Re: Dżungla

16
Chłopak starał się rozumieć punkt widzenia bandytów, wyjaśnienia herszta na pewno nieco mu w tym pomogły, ale co by nie było, to i tak już pierwsze koty za płoty. Na ten moment cieszył się z jedynej cywilizowanej rozmowy, jaką przyszło mu tu odbyć, podczas której nie jest traktowany jak najmarniejszy śmieć.

- Pewnie - ucieszył się jeszcze bardziej, słysząc, że ktoś zamierza zwracać się do niego po imieniu. Gdyby mógł, to ucałowałby herszta i z nim tu został, ale po przygodach z jego synem wystarczy mu czułości. Zbój zaskoczył go tym bardziej, że zdawał się nie potępiać odmienności Urthusa. A jeszcze niedawno Ott dałby sobie rękę uciąć, że bandyci są zagorzałymi konserwatystami, zamkniętymi na takie "dziwactwa".

Tłumienie sumienia poczuciem humoru, okrutnym na dodatek, a to dobre, nastolatek zaśmiał się w myślach, ale było w tym rozumowaniu trochę sensu. On sam był negatywnie nastawiony przez to, że padł ofiarą różnych chorych "żartów", nie doszukiwał się wtedy w tym głębszej logiki. Tak czy inaczej rad był, że jeszcze żyje i zachował swoje dziewictwo. W każdym tego słowa znaczeniu.

- Jeśli chodzi o truciznę, to jest pan już wyleczony - wyjaśnił dumny z siebie Ottorio. - Teraz jedynie kwestia, żeby powrócić do sił. Długie leżenie nikomu nie sprzyja, tym bardziej w gorączce - zaśmiał się lekko, ale zaraz spoważniał. - Kilka porządnych posiłków dziennie, krótkie spacery, odpoczynek, a za parę dni będzie można łupić i plądrować jak dawniej - zakończył swoją diagnozę, zadowolony z rezultatu, jaki przyniósł zabieg.

Uzdrowiciel milczał, patrząc jak jego pacjent zapada w drzemkę. Po takim posiłku sam by się chętnie przespał. Jednak wiernie siedział przy łożu Verthusa, traktując go jak każdego innego chorego. Teraz zostało mu już tylko dojść do siebie. Ul pokaże, co do tego czasu stanie się z młodzieńcem.
Rozmyślania przerwała mu nagła wrzawa dobiegająca z zewnątrz. Nie podobało mu się to. Wódz rabusiów jak na komendę poderwał się do góry, a nastolatek odruchowo spróbował go powstrzymać. Nie wolno mu było jeszcze wstawać! Nadmiar wrażeń na pewno nie sprzyja rekonwalescencji.

- Niech pan się nie rusza! - krzyknął, po czym podbiegł do wyjścia. Ostrożnie wyjrzał na zewnątrz. Widok go sparaliżował. Jeszcze niedawno sam się prosił o taką odsiecz, ale nie wiedzieć czemu, czuł teraz niepokój, widząc tu tę całą straż. Nie chciał żeby komuś stała się krzywda. Nawet temu bufonowi Gasparowi. Zdążył tylko rzucić okiem na niebywałe umiejętności rabusiów, gdy serce podeszło mu do gardła i wyszło na spacer, widząc, że tylko dzięki szczęściu uniknął roztrzaskania głowy przez śmiercionośny bełt. Już chciał wracać spanikowany do środka, ale z jednego z namiotów wybiegła Aeshynn. Kierowała się w jego stronę.
Ottorio bez słowa podniósł rzucony miecz i jak oparzony wparował z powrotem do pomieszczenia. Podbiegł do łóżka i, zwrócony twarzą ku wejściu, przyjął pozycję obronną, łapiąc miecz oburącz. Chyba po raz pierwszy w życiu miał styczność z takim żelastwem. Stał w rozkroku, mając nadzieję, że żaden strażnik nie będzie chciał przejść przez te drzwi.

- Zrobiło się tam gorąco - rzucił przez ramię do Verthusa. - Ale pan ma leżeć i nawet nie myśleć o wstawaniu. Nie po to uzdrawiałem! - dodał, wiedząc, że w bezpośrednim starciu ze strażą nie będzie miał najmniejszych szans. Ale mimo tego nie zamierzał odpuścić. Nie wiedział też, co nim kierowało. Czy strach, że wezmą go za bandytę? Troska o swojego pacjenta? A może po prostu zżył się z tą bandą zwyrodnialców? Co by to nie było, nie miał teraz czasu na rozmyślania.

Re: Dżungla

17
Miecz był stosunkowo lekki, całkiem dobrze wpasowujący się w dłoń nastolatka. Był również krótki, a jego rękojeść wyłożona skórą. Wzdłuż klingi wyryte były tajemnicze znaki nie mówiące zbyt wiele Ottoriowi. Stojąc z nim tak i broniąc wyraźnie rozzłoszczenego swoją bezsilnością Verthusa, Ottoria słyszał na zewnątrz Krzyki konających strażników, wyzwiska rzucane przez każdą ze stron, szczęk zderzających się ze sobą ostrzy, a nawet świst strzał i bełtów. Napastników było dużo i większość nie podołałaby obronie obozu, ale z tego co chłopak słyszał, tamci trzymali się całkiem dobrze mimo tego, że na miejsce jednego żołnierza przybywało dwóch. Najwyraźniej nasłano na nich mały oddział mający położyć kres bandzie bandytów. Ale przecież oni nie byli tacy zwyczajni, jak pozostali. Owszem, grabili i zabijali, być może nawet gwałcili, ale przede wszystkim byli kolorowym, dziwnym zbiegowiskiem, które wyróżniało ich spośród reszty. I jeśli choć trochę się zaznajomiło z nimi, od biedy można ich było polubić. Jeśli wcześniej oni nie zabiją ciebie.

Herszt wyglądał na zdenerwowanego. Co chwila chciał się podnieść z posłania, za każdym razem z marnym skutkiem. Klął pod nosem tak barwną wiązanką, że pewnie nauczył się jej od goblina lub Gaspara. Tymczasem na zewnątrz dało się słyszeć wybuch, a ziemia lekko, prawie niezauważalnie zatrzęsła się pod nogami Otta. Usłyszał również zwycięskie okrzyki bandytów i okrzyki przerażenia strażników. Verthus odrobinę się rozluźnił, słysząc to. Uśmiechnął się i w końcu spoczął. Zerknął tylko na miecz trzymany w dłoni nastolatka i spytał:

- Umiesz się tym posługiwać? - w jego oczach widać było powątpiewanie, całkiem słuszne na dodatek. Już sam fakt, że trzymał miecz nieporęcznie i bez wprawy, wszystko wyjaśniał. Przywódcy chyba nie podobało się, że taki podlotek jak Otto, który nigdy w życiu pewnie nie walczył czymś innym niż pięściami, zaważy na jego życiu. Wątpił w to, że obroni go, no chyba, że dzięki jakiemuś cudowi. A właśnie teraz do namiotu, w którym chylił się wysoki chłopak wpadł żołnierz. Przez moment wpatrywał się w niego z lekkim zaskoczeniem, aż oprzytomniał i ciął swym dłuższym od tego Otta mieczem od dołu do góry. Ottorio musiał więc się bronić, aby nie zostać pochlastanym. Chociaż kto wie, może chce, aby blizna przebiegała przez jego klatkę piersiową? Niektórzy przecież traktują blizny jak coś wartościowego, a i często są atrakcyjne dla płci przeciwnej... lub tej samej. W każdym razie jeśli nie zareaguje wystarczająco szybko, to będzie miał się czym chwalić. Albo jego trup. Pomoc z zewnątrz raczej nie nadejdzie, gdyż bandyci byli zajęci sobą, Verthus ledwo zipiał, wycieńczony trucizną, więc Otto został sam, nie mając innego wyboru, jak tylko się bronić.

