Księgę tę znaleziono w posiadłości wielkiego uczonego i jednego z największych medyków naszych czasów, Rafaella di Curte'a. Wielce nieocenione są jego badania nad umysłem ludzkim, psychiką i wszelkimi emocjami. Całe swoje życie poświęcił nad odkrywaniem tajemnic świadomości, ale mało kto traktuje go jako światłego badacza, a to ze względu na przedmiot jego zainteresowania. Niesłusznie nazywany zwykłym ćpunem i obłąkanym wariatem di Curte poświęcił nawet swoje życie w imię nauki.
Rafaello urodził się jako pierworodny syn jednego z bogatszych i bardziej wpływowych rodów szlacheckich. Jego ojciec, Johnar, był znanym w całym Keronie majorem wojsk państwowych, a matka, Allanna, wielce cnotliwą i uchodzącą wśród towarzystwa jako ideał żoną i panią posiadłości. Para długo starała się o dziecko, a gdy już zaczęli tracić nadzieję, wtedy to właśnie przyszedł na świat Rafaello.
Młody di Curte był dzieckiem niezwykle pojętnym, błyskotliwym i ciekawskim, co bardzo cieszyło matkę, która chciała go wychować na najlepszego medyka w całym kraju. Ojciec, gdy tylko przekonał się o fizycznej słabości syna, przestał obdarzać go zainteresowaniem, spełniając tylko absolutne minimum rodzicielskich obowiązków, pozwalając jego żonie przejąć całkowity wpływ na jakże płodny umysł Rafaella.
Dosyć beztroskie dzieciństwo di Curte'a przerwała śmiertelna choroba matki, która wyniszczała ją od środka, a sama Allanna marniała w oczach z dnia na dzień. Dopóki jeszcze żyła, jej mąż spędzał przy jej łożu każdą noc, modląc się do bogów i przeklinając ich. Nie pomogły żadne lekarstwa, wielmożna Pani odeszła w bólach niewyobrażalnych, a jej przeraźliwe jęki odbijały się echem w głowie Rafaella przez resztę jego życia.
Zaraz po pogrzebie Johnar zaczął topić smutku w alkoholu, początkowo jeszcze zajmując się niewiele synem i posiadłością, ale z czasem obłęd, jaki wywołała w nim strata ukochanej żony sprawił, że stracił rozum, a przy życiu trzymała go szybko opróżniana spiżarnia. W tym czasie młody Rafaell oddał się całkowicie nauce i studiowaniu nauk przyrodniczych, humanistycznych i ścisłych, nie płacząc nawet wielce, gdy ojciec jego popełnił samobójstwo.
Niedługo po tym di Curte został, zgodnie z życzeniem świętej pamięci matki, jednym z największym medyków w Keronie, a jego imię znane było w gronie inteligencji nawet poza granicami kraju. Wzywano go do najbardziej przykrych wypadków i przypadków beznadziejnych, gdzie albo potrafił całkowicie pokonać chorobę, albo chociaż pomóc konającemu w mękach i dodać kilka dni życia. Nie wiadomo dokładniej, co ciągnęło jego umysł do defektów umysłowych, zaczął lubować się w obłędach i z fascynacją spędzał czas między niedorozwiniętymi albo wariatami. Na szczęście wiemy już, co spowodowało, że zanurzył swój genialny umysł w narkotykach
AUTOR pisze:Nazywam się Rafaell di Curte, syn Johnara i Allanny di Curte'ów. Moje nazwisko jest bardzo cenione wśród inteligencji kerońskiej, albo było, póki nie zacząłem badać tego, czego oni się bali.
A ja odkryłem, co ich przerażało. To, że oni widzieli więcej, czuli i słyszeli więcej, oni wiedzieli to, co dla innych było nieosiągalne i niepojęte. Bali się tego, bo byli nieprzewidywalni, nie mieli na ich czyny żadnego wpływu. Bali się, bo mimo niezrozumiałych dla przeciętnego człowieka słów byli geniuszami życia, chociaż w swoich wizjach ocierali się o śmierć.
Tak bardzo chcę ich zrozumieć. Zobaczyć, powąchać, dotknąć, poczuć pod moimi głodnymi tej tajemnej wiedzy dłońmi to, co dla nich było rzeczywistym światem.
Staje się to moją obsesją. Nie chcę niczego więcej, zadnych skarbów, pięknych kobiecych ciał i zaszczytów, tylko osiągnąć ich mądrość, mieć ich oczy i uszy. Możecie zabrać mi nawet język, bo nie musiałbym mówić, kiedy mógłbym po prostu czuć.
I wtedy, gdy wracałem z okolicznego targu, minąłem jego. Siedział w ciemnym, ciasnym zakamarku między dwoma starymi budynkami, cały ubrudzony, z potarganymi wlosami i nieruchomym ciałem. Miał wzrok jak oni. Chciałem do niego podejść, ale wtedy właśnie zatrzymała mnie straż miejska. Wspominali coś o jakimś popiele, czerwonym śnie. I wtedy właśnie mnie olśniło. Wiedziałem, jak zdobyć tamtą wiedzę. Tę mądrość, która dozwolona jest tylko dla umysłów nieograniczonych.
Dzień 1., wieczór - Róża Urkońska
Pomyślcie, że żadna biblioteka nie posiada księgi, która sprawowałaby o używkach! Próbowałem znaleźć jakiekolwiek pisane źródło informacji na temat narkotyków, chociażby spis tylko, nie mówiąc o wytwarzaniu, a o tej rzeczy, o tej, która nieznana jest, która tak wiele złego podobno czyni, nic!
Pozostało mi czerpanie wiedzy z plotek i rozmów z pijanymi bandytami w mniej szanowanych karczmarz. Na szczęście, o ile moje nazwisko znane jest, to twarz przeciętnego idioty ludziom się wydaje, czego bym jako komplement nigdy nie przyjął, ale w tej sytuacji bardzo pomocne się być okazało.
Zbir z podpitym okiem i podpitym głosem mówił mi o Róży Urkońskiej. Roślina jest mi, owszem, znana, ale tylko ze stron księgozbiorów matki. Widziałem jej piękne rysunki, czerwone ogromne pąki rysowane ze zgrabnością artysty na pożółkłym papierze. Czytałem o tym, że wody nie potrzebuje, by jej liście wiecznie zielone były, a gdy jej korzenie chociaż maleńką kropelkę deszczu posmakują, wtedy zakwita obficie i pachnąco. Był także w tej księdze dopisek pod rysunkiem, innym pismem pisany, mówiący o wspaniałych leczniczych właściwościach Róży Urkońskiej, jakby wodą przez samych Bogów święconą była, ale gdy pytałem kogokolwiek o nią, kazano mi się tym nie interesować, grożąc, że przekażą strażnikom informacje o moich zainteresowaniach. Szybko wtedy zapomniałem o ów cudzie.
Teraz już wiem, czemu jest odrzucana przez prawo. Na szczęście znam parę osób, które wielkimi medykami by być mogły, gdyby nie ich zamiłowanie do skutecznych, aczkolwiek niemile widzianych sposobów. Nie będę tutaj wymieniać z nazwiska tej osoby, nie chcę jej kłopotów sprawić.
Dostałem od niech niewielką ilość wysuszonych płatków ów rośliny. Teraz, gdy tak leży przede mną, ułożona starannie na białym materiale, nie wygląda na coś, z czym musiałoby walczyć całe wojsko. Czerwień opisywana w księgach matki została przyćmiona przez ciemnobrązowe plamy, jednakże wyczuwalny jest jeszcze wyraźnie piękny zapach. Nie wierzę, że taka roślina może uleczyć najgorszą nawet chorobę. Nie, kiedy skomplikowana alchemia nie daje sobie z nimi rady, nie, władze nie mogłyby nam zabronić korzystać z jej dobrodziejstwa!
Mam zmieszać ją po równej ilości z tytoniem i spalić tak, jak zazwyczaj palę fajkę. Upewniłem się, że nikt nie będzie mi przeszkadzał. Zamknąłem drzwi i poczekałem, aż ostatnia służba pójdzie spać.
Czas zobaczyć to, czego nie widziałem, a o czym opowiadali oni. Odpaliłem fajkę. Smak tytoniu pozostał niezmieniony, ciągle znajomo gryzący i duszący, ale dym, jaki wydobywa się z mych ust jest lekko pachnący. Kaszlę. Nie wiem, kiedy coś poczuję. Lewa ręka ledwo utrzymuje fajkę, drżę cały z podekscytowania, nawet litery piszę mniej wyraźne. Nie boję się, jestem ciekawy. Chcę wiedzieć! Czy dzisiaj zostanie mi dana ta wiedza? Czy zaszczyci mnie ich mądrość?!
Wypaliłem już pół fajki. Próbuję coś wyczuć w swoim ciele, ale tylko głowa stała mi się ciężka, od myślenia zapewne. Dym pięknie faluje przed moimi oczyma, jakby tańczył tylko dla mnie. Chcę go więcej. Czy on da mi wiedzę? Nie wiem, w tej chwili ważne jest, że wygląda pięknie...
Moje dążenie do wiedzy... Czy to ma sens? Kimże ja jestem w tym ogromnym świecie, by chcieć wszystkiego? Niczym! Wszyscy jesteśmy niczym w porównaniu do wielkości i doskonałości natury... Zresztą, dlaczego chcemy być więksi od niej? Nie jest dobrze tak, jak jest? Żyć tutaj i teraz.
Nawet ciało mnie popiera, nie chce, bym pędził ku śmierci nie zwracając uwagi na teraźniejszość. Nakazuje mi zostać w miejscu i chociaż chciałbym wstać i biec przed siebie, to nie pozwala mi. Nie dałbym rady, bo mojemu ciału się teraz nie chce biec. Ja bym chciał, ale ono nie chce.
Dzień 2., poranek
Wczorajszego wieczoru przerwałem pisanie, gdyż moje ciało stało się zbyt ciężkie i musiałem się położyć. Za to myśli były lekkie, uśmiechnięte i swawolne, ale przy tym i spokojne. Przychodziły do mnie przypadkowo, pozwalały się dotykać i pieścić, dobrotliwie napełniając mój umysł wiedzą, która w tamtej chwili wydawała mi się nader oczywista. Teraz nie pamiętam dokładnie, co się ze mną działo, ale wiem, że gdy moje ciało spoczywało na łożu, moje myśli błądziły po całym świecie. Nie byłem w stanie się skupić na celu moich eksperymentów, co, pamiętam, bardzo mnie rozśmieszyło.
Jednakże to nie było to, czego bym chciał, ale czuję, ze jestem na dobrej drodze. Dzisiaj, zaraz po przebudzeniu, postanowiłem zagłębić się w temat narkotyków. Wiem, że nie będzie łatwo, moje sławne nazwisko na pewno mi nie pomoże, ale muszę próbować. Niestety, moja wiedza na temat takich substancji jest niewielka, przez to teraz czuję się jak ignorant.
Dzień 10., popołudnie
Odwiedziłem jeszcze raz moją przyjaciółkę. Nie spodziewałem się, że jej wiedza na temat zakazanych roślin jest tak wielka! Wyjaśniłem jej dokładnie moje zamiary, na co ona kiwnęła tylko ze zrozumieniem i zgodziła się pomóc. Wczorajszy wieczór spędziliśmy przy dobrym alkoholu i pasjonujących rozmowach, po czym zapytała o Różę Urkońską. Opowiedziałem jej ze wszystkimi szczegółami, które pamiętałem, na co ona zaśmiała się tylko i wyciągnęła zza swoich ksiąg woreczek. Później już śmialiśmy się razem.
Dzień 13., wieczór
Zagościła dzisiaj u mnie moja przyjaciółka. Powiedziała, że bardzo zależy jej na moich badaniach, gdyż „dzięki nim świat może pozna prawdę”. Nie wiem, co to dokładnie oznacza, ale wyglądała tak, jakby i ona wiedziała, tak, jak tamci. Przyniosła mi bezcenny podarunek – wysuszony owoc Luszczyku Zimowego. Nie chciała nic w zamian, powiedziała mi tylko, że także chce uczestniczyć w moich „podróżach”. Nie mogłem jej odmówić, nie tylko ze względu na jej wielką wiedzę, którą mnie zaskoczyła, ale także bałem się. Jak małe dziecko, które pierwszy raz próbuje nowego owocu albo po raz pierwszy wyjeżdża z wioski. Albo zgubi się w lesie. Nie chciałem się zgubić.
Dzień 14., wieczór
Na dzisiejszym spacerze, zgodnie z zaleceniami mojej przyjaciółki, nazbierałem Rotyczu Zwyczajnego. Okłamała mnie bezczelnie, że to dlatego, by zagłuszyć jego słodkim zapachem odór tytoniu wypełniającego moją pracownię. Ale kiedy tylko zaśmiała się ze mnie, zauważyłem coś na jej twarzy. Nie wyglądała już na zmęczoną życiem i pracą kobietą, a błyszczący wzrok dodawał jej wielkiej urody, dzięki niemu cofała swój wiek, twarz stawała się ponownie młodzieńczo promienista.
