POST BARDA
Mimo pozostawania dotychczas tak samo zwiotczałą i nieprzytomną, Cendan kichnęła pod wpływem nowej dawki proszku zaaplikowanej jej w twarz. Kichnięcie było na tyle głośne, że obaj, skupieni dotąd na sobie mężczyźni przerwali wymianę spojrzeń, aby zerknąć w jej kierunku. Pomieszczenie nie było duże, co oznaczało, że jeśli dojdzie do wymiany ciosów, najpewniej zostanie ono przemienione w prawdziwe pobojowisko.Chłopiec, jako jedyny nie czekał na żadne zaproszenie. Poinstruowany zapewne dużo wcześniej, bezceremonialnie zepchnął szlachciankę ze stołka na ziemię niby kukłę, a następnie zaczął z pewnym trudem nakładać na nią worek. Było to zadanie wymagające cierpliwości z uwagi na ilość warstw, jakie ta miała na sobie. Fuczał przy tym i mamrotał cichutkie przekleństwa, których żadne dziecko w jego wieku znać nie powinno. Wątpliwe, aby rozumiał znaczenie połowy z nich, a przynajmniej taką można należało żywić nadzieję.
- Nie mam pojęcia, o co tutaj chodzi, ale nie ma problemu, gwiazdeczko - odezwał się Ursa, niemało zaskoczony, ale i od razu usiłujący delikatnie jedną ręką odsunąć Libeth na bok. - Mogę wytrzeć nim podłogi - zapewnił, wywołując głośne i pełne powątpiewania prychnięcie ze strony Obelusa, co też poskutkowało natychmiastowym zagęszczeniem się atmosfery między obydwoma mężczyznami.
- Nie chodzi o żaden dowód - warknął najemnik, opuszczając nieco ostrze. - Ludzie Cendan-... - zaczął tym samym, poirytowanym tonem, który Paria już dobrze znała.
- Wielu to się ich w pozycji stojącej nie ostało - wtrącił zadowolonym tonem krasnolud, również opuszczając broń.
Obelus zamilkł na moment.
- Świetnie - szczeknął. - Nieważne ...Po prostu stąd spieprzajcie - machnął na nich ręką, opierając się o ścianę za plecami i unosząc dłoń do twarzy, aby rozetrzeć czoło i oczy, które być może zaczynały pulsować bólem od tej całej afery dookoła jednej tylko bardki.
Ursa jeszcze tylko chwilę lustrował najemnika nieufnym spojrzeniem, zanim poklepał Libeth po ramieniu swoim wielkim łapskiem.
- Wywołaliśmy między bywalcami małą burdę na dole, więc trzymaj się blisko, jasne? - poinformował, zanim ruszył pomóc chłopcu z zapakowaniem reszty Lory Cendan, a następnie podniósł ją i przerzucił sobie przez ramię. Nogi wciąż wystawały z worka, ale najwyraźniej tyle z kaflarza dla szlachcianki musiało wystarczyć. W końcu wiadomo było też, dlaczego z korytarza od jakiegoś czasu dochodzi tyle hałasu.
- Wyłazimy tylnym wyjściem. Steczko podstawił nam wóz. No, dalej! Ruchy! - pogonił ich krasnolud.
Burda, którą jakimś cudem wywołał Ursa, Kamelio, albo i obaj na raz, trwałą w najlepsze. Na dole schodów, z nogą od krzesła w dłoni w pogotowiu, czekał na nich Gerard - z ustami ściągniętymi i lekko zrezygnowanym wyrazem twarzy obserwował jatkę. Wyglądało na to, że marynarze oraz stali bywalcy prali się zarówno między sobą, jak i z kilkoma niezbyt pasującymi tutaj mężczyznami w półzbrojach. Ci ostatni, mimo iż dużo lepiej uzbrojeni, nie mogli wyciągnąć broni bez ryzyka przypadkowego okaleczenia swoich i przez to niestety zbierali większe bęcki.