8
autor: Ren
Reakcja dryblasów była być może lekko zaskakująca dla Jedeusa. Mogła też wywołać w nim całkiem inne emocje, ale nie same odczucia były tutaj najważniejsze, lecz informacje, których krasnolud tutaj się doszukiwał. I to, co właśnie palnął, a palnął najwyraźniej gafę, która co gorsza mogła, i okazała się być konkretną głupotą. Może i bowiem wartownicy nie należeli do najmądrzejszych, czego zresztą po nich nie oczekiwano, lecz niektóre fakty kojarzyli. A kiedy należało, bywali podejrzliwi wobec dziwnych jegomościów pytających o niestworzone rzeczy.
— Kapitan? Możesz z nim porozmawiać, może go ryby nie zeżarły na dnie morza — zarechotał jeden z nich, ale drugiemu mniej było do żartów, tako i zaraz zapytał:
— Debil żeś jest czy tak źle knujesz? Ja żem cię widział tutaj przedtem, całkiem niedawno, jak niedobitki rozgarnialiśmy. Z Fedorem współpracujesz, nie? — zamilkł na sekundę, ponuro spoglądając na druida, a potem rzucił do kolegi, żeby przyprowadził szefa. Ten zniknął, podczas gdy strażnik raczył wytłumaczyć łaskawie, dlaczego tak jego ziomka rozbawiła wzmianka o kapitanie: — Debil żeś najwyraźniej, bo po gębie widać. Jeśli nie szukasz NASZEGO kapitana, a raczej tego nie robisz, to tego właściwego raczej nie znajdziesz. Nikt z nas nie znalazł. To cholerstwo przypłynęło samo. Nie wiadomo skąd i jak, ale jak wbiliśmy na pokład, nikogo i niczego nie było. Temu te bydlęta napierały na statek. A czemu sam Fedor się tym interesuje, no to ja sam nie wiem. Nic tutaj nie ma. W sumie, po co ci kapitan, co? Ten twój medyk cię w konia zrobił, ot co — wtedy właśnie wrócił żartowniś i oznajmił, że kapitana ich drużyny tutaj nie ma. Mądrzejszy z tych dwóch wzruszył wtedy ramionami i stwierdził, że jak Jedeus chce, to Jedeus może iść do kajuty kapitana, ale raczej nic tam nie znajdzie. Oni wszystko przeszukali. Ale Jedeus działa z ramienia Fedora, więc Jedeus iść tam może. Więc Jedeus wraz z podekscytowanym szczurem Bobem poszedł tam, odprowadzany dziwnymi spojrzeniami. Nikt go nie zatrzymywał, bowiem zarówno szefowi ich bandy, jak i jemu samemu zależało na tym samym – zatrzymaniu zarazy.
Kajuta była mocno przetrząśnięta. Zabrano z niej wszystko, co mogło być wartościowe i prócz pryczy, biurka, szaf i półek, wszystek okradzionych z dóbr, niczego tutaj nie było. Ale Bob był na tyle podekscytowany, że mogło to się nawet druidowi udzielić. Gryzoń piszczał tylko, że już są blisko, że to tutaj i rzeczywiście. To było tutaj.
— Patrz na ściany. Oni mówili, że on chował to w ścianach! To tam musi być! — po dłuższych oględzinach, gdy Jedeus opukiwał, macał i sprawdzał owe ściany, za biurkiem nieszczęsnego kapitana poczuł, jak pod jego palcami jedna z desek delikatnie się ugina pod naporem jego dłoni, bardziej niż pozostałe, o tyle, iż należało sądzić, że coś z nią jest nie tak. Szczeliny pomiędzy były także szersze, chociaż deska wyglądała na solidnie przymocowaną. Najważniejszym tropem były jednak zaschnięte, ledwo widoczne na tle koloru deski brunatne ślady, podłużne. Dopiero, gdy mężczyzna poradził sobie z kłopotem, a minęło trochę czasu, tuż po tym, jak zdjął nieszczęsną boazerię, ujrzał... dziennik wciśnięty między drugą deskę. Były na nim odciski palców, tego samego koloru co te na ścianie. Wyciągnąwszy go, mógł się przyjrzeć z bliska, poczuć fakturę i ciężar tego przedmiotu. Dopiero po chwili mogło do niego dotrzeć, że odnalazł coś, co w jego dłoniach jest władzą i wiedzą. Odnalazł być może remedium na zarazę, być może zapiski na temat tego, co się stało z kapitanem przeklętego okrętu, który przypłynął tutaj sam, bez załogi. Być może nawet dowie się o tym, skąd przybyła zaraza.
Wystarczy tylko otworzyć owe zapiski i zacząć czytać...