Karczma "Duma Kozienic"
: 02 lip 2017, 23:15
Zewnętrze drzwi do zajazdu otworzyły się z trzaskiem, a do środka wdarło się zimne, nocne powietrze. Wszyscy zebrani w karczmie, jak na komendę, umilkli i odwrócili głowy w stronę sieni, do której od ich strony prowadziły złożone z dwóch części drzwi. Wyższa była odsunięta, jakoby dla wentylacji, niższa pozostała zamknięta, coby burki ze wsi się nie schodziły.
- Kie licho - mruknął jeden z chłopów. W drzwiach nie było żywego ducha - zjawy jakie czy czort...
Dolne odrzwia huknęły nagle otwarte kopniakiem, najbliższy z parobków odskoczył z krzykiem, a oczom przebywających w środku ukazał się on - Moradin Żelaznobrody.
- To co jest, kurwa - zagrzmiał i wydmuchał nos na podłogę - tęskniliście za krasnoludzkim, kurwa, wdziękiem, że się tak gapicie? Piwska polewać, kuraka z ognia czuję, dawać tu z nim aby żywo.
Żeby zmotywować właściciela przybytku do ruszenia zadka, potrząsnął głośno kiesą i poprawił wiszącą na plecach pawęż, która zakołatała jakby dla podkreślenia powagi najemnika. Ten podszedł raźno do lady, przy której siedział jedynie umazany błotem, a może łajnem chłopak, kaszlnął potężnie i zaraz zasiadał sam przy solidnym, dębowym stole. Pod tyłek podsadził sobie plecak, ekwipunek pozostawił przy krześle a na blat wyłożył nadziak - paskudną broń, której widok zazwyczaj odstraszał tych na tyle głupich i podchmielonych, żeby szukać guza u krasnoluda.
Ostatnie tygodnie nie były dla Moradina najlepsze. Z pracą nie wyszło, pokłócił się nieco o wypłatę i warunki kontraktu z innymi podwykonawcami, czego wynikiem był zakrywający jedno oko siniak i po raz kolejny złamany nos. Niby normalka i przejmować się nie ma czym, ale pieniądze by się przydały. Bo za coś żyć trzeba a dziwki, czując widać koniunkturę, podniosły ceny.
-To najlepsze co macie? - spytał zaglądając do kufla który podał mu karczmarz - Dobra, nie chcę wiedzieć. Pilnujcie tylko żeby pozostawał pełen. A i każcie komu pokój rychtować, pewnie nocać będę.
Jedzenie i picie zabrało mu dobre dziesięć minut. Wiedział dobrze, że każdy w tym czasie zdąży mu się poprzyglądać i znudzić się widokiem popiardującego i bekającego potężnie, szerokiego jak drzwi o stodoły a niskiego jak dziecko, karła. W końcu bliższa koszula ciału, a krasnal też człowiek.
Zdziwił się jednak, bo ktoś wciąż się jednak na niego gapił. Niewielka, złożona z raptem trzech zakapturzonych osób grupka, wśród której, Żelaznobrody mógłby przysiąc, błysnęła para spiczastych uszu.
Najemnik beknął po raz ostatni, wytarł brodę z tłuszczu i piwa, po czym wlepił wzrok w podejrzanych osobników.
- Kie licho - mruknął jeden z chłopów. W drzwiach nie było żywego ducha - zjawy jakie czy czort...
Dolne odrzwia huknęły nagle otwarte kopniakiem, najbliższy z parobków odskoczył z krzykiem, a oczom przebywających w środku ukazał się on - Moradin Żelaznobrody.
- To co jest, kurwa - zagrzmiał i wydmuchał nos na podłogę - tęskniliście za krasnoludzkim, kurwa, wdziękiem, że się tak gapicie? Piwska polewać, kuraka z ognia czuję, dawać tu z nim aby żywo.
Żeby zmotywować właściciela przybytku do ruszenia zadka, potrząsnął głośno kiesą i poprawił wiszącą na plecach pawęż, która zakołatała jakby dla podkreślenia powagi najemnika. Ten podszedł raźno do lady, przy której siedział jedynie umazany błotem, a może łajnem chłopak, kaszlnął potężnie i zaraz zasiadał sam przy solidnym, dębowym stole. Pod tyłek podsadził sobie plecak, ekwipunek pozostawił przy krześle a na blat wyłożył nadziak - paskudną broń, której widok zazwyczaj odstraszał tych na tyle głupich i podchmielonych, żeby szukać guza u krasnoluda.
Ostatnie tygodnie nie były dla Moradina najlepsze. Z pracą nie wyszło, pokłócił się nieco o wypłatę i warunki kontraktu z innymi podwykonawcami, czego wynikiem był zakrywający jedno oko siniak i po raz kolejny złamany nos. Niby normalka i przejmować się nie ma czym, ale pieniądze by się przydały. Bo za coś żyć trzeba a dziwki, czując widać koniunkturę, podniosły ceny.
-To najlepsze co macie? - spytał zaglądając do kufla który podał mu karczmarz - Dobra, nie chcę wiedzieć. Pilnujcie tylko żeby pozostawał pełen. A i każcie komu pokój rychtować, pewnie nocać będę.
Jedzenie i picie zabrało mu dobre dziesięć minut. Wiedział dobrze, że każdy w tym czasie zdąży mu się poprzyglądać i znudzić się widokiem popiardującego i bekającego potężnie, szerokiego jak drzwi o stodoły a niskiego jak dziecko, karła. W końcu bliższa koszula ciału, a krasnal też człowiek.
Zdziwił się jednak, bo ktoś wciąż się jednak na niego gapił. Niewielka, złożona z raptem trzech zakapturzonych osób grupka, wśród której, Żelaznobrody mógłby przysiąc, błysnęła para spiczastych uszu.
Najemnik beknął po raz ostatni, wytarł brodę z tłuszczu i piwa, po czym wlepił wzrok w podejrzanych osobników.