Siedziała w jednej z pomniejszych piwnic, skąd niegdyś wydobywano dojrzewające w chłodzie sery. Teraz to miejsce opustoszało, stając się kolejną pustą przestrzenią królestwa Morganisterów. Na przeciwległych ścianach zawieszono dwie pochodnie. Jedną większą, drugą mniejszą. Obie świeciły podobnie. Leciwe płomyki tańczyły w bezwietrznej przestrzeni, sporadycznie ulatniając wędrujące pod sufit żarzące się drobiny. Ich blask rzutował na zgromadzone w starym, spróchniałym kredensie materiały. Pierwej sięgnęła po kilka cienkich gałązek, które ułożono w stos na kamiennej posadzce. Dookoła rozsypano niechlujnie biały proszek. Magiczny pył - z pewnością ściągnięty nielegalnie z akademii w centrum miasta. Czubek świecy stykał się z najcieńszym drewienkiem. Raptem kilka sekund wystarczyło, by lichy stos zawrzał energicznym płomieniem. W jego majestacie skryto ludzką czaszkę, na których niedobór ostatnimi czasy kobieta narzekać nie mogła. Pokrywająca się sadzą żółć kości napawała miejsce ohydnym swądem. Nagle do izby wszedł Serafin.
- Patrz. - odparła beznamiętnie, kolejno sięgając za porcelanowy dzbanuszek. Młodzieniec nie dostrzegł jego zawartości, nim Callisto nie zechciała wylać jej na opatuloną płomieniami czaszkę. Była to krew. Straszliwie ciemna, prawie czarna. Nieco skrzepnięta i bardzo gęsta. Skwierczała w kontakcie z płomieniami, które zdawałoby się krzyczały. W apogeum, kiedy szum w uszach zdawał się być nie do zniesienia, przyszło ukojenie. Płomień zmienił barwę z karminowej na zieloną. Szara zieleń gorących języków. Coś się zmieniło, podziemie wypełniła magia w najczystszej postaci, ale nie były to piękne czary. Laik wyczułby unoszący się strach, mrok i cierpienie.
Wtedy kruczowłosa niewiasta kucnęła przy kredensie, wyłaniając zza półki coś, czego nie spodziewał się chyba nikt. Martwy kruk. Ot co, zdechła ptaszyna o równie czarnych piórach, co elfie włosy. Trzymała go za skrzydło, jak niesiony na wysypisko śmieć. Tak i przeniosła nad zgniłe płomienie, nad którymi poczęła opalać skrzydlatą istotę.
- Nim wzejdzie słońce udasz się za miasto. Wioska na północny-wschód od Nowego Hollar. Protoplasta ciągnących się dalej na północ ośrodków ludzi. - to prawda. Między rzeką Sarą a traktem łączącym stolicę i Hollar rozsiane były, jak pszenica, pojedyncze gospodarstwa a także większe wioski. Hodowano tam zwierzynę oraz uprawiano nieliczne zboża. Nie był to spichlerz korony, lecz dodatkowe źródło elementarnych surowców. Wielu ludzi zamieszkiwało tę ziemię, a to było siłą sprawczą poczynać Callisto.
Rzuciła opalonego kruka w dłonie dostojnego elfa. Wbrew oczekiwaniom nie był gorący, był zimny, martwy. Popękana skóra, nieliczne pozostałości po piórach, zwęglone nóżki i zapadnięte oczy.
- Nie wzejdzie słońce - powtórzyła - zanurz go w studni na północnym-wschodzie. Śpiesz się, już.
Klątwa nieurodzaju niosła się każdego dnia. W kontakcie z florą i fauną rozprzestrzeniała swe wpływy w narzuconym jej podczas rytuału kierunku. Mowa o paśmie osad, jakie w istocie prowadzą do serca królewskiej prowincji - Saran Dun. W zamyśle to był cel czarownicy, lecz jeśli udałoby się powykańczać przeciwników, nic nie stało na przeszkodzie, ażeby klątwa rozprzestrzeniała się dalej. Chociażby pod granice Helair. To były plany, daleko sięgające plany. Ziarno zepsucia dopiero zostało zasiane. Plony zbierać im przyjdzie w swoim czasie, gdy konający wieśniacy zasilą armię nieumarłych.
Spoiler: