[Uniwersytet Oros] Gabinet Niny Heisenhauser
: 18 sty 2017, 0:59
— ...i coś ty jej na to powiedział, Viggo, że aż tak się wściekła? — zapytała z pobłażaniem Nina, od paru tygodni niekwestionowana królowa tego małego, przykurzonego gabineciku.
Victis Viggo od tygodnia siedział tutaj za karę. Siedział obrażony w najnudniejszym kącie na całym tym przeklętym Uniwersytecie, no, wyłączając może schowek na miotły, i w milczeniu asystował Ninie Heisenhauser przy jej nużącej papierkowej robocie. Aktualnie jego zadaniem było poukładanie w porządku alfabetycznym teczki z dokumentami wykładowców zatrudnionych w przeciągu ostatnich pięciu lat. Aktualizowanie ksiąg z zapiskami na temat pensji profesorów, przyjmowanie podań w różnych najgłupszych sprawach, dokonywanie odpowiednich adnotacji przy nazwiskach tych profesorów i studentów, których od czasu pamiętnej katastrofy nie widziano i tych, których powrotu z różnych względów nie należało się już spodziewać... To wszystko były rzeczy, które najświętszego paladyna, a zwłaszcza młodego i spragnionego akcji mężczyznę, mogły doprowadzić do szału.
Kiedy Victis Viggo obraził swoją bezpośrednią przełożoną, kapitan Lottę Bauer, w trybie natychmiastowym odwołano go z zadań związanych z patrolowaniem miasta i odesłano tu. Chyba po to, by trochę spokorniał. Każda godzina wlokła mu się niczym stulecie i w ogóle nie podejrzewał, że ten dzień będzie może ciekawszy niż szereg poprzednich. Bo i na razie nic na to nie wskazywało.
Zaraz po tragedii, która dotknęła Oros jesienią, ze Srebrnego Fortu nadeszło polecenie bezwzględnego zajęcia Uniwersytetu i zaprowadzenia porządku w mieście. Komturia oroska pod przywództwem Gustawa von Tieffen zmobilizowała natychmiast swych ludzi, w tej liczbie i Victisa, dzięki czemu udało się w miarę opanować stworzony przez magów chaos. Pojawiły się dwa osobne piony zakonników: pierwszy inkwizytorski, na czele którego stanął Vincent Steinmeyer i zarządził serię bezlitosnych przesłuchań, mających wyjaśnić zaistniałe zajścia; drugi – pion paladynów – pod wodzą kapitan Lotty Bauer patrolował uczelnię i samo miasto, powstrzymując zamieszki i samosądy oraz wprowadzając trochę organizacyjnego porządku w tym wywołanym magią piekle. Część paladynów zajmowała się również rozbudowywaniem i podtrzymywaniem blokującej zaklęcia bariery, którą usiłowali objąć jak największy obszar Uniwersytetu, a która jednak wciąż płatała im figle i działała z pewną doza losowości.
Kapitan Bauer, stanowcza niewiasta około lat czterdziestu, żelazną ręką zarządzała swoimi paladynami i nie tolerowała najdrobniejszych przejawów niesubordynacji. Karała bezlitośnie, o czym Viggo zwany Ognistym właśnie się przekonywał. Trzydziestoletnia pani Heisenhauser w porównaniu z nią wypadała wręcz jako serdeczna i cierpliwa kobieta. Rzecz jasna wyłącznie dzięki zasadzie kontrastu. Wiszące przy jej skroniach miodowe zwoje warkoczy i porcelanowa cera, pięknie kontrastująca ze skromną czernią prostego odzienia, kazały naiwnym błędnie odbierać ją jako łagodnego anioła. Anioła sakirowskiej administracji.
Jednak w szeregach Zakonu nie widywano zbyt często aniołów. Z pewnością zaś nie należał do ich grona Victis Viggo. Myśli miał w tej chwili bardzo dalekie od anielskich.
— Młody. Halo. Co ty takiego jej powiedziałeś i co narozrabiałeś? Powiedzże coś wreszcie, bo jeszcze dzień i zanudzę się z tobą na śmierć, a to nie ja tu miałam zostać ukarana — rzuciła Heisenhauser zza sterty wniosków o stypendia. Sekundę później stos papierów rozjechał jej się po stole i wzburzając chmurę kurzu wylądował częściowo na podłodze.
