19
autor: Ren
Ile czasu minęło? Czemu nikt nie wraca? Gdzie jest Kosiarz? Pić. Jeść. Otto jak przez mgłę rejestrował, że coś ciepłego spływa mu po drodze, nie zastanawiał się nawet co to. Po prostu spływało.
Skrzypnięcie drzwi.
Chłopak uchylił oczy, zmęczony tym wiszeniem, odkąd pamiętał. Minęło tak długo… ile godzin? Dni? Ktoś wrócił… zabić go, skończyć jego cierpienie.
Dotyk, delikatny, troskliwy, trący jego policzek. I głos…
- Otto… - pamiętał ten głos. Pamiętał, ale czyj on był? Dopiero po chwili podniósł zmęczony wzrok z butów na twarz. Czy to… Aeshynn? Ta sama. Czy ma już halucynacje? A może umarł? Tylko czemu wciąż cierpiał? Do jego uszu doszły różne dźwięki, głosy. A potem wszystko runęło. Ktoś go złapał, nim spotkał się z zimną, nieczułą posadzką. Ktoś go dźwignął, ktoś zaczął nim miotać.
- Czy on się…
- Wisiał tu ponad dobę matole - wszystko wywróciło się do góry nogami i zaczęło się ruszać. - I przestań się krzywić, ciesz się, że jeszcze nie zdechł. - drzwi znowu skrzypnęły i okropna sceneria zniknęła.
- Aż tak źle?
- Przeżyje. Gdzie reszta?
- Jeszcze nie znaleźli Alana. Trzeba go gdzieś… - a potem wszystko się urwało Ottoriowi i nastąpiła słodka, kojąca ciemność.
~~~
Kobieta nagle się wyprostowała, usłyszawszy oskarżycielskie pytanie Garvena. Jej oblicze gwałtownie się zmieniło, z dobrego, pięknego, na wredne, podłe. Patrzyła na gnoma z góry, z pewną dozą wesołości, okrutnej trzeba dodać. Tonem zdziwionym, jakby odpowiedź była oczywista, odparła:
- Nie planowałam dziecka. Twój ojciec mnie namówił, żebym urodziła. Zawarliśmy wtedy pakt. Ja mu urodzę, a potem znikam. Tak też zrobiłam - nachyliła się z powrotem do twarzy młodego mężczyzny. - nic nie czułam, gdy trzymałam cię na rękach. Byłeś dla mnie pasożytem, którego twój ojciec kochał, odkąd się we mnie zalągł. A ja… ja chciałam być wolna, nieskrępowana jakimś… bachorem.
Po tych słowach uśmiechnęła się szeroko, tak podle, jak tylko mogła. Zaraz jednak jej sylwetka poczęła się rozmywać, zmieniać, stawać się niekształtna, tak jak jej twarz. Nim zjawa wróciła do swojej naturalnej postaci, Garven usłyszał śmiech, wredny i bestialski. A potem otworzył oczy. Był tam, gdzie cały czas był. Nie wiedział tylko, co się przed chwilą stało. Czy to był sen? Halucynacja? Wciąż miał mokre policzki, ale tym razem nie stała przed nim matka, zjawa, czymkolwiek to było. Było jasno, choć ktoś tą jasność przysłaniał swoim ciałem, pochylając się nad gnomem. Wolnym trzeba zaznaczyć. Tak, ktoś go odwiązał od pasów i jedyne, co w tej chwili go zatrzymywało, to zdrętwiałe od bardzo długiego siedzenia ciało. Postać, którą miał przed sobą, to po krótszym wytężaniu wzroku nieprzyzwyczajonego do światła, krasnolud. Łysy, z czarną brodą i blizną na twarzy idącą od lewego policzka, przez usta i kończącą się po prawej stronie linii żuchwy. Pochylał się nad Garvenem i klepał go po policzkach ustawicznie, nie szczędząc ani jego twarzy, ani swojej dłoni, przez co gnoma już piekły boki twarzy.
- Cholernie trudno było cię wybudzić. Już myśleliśmy, że jesteś martwy – odezwał się, pomagając wstać gnomowi i podtrzymując go na spółkę z kimś, kto chwycił go od lewej strony, goblinem jak się okazało. Garven sam stać nie mógł w tym momencie, gdyż nie czuł zarówno nóg, jak i pozostałych partii ciała.
- Garven, tak? Alan wspominał coś o tobie – powiedział goblin, wspominając coś o imieniu, które nic nie mówiło gnomowi. Do czasu, gdy wychodząc z pomieszczenia, nie natknęli się na... Victora, opierającego się o wschodnią elfkę. Jego były kompan z celi uśmiechnął się do niego ponuro, bez cienia podtekstu, wcale obrzydliwie. Wciąż wyglądał obleśnie i śmierdział, ale teraz nie przypominał gwałciciela. Jego prawa stopa była wygięta pod nienaturalnym kątem.
- Czyli Navan nie zdążył cię złamać. Dobrze, będziesz nam potrzebny – odezwał się tajemniczo. Cała piątka ruszyła korytarzem, mijając ciała strażników. Wszyscy wyglądali na martwych, choć ich klatki piersiowe poruszały się rytmicznie. Z każdego z nich wystawał krótki bełt. Garven powoli mógł już poruszać swoimi kończynami, choć wciąż musiał się podpierać na dwójce niskich kompanów. Wyszedłszy zza kolejnego zakrętu spotkali jeszcze trójkę innych ludzi. Wysoki, postawny mężczyzna oraz dwójka bardzo go przypominająca. Dziewczyna z tuszą oraz młody chłopak mający przewieszonego przez ramię uzdrowiciela, którego spotkał Garven w celi wraz z elfką i niby-gwałcicielem. Był nieprzytomny, jego prawa noga w kolanie była wygięta jeszcze dziwniej niż kostka Victora, a boki opuchnięte. Mężczyzna, wyglądający na ojca młodych, poklepał Alana/Victora po ramieniu i bez słowa wszyscy podążyli w stronę klatki schodowej.