiła z sensem - nie owijała w bawełnę, nie kadziła i przede wszystkim myślała, zanim otworzy usta, a przecież w dzisiejszych czasach nie łatwo o kogoś takiego. Co więcej, miała w sobie ogromne pokłady cierpliwości. Bądź co bądź zbudowanie między nimi nici porozumienia od samego początku wymagało wiele czasu i licznych kompromisów, toteż skrycie Verg uważał się za szczęściarza, bo podejrzewał, że nikt nie wytrzyma z nim na tyle długo. Tym bardziej tylko zależało mu, aby nie zemdleć w drodze do własnej komnaty.

Wreszcie dotarli.

Najpierw do środka weszła kobieta, dopiero po chwili nasz zziajany łotr. Szybko opanował drgawki zmęczenia, gdy nie patrzyła przetarł pot z czoła i rozejrzał się nieśpiesznie po wnętrzu celem oceny nowego lokum. Pokój na pozór wyglądał lepiej niż reszta posiadłości, co skłoniło go do myślenia, że jego prawa ręka osobiście zadbała o wystrój, tudzież przy aranżacji wnętrza skorzystała z pomocy pozostałych. Łóżko wyglądało w miarę solidnie, zaś świecie i piec zapewniały mu światło oraz znośne noce, a same pajęczyny stawały się nieistotne wobec pozostałych wyposażeń.

Mężczyzna powoli przeszedł się po pomieszczeniu, mijając biurko rzucił obok podróżną torbę, a skórzany płaszcz zawiesił na krześle. Ewentualnie otworzył drzwi balkonowe, wyszedł na zewnątrz i oparł się o balustradę, aby rozejrzeć się lepiej po okolicy.

- Dziękuję, Sariel. - odparł - Na razie chcę odpocząć, porozmawiamy później.

Gdyby miał zostać sam będzie napawał się jeszcze chwilę widokiem, po czym rzuci się beztrosko na łóżko i osunie do snu.

Sygn: Juno

Re: Czarci Fort [Północny Pasaż Czarcich Gór]

9
Stał na balkonie podpierając się knykciami o omszałą balustradę. Zielony mech dodawał uroku tej posępnej wieży zamku, z której mógł nadzorować prace w, i dookoła fortu. Nie był to najzacniejszy punkt widokowy, ale na lepszy liczyć nie mógł.

Zwieńczone brązowo-zielono dachy wież oraz chat za murem, o których mówiła Sirael, strzelały w niebo smukłymi pożółkłymi paprociami, wyrastając z filigranowej, rozszerzającej się ku dołowi konstrukcji samego fortu. Widok nieodparcie kojarzył się ze świecami, z których festony wosku spłynęły na misternie rzeźbioną podstawę lichtarza. Z tym wyjątkiem, że w miejscu płomienia kołysał się nań dobrze rozwinięty zielnik.

Wtem Arno spostrzegł, jak na płaskim drewnianym dachu domostwa stoi nie kto inny, jak uciekinierka z Fenistei. Cetris wypełzła gibko z okna wieży dobudowanej do chaty, dalej rozsiewając złote nasiona pośród gęstwiny mszaków, paproci i traw.

Zza muru dobiegał odgłos ostrzonych na kamiennych kołach mieczy czy toporów. Gwar hultających rzezimieszków. Prychanie koni chwilami przeplecione muczeniem krowy z oddali. Istna sielanka.

Goblin rzucił się beztrosko na łożę. Zapominając o kąpieli, w dziennych ubraniach osnuł się do snu.

***

Każdego poranka Sirael dostarczała na biurko kolejne raporty. Arno potrzebował czasu, żeby się zaaklimatyzować, a oddanej służce rola prawej ręki odpowiadała bardzo. Nie minęło kilka dni, a blat utonął pod stertą pożółkłych karteluszek, dzienników oraz nie do końca zwiniętych papirusów. Nadszedł dzień pochylenia się nad sprawami fortu. Dzisiaj Arno wolał uniknąć natrętnych, ciekawych, pytających, klejących się do niego spojrzeń innych. Przy każdej innej okazji demonstracyjnie obojętnie, mieszkańcy Czarciego Fortu zdradzali ciekawość, a ściany jego, Arno był tego pewna, miały uszy.

Zanurkował w raporty Sirael.

... wieśniacy dowiedzieli się o nowym najemcy fortu. Na językach niosą przeróżne bajki, lecz kwestią czasu jest, gdy poznają prawdę. Rozniesienie w świecie wieści o zgrai bandytów u podnóża gór zwróci na nas oczy obcych... Warto wysłać kogoś z naszych do osady na północ...

Najemnicy zajęli ruiny pod fortem, ale zaczyna brakować nam pożywienia... domostwa po zachodniej stronie wyspy stoją puste...

Udało nam się sprowadzić czarnoskórych inżynierów z Everam. Prace nad odbudową kamieniołomu trwają. Za kilka dni dźwignie powinny być gotowe do wydobyć. Brakuje tylko pracowników...

... pozostałe fundusze można przeznaczyć na najęcie przeszło trzydziestu najemników lub zakup naczyń, narzędzi, maszyn i podstawowych substancji do opustoszałego laboratorium na najniższym pietrze zamku.

Wśród patroli stacjonujących za rzeką odnotowuję spadek motywacji. Należy wytypować jednego z czempionów do nadzoru.

... pusty plac obok wejścia do zamku można zagospodarować. Proponuję zmianę w zielone ogrody bądź sektor treningowy...
Ostatnio zmieniony 29 kwie 2020, 14:33 przez Callisto, łącznie zmieniany 1 raz.

Re: Czarci Fort [Północny Pasaż Czarcich Gór]

10
Nagi, zielony półdupek wyglądał bezwstydnie spomiędzy połaci kołdry, gdy jego zaspany właściciel sięgnął doń ręką i podrapał się zanosząc krótkim jęknięciem. Powietrze w komnacie było ciężkie, wręcz zatęchłe czego powodem były szczelnie zamknięte okna i przesłonięte kotary. Spomiędzy nich do środka zaglądały wąskie promienie słońca, w których tańczył drobny kurz. Temperatura wewnątrz już od jakiegoś czasu była niemal nie do zniesienia, a jednak mieszaniec ani myślał wstawać z łóżka. Wolał leżeć i udawać przed samym sobą, że poza tym niewielkim pomieszczeniem nie ma nic więcej, że istnieje tylko on i ta chwila i że może odpoczywać w nieskończoność. Zaś duchota? Gorąc? Ewentualnie stanął mu się tak bliskie jak towarzyszka życia, nieufność. Wszak był gotów teraz oddać wszystko za kilka minut więcej w wygodnym łożu. Po cichu marzył nawet o tym, aby zapomnieć, jak to jest oddychać pełną piersią albo czuć wiatr przemykający między palcami. Chciał w zupełności oddać się lenistwu, nawyknąć do niewygód w imię posłania, ba! Pewnie nawet by to uczynił gdyby z czasem koło jego nosa nie zaczęło pobrzękiwać jakieś wredne muszysko.

Bzz-

Machnął ręką na ślepo celując w adwersarza...

BzzZzz-

...i znowu, tym razem mocniej, choć z nie lepszym powodzeniem, czemu akurat nietrudno się dziwić przy zamkniętych powiekach. Owad wykonał zwrot w powietrzu i zanurkował mierząc w ucho, wleciał do środka, a Arno aż podskoczył jak oparzony witając dzień uroczą wiązanką:

- Ty wredna, jebana kurwo zarżnę cię! Zajebie jak sukę! - począł tarzać się, wić, klepać po twarzy, ale owad gdzieś uciekł w całym zamieszaniu, podczas gdy nasz protagonista był już porządnie wybudzony. Stał teraz na posłaniu zdyszany, nieco zgarbiony, goły jak go natura stworzyła i z gniewem iskrzącym w oczach jak u rozjuszonego zwierza. Tępo spoglądał przed siebie jakby pijany drapieżca wyglądający ofiary. Szukał jakiegoś śladu, nasłuchiwał bzyczenia, ale odpowiadała mu tylko cisza. Wreszcie... zrezygnował. Z cichym westchnienie niezadowolenia przetarł twarz i bezceremonialnie zszedł na podłogę. Zdecydowanym ruchem otworzył drzwiczki balkonowe po czym postąpił kilka kroków do przodu by objąć wzrokiem dobrze całą okolicę.