Re: Dżungla

18
Cały w nerwach, oczekiwał na koniec tej rozróby. Niecichnące odgłosy walki z zewnątrz mroziły krew w żyłach nastolatka. Jeśli wcześniej się po prostu bał, to teraz był przerażony. Nogi miał jak z waty. Z bandytami chociaż nie musiał walczyć, a teraz? Diabli wiedzą, jakie licho tu przywieje.
Otarł z czoła spływającą strużkę potu i rzucił ukradkowe spojrzenie w stronę rannego. Herszt usilnie chciał być bardziej przydatny niż leżący worek kartofli, co Otto skwitował z tym, że i tak byłby bardziej użyteczny niż uzdrowiciel z kozikiem w ręku.
Wybuch zaniepokoił chłopaka jeszcze bardziej, ale dochodzące potem wiwaty zrzuciły mu kamień z serca i przywróciły władzę nad ciałem. Rozluźnił się i posłał radosny uśmiech w stronę Verthusa. Przeżyli! Byli uratowani.

Ottorio już miał odpowiedzieć na pytanie herszta, że czymś takim nie potrafiłby nawet posmarować pajdy chleba, kiedy czar i urok zwycięskiej chwili nagle prysły. Ktoś wszedł do namiotu. I w żadnym wypadku nie był to bandyta. To dziwne, pomyślał chłopak, że czuje się większy strach na widok strażnika niż rabusia.

W pierwszej chwili uzdrowiciel myślał, żeby odskoczyć na bok, ale wtedy odsłoniłby Verthusa. A to nie po to tutaj siedział. Poza tym... Gdyby on wyszedł z tego cało, a herszt padł martwy, to bandyci chętnie pomogliby Ottowi w dołączeniu do ich przywódcy. Tak więc musiał coś zdziałać. Cokolwiek. Co prawda całe życie przeleciało mu teraz przed oczami i nie miał zielonego pojęcia, co zrobić, ale ciało zareagowało samo. Może to i lepiej, bo i tak nic sensownego by nie wymyślił. Zdezorientowany i przejęty strachem. Przeklinał teraz tamte wiwaty.

Wciąż trzymając przed sobą miecz, chłopak wziął zamach i uderzył w nadciągające od dołu ostrze strażnika tak, by spróbować zepchnąć je na bok. Jeśli mu się udało, to w przypływie adrenaliny i otumaniającej paniki sięgnął do swoich pokładów magii. Zdesperowany skupił energię na prawej dłoni, gromadząc też w niej część wody z własnego organizmu. Następnie, improwizując, chciał poświęcić tę wodę, by z pomocą mocy zmaterializować w otwartej dłoni lodowy szpikulec, który poleci prosto w twarz przeciwnika. Nie wiedział, czy to ma prawo zadziałać, nigdy czegoś takiego nie robił, używał magii jedynie do leczenia. Raz kozie śmierć.
Spoiler:

Re: Dżungla

19
Spoiler:

Ottorio zareagował na nadchodzące ostrze wręcz instynktownie. Czy miał szansę z silniejszym od niego, większym mieczem? Raczej nie. I jego próby prawdopodobnie spełzłyby na niczym, gdyby nie to, że narzędzie mordu podarowane mu przez Aeshynn miało dziwne znaki na klindze, które w zetknięciu z mieczem obrońcy prawa zajarzyły się błękitnym blaskiem. Otto poczuł w sobie siłę dziesięciu chłopa i choć prawdopodobnie zaklęcie, którym obłożono miecz nie dodawało aż takiej mocy, to i tak chłopak stał się silniejszy. Zaskakującym było to, że napastnik wręcz przeciwnie, mizerniał w oczach. Jego miecz został strącony i odseparowany od magicznego ostrza. Nastolatek poczuł, jak niesamowite uczucie potęgi powoli zanika, zostawiając w nim to, co miał na początku. Uczucie to było zapewne mocno rozczarowujące - kto raz poczuł siłę krążącą w jego żyłach która tak po prostu odchodzi, chciał zapewne więcej jej.

Strażnik cofnął się o krok, lekko zdezorientowany. W tym czasie Ottorio postanowił zrobić coś nowego, coś, czego nigdy w życiu nie próbował. Skupił na swojej prawej dłoni energię, dodając do niej swoje zapasy wody z organizmu. W tym momencie jedyne, co zdążył poczuć to uczucie pragnienia, choć pewnie gdyby coś poszło nie tak, mogłoby stać się coś gorszego. Ku zdziwieniu żołnierza w dłoni chłopaka zaczęło materializować się coś. Do szpikulca trochę mu brakowało, choć było to ostre, lodowate i wśród bezksztaltnosci można było ujrzeć podłużny kształt. Gdy całkiem nowy sposób używania magii wody się w końcu ukształtował, natychmiast poleciał w stronę przerażonego teraz strażnika. I wbił się w niego, centralnie na środku czoła. Mężczyzna zdążył tylko zazezować, po czym runął i przeleciał przez wejście. Widać było tylko jego dolną część ciała, reszta wystawała na zewnątrz. Strażnik, obrońca prawa i pogromca bandytów zginął z ręki młodego chłopaka, w gruncie rzeczy niewinnego, choć inni tego nie wiedzieli. Jego śmierć na pewno poniesie ze sobą konsekwencje.

- Jasna cholera - Otto usłyszał za sobą wesoły śmiech Verthusa najwyraźniej rozbawionego całą sytuacją. - Nie chwaliłeś się, że nie tylko leczysz!

Tymczasem na zewnątrz ktoś krzyknął: odwrót!, po czym dało się słyszeć stukot butów gnających w stronę lasu, wiwaty bandytów i okazjonalne krzyki zwiastujące śmierć któregoś z uciekających. Już po chwili ucichły one, a jedyne, co chłopak słyszał, to żywe rozmowy zgrai, którą zaatakowano. Herszt w końcu poprzestał się rzucać we wszystkie strony i wyluzował się całkowicie. Westchnął cicho z zadowoleniem. Zaraz też truchło spoczywające w wejściu zostało wyciągnięte całkiem przy akompaniamencie zdumienia osoby, która wlekła ciało. Niecodziennie widzi się przecież martwego człowieka z lodowym pociskiem w czole. Nawet tutaj, wśród kolorowej szajki. Tuż po tym do namiotu zaglądnął Barthus i uśmiechnął się łobuzersko do Otta, chyba po raz pierwszy okazując wobec niego coś więcej niż obojętność. Zmierzwił mu włosy i wyszedł, krzycząc coś o nie marnowaniu dobrych rzeczy.