Victis Viggo od tygodnia siedział tutaj za karę. Siedział obrażony w najnudniejszym kącie na całym tym przeklętym Uniwersytecie, no, wyłączając może schowek na miotły, i w milczeniu asystował Ninie Heisenhauser przy jej nużącej papierkowej robocie. Aktualnie jego zadaniem było poukładanie w porządku alfabetycznym teczki z dokumentami wykładowców zatrudnionych w przeciągu ostatnich pięciu lat. Aktualizowanie ksiąg z zapiskami na temat pensji profesorów, przyjmowanie podań w różnych najgłupszych sprawach, dokonywanie odpowiednich adnotacji przy nazwiskach tych profesorów i studentów, których od czasu pamiętnej katastrofy nie widziano i tych, których powrotu z różnych względów nie należało się już spodziewać... To wszystko były rzeczy, które najświętszego paladyna, a zwłaszcza młodego i spragnionego akcji mężczyznę, mogły doprowadzić do szału.
Kiedy Victis Viggo obraził swoją bezpośrednią przełożoną, kapitan Lottę Bauer, w trybie natychmiastowym odwołano go z zadań związanych z patrolowaniem miasta i odesłano tu. Chyba po to, by trochę spokorniał. Każda godzina wlokła mu się niczym stulecie i w ogóle nie podejrzewał, że ten dzień będzie może ciekawszy niż szereg poprzednich. Bo i na razie nic na to nie wskazywało.
Zaraz po tragedii, która dotknęła Oros jesienią, ze Srebrnego Fortu nadeszło polecenie bezwzględnego zajęcia Uniwersytetu i zaprowadzenia porządku w mieście. Komturia oroska pod przywództwem Gustawa von Tieffen zmobilizowała natychmiast swych ludzi, w tej liczbie i Victisa, dzięki czemu udało się w miarę opanować stworzony przez magów chaos. Pojawiły się dwa osobne piony zakonników: pierwszy inkwizytorski, na czele którego stanął Vincent Steinmeyer i zarządził serię bezlitosnych przesłuchań, mających wyjaśnić zaistniałe zajścia; drugi – pion paladynów – pod wodzą kapitan Lotty Bauer patrolował uczelnię i samo miasto, powstrzymując zamieszki i samosądy oraz wprowadzając trochę organizacyjnego porządku w tym wywołanym magią piekle. Część paladynów zajmowała się również rozbudowywaniem i podtrzymywaniem blokującej zaklęcia bariery, którą usiłowali objąć jak największy obszar Uniwersytetu, a która jednak wciąż płatała im figle i działała z pewną doza losowości.
Kapitan Bauer, stanowcza niewiasta około lat czterdziestu, żelazną ręką zarządzała swoimi paladynami i nie tolerowała najdrobniejszych przejawów niesubordynacji. Karała bezlitośnie, o czym Viggo zwany Ognistym właśnie się przekonywał. Trzydziestoletnia pani Heisenhauser w porównaniu z nią wypadała wręcz jako serdeczna i cierpliwa kobieta. Rzecz jasna wyłącznie dzięki zasadzie kontrastu. Wiszące przy jej skroniach miodowe zwoje warkoczy i porcelanowa cera, pięknie kontrastująca ze skromną czernią prostego odzienia, kazały naiwnym błędnie odbierać ją jako łagodnego anioła. Anioła sakirowskiej administracji.
Jednak w szeregach Zakonu nie widywano zbyt często aniołów. Z pewnością zaś nie należał do ich grona Victis Viggo. Myśli miał w tej chwili bardzo dalekie od anielskich.
— Młody. Halo. Co ty takiego jej powiedziałeś i co narozrabiałeś? Powiedzże coś wreszcie, bo jeszcze dzień i zanudzę się z tobą na śmierć, a to nie ja tu miałam zostać ukarana — rzuciła Heisenhauser zza sterty wniosków o stypendia. Sekundę później stos papierów rozjechał jej się po stole i wzburzając chmurę kurzu wylądował częściowo na podłodze.