Kanały pod miastem

1
Obrazek
Ciągnące się kilometrami, ciemne i śmierdzące, tak bowiem można opisać każde kanały, których cała sieć rozpościera się pod ulicami niemal większości cywilizowanych i co bardziej rozwiniętych miast.

I w tym przypadku nie jest inaczej. Pośród oślizłych ścian płynie strumień wszelkiego paskudztwa, zebranego z najróżniejszych zakamarków w obrębie całego miasta. Począwszy od zwykłych gospodarstw domowych, skończywszy na wielkich pracowniach chemicznych, każdy po trochu przyczyniał się do tego, aby podziemny strumień gnoju i nie rzadko toksycznych odpadków, nigdy nie wysechł.

Co ciekawe, nawet w tak nieprzystępnym i budzącym odrazę miejscu, da radę znaleźć reprezentantów lokalnej społeczności, którzy tylko z wiadomych sobie przyczyn obrali to specyficzne miejsce na swoje lokum. Pomijając ogromne szczury i nietoperze, stosunkowo często można natknąć się na snujących się bez celu meneli, dzielnie przeczesujących najgłębsze zakamarki śmierdzących tuneli, w poszukiwaniu wszelkich skarbów, jakie mogły całkiem przypadkowo spłynąć w kanał, unikających wymiaru sprawiedliwości przestępców, a nawet ciała zarżniętych ofiar, chytrze poukrywane pośród ogólnego natłoku zalegającego śmiecia.


[Akcja przeniesiona STĄD]

Po bliżej nieokreślonym czasie mrok zaczął ustępować. Kilkukrotnie mrugając, kolory z wolna powróciły, tak samo jak i ostrość widzenia. W uszach nadal mu szumiało a tył czaszki zdawał się pulsować na równi z biciem serca, z każdym uderzeniem, indukując kolejne dawki nieznośnego bólu. Podniósłszy głowę na tył, na ile był wstanie, zauważył, że od pasa w górę pozostawał nagi. Ktoś, podczas jego pobytu w niebycie, postanowił zająć się jego rzeczami, pozostawiając biedaka tylko w potarganych spodenkach.

Walcząc z mdłościami i roztańczonym obrazem, wzrok pechowego rabusia dopiero po chwili odzyskał zdolność prawidłowego rozróżniania kształtów i teraz z grubsza, nieszczęśnik mógł wreszcie ocenić miejsce swojego pobytu.
Pomieszczenie, w którym się znalazł miało nie więcej jak trzy metry wysokości oraz piętnaście szerokości i tyle samo długości, dzieląc się przy tym na trzy części. Pierwszą, a zarazem najwyższą zajmowały dwie drewniane ławeczki, dla wygody wyścielone miękkimi futrami. Tuż obok nich, widniało proste i niechlujnie zbite ze starych belek łóżko o o dziwo całkiem wygodnym, jednakże poplamionym materacu. Zaś nieco dalej, był ustawiony niewielki stolik i kilka taborecików wokół niego. Schodząc niżej, jak się mogło zdawać, do części gospodarczej, nie dało się nie zauważyć kilku ustawionych beczek, piecyka i pospolitych przedmiotów użytku codziennego.
Co dziwniejsze, pomijając trzy sztuki drzwi usadowione na trzech z czterech ścian, na żadnym z odrapanych murów nie wykuto nawet najmniejszego okienka, a jedynym źródłem światła w izbie były woskowe świece i blady płomyk majaczący z wnętrza paleniska.

Re: Kanały pod miastem

2
Lead wciąż pamiętał, jak to było, gdy raz czy dwa zdarzyło mu się wypić o kufel za dużo. Z konsekwencjami musiał mierzyć się potem przez cały następny dzień, żałując niezmiernie, że nie może własnoręcznie wypruć z siebie powykręcanego na wszystkie strony i podchodzącego do gardła żołądka lub też pozbawić pulsującej sakramenckim bólem głowy. Jego obecny stan prezentował się niepokojąco podobnie do tego, który miewał na kacu.
- Ughh... - wydał z siebie przeciągłe, ochrypłe stęknięcie, sięgając przy okazji chłodną dłonią do oczu i czoła. Nie tylko głowa, ale także ślepia zdawały się ćmić, pulsując w takt nadawany przez serce i potylicę pospołu.
Gdy wreszcie obraz przed nim nabrał jakiej takiej ostrości, powoli i ostrożnie spróbował zorientować się w swoim obecnym położeniu, walcząc przy okazji z przemożną ochotą opróżnienia resztek tego, co wciąż znajdywało się w jego bebechach. Jeszcze tylko tego do szczęścia mu brakowało, żeby półnagi musiał ślizgać się we własnych wymiocinach. Ano właśnie, półnagi. Naprawdę był półnagi. ...Co u licha?!
Podnosząc się na łokciu prawego ramienia do pół leżącej, pół siedzącej pozycji, potrzebował dobrej chwili, aby poskładać do kupy urywki wspomnień sprzed obezwładnienia. Choć oberwał bez dwóch zdań mocno, to wciąż nie na tyle, żeby mieć z tym jakiś większy problem. A trochę szkoda, bo być może czułby nieco mniejszy wstyd. Z drugiej jednak strony, jeśli zapomnieć o dość paskudnym podstępie i dodaniu guza ekstra, wciąż pozostawiono go przy życiu. Nie wiedział co prawda na jak długo, ale wciąż.
Nie chcąc dłużej testować wątpliwego płomyczka szczęścia w nieszczęściu, z większą stanowczością postarał się przejść do pełnego tym razem siadu jedynie po to, żeby zaraz ponownie znieruchomieć niczym głaz. Tak, już wcześniej zauważył brak worka z łupami, brak ciuchów, zbroi i broni. Tym, co pozostało i co teraz smętnie zamiatało podłogę dookoła niego, była natomiast część ciała, którą sam rzadko kiedy oglądał w pełni okazałości mimo trwałego doń przytwierdzenia. Niedobrze. Bardzo niedobrze. Łuski pokrywające część pleców to doprawdy nic wielkiego w porównaniu do pieprzonego ogona wyrastającego z twojego zadka, nieważne jak na to nie spojrzeń! I zaraz, czy aby przed tym, jak stracił przytomność, pewien bełt nie wystawał mu z klatki piersiowej?
Mrugając szybko, spojrzał w dół po sobie z dużo większą uwagą.
Foighidneach

Re: Kanały pod miastem

3
Wzrok młodzieńca poszybował w dół, żeby już po pierwszym wejrzeniu przekonać się, iż czegoś brakowało. I nie, nie chodziło tylko o większą część odzieży. Lewa strona torsu zdawała się wyglądać... normalnie, pozbawiona wszelkich dodatkowych elementów, w tym bełtów! Ale jak to się stało, że w zamian za ból głowy, jeszcze przed chwilą sterczący i dokuczliwy kawałek zaostrzonego drewna, po prostu wyparował, pozostawiając po sobie jedynie niewielki otwór, o opatrzenie, którego ktoś niezwykle się postarał?

- Ty, patrz, obudził się. Ale jaja - czyiś rozentuzjazmowany głos zabrzmiał w uszach Lead'a, wywołując kolejną dawkę bólu.

- Ta, szefie. Żyje – przytkaną drugi głos, tym razem znacznie wolniejszy i sepleniący, zupełnie tak, jakby ktoś trzymał odrobinę wody w ustach.

- Małpiatka, witamy wśród żywych! - i znów zaczął pierwszy. - Baba, weź prędziutko, podaj mu coś do przepłukania gardła.

- Dobrze, szefie - głosy przycichły i w tym samym momencie, czyjaś potężna łapa chwyciła prawą dłoń wciąż obolałego i na wpół kojarzącego fakty chłopaka, a następnie wcisnęła mu kubek cuchnącej brei, która w swoim założeniu miała być winem lub innym trunkiem.

Niedługo po tym, ta sama łapa sięgnęła kudłatych włosów ogoniastego i lekko potrząsając jego głowę, właściciel ramienia popędzał biedaczka do wypicia zawartości podanego napoju.