- Dobra robota, chłopcze - powiedział Verthus. Otto mógł wyczuć w jego głosie... Dumę. Taką ojcowską.

Re: Dżungla

20
Nie tego się spodziewał. Gdy brał zamach ostrzem, był przekonany, że ma marne szanse powodzenia, że pewnie miecz wyleci mu z rąk, albo strażnik urwie mu łapę. A tu proszę, tajemnicze znaki przestały być tajemnicze, błękitne światło zalało namiot, a Ott poczuł się tak, jakby był w połowie zrodzony z orka. Pomyślał, że jeśli wszyscy wojownicy odczuwają taką siłę na co dzień, to jest czego im zazdrościć. I wydawało się, że strażnik jest tak samo zaskoczony jak nastolatek. Chłopakowi przeszło przez myśl, żeby kontynuować tę walkę białą bronią, ale gdy tylko nagła potęga go opuściła, zaraz poczuł się tak samo mizerny jak wcześniej. I do tego wielce rozczarowany. To był niemal narkotyk. Niezłe zabawki mają ci "bandyci".

Jasna cholera!, krzyknął w myślach grzeczny młodzieniec, który nigdy nie kalał swych ust przekleństwami. To był jego szczęśliwy dzień, zważywszy na fakt, że nie tylko nie odmroziło mu dłoni, ale zdołał obalić przeciwnika tą bezkształtną masą lodu, chcącą być nazywaną soplem. Jeśli już wcześniej był nieco spragniony, tak teraz prawie usychał. Musiał uzupełnić zapasy wody i w końcu zrobić coś z tym rozwalonym nosem. W tym momencie nie miał czasu zastanawiać się nad tym, że właśnie z zimną krwią zabił jednego z miejskich strażników. Nie tak go babka wychowała.

- A jak mam dobry dzień, to czasami nawet stepuję - odparł w półuśmiechu, dysząc jak zmaltretowany wół. Pierwszy raz spróbował czegoś nowego, i dziękował Ulowi, że tak to się skończyło. Bogowie chyba nade mną czuwają.

Tym razem, słysząc wiwaty, nastolatek nie miał wątpliwości, że to koniec walki. Naprawdę im się udało. A zapowiadał się taki nudny dzień... Wciąż nieco oszołomiony Ottorio patrzył, jak zwłoki znikają za drzwiami, a potem poczuł się niemal jak członek tej dzikiej rodziny, gdy Barthus potraktował go prawie jak młodszego brata.

- Improwizowałem - powiedział zawstydzony do herszta. W tamtym momencie odczuł ukłucie ciekawości, jak by to było, gdyby miał ojca, który mówiłby do niego podobne słowa. Pewnie musiałoby to być całkiem niezłe. - Nie chcę się narzucać -dodał. - Ale przydałoby mi się trochę wody.

Re: Dżungla

21
Wszystko wskazywało na to, że to koniec walki. Chłopak miał w ciągu jednej doby dużo wrażeń, prawdopodobnie więcej niż w przeciągu całego swojego życia. Cudaczni bandyci porwali go i kazali opiekować się swoim wodzem, zaraz po tym strażnicy prawa zaatakowali obóz, a sam Otto miał okazję się wykazać. W obliczu zagrożenia zachował zimną krew i zabił człowieka, w obronie wyjętego spod prawa. Czy to czyniło go takiego samego jak tutejsza zgraja? Być może nie, w końcu oni byli mimo swoich barwnych charakterów bezlitosnymi mordercami, ale jednak... Nawet jeśli nikt nie będzie go ścigał, w końcu nikt prócz Verthusa nie widział, jak magicznie wykonany lodowy szpikulec wbija się w głowę strażnika, to i tak jego dłonie zostały pokalane cudzą posoką. I choć teraz emocje przyćmiewały to, co zrobił przed momentem, to później zapewne zacznie zastanawiać się nad swoim czynem. I nad tym, czy on również stał się mordercą.

Verthus zaśmiał się na komentarz o stepowaniu. Widać było, że czuje się z minuty na minutę coraz lepiej. Jeszcze kilka dni, a będzie mógł już napadać bezbronnych wędrowców do woli. Umiejętności Ottoria bardzo się przydały. Zapewne, gdy na jego koncie ma już dwie zasługi dla bandy pomyleńców, jakimi są ci wszyscy tutaj, pewno go nie zabiją. A nawet jeśli będą chcieli, herszt zapewne ma serce i nie pozwoli skrzywdzić biednego nastolatka. Chyba, bo przecież Otto ich nie znał.

- Spytaj kogoś na zewnątrz. Na pewno ci dadzą. A teraz przepraszam, idę się zdrzemnąć. W końcu wciąż jestem chory... - powiedział Verthus i ułożył się na swoim posłaniu. Zamknął oczy i już po chwili cichutko pochrapywał. Ottorio tymczasem nie miał innego wyboru, jak wyjść na zewnątrz.

Widok, jaki tam zastał, nie był zachęcający. Dwa namioty stały zdewastowane, ten z którego Aeshynn wzięła miecz i obok drugi, mniejszy. Wszędzie zalegały truchła żołnierzy. Po przeciwnej stronie tliła się trawa, a wraz z nią ciała kilku mężczyzn. Nawet z tej odległości dało się czuć smród palonego ludzkiego mięsa, nawet Otto ze swoim spuchniętym, mało użytecznym nosem mógł to wyniuchać. Tam też wszyscy zanosili pozostałe ciała, składając je na kupkę, a uprzednio ogołacając z niektórych elementów zbroi, przeszukując kieszenie, szukając ogólnie wartościowych rzeczy. Barthus, Urthus, goblin i Aeshynn rzucali kolejne ciała na stos, natomiast Tesha zajmowała się ranami Gaspara. Ogólnie wszyscy byli poobijani, wszystkim leciała krew, ale to krasnolud oberwał najbardziej i właśnie jęczał, wyklinając delikatność elfki. Ta natomiast co chwila wyklinała jego wdzięczność i współpracę. Gdy tylko chłopak wyszedł z namiotu, mężczyzna zwrócił na niego swoje oblicze i wskazał na niego palcem.

- Chodź tu szczeniaku - powiedział zmęczonym głosem. Tesha prychnęła i rzuciła w stronę Ottoria kolejne mordercze spojrzenie w stylu: jestem psychopatką, a ty właśnie zdeptałeś moją rabatkę, więc będziesz cierpiał nieskończoność. Przerwała oględziny krasnoluda i poszła pomagać składować zwłoki. Gdy nastolatek podszedł do Gaspara, mógł zauważyć, że ten jest mocno poturbowany. Strzały wystawały mu z uda, ramienia i brzucha, z czego pierwsza i ostatnia rana coraz mocniej krwawiła. Prócz tego miał poharataną przez ostrze twarz. Już wiadomym było, że zostanie z tego blizna, podobna do tej, którą nosił Barthus. Cięcie szło od lewego policzka, przez usta, do prawej strony linii żuchwy. Pasowało zająć się tym wszystkim, a Tesha najwyraźniej nie miała w sobie na tyle empatii, by to zrobić. Dlatego też krasnolud wolał wybrać Otta. - Potrafisz coś z tym zrobić? Wiem, że nie potraktowałem cię za ładnie - spojrzał wymownie na jego nos. Mówił niewyraźnie, jego rana mu przeszkadzała. - Ale miejże litość chłopcze. Tamta suka prędzej by mnie zajebała, niż pomogła. Jeśli mi pomożesz, powiedzmy że będziesz miał u mnie drobny dług. Więc jak, zgoda?