Teraz siedzi przy moim stole do alchemii i wpatruje się w gotujący się napar z Rotyczu. Słodki jego zapach przyjemnie wwierca się w moje nozdrza, a serce doczekać się nie może jakiegokolwiek słowa z jej strony. Poruszyła się. Poprosiła mnie o owoc, który mi podarowała.
Wskazałem jej miejsce, w którym się znajduje, a ta z wprawą zgniotła go w moździerzu i dorzuciła do naparu. Patrzę na nią jak zahipnotyzowany. Ekscytacja zawładnęła mym ciałem, z ledwością utrzymuję pióro w ręce.
Dosypała do wywaru soli, a teraz miesza wszystko dokładnie. Kazała mi wcześniej przygotować cienkie paski ciemnego materiału, których końcówki przywiązane miały być do patyka. Odłożyła słoiczek, do którego przelała ciecz i zamoczyła w nim materiał.
Mam tego nie ruszać.
Dzień 15., wieczór
Sól, która skrystalizowała się na ciemnych paseczkach, została starannie zeskrobana jej dłońmi. Kryształki mają lekko żółtawy kolor, a ona nazywa ją Duszkiem. Nigdy o czymś takim nie słyszałem, ale widząc jej oczy, tak szaleńczo błyszczące zniecierpliwieniem, sam zacząłem aż trząść się na myśl tego, co jeszcze jest mi nieznane.
Pyta mnie, jaki mam nastrój. Cieszy się, że dobry, sama także wygląda na taką, która odrzuciła na razie wszystkie zmartwienia.
Wyciągnęła z kieszeni płaszcza drewniane małe pudełko i przełożyła do niego Duszka, zostawiając niewielką część na stole. Chwyciła za jeden kryształek i wzięła go do ust. Zachęcony jej wzrokiem zrobiłem to samo i już miałem połknąć sól, gdy kazała mi wsadzić go pod język i zapomnieć.
Słono-cierpki smak rozpłynął się po moim języku, a ona śmieje się, gdy wykrzywiam twarz z zniesmaczenia. Rozmawiamy o wszystkim, a ja boję się zapytać, jak działa to, co tak szybko stworzyła, i kiedy coś poczuję.
Ale też nie chcę pytać. Kiedy widzę jej uśmiech, sam mam ochotę się śmiać. Przestaliśmy rozmawiać, ona siedzi tylko naprzeciw mnie z kolanami podciągniętymi pod brodę, a ja piszę, zerkając na jej piękną twarz. Nie mogę się skupić. Jej twarz, chcę jej dotknąć! Teraz!
Dzień 15., noc
Wiedziałem. Przez kilka sekund wiedziałem. Olśniło mnie, gdy dotknęła mojej twarzy. W tamtej chwili całe moje życie stało się nie ważne, a pustka, która powstała w moim ciele została wypełniona po brzegi szczęściem. Czułem się najpiękniejszą istotą na świecie. Dotykałem jej, jeszcze piękniejszą ode mnie. Kiedy mnie dotykała... Nigdy nie czułem czegoś przyjemniejszego! Kochaliśmy się. Teraz ona śpi, a ja powoli tracę te uczucia, które dały mi te boskie kryształki. Powoli przez cierpką przyjemność przebija się smutek rzeczywistości i niewiedzy. Byłem tak blisko Bogów, teraz staję się ponownie niczym. Ale jest ona, uśmiechnięta. Kiedy się obudzi, powie mi, że to, co przeżyliśmy, to była prawda, a moje dotychczasowe życie było kłamstwem.
Dzień 48., wieczór
Wraz z nią wyjechaliśmy do Fenistei, aby znaleźć darnie Brzeczniaka Leśnego. Ziele te jest mi dobrze znane, korzeni jego często używałem jako lek na migreny i bezsenność, wielu damom dworskim przeszkadzające, ale owoce w moim mniemaniu nie miały aż tak silnego działania.
Znalezienie owej rośliny nie było łatwe. Zazwyczaj, gdy potrzebowałem jego korzeni, szedłem po prostu do znajomych zielarzy i je kupowałem. Tym razem jednak razem błąkaliśmy się po lasach, liczne nieprzyjemności znosząc. Ale teraz już jesteśmy w moim gabinecie.