- Baba! Jak ty traktujesz gości? Przestań, ale już!
- na zuchwałość wielkoluda zareagował pierwszy, przynaglając go natychmiast do porządku, niczym ojciec przesadnie dokazujące dziecko.

Podczas, gdy głowa Lead’a unosiła się, to znów opadała, przed jego oczami ukazał się widok dwóch postaci, do których owe głosy najpewniej należały.

Pierwszy z nich, siedząc na drewnianym taboreciku, prezentował się całkiem porządnie, a nawet przystojnie. Posiadał on wysokie, czarne buty na obcasie, nachodzące powyżej kolan, dobrze dopasowane i w dodatku niezbyt zniszczone spodnie, oddzielone od białej, rozpiętej do połowy koszuli, skórzanym pasem. Całość zaś dopinała pociągła twarz, na której malował się teraz szelmowski uśmiech, przyozdobiony wokoło schludną bródką i spiętymi w kok włosami.

Zamiłowanie do zarostu posiadał również i drugi z nieznajomych. Lica tegoż osobnika, podobnego w swej posturze do niedźwiedzia, zdobiły gęste bokobrody oraz siermiężny wąs, umieszczony tuż pod naznaczonym przez blizny nosem, natomiast cała reszta ogromnego cielska, była pozbawiona jakiegokolwiek owłosienia. Zamiast tego, potężne nogi, nienaturalnie wielkie ręce, a nawet czubek łysej głowy, zdobiły najróżniejsze malunki, przypominające swym wykonaniem barwy wojenne dzikich plemion. I równie na ich podobieństwo, wyglądał strój kolosa, sprowadzającego się jedynie do potarganych u spodu spodni.

- Kas! - wrzasnął facet odziany w koszulę. - Skończ bawić się cyckami, twój pacjent wstał!

- No, a teraz kolego powiedz, kto cię tak urządził i skąd to masz? - zrazu wyciągnął spod stołu torbę z łupem, z nocnego włamania i wymachując nią jak wahadłem, wiercił swoim spojrzeniem młodzieniaszka.
Spoiler:

Re: Kanały pod miastem

4
Zaskoczony nie na żarty, ostrożnie obmacał miejsce, z którego jeszcze nie tak dawno wystawał całkiem porządny kawałek drewna. Nawet jeśli jego rany zwykły goić się przyzwoicie szybko, nie było mowy, żeby nagle zaczęły się także same opatrywać. Z tego, co wiedział, magii było w nim tyle, co śniegu na Archipelagu, więc i na podobne cuda nie było raczej co liczyć. Że już nie wspominając o tym, jak dobrze wyżej wspomniana robota została wykonana. Ah. Odłamki szkła tkwiące wcześniej w dłoniach również zostały z nich usunięte! Na plecy co prawda nie miał jak zerknąć bez lustra, ale w tych okolicznościach nie czuł już nawet potrzeby zamartwiania się ich stanem.
Niemal nabrał ochoty, żeby tak na wszelki wypadek spróbować się uszczypnąć, gdy wtem ludzki głos zmusił go do gwałtownego poderwania głowy - czego zaraz srodze pożałował. Mdłości oraz ból powróciły w zdwojonej postaci, zmuszając do instynktownego zaciśnięcia oczu. Choć nie trwało to długo, wystarczyło, aby odniósł wrażenie, jakby stado koni przebiegało przez sam środek jego czaszki. Tętent kopyt zdawał się aż nadto realny.
Wbrew sobie nie spróbował docisnąć rąk do uszu, nie chcąc przypadkiem przeoczyć niczego z tego, co działo się w jego otoczeniu. Jedynie końcówka ogona nerwowo i rytmicznie obijała się o podłogę.
Gdy ponownie był w stanie otworzyć ślepia, a i upewnił się, że otworzenie ust nie spowoduje przypadkowej rewolucji, udało mu się wreszcie wychrypieć krótkie, acz pozbawione pretensji:
- Za głośno.
Mógł nie być to komentarz, którym witało się gospodarzy-porywaczy, czy kimkolwiek byli otaczający go mężczyźni, ale nie za bardzo też wiedział, jak zareagować na całą tę atmosferę. Dawno nie czuł się podobnie oszołomiony, a temu też nie miało być jeszcze najwyraźniej końca! Zazwyczaj całkiem łatwo przystosowywał się do tego, co działo się wokół niego i dla własnego spokoju ducha starał się nie zadawać więcej pytań niż potrzeba, ale do licha! Czy właśnie stało się, co wydawało mu się, że się stało?!
- ...?!
Niemal poczuł, jak z zażenowania czerwienieją mu uszy, podczas gdy palce sztywno zamknęły się na wciśniętym w nie naczyniu. To nie tak, że gest był jakiś kurewsko niemiły, ale przecież nie był dzieciakiem. Mógł wyglądać młodo, ale do jakiego niby stopnia??? Jako dorosły mężczyzna, bliższy obecnie trzydziestki niż dwudziestki, nie mógł nie poczuć się odrobinę dotknięty takim, a nie innym traktowaniem.
Z tego wszystkiego prawie udało mu się zignorować podejrzany trunek. Prawie, bo konsystencja, kolor i zapach nie pozwalały na to całkowicie. Teraz tylko pytanie, czy zdoła mu to przejść przez gardło, zanim pojawi się efekt zwrotny. W swojej pozycji nie miał zanadto możliwości na wybrzydzanie. Poza tym wątpił, aby bez ulżenia gardłu był w stanie wydusić z siebie coś więcej ponad zwierzęce charczenie.
Zdołał już w przybliżeniu ocenić swoje szanse. To jest, brak szans na zrobienie czegokolwiek. Wystarczyło spojrzeć na typków, z którymi miał do czynienia oraz przypomnieć sobie, że wciąż sterczy tutaj półnagi, obolały i ociężały. Durny kubek wydawał mu się obecnie ważyć z tonę.
Otworzył usta do odpowiedzi i zaraz ponownie przypomniał sobie o trzymanym w ręku paskudztwie. Starając się nie myśleć za bardzo o smaku, przytknął naczynie do ust i przechylił, pijąc duszkiem do momentu, w którym prawie był się zachłysnął. Gardło paliło, ale ciężko doprawdy orzec, czy za sprawą napitku, czy zbyt długo zalegającej suchości.
Dopiero po odstawieniu naczynia obok siebie, ponownie podniósł wzrok na osobę, która najwyraźniej stała na pozycji lidera bandy. Tak, w całej okazałości pasowała mu ta rola, Lead nie zamierzał się z tym kłócić. Zamiast jednak patrzeć mężczyźnie w oczy, jego wzrok zbytnio rozpraszał wór, którym tamten wymachiwał na boki bez specjalnego przejęcia.
Ciężko przełykając ślinkę, mimo przywrócenia spokojnego wyrazu na twarzy, aż nadto wyraźnie jego własne oczy świeciły blaskiem pożądania. Gdyby nie przywołał się w porę do porządku, jego ogon prawdopodobnie spróbowałby wystrzelić w stronę łupu, który jak najbardziej mu się należał. Okradł z niego innego złodzieja i było czymś nie do pomyślenia, żeby samemu pozostać z niego okradzionym.
- Ludzie z rezydencji magnata-... - urwał i odchrząknął z trudem, zanim znowu mógł kontynuować. - ...do którego należy... Zawartość torby.
Nie miał potrzeby kłamać. Nie miał potrzeby przekoloryzować faktów. Jedynie nazwisko rzeczonego magnata postanowił na razie pominąć. Tak na wszelki wypadek. Było natomiast coś, co choć także powinien przemilczeć, zbytnio nie dawało mu spokoju, aby pozostawić bez słowa.
- Za resztę mojego stanu, jak mogę zakładać, odpowiada ten-... - ponownie musiał odchrząknąć. - ...który czuł nieodpartą potrzebę rąbnięcia w łeb słaniającego się, pół-żywego człowieka? - dodał już z cichym przekąsem.
Nie potrafił sobie odpuścić.
- Czemu nadal żyję?
Foighidneach

Re: Kanały pod miastem

5
Nastała głucha cisza, przerywana od czasu do czasu głośnym sapaniem wielkoluda zwanego Baba. Facet siedzący przy stole pogrążając się na chwilę w zadumie, bacznie obserwował ogoniastego przybysza z niewymowną mimika twarzy.
W końcu skoczył na równe nogi i przez chwile przechadzał się to tu, to tam.
W końcu rzekł:

- Przyznaję, nasza Kruszyna jest dość brutalna w swym działaniu, ale za to skuteczna
– mówił teraz spokojniej i ciszej. - Dlaczego wciąż żyjesz? - zadał sam sobie pytanie. - Bo zasłużyłeś, chociaż jeszcze nie wiesz czym - prędko rzucił odpowiedź. - Możesz uważać się za szczęśliwca, nie każdemu klientowi się to udaje. - dodał szybko na koniec.