Gaspar wyglądał na zdesperowanego. Były to najwyraźniej swego rodzaju przeprosiny za czerwony ziemniak, który miał na twarzy Otto. Powiedzenie tego wprost było dla niego chyba za trudne, ale i tak sam fakt, że zaoferował w zamian, że coś dla niego zrobi, był... Imponujący. No i oczywiście jak zwykle Ottorio nie miał zbyt dużego wyboru. Musiał to zrobić albo czekają go niemiłe konsekwencje, nawet jeśli właśnie przed chwilą uratował ich herszta.

Re: Dżungla

22
Młody obrońca wyjętych spod prawa kiwnął radośnie głową, życząc Verthusowi spokojnej drzemki. Może i fizycznie zbytnio się nie namęczył, ale psychiczny stres nie jest dla chorego niczym dobrym. A ten niespodziewany atak na pewno nadwyrężył odporność herszta. Chłopak zatem ostrożnie wyszedł na zewnątrz.

Nim do nastolatka dotarło, co właśnie zobaczył, najpierw zaatakowane zostały jego nozdrza. Co prawda spuchnięte i niezdatne do użytku, ale mimo wszystko zdolne odczuć wszechobecny odór śmierci i palonych ciał. Zapowiadało się na dzisiaj niemałe ognisko. Wszyscy pracowali w pocie czoła, okradając nieskarżących się na nic żołnierzy. W tamtej chwili Ott poczuł niejaką ulgę, że jego umiejętność powonienia nie była w szczytowej formie. Gdy zatrzymał wzrok na krasnoludzie, poczuł ukłucie strachu. Czegoś takiego jeszcze nie doświadczył.

Widząc, w jakim stanie jest jego niedawny dręczyciel, nie przejął się nawet złowróżbnym spojrzeniem elfki. Wyjątkowe sytuacje wymagały wyjątkowych działań. Złamany nos jest niczym w porównaniu z byciem krasnoludzką poduszką na igły. Do tego nieźle poobijaną. Chłopak wysłuchał jego słów, po czym ostro uciszył go gestem dłoni.

- Nic nie mów, bo tylko pogarszasz sprawę - ofuknął go, przyglądając się ranom. Wbrew pozorom wymagałoby to o wiele więcej pracy, niż zajęcie się śmiertelnie zatrutym Verthusem. Dobrze, że elfka zostawiła misę z wodą, której używała przy próbie ratowania Gaspara, bo inaczej nawet Otto nic by tutaj nie wskórał. A tak to przynajmniej był jakiś cień szansy. Dawne niesnaski poszły w niepamięć, gdy uzdrowiciel zabrał się do leczenia wojownika.

Pierwszy raz pomyślałem o nim jak o wojowniku, nie bandycie, zadziwiające..., zdziwił się w myślach, sięgając ku wodzie. Najpierw pociągnął z misy solidny łyk, żeby ugasić pragnienie. Było to wspaniałe uczucie, jakby nie pił od tygodni. Zaraz potem uniósł dłoń nad naczyniem i mocą wydobył małą kulkę uformowaną z wody. Jak poprzednio miął ją przez chwilę w ręce, dodając nieco uśmierzających ból właściwości, a następnie z pomocą czystej energii zamroził mały pocisk.

- Połknij to, poczujesz się lepiej - powiedział do pacjenta i ostrożnie włożył mu tabletkę do ust. Krasnolud mógł być wytrzymały, ale coś przeciwbólowego przydałoby się każdemu w takiej sytuacji. Chłopak nie był w pełni swoich sił, ale lekarstwo na pewno da radę coś zdziałać.

Teraz najtrudniejsza część, opatrzenie ran. Normalnie to nie byłoby nic takiego, ale Ottorio trochę się namęczył w ciągu ostatnich godzin. Nastolatek najpierw zaatakował udo. Rana zaczynała okropnie krwawić. Korzystając z okazji, że Gaspar może prawie w ogóle nie odczuwać bólu, wydobył z niego na żywca śmiercionośne pociski. Chciał to zrobić gwałtownie, ale ostrożnie, żeby nie ułamać drewna. Następnie szybko przeniósł obie dłonie nad misę z wodą, tchnął w nią nieco mocy, a potem tak manipulował życiodajnym płynem, by ten napłynął do otwartej rany na udzie. Nie chciał leczyć tego miejsca w całości, musiał sobie zostawić zapas energii na resztę. Zamiast tego planował tylko powstrzymać krwawienie, odkazić ranę i minimalnie przyspieszyć gojenie. Później powtórzył dokładnie tę samą procedurę z brzuchem i ramieniem. Po wszystkim oderwał rękawy swojej koszuli i zabandażował zranione miejsca. Na koniec została buźka nieszczęsnego brodacza.

- Teraz nawet nie waż się poruszyć wargami - nastolatek ostrzegł krasnoluda, po czym zaczerpnął wody z misy i przeniósł płyn na twarz rannego. Dokładnie obmywał i goił ranę, pozbywając się wszelkich bakterii i skażenia. Była to już ostatnia rzecz do naprawy w Gasparze, więc jeśli chłopakowi zostało wystarczająco dużo mocy, to spróbował rozcięcie na twarzy wyleczyć całkowicie, tak by nie została nawet żadna blizna. O ile wszystko poszło zgodnie z planem, to Ottorio odsapnął i z dumą spojrzał na swoje dzieło.

Re: Dżungla

23
Gaspar zaśmiał sie niewyraźnie na słowa Otta. Widać rana go bolała, ale nie narzekał. Skończył też mówić i zaczął się przyglądać chłopakowi. Ten natomiast ponownie przyprawił go o bolesny co prawda uśmiech, gdy spragniony przez eksperymentowanie z magią chłopak napił się z misy z wodą, której używała Tesha do obmywania ran. Której zaczęła używać i która była już lekko zabarwiona krwią. Woda miała metaliczny smak oraz ogólnie nie wyglądała na zdatną do picia. Bo kto chciałby pić zakrwawioną wodę? Do przemywania jeszcze się nadawała, więc po tym, co postanowił zrobić z napojem w ustach Ottorio, mógł zająć się ranami krasnoluda.