Pogoda na zewnątrz jawiła się kwintesencją uroków południa - skwar, niemal kompletny brak chmur, czy wiatru, co więcej ludzie poniżej wyglądali tak jakby samo życie w tym klimacie sprawiało im już dostateczny znój. Rozgrzany kamień palił stopy pół goblina, a kula ognia wisząca nad jego głową grzała w plecy tak mocno, że mężczyzna był przeświadczony, że bez problemu usmażyłby na nich jajecznicę. Wciąż, mimo owych niedogodności Arno postanowił nie śpieszyć się z powrotem do środka. Wezbrał w płuca suche powietrze, odetchnął, rzucił jeszcze okiem na podwładnych, a dostrzegłszy kilku obiboków skwitował ich z wysoka porządnym opierdolem, który zakończył dopiero gdy ruszyli tyłki za robotą, po chwili zaś wrócił do siebie jak gdyby nigdy nic. Przywyknąwszy do ciemności poszukał miski z wodą, przemył się, odział jak przystało na cywilizowanego opryszka, ogarnął z grubsza bałagan i finalnie zasiadł do biurka zagłębiając się w raporty Sariel.

Lektura nie należała może do najprzyjemniejszych, ani szczególnie ciekawych w kontraście do oddalającej się wizji spędzenia reszty dnia w łóżku, ale nawet Arno musiał uznać skrupulatność i bogactwo treści, o które zadbała jego podwładna. Z początku zerkając od niechcenia z czasem wsiąkł w meldunki rozważając przy tym gorączkowo jakież to kolejne kroki powinni podjąć, by zapewnić sobie stabilną pozycję w Czarcich Górach i Zachodniej Baronii.

"Wygląda na to, że dzisiaj nie ucieknę od obowiązków, a więc... kogo powinienem wezwać najpierw?" - pomyślał krzywiąc się już na samą myśl czekających go interakcji.

Ostatecznie wyjrzał na moment za drzwi i krzyknął:

- Sprowadźcie mi tu Oliviera, raz raz! - po czym zasiadł za biurkiem oczekując gagatka z założonymi rekami.

*** Gdy zaś wreszcie pojawi się złotousty gangster, Verg zacznie swój monolog:

- Ah! Dobrze, wreszcie jesteś! Mam dla ciebie zadanie, ponoć znasz się na rzeczy. - palcem wskaże za okno - Na północ od fortu znajduje się osada, w której aż huczy od plotek na temat naszego pobytu tutaj. Jeśli czegoś z tym nie zrobimy prędzej, czy później wynikną z tego jakieś kłopoty, więc oto co zrobisz: weźmiesz ze sobą naszych najlepszych ludzi, konie i co tam uważasz za słuszne, pogadasz ze starostą wioski, wytłumaczysz mu kto jest teraz nowym właścicielem tych ziem, a jeśli ktoś zacznie stawiać opór zrobisz im małe show. - tu zrobił pauzę - Chce żebyśmy się dobrze zrozumieli. Mają się czuć zależni od nas, mają respektować moje postanowienia. Jeśli będą sprzyjać naszej sprawie gwarantuję, że tego nie pożałują, ale jeśli wbiją mi nóż w plecy... rzewnie zapłaczą, że nie usłuchali, oj tak.

Zanim opuści komnatę zielony doda pośpiesznie:

- A tak, jeszcze jedno! - wyciągnie kilka monet z szuflady - Uracz ode mnie tym podarkiem ich przedstawiciela, wodza, czy kogo tam zastaniesz i zaznacz, że to niezobowiązujący gest dobrej, sąsiedzkiej woli. Po fakcie ta osoba stanie się w oczach pozostałych przychylna nam, jak strażnik, który przyjmuje łapówkę. Wiesz o co mi chodzi? Jeśli wdepniemy w jakieś gówno będziemy mogli pociągnąć starostę za sobą, a jeśli przysporzymy im pożytku to ta osoba będzie mogła budować wpływy na bazie powiązań z Czarci Fortem, łapiesz? Dobra, a teraz spieprzaj stąd i wezwij mi tu Cetris.