Zrobiwszy następne kilka kroków wte i wewte, w końcu zasiadł na wcześniej zajmowanym taboreciku i założywszy nogę na nogę, znów wydał się pogrążać w myślach.

- Baba, mój złoty - pełni uprzejmości zwrócił się do podkomendnego – Idź proszę, przynieś panu jego szmaty, bo się jeszcze przeziębi.

Tamten kiwając tylko głową, otworzył najbliższe drzwi, od których doleciał odór typowy dla kanałów, żeby wkrótce za nimi zniknąć na parę chwil. W tym czasie elegancik odchrząknął, zwracając na siebie uwagę.

- Więc mówisz, że masz to od magnatów, co? - wziąwszy torbę to ręki, wysypał z niej zawartość, na którą składało się kilka pozłacanych i wysadzanych drogimi kamieniami figurek, srebrne pióro i parę pomniejszych rupieci, w skład których wchodził odpieczętowany list.

- Powiem ci coś – ciągnął dalej, rozwijając zwiniętą korespondencję. - Jesteś trup – wypowiedział ostatnie słowa z pełną powagą. - Nie mam pojęcia czy wiedziałeś co kradniesz czy też przypadkowo włamałeś się do posiadłości tak ważnej osobistości i zakosiłeś chyba najważniejszą dlań rzecz, ale tym sposobem, podpisałeś na siebie wyrok śmierci.

W pierwszej chwili rabuś mógł nie wiedzieć o co chodzi. Odkąd opuścił posiadłość magnata, nie miał możliwości zajrzenia do środka torby, skąd więc miał wiedzieć, co w niej się znajdowało. Czyżby posążki, o które się rozchodziło jego martwemu partnerowi były, aż tak cenne, a może były tylko przykrywką, a prawdziwym skarbem mogła okazać się zawartość listu. Lead mógł tylko zgadywać.

- Ale nie martw się, twój wyrok może zostać odroczony – pocieszył gościa – O ile będziesz współpracował. Co ty na to? - mężczyzna zacierał ręce w oczekiwaniu na odpowiedź, a na jego twarzy na nowo zagościł uśmiech.

W tym momencie, powstrzymujące dochodzący z czeluści odór drzwi otworzyły się a w ich progu stanął znany olbrzym, trzymając w uścisku odzież więźnia, pozbawioną jednak wszelkich narzędzi i broni.

- Dam ci chwilę na namysł
– rzekł tamten. - Ubierz się i podejdź – wskazał palcem miejsce tuż przed schodkami. - Wytłumaczę, o co chodzi.

Re: Kanały pod miastem

6
Podwijając ogon bliżej siebie, Lead z ulgą poczuł, jak wraz z rozwojem sytuacji jego nerwy stabilizują się - serce przestaje obijać niemalże boleśnie o klatkę z żeber, a ogólne zdenerwowanie pierwszą.
Prostując się pewniej w siadzie i rozluźniając ramiona, powrócił do swojego standardowego, pozbawionego przejawiania większego przejęcia sposobu bycia. Co nie znaczyło, że wewnętrzna ciekawość zdążyła choćby krztynę przygasnąć w całym procesie. Nawet przekręcił nieco głowę, by móc rzucić ukradkowe spojrzenie w stronę oddalającego się "Baby".
Baba. Dziwne imię. Nie, żeby krytykował. Choć może i nie do końca imię, a bardziej ksywka? Sądząc po kolejnej, która obiła się o jego uszy w miarę przepływu nowych informacji, ktoś tutaj miał naprawdę okropny gust w przypisywaniu ich kamratom. Bogowie. Tylko nie mówcie, że "Kruszyna", to ten wielki, niedźwiedziowaty drab!
Chcąc nie chcąc Lead zawiesił na moment wzrok na potężnym mężczyźnie, zanim ponownie wrócił do lidera grupy w towarzystwie potakującego pomruku. Wciąż było w tym wszystkim coś ze szczęścia.
- Klientowi?
W łeb może i oberwał porządnie, ale był bardziej niż pewien, że nikomu za klienta jeszcze w tym życiu nie robił. On przecież przyjmował zlecenia, a nie je zlecał? Czy może wciąż było więcej w temacie z tego, z czego nie zdawał sobie sprawy? Odpowiedzi chciał i jednocześnie nie chciał poznawać.
Notując w głowie, by w najbliższej przyszłości (o ile ta pozwoli) odpuścić sobie na jakiś czas ograbianie magnaterii, Lead przechylił się nieco do przodu. Lewa brew i kącik ust lekko drgnęły na dźwięk zbyt brutalnie potraktowanych zdobyczy, ale poza tym udało mu się jak zawsze zachować kamienną twarz, która tylko trochę bardziej niż zwykle sprawiała wrażenie pochmurnej.
Po raz kolejny doszło do niego, jak wielki błąd popełnił w rezydencji, decydując się na zabicie swojego niedoszłego towarzysza w zbrodni, który z kolei z całą pewnością wiedział, co kradną i jaką ma to wartość. Lead był jedynie chętnym do podziału pieniędzy wsparciem.
Sortując spojrzeniem rozsypaną bez ładu i składu zawartość skradzionej torby, tkwił dłuższy czas w milczeniu. Nie miał dostatecznie dużo pewności co do intencji nowego towarzystwa, aby bardziej szczegółowo opisać przebieg wydarzeń z posiadłości grubej ryby. Jeśli jednak rzeczywiście mówili prawdę, jego dalsze losy malowały się w prawdziwie ponurych barwach.
- Mówisz, że podpisałem na siebie wyrok, ale podczas całej akcji, w rezydencji panował mrok. - odezwał się wreszcie powoli, ale stanowczo. - Jestem pewien, że nie było tam nikogo, kto miałby czas dostatecznie dobrze mi się przyjrzeć.
Tak. Przez cały czas miał narzucony na łeb kaptur, czyż nie? W jego posturze ni odzieniu nie powinno być niczego, co mogłoby zachodzić w pamięć. Inna sprawa tyczyła się trupa, którego po sobie zostawił.
...
Szlag. Jaka była szansa, że zostanie powiązany? Nie był pewien, bo ani przez chwilę, gdy przyjmował robotę podwójnego włamu, nie zakładał porażki. Aczkolwiek tak, jak tę część zagrożenia wciąż mógł poddać wątpliwościom, nowo poznane grono wiedziało o jego grzeszkach aż nadto dobrze. A że nic ich nie łączyło, nie musieliby czuć się źle z wydaniem go w odpowiednie ręce.
Ignorując towarzyszący lekkiemu przeciągowi smród, Lead ostrożnie zaczął podnosić się z podłogi, lekko przekręcając w stronę wielkoluda, który faktycznie przyniósł obiecane odzienie. Rzecz jasna tylko odzienie, na co nadal nie planował narzekać.
Gdybyś nie był pewien, że się zgodzę, nie trudziłbyś się zadawaniem pytania. Mylę się? - odpowiedział nieco oschle pytaniem na pytanie, które jednocześnie samo w sobie zawierało podjętą już decyzję w kwestii postawionej propozycji. Nie był ślepy ani, mimo znacznego braku w wykształceniu na tyle głupi, żeby nie potrafić odczytać jasnego przekazu. W tym wyborze nie było żadnej możliwości wyboru. Bo jakim niby wyborem jest śmierć? Dopiero co jej uniknął, okej? Nie spieszno mu było raz kolejny stawać na skraju przepaści. Nie, kiedy mógł jej uniknąć.
Odbierając swoje rzeczy z ledwie słyszalnym "Dzięki", niezręcznie i sztywno zaczął je na nowo przywdziewać, zanim ciężkim krokiem ruszył za bogato ubranym mężczyzną.
Foighidneach

Re: Kanały pod miastem

7
Posłyszawszy odpowiedź gościa, brodaty mężczyzna klasnął z zachwytu rękoma, które wylądowały ostatecznie na jego udach i nieco się pochyliwszy, wyszczerzył zęby w nieprzyjemnym uśmieszku.