Brodacz nie odmówił pastylki. Był za to coraz bledszy, im więcej krwi mu ubywało. Połknął kostkę lodu i przygotował się na wyciągnięcie strzały. Na nieszczęście nie wszystko poszło po myśli chłopaka. Gaspar podczas wyciągania pocisku, wciąż nieotumaniony lekiem przeciwbólowym, krzyknął, otwierając bardziej ranę na gębie. W tym czasie Otto wyszarpujący drewno ułamał je, gdy krasnolud ruszył się gwałtownie podczas zabiegu. Cholerstwo tkwiło głęboko, a teraz chłopak miał jedynie trzy czwarte strzały. Reszta, wystająca tylko odrobinę z ciała, tkwiła tam, drwiąc teraz z młodzieńca. Rozcięcie na twarzy zaczęło mocniej krwawić, otwarte przez niekontrolowany wrzask Gaspara, blednącego z minuty na minutę. Dopiero teraz mężczyzna zaczynał odczuwać brak bólu,dopier oteraz tabletka , zadziałała. Akurat wtedy, kiedy nie trzeba było, za późno. Krasnolud patrzył teraz z wrogością na nastolatka, chyba się zastanawiając nad tym, że lepiej byłoby zostawić Teshę. I zamordować gówniarza jeszcze na polanie. Pozostałe rany nie zostały jeszcze zasklepione z wiadomych przyczyn i niedogodności, czyli resztki pocisku tkwiącego w udzie bandyty zastanawiającego się nad zabiciem Ottoria.

Re: Dżungla

24
Co prawda woda nie była najlepsza w smaku, ale nastolatek nie miał czasu ani ochoty na wybrzydzanie. Darowanemu goblinowi nie zagląda się w zęby. Więc odłożył swoją i tak sponiewieraną dumę na bok, i pił jak nigdy dotąd. Jeśli się odpowiednio skupić, to można by nawet pomyśleć, że to krwisty poncz.

Po pierwszej próbie opatrzenia Gaspara, Ottorio z przerażeniem spojrzał na swoje dzieło. Ups... Mógł się domyślić, że tabletka będzie mieć opóźniony zapłon. Próbował jednak nie panikować i zachować zimną krew. Czuł również narastające wzburzenie krasnoluda. Postanowił więc szybko odwrócić kota ogonem i uratować sytuację.

- Taki duży, a taki delikatny! - prychnął. - Mówiłem, żebyś się nie ruszał. Ja to naprawię - dodał już ciszej. Przełknął głośno ślinę i wziął się w pierwszej kolejności za twarz, która była teraz w opłakanym stanie.

- Pomyśl o plusach, mamy pewność, że lada moment tabletka zadziała! - uśmiechnął się przepraszająco i sięgnął po wodę. Wydobył odrobinę, tylko tyle, żeby za pomocą swojej magii odkazić ranę na gębie Gaspara i powstrzymać krwawienie. Zaraz potem spojrzał ostrożnie na krasnoluda i delikatnie poruszał strzałą wbitą w jego ramię.

- Jeśli nic nie poczułeś, to mrugnij dwa razy - poinstruował go, chcąc się upewnić, że tym razem obejdzie się bez niespodzianek. Choć z drugiej strony, gdyby karzeł coś poczuł, to jego wrzask i tak usłyszałaby połowa obozu, w tym Ott.

Jeśli bandyta mrugnął albo dał jakikolwiek inny znak, że jest w porządku, to nastolatek zabrał się do dalszej pracy. Rana na brzuchu też nieźle krwawiła, więc teraz na niej skupił swoją uwagę. Ponownie spróbował wyciągnąć strzałę (lub kilka, jeśli było ich tam więcej), tym razem działając bardziej stanowczo. Jeśli się udało, to chłopak od razu pobrałby nieco wody, by powstrzymać krwawienie i odkazić ranę, a także minimalnie przyspieszyć gojenie. To samo zrobił potem z ramieniem. W końcu nadszedł czas, by wrócić do nieszczęsnego uda.
Wydobycie pocisku nie było teraz takie proste. Młodzieniec postanowił pomóc sobie wodą. Wyciągnął z misy nieco płynu, a potem wpuścił go do rany i spróbował wypchnąć złośliwy grot. Jeśli ten już nieco wyszedł, to Otto resztę dokończyłby ręcznie. Wtedy mógłby na spokojnie wziąć więcej wody i odkazić ranę, by powstrzymać krwawienie i przyspieszyć gojenie.
Gdyby tym razem udało się podratować Gaspara, uzdrowiciel oderwałby rękawy swojej koszuli, by obandażować nimi rany. Następnie każdy taki bandaż nasączyłby niewielką ilością wody, do której dodałby leczniczych właściwości kojącego dotyku, tylko odrobinę.

Jeśli tym razem udało się uporać z opatrywaniem rannego, a w chłopaku wciąż pozostałoby nieco mocy, to spróbowałby on resztką wody porządnie wygoić i podleczyć ranę na twarzy krasnoluda. Najlepiej tak, żeby nie została po niej nawet blizna.

- Sytuacja uratowana - powiedział wyczerpany, oddychając z ulgą, jeśli wszystko poszło zgodnie z planem.

Re: Dżungla

25
Mina Gaspara wyrażała więcej niż tysiąc słów. Mordował on wzrokiem biednego uzdrowiciela, przeszywając go nim na wskroś, przewiercając w nim dziurę. Mordował go za jego mało trafione stwierdzenie o wielkości - w końcu była mała różnica między nim a Ottem. Krasnolud czy nie, każdy mógł mieć kompleks niższości czy wzrostu. Nie mrugnął ani nie dał żadnego innego znaku, gdy ten poruszał strzałą w jego ramieniu. Nie zareagował również specjalnie gwałtownie, toteż chłopak mógł uznać, że wszystko w porządku i zaklęcie zaczęło działać. Zabrał się więc za twarz krasnoluda. Woda płynnie zadziałała, oczyszczając ranę na twarzy i powstrzymując odrobinę krwawienie.

Strzał wiele w brzuchu nie było, bo zaledwie jedna. Tutaj poszło o niebo lepiej, niż w przypadku uda, bo jeden zręczny, szybki ruch wystarczył, aby drewno wyszło. Lek przeciwbólowy najwyraźniej zadziałał, bo Gaspar przypatrywał się uważnie poczynaniom chłopaka z lekkim tylko grymasem na twarzy. Oczywiście zaklęcie nie zadziałało na tyle dobrze, by mężczyzna nie odczuwał w pełni bólu, ale przynajmniej nie cierpiał. W każdym razie dobroczynne działanie wody usprawnionej przez Ottoria podziałało. Krwawienie z brzucha powoli ustawało, krasnolud najwyraźniej poczuł również ulgę. Te same czynności powtórzył z ramieniem - choć to było najmniej poważną raną i nie krwawiło poważnie, pasowało się tym zająć, chłopak więc ponownie poruszył wodą, by pomóc mężczyźnie. Po skończeniu tej czynności, pozostało udo z nadłamaną strzałą. Niestety, woda nie okazała się być tutaj tak pomocna i grot ani drgnął. Wciąż tkwił w udzie, utrudniając cały proces i pewnie denerwując chłopaka, tak samo jak Gaspara, który uniósł brew, nie będąc pewnym, co Ottorio chciał zrobić przed momentem. Pewnie gdyby nie paskudna, głęboka rana na twarzy, rzuciłby jakimś kąśliwym komentarzem w jego stylu. No ale niestety lub może stety dla Otta nie mógł mówić, chociaż jego spojrzenie mówiło za niego. Tańczyły tam wesołe iskierki jawnie nabijające się z nastolatka. A resztka strzały wciąż straszyła go i wywoływała krwawienie. Całe spodnie i gleba nasiąknęły posoką Gaspara, który wciąż bledniał. Coś trzeba było z tym zrobić.