*** - Nareszcie. - skwituje przybycie elfki, po czym zamilknie na moment wpatrując się w nią badawczo - Widzisz, że to miejsce zamiera, prawda? Ziemia jest zatruta i spękana, bo zaniedbano ją przed laty, z niebios leje się potworny żar, a wszędzie wokoło panoszą się padlinożercy jakby rościli się panami tych włości. Wiem, co myślisz i masz rację - to wina ludzi... i pozwól, że od razu wyprowadzę cię z błędu. Ja. - artykułował każde słowo - Nie jestem. Człowiekiem. - dał jej chwilę na przyswojenie tej informacji - Jestem mieszańcem. Rozumiem ludzką naturę, jej ułomności, ślepe zapatrzenie we własne ego i właśnie dlatego chcę naprawić to miejsce, a także wynagrodzić ziemi krzywdy, które jej wyrządzono, ale do tego... do tego potrzebuję twojej pomocy. Chcę, żebyś udała się na polowanie. Jeśli mamy przywrócić równowagę musimy pozbyć się nadmiaru niektórych zwierząt i nie ukrywam, że robimy to także po to, żeby za parę dni samemu nie przymierać głodem. - w tym miejscu pozwoli jej się odezwać, jeśli będzie miała jakiś komentarz do jego planu. Tak czy siak, zaraz potem pociągnie dyskusje dalej:

- Jeśli uda nam się zabezpieczyć to miejsce, zadbać o to, abyśmy mieli co jeść, gdzie spać i za co się utrzymać to w niedalekiej przyszłości będę chciał wznowić prace w kopalni, czy kamieniołomie, zaś zarobek, jakie przyniosą nam te miejsca posłużą między innymi budowie ogrodów, przywróceniu pewnych gatunków do tego środowiska, budowie irygacji, oczyszczeniu wody, sianiu oraz badaniu bolączek okolicznej przyrody. Cetris... ja też nienawidzę ludzi, oczywiście z innych powodów niż ty, ale musisz mi wierzyć, że nie jestem zwolennikiem tego co się stało w Fenisteii... i tak, jestem tu dla zysku, uczynię jeszcze wiele zła, żeby sięgnąć go, ale spójrz tylko... nawet gdybym chciał nie byłbym w stanie bardziej skrzywidzić tego miejsca, a jest wręcz przeciwnie, bo zamierzam je odbudować. Nowe miejsce dla takich jak my, dla odrzutków, odmieńców. - chwila ciszy - Ruszaj na łowy. Weź ze sobą kogo uznasz za stosowne, liczę na ciebie, Cetris.

A po chwili:

- Przy okazji! Przekaż Sariel, że chcę z nią mówić.

*** Gdy kobieta wejdzie do środka Arno będzie dalej przyglądał się raportom, zerknie na nią bez pośpiechu i potrząśnie dzierżonym pergaminem.

- Odwaliłaś kawał dobrej roboty. Muszę przyznać, że jesteś niezastąpiona w swej pracy i właśnie przez wzgląd na ten profesjonalizm mam dla ciebie nowe wytyczne, możesz chcieć to zanotować. Po pierwsze rozlokujemy najemników zgodnie z ich przydatnością - silni, lojalni, czy utalentowani dostaną dach nad głową w zachodniej części wyspy, zaś ci mniej zmotywowani będą musieli się wykazać podczas patroli, żeby zarobić na swoje utrzymanie. Ci, którzy zostaną w ruinach, to jest ci mniej przydatni będą uczyli się dyscypliny pod okiem Klausa, jego przeszłość w zakonie, jak również nowe... zainteresowania powinny stanowić dobrą motywację dla kariery najniższych szczebli w naszych szeregach. Ci zaś spośród swołoczy, którzy będą stacjonowali bliżej fortu będą zarazem odpowiadali przed tobą, Volgarem i Olivierem. Możecie utrzymać atmosferę wewnętrznej rywalizacji, nie obchodzi mnie to, żądam jedynie posłuchu. Co dalej? A tak! Za zgromadzone finanse wynajmiemy kolejnych ludzi. - zamyślił się chwilę jakby coś go gryzło - Podziemne laboratorium to wspaniały pomysł, ale obecnie musimy rozruszać machinę, która pozwoli nam utrzymać płynność finansową. Luksusy, także takie jak złożone badania, ważenie eliksirów, będą musiały zaczekać... przynajmniej na razie. Z tego samego powodu pusty plac zamienimy w sektor treningowy, tym samym damy naszym ludziom nowe miejsce do współzawodniczenia. W swoim czasie poproszę Cetris by zajęła się upiększeniem fortu od strony botanicznej, ale obecnie każde z nas ma ważniejsze rzeczy na głowie. Wygląda na to, że to już wszystko, o ile masz coś do dodania?