- Bystra z ciebie małpka – pochwalił ogoniastego. - A teraz przypatrz się uważnie - Mężczyzna rozprostowywał rękawem pomięty list należący ówcześnie do magnata, a następnie sięgnąwszy do jednej z mniejszych skrzyneczek znajdujących się pod stolikiem, wyjął płócienny woreczek i ułożył go obok arkusza papieru.

W tym czasie, zaskrzypiały zawiasy wrót znajdujących się po jego lewej stronie.
U progu stanęła trzecia członkini szajki. Popatrzywszy najpierw na zebranych, zrobiła wreszcie kilka pewnych i powabnych kroków w głąb pomieszczenia, pozwalając, by każdy mógł podziwiać ją w pełni okazałości.
Kobieta, o całkiem dobrze dobranych proporcjach ciała, długich, lokowatych włosach i atrakcyjnych rysach twarzy, stąpała lekko na bosych stopach po drewnianym parkiecie, zalotnie, a może i z nutką złośliwości, wciąż zamiatając lekko mokrymi włosami tak, aby w końcu natrafiwszy na twarz mężczyzny, pogładzić go końcówkami loków po twarzy.
Nie pozostając dłużnym zagraniu dziewczyny, facet o szelmowskim uśmiechu, prędko wyciągnął swoją dłoń i chwyciwszy skrawek kusej sukni dzierlatki, podniósł materiał ku górze, napawając się odsłoniętym widokiem.
Reakcja zwrotna była niemal natychmiastowa. Gdy tylko kiecka przestała zakrywać jej dolną część ciała, panna uniosła swą zgrabną nóżkę nieco do góry, żeby zaraz z całą mocą wystrzelić ją w stronę bezczelnego typa, siłą impetu wysadzając go z siedziska taboretu i posyłając go tym samym na ziemię.

- Kas, już nie udawaj takiej niedostępnej – o dziwo leżąc z nogami wyciągniętymi ku niebu, mężczyzna nie wydawał się być skorym do gniewu. Co dziwniejsze, w jego głosie szło nawet wyczuć nutkę zadowolenia.

- Zrób tak jeszcze raz, a cie wykastruje! – warknęła tamta, będąc już w połowie długości schodów.

- Ta, ta i tak wiemy jak się to skończy – odparł, gramoląc się z powrotem na krzesełko.

Kobieta już nic nie odpowiedziała. Wtem, w jej ręku pojawił się niewielki sztylet i nim ktokolwiek się zorientował, zręcznym ruchem dłoni posłała w powietrze kawałek zaostrzonej stali, który z impetem wbił się w krawędź drewnianego taboretu, równo, między nogami zuchwalca, po czym zeskoczywszy z ostatniego stopnia, przemknęła obok Lead’a, pozostawiając po sobie przyjemny zapach fiołkowych perfum.

Przywróciwszy się do porządku, przywódca grupy machnięciem ręki przywołując nowego klienta do siebie, zrazu odsłaniając przed nim zawartość listu i uprzednio ułożony woreczek.

- Przyjrzyj się, widzisz podobieństwa? - I przysunąwszy lampkę oliwną, elegancik odsunął się na półkroku, żeby zrobić nieco więcej miejsca.
Spoiler:
- I jak sądzisz, czy właścicielem może być ta sama osoba? Bo ja mówię, że tak. - wypowiadając ostatnie słowa, zadowolenie w głosie brodacza zauważalnie wzrosło. - A teraz wysil swój małpi móżdżek i domyśl się, o co chciałbym teraz zapytać - zrobiwszy kolejne dwa kroki w tył, położył jedną z dłoni na głowni przypiętego do pasa rapiera, dając jasno do zrozumienia, że odpowiedź może zaświadczyć o czyimś życiu lub śmierci.

Re: Kanały pod miastem

8
Został zignorowany, huh? Nieważne. To, co miało mu zostać wytłumaczone, zostanie mu wytłumaczone prędzej czy później. Nie potrzebował wiedzieć i prawdopodobnie było lepiej dla niego, aby nie wiedział więcej, niż musi.
Wywracając oczami na głupią ksywkę, która, miał nadzieję, nie zostanie do niego przytwierdzona na stałe, stanął na tyle blisko, aby faktycznie mieć dobry widok na dalsze poczynania mężczyzny. Kto by pomyślał, że zanim zdoła dobrze przyjrzeć się zaprezentowanym przedmiotom, cała jego uwaga skupi się na czymś zupełnie innym, niż powinna. Ale, hej! Nikt nie miał prawa mieć mu tego za złe! Przede wszystkim minęło zdecydowanie zbyt wiele czasu, odkąd po raz ostatni miał okazję na jakąkolwiek interakcję z naprawdę piękną kobietą. Hm, tak. Zdecydowanie mogła uchodzić za piękność. Nieważne, z której strony nie spojrzeć, a Lead patrzył z początku wyjątkowo chętnie i uważnie, niczego jej nie brakowało. Tym, czego nie spodziewał się natomiast zobaczyć, to z pewnością pokaz brutalnej siły, który nastąpił z jej strony, zanim zdołał choćby pomyśleć o taktownym odwróceniu wzrok od tego, co odsłoniło nieczyste zagranie elegancika.
Kopała, nie jak kobieta, ale raczej koń! Zacnie, bardzo zacnie. W innym miejscu i o innym czasie chętnie przyklasnąłby jej popisowi.
- ...
Zaciskając mocniej usta w celu powstrzymania niebezpiecznie nasuwającej się chęci parsknięcia, przypadkiem sprawił, że jego rysy wyostrzyły się, tym samym jedynie dodając jego twarz wyrazu napięcia.
Jeśli dobrze kojarzył urywki z pierwszej wymiany zdań, jaką usłyszał niedługo po przebudzeniu, imię kobiety było dokładnie tym samym, które powiązano z jego obecnym, nie znowu takim najgorszym stanem zdrowia. Nie był najlepszy w dziękowaniu innym, ani też do tego przyzwyczajony, ale jeżeli gdzieś w przyszłości nadarzy się jeszcze okazja, z pewnością znajdzie inny niż słowny sposób na wyrażenie wdzięcznośći. Na razie, mógł jedynie w milczeniu odprowadzić zjawiskową pannę spojrzeniem. Aż końcówka ogona poderwała się kilka razy, zanim ponownie przyszło jej przypaść nieruchomo do ziemi.
- Nigdy jeszcze nie widziałem zdrowego na umyśle mężczyzny, którego aż tak cieszyłaby groźba utraty przyrodzenia. - skomentował jedynie sucho, zanim ponownie dostał okazję, aby wrócić zainteresowaniem do odpieczętowanego listu.
Tym razem nie potrzebował wiele, aby wreszcie zrozumieć, skąd pomysł, że jego życie może wisieć na włosku. Ah, ze wszystkich osób musiał trafić na kolejnego, nie tylko trzęsącego miastem, ale również paskudnie skorumpowanego bogacza? Naprawdę?
Lead wpatrywał się przez jakiś czas nienawistnym spojrzeniem w pieczęć, najpierw tę na liście, potem woreczku, zanim zdecydowanym krokiem odstąpił od stolika na odległość wyciągniętego ramienia. Zupełnie, jakby okazane przedmioty osobiście go w jakiś sposób uraziły.
- Próba szantażu bądź kontroli osoby, która trzyma za gardło połowę Taj`cah... Jeśli chodzi ci to po głowie, nie zawaham się nazwać cię głupcem. - odezwał się wreszcie, odruchem uginając lekko nogi, gotów uskoczyć przed ewentualnym atakiem. Jego oczy nie spuszczały w tym momencie z celownika dłoni umieszczonej na rękojeści.
Nie planował bawić się w zgadywanki. Kilka opcji nasuwało się na myśl i każda jedna wydawała się gorsza od drugiej.
Foighidneach

Re: Kanały pod miastem

9
He… - mężczyzna przywdział głupi wyraz twarzy i znieruchomiał, gdy do jego uszu doleciały słowa obrazy. Co więcej, również i wielkolud nie pozostał niewzruszony na to obojętny. Zrobiwszy kilka większych kroków stanął tuż za ogoniastym, dysząc niespokojnie nad jego karkiem.