Re: Dżungla

26
- Ani słowa - zawarczał Otto, widząc, że mimo powagi sytuacji, Gaspara bawią problemy młodego medyka. - Jakbyś mi nie rozkwasił twarzy, mógłbym się lepiej skupić! - prychnął poirytowany. - Muszę pomyśleć!

Czasu na myślenie nie było, ale prace chociaż trochę ruszyły do przodu. Chędożony grot był cierniem w oku nastolatka. Albo strzałą w udzie krasnoluda. Tak czy inaczej - wnerwiał ich obu. Otto podrapał się po głowie, wpadając na pewien pomysł. Można było wykorzystać fakt, że jego pacjent nie odczuwa bólu, a przynajmniej nie przeszkadza mu teraz w tak dużym stopniu. Nie zwlekając więc ani chwili, chłopak sięgnął po wyjęte strzały.

- Mimo wszystko może zaboleć, ale inaczej się nie da - ostrzegł mężczyznę, po czym spróbował delikatne wydobyć tkwiący w ciele grot, za pomocą dwóch wydobytych wcześniej pocisków. Starał się być ostrożny, żeby nie narobić tym tylko więcej szkód. Jeśli metal wyszedł na tyle, by móc go pochwycić, młodzieniec od razu to zrobił. Gdyby się okazało, że jego plan wypalił, to sięgnąłby też po wodę, by oczyścić ranę na nodze i powstrzymać krwawienie, przy okazji trochę ją podgajając.

Ottorio jeszcze nie skończył leczenia, ale nie wybiegał myślami, co zrobi dalej, bo nie ma pewności, czy tym razem jego plan zadziała. Jako tragiczny niewolnik czasu spróbował jedynie podratować wykrwawiającego się Gaspara, czekając na to, co do powiedzenia w tej kwestii ma opatrzność.

Re: Dżungla

27
Drwiący, nieco bolesny uśmieszek zagościł na twarzy Gaspara i ani chciał ustępować. Zapewne wygrzebywał z siebie całe pokłady samokontroli, byle tylko nie odezwać się i dokuczyć biednemu Ottoriowi. Tak czy inaczej, siedział spokojnie i tylko jego wesołe oczy wędrowały za chłopakiem i obserwowały każdy jego ruch.

Sposób Otta był nieco dziwny, ale ostatecznie okazało się, że trochę to pomogło. Co prawda nawet krasnolud na tabletkach przeciwbólowych poczuł, jak nastolatek wpycha mu dwie inne strzały w ranę, by wydobyć zaiste cierń dla obydwu mężczyzn, ale oprócz niespokojnych ruchów nie okazał niczego, nawet grymasu twarzy świadczącego o tym, że go to boli. Tymczasem Ottorio finalnie trochę zdołał wyciągnąć upierdliwe drewno, dzięki czemu wydobycie go stało się odrobinę łatwiejsze. Po tym, jak rękoma wydarł strzałę, postanowił wykorzystać wodę, aby rana tak nie krwawiła oraz być może by mogła szybciej się zagoić. Lecznicza substancja z małą pomocą chłopaka wpłynęła w ranę, by już po chwili krew przestała się sączyć. Na pewno też dzięki jego umiejętnościom żadna infekcja nie dotknie krasnoludzkiego uda, czy pozostałych ran po pociskach. Pozostała mu Gasparowa twarz i paskudna blizna, która może pozostać po rozcięciu. Mało prawdopodobnym było, że Otto zdoła uleczyć to na tyle, aby nie pozostał nawet ślad. Ale próbować może i to właśnie zrobił.

Przede wszystkim zaczął obmywać leczniczą wodą ranę, aby pozbyć się wszelakich zakażeń czy bakterii, które mogłyby wywołać stan zapalny, który naprawdę nie był tutaj potrzebny. Robił to ręcznie, maczając kawałek materiału w swojej wodzie i dokładnie czyszcząc ranę i jej okolice. Niestety dzisiejszy dzień był tak bardzo ekscytujący, że Otto czuł się wyczerpany, głównie przez swój eksperyment z nowym zaklęciem, choć wpłynęły na to inne czynniki, jak adrenalina, czy ogólnie wcześniejsze usuwanie toksyn z organizmu Verthusa. Gaspar więc nie mógł liczyć na gładką, niemal niemowlęcą skórę na miejscu blizny. Zapewne nie będzie mu to aż tak przeszkadzało. Mówi się, że blizny są dumą każdego mężczyzny, a przynajmniej szanujących się wojowników. Być może krasnolud chciał taką bliznę? Nawet jeśli nie, Otto nie mógł na to nic poradzić. Jedyne, co mógł tutaj zrobić, to zatamowanie upływu krwi oraz pobieżne zasklepienie rany. Gaspar więc wiąż nie mógł mówić, co było doprawdy darem zesłanym na nastolatka. Chłopak więc mógł zabezpieczyć pozostałe otwarcia na ciele mężczyzny, by z powrotem się nie otworzyły i nie zostały zakażone. Zaczął więc odrywać kawałki swojej koszuli, by zrobić prowizoryczne opatrunki, choć niepotrzebnie, bo prócz wody przyniesionej przez Teshę leżały tam normalne bandaże. Rękaw koszuli został jednak podarty, a Gaspar ledwo powstrzymywał się od śmiechu, Znowu, po raz chyba setny w ciągu godziny. Ottorio po swojej omyłce zapewne więc obandażował normalnymi bandażami rany na udzie, barku i brzuchu, po czym w końcu mógł spojrzeć z dumą na swoje dzieło, lekko wyczerpany. Oczy powoli mu się kleiły, choć było dopiero popołudnie. Cóż, to był pełen emocji dzień, który wciąż się nie skończył, bo właśnie Otta rudy Barthus wołał do składowania ciał, jakby do swojego mówił, a nie jeńca, którego porwano z polanki, na której kilka ładnych godzin temu sobie smacznie spał i na której rozbito mu nos, obecnie napuchnięty i wyglądający jak burak. Dosłownie. Znowu więc nie mógł się nim zająć. Znaczy mógł, ale chyba lepiej było pomóc bandytom i nie narazić się im, aniżeli być według nich egoistą i spróbować opatrzyć siebie.
Spoiler:

Re: Dżungla

28
Była to doprawdy podróż usłana kolcami, dołami, trudnościami, ale w końcu udało się poskładać Gaspara do kupy. Zniszczone rękawy zostały szybko zastąpione przez profesjonalne bandaże, co Otto zrobił z niemałym zażenowaniem. Jakoś tak w trawie leżały... Nie zobaczył ich na początku!
Przyglądał się swojemu dziełu, wyczerpany i zadowolony. Twarz krasnoluda nie odzyska dawnej "świetności", ale przynajmniej jej stan się nie pogorszy. Pozostałe rany zostały oczyszczone i opatrzone. Wszystko zdawało się być na swoim miejscu. Chłopak już miałem rzucić jakiś kąśliwy komentarz w stronę swojego brutalnego pacjenta, ale zmęczenie najzwyczajniej w świecie mu na to nie pozwoliło. Jedynie kiwnął głową w jego stronę, że robota skończona, po czym nadstawił uszu, słysząc głos Barthusa.