Owoce leżą przede mną, ona siedzi naprzeciw. Swoimi delikatnymi dłońmi starannie nacina główki owoców i wkłada je do metalowej miseczki. Nuci pod nosem spokojną, przyjemną melodię, a ja nie mogę oderwać od niej oczu. Tyle razy wcześniej rozmawialiśmy na wiele tematów, ale dopiero teraz nie jest tylko i wyłącznie zdolnym medykiem, tylko kobietą.
Od tamtej nocy zbliżyliśmy się do siebie, ale tamtej incydent nie powtórzył się więcej. Nie rozmawialiśmy o tym, ale widziałem w jej spojrzeniu, że ona także tęskni za tamtym kryształowym dotykiem.
Miseczka wypełniła się mlecznym, gęstym sokiem owoców. Uśmiecha się do mnie, po czym odwraca się do stolika pod oknem i odpala knot zamoczony w butli ze spirytusem, a miseczkę wkłada do stojaka tak, by wisiała bezpiecznie nad płomieniem. Jej czoło błyszczy się w świetle ognia, a ona sama wygląda jeszcze piękniej niż wcześniej. Boję się odezwać by jej nie przeszkadzać. Jej wielkie skupienie mogę tylko obserwować i opisywać.
Miesza powoli drewnianym cienkim patykiem sok. Mówi, że to trochę potrwa. Zaczyna opowiadać o tym, co robi.
Tworzy popium, popiół, czerwony sen. To, o czym wspominali tamci strażnicy. Czuję, że serce zaczyna mi bić, drżę. Ona to zauważa. Odpalamy fajkę z Różą...
Dzień 49., popołudnie
Wysuszony sok z Brzeczniaka Leśnego wygląda jak biały proszek, jak mąka. Zaśmiała się, kiedy jej o tym powiedziałem. Usypała cieniutką z niego kreskę i kazała mi go wciągnąć do nosa. Zrobiłem to, a ona teraz uważnie mnie obserwuje. Nie podoba mi się to, denerwuje mnie tym. Pytam się ją, dlaczego się na mnie patrzy. Odpowiedziała, że mnie pilnuje. To nie do...
godzinę później
Rafaellu, nie musisz ukrywać mojego imienia w swoich badaniach. Nie boję się.
Nazywam się Anna Grad, córka Eliaszy i Artana Grad.
Kiedy zażyłeś popium, bardzo szybko na Ciebie zadziałało. Przy pierwszej próbie zawsze tak jest, szybkie, ale krótkie działanie. Chcę, żebyś wiedział, że przyjąłeś niewielką dawkę popiołu, bałam się dać Ci więcej, nie wiedziałam, jak zareagujesz. Stałeś się bardzo agresywny. Krzyczałeś na mnie, że dziwnie się na Ciebie patrzę, po czym wstałeś i zacząłeś krążyć nerwowo po pokoju. Zatrzymałeś się po chwili przed regałem ze swoimi księgami, krzyknąłeś i zacząłeś je rozrywać. Nie przeszkadzałam Ci, obserwowałam tylko, a kiedy tylko się poruszyłam, to podszedłeś do mnie, szarpnąłeś mną i uderzyłeś o ścianę, po czym zacisnąłeś mi na szyi dłonie. Kiedy powiedziałam Ci, że to boli, puściłeś mnie, przerażony i zacząłeś przepraszać. Upadłeś na kolana i płakałeś. Usiadłam naprzeciw Ciebie, a gdy widziałam, że agresja przemija, pomogłam Ci wstać i położyłam Cię na łóżku.
Teraz leżysz i wpatrujesz się nieobecnie w okno. Nie gniewam się na Ciebie, zdawałam sobie sprawę z tego, że tak będzie. Nie miej do siebie pretensji.
Pomagam Ci, bo widzę, że szukasz. Ja też kiedyś szukałam. Chcę Ci w tym towarzyszyć. Zostanę z Tobą dzisiejszej nocy, pozwolisz, ze zapalę Różę.
Dzień 50., poranek
Anno, najdroższa Anno, nienawidzę siebie za to, co Ci zrobiłem! Uśmiechałaś się do mnie rano, przemyłaś twarz zimną wodą, a po tym wyszłaś. Dopiero teraz wiem, co Ci zrobiłem! Nie wiem, co mnie opętało! Ten sen, czerwony sen, spopielił wczoraj mój umysł!