- Masz tupet – przyznał elegancik, żeby zaraz błyskawicznym ruchem ręki wyciągnąć szpadę i mierzyć jej czubkiem w okolicach oczu niewychowanego osobnika.

Czas zdawał się zamrzeć, a każda sekunda ciągnąć w nieskończoność. Zdawało się bowiem, że szpadzista rozważa nad zadaniem ciosu w oko lub gardło, podczas gdy wielkolud miał się upewnić, że cel pozostanie nieruchomy.

- Podobasz mi się – rzekł nadzwyczaj spokojnym głosem, popuszczając czubek ostrza ku dołowi, ażeby na końcu schować z powrotem klingę. - A teraz siądź i posłuchaj, bo chyba naprawdę nie zdajesz sobie sprawę kogo tak właściwie okradłeś i co z tego wyniknie.

I zaczęło się. Rozłożywszy się wygodnie na miękkiej ławeczce, lider grupy począł z wolna tłumaczyć reguły świata panujące wśród co bardziej zamożniejszych mieszkańców stolicy, przyczyny szybkiego bogacenia się, stosunek do władzy, a także relację między poszczególnymi magnatami.
Natłok informacji był prawdziwie przytłaczający. Nie wiadomo czy minęło pół godziny, czy może dwie, ale obszerna wiedza brodacza, zdawała się być niewyczerpana, a ten, chętnie się nią dzielił.

- Mówiąc krótko – w końcu padły błogie słowa, świadczące o zbliżającym się końcu monotonnego monologu – Magnateria nie lubi króla i reszty pospólstwa. Zresztą, nikogo nie lubi. I żebyś wiedział jak się żrą między sobą. - cicha nadzieja na zakończenie rozmowy właśnie prysła. Podjąwszy temat konfliktu wewnętrznego między burżuazją, facet na nowo się nakręcił. - Nie jeden by sprzedał własną matkę, aby tylko poszerzyć strefę własnego wpływu, a ty, mój drogi przyjacielu, sprawiłeś, że pozycja jednego z nich właśnie chwieje się w posadach. - to powiedziawszy, skoczył na równe nogi i zagarnąwszy ze stołu woreczek oraz liścik, trzymał chciwie obok siebie tak, jakby były największym skarbami tego świata.

- Wiesz – zaczął na nowo. - Mówi się, że pierwszy milion trzeba ukraść – tu zrobiwszy małą przerwę, przeniósł wzrok na brudny sufit i chwilę się na niego gapiąc kontynuował. - I jest to gówniana racja - wybuchł chichotem. - Typek, którego okradłeś szmuglował prochami na wielka skalę i wiesz co? – teraz przeniósłszy wzrok z sufitu wprost na słuchacza, wpatrywał mu się głęboko w oczy - Za tą informację i DOWODY, reszta bogatych bubków, a może sam król, będzie skory zapłacić pokaźną sumkę! - teraz już na całego okazując radość tupał w miejscu nogami. - Pomyśl tylko, okazja jaka nigdy dotąd się nie nadarzyła, zupełne pogrążenie konkurenta w interesach lub przeciwnika politycznego, za to ludzie będą się zabijać! - radości nie było końca. Przechodząc z jednego końca małej izdebki do drugiego, mężczyzna nie mógł wręcz nad sobą zapanować.

- To znaczy, że w końcu kupisz mi nową suknię i kilka błyskotek – dotąd stojąca przy wielkim garze i przygotowująca posiłek kobieta, odważyła się wykrztusić z siebie kilka słów. Jej głos był jak remedium na obolałe, od gadaniny partnera, uszy Lead’a.

- Kupię Ci nawet i dziesięciokroć wszystkiego! Zaraz jak tylko przeniesiemy się do naszego nowego domu - odrzekł tamten.

Wręcz nienaturalna radość bijąca teraz od dwóch osób była doprawdy zaskakująca. Czyżby informacje zawarte w liście i niezbity dowód były, aż tak ważne i mogły przyczynić się do pozyskania niewyobrażalnego bogactwa, a kogoś do nędzy czy odpowiedzialności karnej?

- Pora na obiad – wypalił bez ładu i składu Baba, zbudzony ze swej drzemki, którą przyciął już po pierwszym zdaniu wykładu szefa.

- Tak, obiad. Do stołu wszyscy - elegancik poparł wielkoluda. - Małpko, ty też, mamy jeszcze do pogadania – Któż mógł się tego spodziewać, poniekąd zaciągnięte podstępem do dziupli porywaczy, diabelskie dziecko zostało jeszcze uraczone obiadem. Doprawdy na dziwnych ludzi przyszło mu trawić.