Nastolatek ucieszył się, że już nie jest na samym dole łańcucha pokarmowego. Musiał póki co znosić swój napęczniały nos, bo i tak nie miał wystarczająco energii, by się nim teraz zająć. Pozostało mu na ten moment więcej sił fizycznych niż mentalnych, więc poczłapał w kierunku najbliższego ciała, by zaciągnąć je na wciąż rosnący stos. A potem następne. I jeszcze jedno. Rany Ula, ileż tu trupów...

Chciał zaznać przygód, więc je dostał. Lecz nigdy by nie pomyślał, że zostanie jeńcem bandytów, uratuje ich przywódcę, zabije przedstawiciela miejskiej władzy, podratuje kolejnego z bandy rabusiów, a potem na równi z innymi będzie pozbywał się ciał pokonanych żołnierzy.

Re: Dżungla

29
Ciało za ciałem, chlopak skladal kazde z nich na jedno miejsce, ułożone bardziej z boku obozu, gdzie niedawno coś wybuchło, prawdopodobnie chemikalia tego goblina, którego Ottorio niedawno poznał. Chłopak ciągnął po ziemi rosłych mężczyzn na stos, gdzie bandyci zdejmowali z nich zbroje, zabierali broń, grzebali po kieszeniach, wyjmując nich pojedyncze monety, czasem mieszki, jakieś medaliony, kartki papieru, talizmany szczęścia, inną biżuterię, czy inne śmieci. Większość przedmiotów rzucali z powrotem na ciała, zostawiali tylko pieniądze. Nie interesowały ich błyskotki. Dużo było zwłok, leżących jedne na drugich. Otto w końcu skończył je składować i spoglądał na tą zbiorową mogiłę. Widział niektóre twarze, choć żadna nie była mu znajoma. Oczy niektórych były szeroko otwarte, miny wyrażały przerażenie, a czasem zaskoczenie. Niektórzy zastygli w obojętności, nieświadomości, że umierają. Pewnie nawet nie zdążyli poczuć śmierci nadchodzącej zza ich pleców. Byli zbyt pewni siebie, myśląc, że przewaga liczebna im pomoże. Bandyci okazali się jednak zbyt dobrymi wojownikami, choć i oni byli lekko poturbowani. Barthus kulał na prawą nogę, Aeshynn miała jakimś cudem poparzone dłonie, jej brat trzymał się za zabandazowany juz bok, Tesha wyglądała na zmęczoną, a goblin miał, podobnie do chłopaka, rozkwaszony nos. Humory im jednak dopisywały, gdyż uśmiechali się do siebie i co jakiś czas rzucali suchym żartem. W głębi duszy byli zaniepokojeni - ich ruchy były ostrożne, wzrok co chwila uciekał w głąb lasu, tam gdzie znajduje się miasto. Wiedzieli, że nie są już bezpieczni.

Aeshynn poszła do namiotu swojego ojca, zobaczyć, co u niego. Zabandażowała sobie dłonie, choć widać było, że ją bardzo piekły. Nie uskarżała się jednak i nie prosiła Otta o pomoc, tak samo jak pozostali. Chyba wiedzieli, że chłopak jest już zmęczony i nie pomoże im zbytnio. Tymczasem Barthus podszedł do nastolatka, w dłoniach trzymając wiadro z jakimś żółtym płynem. Popatrzył się na uzdrowiciela i uśmiechnął.

- Ta sztuczka... skąd to potrafisz? I na dodatek to leczenie. Gdzie tego się nauczyłeś? - spytał, wylewając tajemniczą substancję na stos. Ze środka wydobywał się przyjemny, choć niesamowicie mocny zapach. Bandyta dał znak goblinowi podchodzącemu z pochodnią, który od razu rzucił ją na zbiorową mogiłę. W tym czasie Barthus odsunął Otta i siebie, aby nie poparzyć się. W chwili, gdy pierwsze płomienie dosięgły ciała strażników prawa, niesamowity ogień buchnął wysoko w górę. W sekundach zajęły się wszystkie zwłoki, wydobywając z siebie zapach identyczny do tego, którym pachniał ten płyn w wiadrze. Najwyraźniej bandyci zaopatrzyli sie w coś, co maskowało smród palonych ciał, co się oczywiście chwali, gdyż nikt nie chce tego czuć.

Ogień tryskał, odskakiwał, wręcz tańczył pewien dziki, nieokiełznany taniec radości, krzyczący wniebogłosy, że żyje, że może się posilić ludzką powłoką. Płomienie wyginały się we wszystkie strony, pożerając skorupy, z których Otto mogl zobaczyć, jak uchodzą duszę, wtapiając się w dym. Chłopak mógł zobaczyć twarze ojców dziadków, braci czy mężów, ludzi niewinnych, zarabiających na swe rodziny, dbających, by prawo dosiegło każdego. Każdy z nich krzyczał w agonii i przeklinał blondyna stojącego obok i przypatrującego się całemu przedstawieniu. Nastolatek mógł to niemal słyszeć. Wśród dzikich wrzasków dało się słyszeć jeden charakterystyczny, choć którego Otto nigdy nie słyszał, wiedział kim on jest. Mężczyzna, którego śmierć odwiedziła w chwili zaskoczenia, gdy ledwo rejestrował zimny, niekształtny szpikulec między jego oczami. Oskarżał on Otta o śmierć, o to, że jego rodzina umrze z głodu, że będzie smażył sie wieczność za to, co zrobił...

I nim chłopak się obejrzał, płomienie doskakiwały i odskakiwały od niego, jakby próbując go dosięgnąć. Wtedy coś wyrwało go z dziwnego amoku, a pożoga przestała odbijać się w jego oczach i duszy. To wszyscy stali za nim, na przedzie z uśmiechniętą Aeshynn. Wpatrywali się w chłopaka i chyba zastanawiali nad czymś. Dziewczyna natomiast odchrząknęła i powiedziała:

- Rozmawiałam z tatą. Twierdzi, że cię polubił i chciałby cię w drużynie. Mówi, że byłbyś nam przydatny. My osobiście też nie mamy nic przeciwko. Pokazałeś już, po czyjej stronie jesteś.

- No i jak ktoś cię przypadkiem zobaczył, to masz przejebane w mieście - powiedział niewyraźnie Gaspar, opierający się na jednej nodze. Wszyscy, prócz Teshy, która nie wyglądała, jakby się na to godziła, patrzyli chyba z nadzieją na uzdrowiciela. Właśnie zaproponowano mu dołączenie do bandy zbirów grasujących po lasach... Otto chyba nie miał wielu wyjść. Za dużo wiedział o nich i jeśli nie zgodzi sie na zostanie z nimi, tą wesołą gromadką będzie z nim raczej słabo...