Czułem się wczoraj tak bardzo silny, najsilniejszy, i zatraciłem się w tym. Nie rozumiałem, jak możesz siedzieć przy mnie i nic nie robić, kiedy ja chciałem zrobić cokolwiek!
Muszę się przewietrzyć.
Dzień 78., wieczór
Postanowiłem zrobić przerwę w moich badaniach. Po ostatnim razie przestraszyłem się siebie. Ale Anna dalej przychodzi do mnie i opowiada mi o używkach. Ulżyło mi, gdy powiedziała, że ten był jednym z najgorszych, jakie są. Nie wyjaśniła mi, dlaczego chciała, by spróbował popium.
Najwięcej opowiadała mi o używce zwanej płatkiem. Mówiła o nim z takim przejęciem, że aż nie mogę się doczekać, kiedy będę mógł go zażyć.
Korzeń Bagiennika Leśnego gotowany w wywarze z Hubki Brzozowej i Mierzwicy Górskiej. Taki specyfik filtrowany kilka razy przez czyste płótno, a następnie zmieszany z mąką i wypiekany w formie cieniutkich przaśnych opłatków.
To będzie już dzisiaj. Anna właśnie weszła do mojej pracowni. Od razu zapaliła fajkę z Różą, ale mi nie pozwoliła. Dała mi małą kopertę. Znalazłem w niej biały kruchy płatek. Miałem go przytrzymać pod językiem aż do rozpuszczenia, a potem przełknąć. Zrobiłem to.
Anna zamknęła okno. Usiadła naprzeciw mnie i milczy. Pytam się, czego mam się spodziewać.
Odpowiedzi.
Mam się spodziewać odpowiedzi. Ale ja nic nie czuję. Tylko podekscytowanie.
Minęła dłuższa chwila. Jest mi zimno, trzęsę się lekko z zimna. Anna, gdy to zauważa, śmieje się lekko i mówi Miłej podróży! Głowa wydaje mi się strasznie ciężka, a moje ruchy stają się coraz to wolniejsze. Czyżby opłatek zaczął już działać?
Moja dusza wyszła z ciała! Nie piszę ja, nie pisze moja ręka, nie pisze nawet atrament i pióro! Tylko moje emocje, które przyjmuje ze spokojem, przetwarzam, pozwalam im płynąć, wylewają się ze mnie i wypełniają tę kartkę! Czuję bijący ode mnie blask, jakbym był szklanym pojemnikiem dla mojej energii. Świecę. Wiem. Widzę. Czuję!
Najdroższy Rafaellu,
nawet nie wiesz, jak bardzo Ci zazdroszczę tego, co teraz przeżywasz. Chciałabym być teraz tam, gdzie Ty jesteś. Czyż to nie wspaniałe uczucie? Wiedzieć! Wiedzieć wszystko! Być światem!
Na wszystko patrzysz z takim zachwytem, zaciekawieniem i niedowierzaniem. Świat jest teraz bardziej kolorowy, prawda? Cudowniejszy, taki, w którym chce się żyć. Będę tutaj przy Tobie, nie zostawię Cię samego dzisiaj. Już raz powiedziałeś mi, że mam otworzyć okno, bo czujesz się tak lekko, że za chwilę odlecisz, a sufit Ci w tym przeszkadza!
Pytasz się mnie o wszystko, co widzisz, a dla mnie nie istnieje. Nie, wszystko, czego teraz doświadczasz, jest Twoją duszą, Twoim umysłem, który uwolnił się z nędznie słabego ciała.
Pytasz się mnie o czas, ile to trwa. Mówię, że minęło niewiele czasu, zapewne dopiero jest środek nocy, a Ty niedowierzasz, że tak niewiele! Uśmiechasz się do mnie z radością, której wcześniej u Ciebie nie widziałam. Przytulasz mnie. Całujesz w głowę i nie pozwalasz mi pisać.
Całowałeś mnie.
Powiedziałeś, że kochasz.
Ja Ciebie też kocham, Rafaellu.
Dzień 124., wieczór
Anna zniknęła. Nie mogę jej znaleźć. Usłyszałem tylko, ze wyjechała, nie mówiąc nikomu gdzie. Wtedy, kiedy moje ciało po raz pierwszy skosztowało prawdziwego chleba, zrozumiałem, że ją kocham. Otrzymałem odpowiedzi na wszystkie pytania, odpowiedziałem na nie sobie sam! Wszystko stało się nagle banalnie proste!