Re: Kanały pod miastem

10
Lead nie był dobry w trzymaniu języka za zębami. Zbytnio przywykł do wyrażania swoich myśli na głos otwarcie i bez zbędnej krępacji, rzadko zważając przy tym na maniery. Nic dziwnego, że po tak długim czasie powstrzymywania się od komentarzy, granica taktownego milczenia została przekroczona.
Był wdzięczny za ratunek, owszem, ale to nie znaczyło, że zamierzał teraz za niego do końca życia kłaniać się w pas i na siłę łechtać czyjeś ego, podlizując na siłę. Jeśli uważał kogoś za głupca bądź też za głupie miał postępowanie drugiej osoby, lepiej było nazwać rzecz po imieniu. Kto by pomyślał, że jego, i tak dużo grzeczniej niż normalnie wyrażone zdanie, uderzy w rozmówcę oraz jego kompana z podobnym impetem.
Lewa noga młodego złodzieja wysunęła się energicznie do tyłu w miarę wyłapanego ruchu i gdyby nie napotkała na przeszkodę w postaci wielkoluda stojącego tuż za nim, Lead zmusiłby obolałe, zastałe mięśnie do zwiększenia dystansu. Tymczasem, został sprawnie przyszpilony groźnie wymierzonym w niego ostrzem, mogąc jedynie zastygnąć w bezruchu. Zbyt bliska styczność z błyszczącą w bladym blasku pomieszczenia klingą, sprawiła, że sierść na ogonie oraz włosy na karku pospołu stanęły dęba.
Wyprostowany niczym świeżo naciągnięta na instrument struna, przełknął nerwowo, czując pierwsze krople zimnego potu pojawiające się przy skroniach. Palce obu dłoni lekko podrygiwały w miarę rosnącego w powietrzu napięcia, nie mając możliwości zahaczyć o jedyny, asekurujący go normalnie w każdej sytuacji sprzęt, zwykły znajdować się przy pasie.
Powoli zamrugał, gdy czas wreszcie zaczął płynąc normalnie, a ostrze jednak nie przeszyło go na wylot. To... Było naprawdę nieoczekiwane, ale narzekać nie zamierzał, zwłaszcza gdy znowu mógł swobodnie oddychać.
Dyskretnie ścierając pot ze skroni, Lead spojrzał za najbardziej ekscentrycznym i nieznośnym facetem, jakiego dane było mu spotkać, wyjątkowo jednak nie potrafiąc się zmusić do przeklinania go. Zaraz potem, wcale nie tak sztywno, jak mu się zdawało, poszedł w ślad za nim, wreszcie mogąc usiąść normalnie, jak człowiek.
- Byłbym wdzięczny, gdybyś nie mierzył we mnie za każdym razem, kiedy uznasz, że ci się podobam, dziękuję. - mrukną, rozcierając punkt między oczami.
Poniekąd nadal nie mógł w to wszystko uwierzyć, ale fakt, że wciąż cieszył się życiem, zawsze mógł ulec zmianie.
Tylko raz poprawił się w siadzie w trakcie trwania zawiłego w wielu miejscach monologu. Co prawda niemal przez cały czas jego trwania wyglądał na koszmarnie znudzonego, ale oczy ani na chwilę nie straciły na skupieniu.
Konflikty na płaszczyźnie wyższego szczebla nigdy wcześniej go nie interesowały. Nie miał powodu, aby je zgłębiać, bo i po co? Teraz jednak sprawy uległy zmianie i to, co wydawało się odległe, stało tuż przy jego progu - jeśli miałby to ując poetycko, cholera. A im dłużej słuchał, tym więcej, choć wciąż nie wszystko, rozumiał. Najważniejsze jednak zdołało do niego dotrzeć całkiem szybko, a mowa rzecz jasna o wadze skradzionego przypadkiem listu.
W gardle Leada ponownie zaschło, podczas gdy mieszanina nagłej ekscytacji i niepokoju kotłowały się w walce o przewodnictwo. Blada dotąd twarz nabrała jednak wreszcie odrobinę żywszych kolorów, kiedy na jej wysokości splatał ze sobą palce obu dłoni.
- List jest dowodem. - przytaknął zgodnie, powoli i spokojnie, jak to on. - Ale my również. Dowodem na to, że każdego z nich można pogrążyć, jeśli tylko położyć ręce na odpowiednich dokumentach. Pogrążyć i zrzucić z piedestału o dowolnej porze dnia.
Choć żył na ulicy przez lata, nigdy nie nabrał przekonania, że dla kasy warto było ryzykować życiem. Kochał pieniądze i luksusy tak samo, jak te rzadkie chwilę, w których mógł się maksymalnie zrelaksować i odprężyć, a ostatnim czego chciał, to snuć los wiecznego zbiega muszącego baczyć na własny cień.
- Nie mówię, że nie jest to rzeczywiście szansa, o jakiej większość może jedynie marzyć, ale jeśli nie sprzedać tego odpowiedniej osobie i z zachowaniem odpowiednich środków ostrożności-... - uciął, starając się znaleźć odpowiednie słowa w ponownie suchym gardle. - Kolejnymi osobami do odstrzału będziemy my?
"My"? Chyba się nieco zapędził i z tego też powodu przez jego twarz przebiegł skomplikowany wyraz, zanim ponownie wrócił do bardziej odpowiedniego, żelaznego opanowania. Nie był częścią grupy i podejrzewał, że stanie się zbędny szybko po tym, jak wykorzystają go do, em, do czegokolwiek chcieli go wykorzystać. Taka już była naturalna kolej rzeczy podobnych układów. Byłoby dobrze, żeby chociaż mógł z tego wyjść z odrobiną złota i wszystkimi częściami ciała wciąż w jednym miejscu.
Dopiero wiadomość o posiłku oderwała go od stosu nasuwających się na myśl możliwości rozegrania całej sprawy. Dotąd udawało mu się udawać, że głód jest mu obcy, ale gdy tylko postawiono przed nim możliwość skonsumowania czegokolwiek, kiszki jak raz zgodnie zagrały marsza. Głośnego burczenia w brzuchu ciężko było nie dosłyszeć, aczkolwiek Lead udawał, jakby zawstydzające dźwięki wcale nie dobiegały od niego.
- Mm. - mruknął, siląc się na nonszalancje, której jednak nie podzielał energicznie uderzający o podłogę ogon. Szlag. Zazwyczaj nie miał swobody trzymania go na wierzchu i było to po prostu diabelnie przyjemne. Prawie tak samo, jak propozycja uraczenia obiadem miast odpadkami z pańskiego stołu - bo tego powinna w normalnych okolicznościach oczekiwać "ofiara porwania"?
Foighidneach

Re: Kanały pod miastem

11
- O to już się nie martw – elegancik uspokajał gościa. - Ja już się wszystkim zajmę. A teraz do stołu! - to rzekłszy sam zasiadł w milczeniu do posiłku, a wkrótce i cała reszta towarzystwa poszła jego śladami.

Siedzieli pogrążeni w zupełnej ciszy. Po jednej stronie lider i jego dama, po przeciwnej Baba, zajmujący niemal całą szerokość blatu. Lead’a z kolei usadzono na narożniku od strony wielkoluda tak, że miał on ładny widok na każdą z osób.

Zaserwowano lokalny przysmak. Gęsta substancja, w której pływało od groma dodatków, nie była wcale taka zła. Pomimo swej nazwy Potrawka z chrząszcza, nie można było powiedzieć, że smakuje jak rzeczony żuczek. Ba, nawet wśród dodatków nie znalazł się ani jeden lub jeśli już, to został naprawdę dobrze zmielony, a cała gama dodatków zamaskowała smak jaki należało się spodziewać po pędraku.

- Jesteś pewien, że pozbyłeś się wszystkich świadków? - na wypowiedzenie się pierwszych słów, a tym samym zerwanie zmowy milczenia, odważył się nie kto inny jak sam ojciec nietuzinkowej familii. W jego głosie szło wyczuć odrobinę troski. - Nie minie dzień, a staniesz się najbardziej poszukiwaną osobą w całym Taj’cah. Tamten Ci nie odpuści. Przewróci całe miasto byle dorwać włamywacza. I lepiej, żeby nie znalazł Cię wśród nas. - Niesłychane. Mężczyzna naprawdę wydawał się być przejęty sprawą. Lead zdawał sobie sprawę, że większość grup przestępczych tworzy swego typu wielkie rodziny, a swych członków nazywa braćmi i siostrami, ale w tym przypadku było inaczej. Między całą trójką istniała jakaś specyficzna więź, której nie szło wytłumaczyć zwyczajami osób z półświatka przestępczego.

Atmosfera zgęstniała. Posępny humor zaczął się udzielać każdemu, no może z wyjątkiem olbrzyma, który z wielkim zapałem pochłaniał zawartość miski, swoją drogą, dwukrotnie większej niż naczynia pozostałych.

- Ale nie martw się. Powiedz tylko, gdzie mieści się rezydencja tego nowobogackiego bubka, a pomogę Ci opuścić miasto – zmieniając nastawienie o sto osiemdziesiąt stopni, elegancik napomknął na temat, o który najpewniej od początku mu chodziło.

Otoczka troski o rabusia prysła jak bańka mydlana. Bądź co bądź, Lead miał do czynienia z przedstawicielem zawodu, który sam reprezentował. Nie ważne jakiej biedy sobie naklepał, ważne było tylko tyle, by wyjawił lokalizację właściciela listu, bo nawet posiadając niezbity dowód, nie można było przecież oskarżać każdego przedstawiciela tego stanu w nadziei, że w końcu uda się natrafić na tego właściwego.

- Jak będzie trzeba, to i z Archipelagu będzie się dało ciebie wywieść. Więc jak? - mężczyzna nie przestawał sypać znamienitymi ofertami.

Za zdradzenie jednej małej rzeczy oferował naprawdę wspaniałe opcję ucieczki przed wymiarem sprawiedliwości. Pytaniem jednak było czy rzeczywiście był w posiadaniu takiej władzy. Wszakże, miejscem które obecnie zajmuje nie napawa wiarygodnością co do znajomości wtyków i ludzi, którzy pomogliby łotrzykowi dotrzeć na Kontynent. Ale czy Lead’owi pozostał wybór? Przecież istniała szansa, że starsza jak i młodsza służka w jakimś stopniu zapamiętały chociaż część twarzy włamywacza. Szczególnie tyczyło się to młodszej z kobiet, która miała okazję mu się przyjrzeć, podczas gdy błagała go o litość. Czyżby oszczędzenie jednego istnienia miało wpływ na podpisanie wyroku, na drugie?