Sygn: Juno

Re: Czarci Fort [Północny Pasaż Czarcich Gór]

11
A więc kości zostały rzucone. Plansze zwaną Czarcim Fortem rozłożono, a puste pola zajęły figury. Pierwsze pionki ruszyły ze swych miejsc na rozkaz hetmana. Czas pokaże, czy dobrze rozegrał tę partię.

***

Olivier szybko wrócił z wyprawy za rzeką. Twierdził, że wieśniacy nie stawiali oporu, a wódz entuzjastycznie zareagował na łapówkę. Od tej pory najemnicy z fortu coraz częściej goszczą w wiosce, gdzie stary Glima użycza im swoich córek za niewielką opłatą. A ma ich chłopina aż czternaście i jak wspominał złotousty, są tak różne, jak kwiaty na polu. Wysuszone, mięsiste, barwne, blade, wielkie i małe. Od wyboru do koloru.

***

Cetris znikała coraz częściej i na coraz dłużej. Zdarzało się, że nie wracała do zamku na kilka nocy. Przy czym jej długim wyprawom nie towarzyszyło nic poza absencją. Elfce nie udało się sprowadzić niczego za mury fortu. Twierdziła, że toksyczne opary znad siarkowego bajora dostatecznie wyniszczyły roślinność i przepędziły wszystkie pasące się niegdyś na tych ziemiach zwierzęta. Surowe warunki - gorące dni, zimne noce - wszechobecne skażenie umożliwiły ostanie tylko gatunkom o niewielkich wymaganiach. Stąd na wysuszonych stepach pełno było pełzających gadów i syczących jaszczurów. Duże owłosione pająki żyjące pod kamieniami budziły obrzydzenie pośród najętych zabijaków, a jedyne ptactwo, z którym obcowali to liczące na ich szybką śmierć sępy.

***

Nowi rekruci zjawili się niebawem. Było ich trzydziestu paru, ale kto by tam liczył z liczydłem w ręku. Z balkonu wieży zamkowej wszyscy wyglądali tak samo, jak brązowe mrówki stale przemieszczające się w bliżej nieznanym nikomu kierunku. Całe dnie wędrowali z ruin, przez fort, po zachodnie domostwa. Okres awansów zatrząsł fortem, bo zrobiło tu się żywiej niż dotychczas. Śmiałkowie w pocie czoła trenowali dniami i nocami na wybudowanym placu treningowym. Zdawało się, że nie przeszkadza im ani skwar, ani cuchnące opary znad siarkowego bagna śmierci. Wszyscy, jak jeden, przywdziali brązowe szmaty, które stanowiąc część hełmu okrywały usta i niekiedy nos. Nikt nie chciał ryzykować. Z naszpikowanymi gwoźdźmi pałami, własnoręcznie wyostrzonymi tasakami, włóczniami, lekkimi łukami i ostrzami przypominali ochronę karawany z Karlgardu bądź innego orientalnego miejsca Herbii.

***

Stał za biurkiem opierając się knykciami o blat zawalony papierzyskami, a siwe kosmki spływały mu na zmarszczone czoło, okalając z lekka posępną mordę. Kiedy spytał prawą rękę o jej zdanie, ta spojrzała po nim wymownie.

Panie mój – podjęła spokojnie poprawiając skórzaną kurtkę, po czym zbliżyła się do biurka – magazyny pustoszeją. Nowi najemnicy... Na dniach skończą się wszystkie zgromadzone zapasy. – Sirael podparła się jedną ręką o biodro, które próbowała wyeksponować. – Ale nie martw się, Panie mój. – wtem wyciągnęła ku niemu dłoń, bardzo delikatnie, jakoby dotykając porcelany, musnęła jego zarost. - Inżynierzy z Everam skończyli pracę nad maszynerią. Czekają tylko na robotników. – dołożyła zmartwienie wciąż gładząc go po policzku. Oczy miała zeszklone, a dolna warga drżała, jakby czuła, że stąpa po kruchym lodzie.