Re: Dżungla

30
Nie było to przyjemne i lekkie zajęcie, ale ktoś musiał to zrobić. Nastolatek w pocie czoła targał po ziemi zwłoki, co jakiś czas spoglądając na bandytów, którzy przetrzepywali kieszenie nieboszczyków. Byli bardzo skrupulatni i konkretni. Wszystko, co nie było pieniądzem, lądowało z powrotem na stosie. Monety, które tamci musieli zarabiać w parszywy sposób, rabusie zdobywali w jeszcze gorszy. Jednak dopiero gdy ostatnio ciało wylądowało na piramidzie, Otto zrozumiał ogrom tego koszmaru.
Aczkolwiek wesoła kompania również nie obyła się bez strat. Każdy oberwał mniej lub bardziej. Uzdrowiciel żałował, że nie mógł teraz im wszystkim pomóc. Odrzucił na bok myśl, że są to bezwzględni bandyci. Żadna praca nie hańbi. Teraz byli dla niego potrzebującymi ludźmi, zaatakowanymi z zaskoczenia, których niedawno poznał i zdążył w niecodzienny sposób polubić.
Co teraz z nimi będzie? Na pewno nie będą mogli tutaj zostać, skoro ich kryjówka nie jest już taka tajna. Jednak to nie do chłopaka należało decydowanie, co zrobią dalej. Rzucił wzrokiem w stronę poparzonej Aeshynn, która dreptała do namiotu ojca. Widział, jak rzucała wcześniej zaklęcia, może to one ją poparzyły? Tak czy inaczej, nie mógł jej teraz w żaden sposób pomóc. Nie, gdy sam był w takim stanie, wypruty z mocy i sił.
Wtem do nastolatka zbliżył się rudowłosy hultaj, trzymający w dłoniach wiadro z tajemniczą substancją.

- Właściwie, to nie potrafię - mruknął zawstydzony młodzieniec, drapiąc się po głowie. - Znam się trochę na czarach, improwizowałem, to był impuls. Nie wiem, czy byłbym w stanie to powtórzyć - dodał zmieszany. Nigdy nie parał się magią ofensywną, to był dość duży szok. Poza tym wciąż nie dotarło do niego jeszcze wiele rzeczy sprzed kilku ostatnich godzin. Zbyt dużo wrażeń naraz.- A co do leczenia, to głównie zasługa mojej babki. To ona mnie wszystkiego nauczyła - odparł z dumą. - Pewnie w innych okolicznościach byłbym bardziej przydatny - oznajmił, mając na myśli swój obecny stan, zarówno fizyczny, jak i psychiczny. Nie mówił tego z wyrzutem, ot suche stwierdzenie faktu.

Ottorio obawiał się najgorszego, wąchając płyn, ale, ku jego zaskoczeniu, nie pachniał on wcale tragicznie. Wręcz przeciwnie. Tym większe było jego zdziwienie, gdy po podpaleniu zwłok, posłusznie odsuwając się z Barthusem, nie czuł płonącego, gnijącego mięsa, tylko aromat żółtej substancji. Był to wynalazek nader przydatny. Nie dość, że ich nosy nie będą torturowane, to podejrzany smród nie zwabi wścibskich gapiów. Pomijając fakt, że ich kryjówka i tak była już "spalona". Nastolatka ciekawiło, czy to samozwańczy chemik, myśliwy grupy, goblin, był autorem owego dzieła, czy może zdobyli to w jeszcze inny sposób.

Chłopak wpatrywał się w hipnotyzujące ognie jak urzeczony. Bezwzględny żywioł trawił wszystko, od zbroi, przez broń, po skórę i drobiazgi, które nieszczęśnicy mieli przy sobie. Czy zasługiwali oni na śmierć? I to śmierć z rąk bandytów? Na pewno nie byli stróżami prawa o czystym sercu i szlachetnych pobudkach, choć część z nich mogła prowadzić żywot uczciwy i stroniący od ludzkich pokus, takich jak łapówki i obijanie mordy przypadkowym przechodniom. Dzisiaj wykonywali tylko swoje obowiązki. Tak samo jak rabusie, którym Ottorio pomagał. Zależy jak na to patrzeć, jedni i drudzy mogli być źli lub dobrzy. Czy ma to teraz znaczenie? Dla nich problemy skończyły się wraz z wyzionięciem ducha, który ulatywał pośród strzelających jęzorów ognia. Nie w gestii nastolatka leżało użalanie się nad nimi. Skoro zginęli, takie mieli przeznaczenie. Może państwo zadba o ich rodziny? O bliskich bandytów z pewnością by nawet nie pomyśleli. Abstrahując od tego wszystkiego, uzdrowiciela nurtowała tylko jedna rzecz. Krzyk. A mianowicie krzyk martwego mężczyzny, z którego czoła parował teraz bezkształtny lodowy szpikulec. To była obrona własna. On z pewnością zabiłby chłopaka, myśląc tylko o tym, że będzie jednego bandytę mniej. Czy miałby jakieś opory albo poświęciłby potem temu swoje myśli? Wątpliwe. Młodzieniec nie prosił się o to, wolałby uniknąć rozlewu krwi. Ale życie było brutalne. Nie mógł umierać za innych. Albo on, albo strażnik. Poza tym mężczyzna musiał zdawać sobie sprawę z tego, z jakim ryzykiem wiąże się jego praca.

Ott zadawał sobie te i inne pytania, całkiem odlatując myślami z tego świata, gdy z zadumy wyrwało go dziwne uczucie, że jest obserwowany przez wiele par oczu. Dał już spokój nieokiełznanemu żywiołowi, który z pewnością miał chrapkę i na niego, po czym odwrócił się na pięcie. Ujrzał przed sobą całą gromadkę, nie licząc Verthusa, która lustrowała go przebiegłymi spojrzeniami. Skupił swoją uwagę na dziewczynie, mającej najwidoczniej coś ważnego do powiedzenia.

Ottorio w głębi ducha podejrzewał, o co może chodzić, ale usłyszenie tego naprawdę, było niemałym szokiem. Jeszcze niedawno był ofiarą, jeńcem, a teraz miał zostać jednym z nich. Czy tego chciałaby stara Gertruda, żeby jej wnuk został bandytą? Kiedyś na pewno od razu by odmówił, ale teraz, gdy poznał, jak to wygląda z ich strony... Teraz to już nie było takie proste. Zastanawiał się przez chwilę, wodząc wzrokiem po zebranych. Nie dziwił go brak entuzjazmu u elfki, do tego też zdążył już przywyknąć. Spojrzał po tych sponiewieranych biedakach, każdego z inną historią. Nie wiadomo, dlaczego wybrali takie życie. Najwidoczniej nie mieli wyjścia. Ott jednakże miał wybór, mogliby go nawet zabić za odmowę, ale nie dbał o to, nie bał się już śmierci. Nie po tych przeżyciach. Zwłaszcza, że sam odebrał komuś życie.

- Musiałeś wtrącić swoje trzy grosze? - rzucił kąśliwie do Gaspara, który nie mógł powstrzymać się od komentarza. - Słuchaj swojego lekarza, najbliższy tydzień masz nic nie mówić - odparł tajemniczo, nie wiadomo czy serio, czy tylko się naśmiewał.

Uzdrowiciel przywołał na swoją rozkwaszoną twarz dziecięcy uśmiech, parodiując zarazem elegancki, dworski ukłon:
- To będzie dla mnie zaszczyt, mości bandyci, móc grasować z wami po lasach - zaśmiał się, zdając sobie sprawę z tego, że jest to przełomowa chwila w jego krótkim, siedemnastoletnim życiu. - Wchodzę w to - powiedział już poważniej, patrząc po kolei w oczy zebranych.

Raz się żyje, pomyślał.

Wróć do „Taj`cah”