Re: Kanały pod miastem

12
Właśnie dlatego miał o co się martwić. Właśnie dlatego!
Nie uzewnętrzniając jednak swoich wątpliwości, żeby przynajmniej posiłku nie musieć spędzić z bronią przystawioną do gardła lub twarzy, Lead westchnął cicho i dołączył do wieczerzy. Wieczerzy? Śniadania? Nie miał tak właściwie pojęcia, jaką porę dnia lub nocy mogli obecnie mieć, ale jeśli jego zegar biologiczny nie szwankował, zakładałaby wieczorową.
W gulaszu grzebał chętnie, napełniając sobie usta po brzegi. Pamiętając dobrze dni, gdzie i kora z drzew wydawała się rarytasem, nie wybrzydzał, dopóki nie miał na to wyjątkowo zjadliwego nastroju. Nawet jeśli lubił wydawać zarobione pieniądze na najlepsze napitki i jedzenie, wybredny był tak naprawdę od święta. A potrawka najgorszą spośród tego, co miał okazję jadać, nie była. Chrząszcze też nie, gwoli ścisłości. Posiłek był syty i to samo w sobie bardzo poprawiało nastrój oraz ogólne samopoczucie. Przy okazji mógł przyjrzeć się dziwnej zbieraninie w lepszym świetle, nienatrętnie na dłużej zatrzymując się przy najbardziej atrakcyjnej partii.
Większy kęs niemal stanął złodziejowi w gardle, kiedy elegancik, którego ni imienia, ni przydomku nadal nie poznał, pociągnął temat w stronę niebezpiecznych rejonów.
- Jedyna osoba, jaka widziała moją twarz w pełnym świetle, zginęła, zanim zaczęła się cała nagonka . - odpowiedział, gdy już udało mu się zmusić do przełknięcia.
Z jeszcze bardziej pochmurną niż dotąd miną, zaczął kręcić łyżką w palcach, starając się nie myśleć o tym, na ile dobrze mogła przyjrzeć mu się młoda dziewczyna, przez ratowanie życia której wpakował się w to całe gówno. - O ile nie dojdą nigdzie po trupie mojego niedoszłego wspólnika, nikt nie powinien móc dostatecznie dobrze sporządzić opisu.
To nie tak, że jakoś wybitnie zależało mu na kryciu absolutnie obcej młódki, ale dla niego samego stanowiło zwyczajnie bezpieczniejsze posunięcie nie wspominać o niej, ani też jej matce wcale.
Podnosząc swoją miskę do ust, dopił ostatek tego, co w niej zalegało. Z jakiegoś powodu obawiał się, że mimo całkiem potężnej porcji, Baba może okazać się typem osoby, która przyssie się do wszystkiego, co niedojedzone u pozostałych. Dopiero po bezwstydnym wylizaniu jej do czysta był gotów kontynuować kolejny, niewygodny temat.
Mimo ratunku, napojenia i nakarmienia, a także dania jakiej takiej swobody ruchu, Lead nie wątpił, że był tylko jeden powód, dla którego szajka w ogóle utrzymywała go przy życiu. Nieważne jak umilaliby mu czas i jak słodko bądź rodzinnie nie traktowali, nie zamierzał ani przez chwilę zawierzać na słowo, że nie zarżną go tylko po to, aby pogrzebać jego ciało wraz z posiadaną o magnacie oraz jego interesach wiedzą.
- Wyprowadź mnie z błędu, jeśli nie mam racji. - wrócił do monotonnego kręcenia łyżką w palcach. Brakowało mu sztyletów. I nóż by się zdał od biedy. - Informacja dotycząca tożsamości magnata to jedyny powód, dla którego wciąż oddycham. - to nawet nie było pytanie, ale proste, rzeczowe stwierdzenie. -Oryginalnie miałem pewnie pozwolenie na wyzionięcie ducha zaraz po uderzeniu w łeb. - lewy kącik ust drgnął nieznacznie w pohamowanym, gorzkim uśmiechu półgębkiem. - Mam zatem całkiem słuszny powód podejrzewać, że wraz z wyjawieniem tego sekretu, potrawka będzie mimo wszystkim moim ostatnim posiłkiem.
Foighidneach

Re: Kanały pod miastem

13
- Jeśli Pan Gonzales pozwolił ci żyć na początku, to będziesz żył i potem - na podejrzliwe pytania ogoniastego odpowiedział pewny siebie Baba, lekko się naburmuszając na Lead’a za to, że ten odważył się zakwestionować złożoną mu obietnicę wypuszczenia na wolność.

- Wiem, że możesz nam nie ufać za to jak cię tu sprowadziliśmy, ale Gonzi jest słowny
– również i ślicznotka o lokowatych włosach zapewniała o prawdomówności partnera w zbrodni.

Dwojga ludzi stanęło murem za liderem. Czy więc było możliwe, aby po wyjawieniu tajemnicy jaką była godność magnata, małpi syn mógł skończyć z poderżniętym gardłem na dnie głębokiego rynsztoka, zamiast cieszyć się wolnością? Oczywiście, że tak. Wszelkie zapewnienia mogły okazać się przecież zwykłą sztuczką, nawet, jeśli cała trójca twierdziła, że nic strasznego się nie stanie. A może jednak mówili prawdę? Zaufać komuś, kto jeszcze przed chwilą potraktował kędzierzawą głowę ogoniastego jak koksa do rozłupania, ale także połatał jego ciało i nakarmił, było nie lada wyczynem lub czystym frajerstwem, nawet dla kogoś, kto znalazł się w tak rozpaczliwej sytuacji jak nasz bohater. Jak jednak będzie naprawdę, tego można było się dowiedzieć tylko w jeden sposób.

- Więc widzisz – wtrącił elegancik. - o ile będziesz współpracował, to wszystko dobrze się skończy. Dobrze dla ciebie i jeszcze lepiej dla nas. - dodał po chwili, szczerząc się od ucha do ucha.

- No ale jeśli lubisz zgrywać niedostępnego i trochę się podroczyć, to proszę bardzo - wyraz jego twarzy diametralnie się zmienił, stając się jakoś tak nieprzyjemnym i strasznym w widoku - Mój kochany braciszek Mustafa, nauczył mnie kilku sztuczek jak się z takimi zabawiać – na słowo Mustafa, czas znów zdawał się zatrzymać, a atmosfera stała się gęsta jak wystygł budyń.

Gdyby wstrzymać na chwilę oddech i pozostać w milczeniu, dałoby się usłyszeć jak w ustach wielkoluda kruszy się i pęka drewniana łycha, a na porcelanowej misce pojawia się sieć pęknięć, spowodowanych ogromnym naciskiem jego potężnych łap.
Również i Kaz nie pozostała obojętna na ostatnie zdanie elegancika, wzdrygając się szczególnie mocno na posłyszane imię, zrazu zaciskając mocniej nogi i obejmując prawą ręką piersi, zaś na twarzy malując wyraz pełen bólu i żalu.

- Przepraszam. Poniosło mnie
– zorientowawszy się, że padło o kilka słów za dużo, Gonzales prędko przystąpił do skruchy, obejmując partnerkę ramieniem, zaś drugą, poklepując Babę.

Coś było na rzeczy. Jakąś bolesną tajemnicę skrywała cała ta cała gromadka i sądząc po reakcji każdego z nich, dla własnego dobra, lepiej było nie wiercić głębiej tematu osoby, której imię wywoływało strach nawet u takiego kolosa, jakim był Baba.

- Ostatni raz ładnie poproszę – zaczął brodacz po niemałej chwili. - Kim był ten magnat lub przynajmniej gdzie leżą jego włości?