Re: Czarci Fort [Północny Pasaż Czarcich Gór]

12
Obserwując poczynania podwładnych z wieży Czarciego Fortu mieszaniec na bieżąco oceniał ich przydatność oraz motywacje. Co do niektórych nie miał większych wątpliwości - Volgar, Klaus, czy Sariel sprawowali się należycie robiąc co do nich należy. Niemniej byli i tacy, którzy budzili w nim pewien niepokój, a nawet wrażenie bycia lekceważonym i choć docierało do niego, że taki Olivier miał zuchwałość wpisaną w naturę to przynajmniej wywiązywał się ze swoich zobowiązań, czego z kolei nie można już było powiedzieć o Cetris.

"Cholera! W co ty pogrywasz dziewczyno?" - przeklinał ją w myślach pochylając się nad biurkiem. Dobrze wiedział, że jeśli nie zaspokoi podstawowych potrzeb swoich ludzi prędzej, czy później będzie musiał liczyć się z ich niesubordynacją, a na to oczywiście nie mógł sobie pozwolić.


Już chciał zagaić w rzeczonej sprawie do swojej prawej ręki, przedstawić plan działania, gdy niespodziewanie... poczuł jej ciepłą dłoń na swoim policzku. Momentalnie go zamurowało. Oczy miał utkwione w niej niby w obrazek, usta lekko rozdziawione, zaś reszta jego twarzy zastygła i choć sprawiał tym samym wrażenie raczej spokojnego to gdzieś tam w środku panikował. Serce waliło mu jak młot, nogi jakby z waty niemal uginały się pod nim. Pozbawiony życiowego doświadczenia w sprawach damsko-męskich gorączkowo próbował objąć rozumem to, co właśnie działo się w tej nazbyt ciasnej komnacie. Czyżby... czyżby próbowała go uwieść?

"Nie, nie... to niemożliwe."

W jego głowie aż kotłowało się, gdy w ramach wewnętrznego dialogu konfrontował ze sobą różne perspektywy na tę jakże niespodziewaną sytuację. Co powinien zrobić? Jak zareagować? Odwzajemnić uczucia? Nie, nie to zbyt pochopne. Te emocje są... zbyt niebezpieczne, ale zlekceważyć je? To też nie wydaje się dobrym posunięciem. No i czy stać go na to, żeby myśleć o Sariel jak o kimś więcej? Czy kiedykolwiek zastanawiał się nad tym, jaka właściwie łączy ich relacja? Czy powinien?


Ostrożnie uniósł prawicę do twarzy i ujął jej dłoń tak czule, tak delikatnie jak tylko potrafił. Nie wiedział co właściwie robi, ani czy postępuje właściwie. Część niego chciała ją pogładzić po policzku, przeczesać włosy, dotknąć ust, zbliżyć się, ale... w tym samym czasie jakaś jego inna strona z trudem powstrzymywała się, by chwycić nóż, przybić jej kończynę do biurka, a następnie wygłosić kazanie o tym jak faktycznie powinny wyglądać ich relacje.

Powstrzymał się, nie odtrącił jej, zaś po chwili zapytał odrobinę niepewnie:

- Rozumiem, ale... chyba coś innego chodzi ci teraz po głowie? - przełknął ślinę i dodał - O co chodzi, Sariel?


Wiedział, że czekają go obowiązki, że powinien sprawdzić dokąd udaje się Cetris, upewnić co do nastrojów pośród najemników, postępu prac inżynierów, ale... zapomniał się. W tej chwili, której nie potrafił do końca pojąć i tej kobiecie, która okazała się dla niego kolejną zagadką.