Och, Anno, gdzie jesteś? Bez Ciebie moje badania nie mają sensu!
Nie!
Moje życie nie ma sensu! Wróć do mnie, błagam!
Gdzie jest kryształ? Czy on przywróci mi radość po utracie Ciebie?! Chcę skosztować ponownie chociaż ułamka szczęścia!
Bez wahania wziąłem trochę żółtawej soli pod język, pozwalając, by mnie pociągnęła za sobą.
Ale to nic nie pomaga... Moja rozpacz, moja wielka rozpacz! Pochłania mnie, jak potwór, jak demon, jak śmierć! Anno, przynieś mi odpowiedzi! Chcę mieć Ciebie i wiedzieć!
Róża! Gdzie jest Róża?! Otocz mnie swoimi uspokajającymi ramionami!
Dzień 149., wieczór
Anna jest przy mnie. Uśmiecha się przepraszająco. Dała mi coś. Mały prezent, jak to nazwała.
Otwieram go.
Nieznane mi grzyby. Małe, wielkości kciuka, z wydłużonymi jasnobrązowymi czapkami i chudymi giętkimi nóżkami. Patrzę na Annę pytająco, na co ona wyciąga po nie dłoń i zjada. Pięć sztuk. Robię to samo. Nie wiem, czego oczekiwać.
Widzę słowa Anny. Widzę ich kolory, które kłębami dymu wylewają się z jej cudownie zielonych ust. Jej śmiech ma fioletowy kolor. Jej głos niebieski, a spojrzenie czerwony. Anna śmieje się z moich długich pomarańczowych włosów.
Tyle kolorów, kształtów, dziwnych roślin i zwierząt jest między nami. Zaskakuje mnie to, bo nie czuję się inaczej niż zwykle. Mówię o tym Annie, która wyjaśnia mi, że grzyby te działają tylko i wyłącznie halucynogennie. Moja świadomość pozostaje niezmieniona, tylko zmysły się bawią, Muszę przyznać, że jest to cudowne uczucie.
Anna zaproponowała Różę. Zgadzam się.
Dzień 165., wieczór
Ludzie zaczynają mnie unikać, a i ja sam nie chcę mieć z nimi nic wspólnego. Wszystkie wieczory i noce spędzam z Anną. Nikt nam nie przeszkadza. Minęło kilka tygodni, odkąd zostałem wezwany do chorego. Widzę dziwne spojrzenia służby.
Spoglądam w lustro. Nie zmieniłem się. Tylko te oczy... Są zmęczone, ale jednocześnie pełne czegoś, czego nie jestem w stanie nazwać.
Sięgam po Różę.
Dzień 168., poranek
Zostałem wezwany przez jednego z moich dawnych przyjaciół. Jego żona, wysuszona kobieta, która dopiero co zaczęła siwieć, straciła zmysły po stracie dziecka podczas porodu. Potrafi cały dzień leżeć nieruchomo w łóżku, a nocami wpada w histerię, która rzuca całym jej ciałem i nic nie jest w stanie jej powstrzymać.
Porozmawiałem z przyjacielem szczerze. Powoli nasunąłem temat rozmowy na Różę. Nie będę opisywał, jak długo musiałem go przekonywać, ale w końcu zaufał mi.
Dzień 176., wieczór
Nocne histerie chorej ustąpiły. Zaczyna rozmawiać z mężem.
Dzień 178., wieczór
Dzisiaj chora zjadła śniadanie z mężem. Widzę w jego oczach radość jeszcze większą, niż w oczach jego żony.
Dzień 189., wieczór
Anna jest brzemienna. Rozpacza, a ja razem z nią.
W tym miejscu zapiski urywają się. Ktoś wyrwał strony.
Dalsze dzieje Rafaella nie są bliżej znane. Wiadomo nam tylko, że jego żona zmarła przy przedwczesnym porodzie. Niemowlę udusiło się własną pępowiną. Di Curte usunął się z życia towarzyskiego i zamknął się w swojej pracowni. W ciągu czterech lat stracił cały swój majątek, a pod koniec roku 22 III Ery został zatrzymany przez strażników, a rok później został umieszczony w domu dla obłąkanych, gdzie popełnił samobójstwo.