Re: Kanały pod miastem

14
Łyżka zatrzymała się w półobrotu, zanim trzy, chude palce zacisnęły nań na tyle mocno, by aż pobielały knykcie. Był to jedyny sygnał poświadczający o rzeczywistym podenerwowaniu kotłującym się pod maską opanowania złodziejaszka, który nijako nie przywykł do bycia stawianym pod ścianą. Bez możliwości podniesienia w swojej obronie czegoś więcej niż tępego sztućca, bez sposobności bezwstydnego dania drapaka. Jego jedyną kartą przetargową była wiedza, której nie za bardzo też miał jak bronić. No, chyba że tą nieszczęsną łyżką. Wyłupić czyjeś oko miał jeszcze jaką taką szansę, zanim sam zostałby zaszlachtowany.
Zapewnienia złodziejskiej kompanii nie miały dla niego wielkiego znaczenia ni wartości, za to kolejna realna groźba była już czymś, czego nie brać pod uwagę się nie dało.
Po pierwsze, Lead nie miał w nawyku "zabawiać się" z ludźmi groźniejszymi od niego samego, nieważne jak dobrze by nie wyglądali. Po drugiej dopiero co założył ciuchy i niekoniecznie spieszno mu było ponownie się ich pozbywać. Po trzecie, sądząc po reakcjach pozostałych na wspomnianego "Mustafę", miał słuszne podstawy wątpić, że wspomniane przez Gonzalesa sztuczki zdołają mu się spodobać. Te i wiele innych wątpliwości pozostawił jednak dla samego siebie. Nie ma co, jeśli dłużej pozostanie w pobliżu tej trójki, zacznie na poważnie rozważać opcję ogryzienia świerzbiącego języka.
- Nie ma potrzeby grozić osobie uzbrojonej jedynie w łyżkę. - burknął nieco obruszony, wolną ręką rozcierając jednak kark, po którym wciąż przebiegły ostrzegawcze ciarki. Każdy nerw jego ciała stał postawiony na baczności i tejże niepokojącej sensacji nie planował ignorować. Zachowanie własnego życia było ważne, tak samo, jak i wszystkich części ciała na właściwych sobie miejscach.
- Dobrze wiem, kiedy w sprawie negocjacji jestem na przegranej pozycji. Poza tym... Nie jestem niewdzięczną kupą gówna.
Poza brakiem komentarza odnośnie wysuniętych przez niego wniosków, jasno świadczącym tym samym o poprawności toku jego myślenia, pozostawała cała kupa drobiazgów niemających sensu, jeśli musiał skończyć z nożem w plecach zaraz po wyjawieniu tożsamości magnata. Wystarczyło wszakże jedynie utrzymać go przy świadomości i jakich takich zmysłach. Nie było sensu tłumaczyć mu tego, co z niemałym zapałem wyjaśniał nie tak dawno Gomes. Jeszcze mniej znaleźć się go dało w obrazowym wyjawieniu planów dotyczących samego listu.
Lead chciał zapewnienia bardziej rzetelnego niż słowne, ale z tego, co widział i słyszał, nie zapowiadało się na jego wywalczenie. Gomes z pewnością był problematyczną personą.
- Rezydencja Shakir'a mieści się w zachodniej części miasta. - wyrzucił z siebie, jednocześnie z kamiennym wyrazem twarzy sugestywnie podnosząc swoją pustą miskę. - Jest więcej?
Nikt by nie odgadł, jak bardzo ściskało go teraz w brzuchu i gardle, co nie znaczyło, że jeśli piekielna potrawka z chrząszcza miała być istotnie ostatnim posiłkiem, zamierzał wlewać ją w siebie do oporu, psia krew!
Foighidneach

Re: Kanały pod miastem

15
Jak do tego doszło? W sumie, to nie wiadomo. Jeszcze przed ułamkiem sekundy, żołądek Lead’a, skurczony do granic możliwości, z trudem powstrzymywał zebraną w nim treść przed ponownym ujrzeniem światła dziennego. W drugiej zaś sekundzie, ścisnął się jeszcze bardziej, kiedy ledwo wypowiedziawszy imię magnata, elegancik niemal nie wyskoczył z butów, rzucając się zrazu na rozmówce i ściskając go jak najlepszego przyjaciela.

- Małpeczko moja! Wiedziałem, że w końcu się dogadamy – mówiąc to Gonzales zaciskał ręce coraz ciaśniej wokół tułowia zaszokowanego gościa, zupełnie jakby chciał z niego wycisnąć ostatnie soki.

- Nalej chłopakowi do pełna. Zasłużył – rozkazał elegancik, zwalniając w końcu uścisk i wycofując się na poprzednio zajmowaną pozycję. - No, skoro wiem już wszystko, to należałoby wywiązać się z mojej części umowy - ponownie skoczywszy na równe nogi, począł przechadzać się tam i sam, obmyślając w głowie jakiś plan i pozwalając by druga porcja potrawki spokojnie trafiła do brzucha głodomora.

- Baba! - lider szajki zagaił tonem rozkazującym – Zwróć koledze zabawki, a potem wyprowadzisz go kanałami na plażę.

- A mogę zabrać Hektora na spacer?
- łysol zapytał w odpowiedzi.

- Tak, tak, tylko go nie zgub.

- Tym razem nie zgubię, zrobiłem smycz.


Uradowany zgodą na zabranie z sobą czegoś lub kogoś o nazwie Hektor, wielkolud dźwignął się ociężale z taborecika i podszedłszy do jeden z nieopodal znajdujących się skrzyneczek, sięgnął doń mocarną dłonią, żeby zaraz wyciągnąć za grzbiet białego szczurka z podgryzionymi po trochu uszami.
Następnie wygrzebał z kieszonki obdartych spodni coś na wzór miniaturowej uprzęży i założywszy ją na gryzonia, położył go sobie na ramieniu, częstując przy tm kilkoma ułomkami suchego chleba, którymi tamten zajadał ze smakiem.

- Miło było poznać – rzekł Gonzales, prowadząc pośpiesznie gościa w stronę drzwi, zza których dolatywał nieznośny odór. - Baba wyprowadzi cię na plaże poza granicami miasta, a później powie co robić dalej. Bądź zdrów – i to rzekłszy, delikatnie wypchnął go poza próg izby.

Lead znalazł się w niewielkim pomieszczeniu. Po jego lewej stronie znajdowało się posłanie należące najpewniej do Baby. Obok tego, w rogu przedsionka była oparta maczuga, nabijana z jednej strony haczykowatymi kawałkami metalu, z drugiej obciągnięta kawałkiem rzemienia.
Patrząc z kolei na prawo, na brudnej podłodze leżała reszta zagrabionego rynsztunku.

- Zwierzaczku – niczym cień, długowłosa panna pojawiło się za nim i odciągnąwszy go nieco dalej od drzwi, którymi został wprowadzony, wyszeptała mu do ucha:

- Wiem co możesz sobie myśleć o nas, ale nie bądź zły. Po prostu próbujemy przeżyć, a łowienie i okradanie frajerów jest,... było naszym źródłem zarobków. Wiesz o co chodzi – mówiąc przez ten cały czas, kobieta nie spuszczała lśniących oczu z twarzy znajomego po fachu, co chwilę szturchając go delikatnie biodrami. - Tylko nie myśl sobie, że zamierzam cię teraz przeprosić za wszystko – powiedziała stanowczo – Ale dam ci radę. Jeśli dotrzesz do Portu Erola, wstąp do karczmy pod „Bezzębnym kaszalotem” w dzielnicy portowej. I o ile nic się nie pozmieniało, powinieneś znaleźć tam moją podopieczną, Iskierkę. Łatwo ją poznać, zawsze skupia na sobie całą uwagę. A kiedy ją odnajdziesz, wręcz jej to i wyjaśnij całą sytuację. Powinna ci pomóc opuścić Archipelag – i posyłając serdeczny uśmieszek, wręczyła ogoniastemu rzeźbionego w drewnie motyla, z wydzierganymi na skrzydłach literami „K” oraz „I”, na koniec wracając bez słowa do większej izby.

- Pora w drogę. Zakryj usta i chodź za mną
– gdy tylko Kaz opuściła przedsionek, do pokoiku wszedł wielkolud, wypełniając sobą niemal połowę wolnej przestrzeni.
Trzymając w jednej ręce pochodnie, drugą sięgnął po maczugę, a następnie uchyliwszy znajdujące się obok niego drzwi, wpuścił do środka pokaźną dawkę drażniącego drogi oddechowe i palącego oczy, wyziewu nieopisanego smrodu.
Spoiler:
ODPOWIEDZ

Wróć do „Stolica”