Sygn: Juno

Re: Czarci Fort [Północny Pasaż Czarcich Gór]

13
Sirael stała przy biurku pośród rozrzuconych w nieładzie karteluszy, starego skrzypiącego krzesełka i swojego pana i władcy - szalonego goblina z blizną na twarzy. Jej rozjaśnione ku dołowi włosy o kolorze słomy były rozburzone, kamizelkę i koszulę miała opiętą od góry do samego dołu, zaś małe dziewczęce piersi unosiły się ostro w rytm ciężkich oddechów. Niewątpliwie bała się. Obawiała zielonego szaleńca, którego dotyk jeszcze bardziej spotęgował ten strach. Widział to, widział to w jej oczach.

Zachowywała się jak zakładnik odczuwający sympatię oraz solidarność z osobą ją przetrzymującą. Goblin nie poznał tej strony. Znał ją jako kobietę nieugiętą, mało słowną, szorstką i konkretną. Kto by pomyślał, że ta nieurodziwa obdartuska lubuje się w psychopatycznych rzezimieszkach.

Pozwól mi być małą suczką, a ty hyclem – wydyszała kobieta, zjeżdżając dłonią pod swoje skórzane spodnie. Widział, jak łapczywie zaczyna pocierać brzoskwinię. Słyszał, jak głośno wzdycha.

Re: Czarci Fort [Północny Pasaż Czarcich Gór]

14
Powoli wyciągnął ku niej dłoń i delikatnie wplótł zielone palce w jej włosy, pogładził czule.

- Rozumiem - wejrzał w jej oczy, po czym zacisnął mocniej dłoń - W takim razie na kolana, suko i bierz się do roboty.

Na pozbawionej wyrazu twarzy naraz pojawił się szelmowski uśmiech, a w oczach zalśnił blask ekscytacji. Arno, choć niezbyt doświadczony, nie zamierzał się patyczkować.

"Skoro tego właśnie chce..." - pomyślał i zmusił ją by padła przed nim.

Sygn: Juno

Re: Czarci Fort [Północny Pasaż Czarcich Gór]

15
Sirael wpakowała nos do rozporka goblina, osunęła spodnie a potem gacie. Chwyciła go za kolano i prawy pośladek. Objąwszy silnie ustami fallusa, entuzjastycznie i z impetem pociągnęła kilkakroć. I znowu. I jeszcze raz, mocniej i szybciej. Arno nie zdradzał jednak żadnych symptomów zniechęcenia. Można było powiedzieć, że wręcz przeciwnie. Odchylił głowę ku tyłowi, nabierając głęboko powietrza. Robiło się coraz bardziej gorąco.

Wiedząc, że czas już najwyższy, odepchnął woluminy na bok. Gdy dębowy blat opustoszał, niecierpliwie pociągnął Sirael za włosy. Kobieta jęknęła z bólu, a z jej ust upłynęło nieco śluzu, który ubrudził podłogę. Nie znała go, nie wiedziała, jak reaguje na kobiety. Czy nad takie, które wiedzą, czego chcą, nie przedkłada przypadkiem takich, które udają, że nie wiedzą. Stała zatem obunóż z lekka stropiona, lecz wciąż rozpalona. Miotnął nią o biurko. Uwolnione z rozerwanej wcześniej kamizelki piersi huknęły o smagły bess. Zaparta o niego, jak dziecię wypięte po karnego klapsa, wyczekiwała. Kątem oka widziała, jak zielonoskóry mocuje się z jej majtkami. Osunęła je palcem, tym razem lekko, tak aby wyglądało to na ruch przypadkowy. Arno w mig ocenił i wykorzystał sytuację. Ulokował opasłego drąga tam, gdzie należało. Kobieta wrzasnęła głośno. On dyszał, podczas gdy ona skomlała słodko. Co rusz puszczała biurko, rozrzucała ręce i ponownie chwytała się jego krańców.

Biurko drżało, stosiki ksiąg na regałach drgały i runęły. Sirael wydała z siebie trudny do sklasyfikowania odgłos: ni to krzyk, ni to jęk, ni to westchnienie. Bess pękł w pół...

***

Ktoś zapukał do drzwi. Nim otworzył oczy pociągnął nosem i poczuł smród przepoconej pościeli. Podniósł cztery litery, rozejrzał się dookoła. Książki pospadały z biblioteczki. Biurko spękane w pół stało pod oknem. Sirael nie było.

Szefie? Mam sprawę. – rozpoznał głos Oliviera zza drzwiczek.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Czarcie Góry”