Morze traw

31
POST POSTACI
Anais Florenz
Dwa lata, a jakby to było wczoraj... jak to szło, szczęśliwi czasu nie liczą, nie. — Pozwoliła sobie na żart między wersami. Rzeczywiście minęły dwa lata i zmieniło się bardzo wiele. Nigdy nie była gościnna, ani nie okazywała przyjaznego usposobienia obcym, aż do momentu kiedy dołączyła do kultu. Często na tym polegała właśnie jej praca, a z czasem weszło jej to w krew, aby sprawiać odpowiednie wrażenie. Niekiedy nawet przynosiło to jakąś satysfakcję. Wobec Tytusa nie musiała jednak udawać, przyszło jej to naturalnie, zapamiętała go bardzo pozytywnie i widać ze wzajemnością.

Było też zaćmienie... — Dodała dla drobnego kontrastu dobrych wieści z ostatnich chwil. Nie komentowała więcej. Narodziny kolejnych bóstw, a ich nadejście zostało zwieńczone ogólnoświatowym szaleństwem tych co posługiwali się magią w bezpośredni sposób. Sama była świadkową tych narodzin, jako że emanacja mocy poraziła jej umysł i cóż... było całkiem ciekawie, jeśli porównywać jej doświadczenia w tej materii. Wtedy też się dowiedziała, że sama jest wrażliwa na magię.

Wtem Tytus przeszedł do rozmowy... o niej? Trochę ją zdziwiła kwestia, acz było to miłe zaskoczenie — U mnie? Rodzinne miasto... możesz nie wiedzieć, acz to raczej miasto do którego zbiegłam, nie mając gdzie się podziać. To co przeklęci bogowie dali zabrali równie szybko, jak zrozumiałam jaką to miało dla mnie wartość, jeśli mówimy o rodzinnych stronach — Wzniosła wtem spokojnie rękę i przekręciła głowę w bok, jakby ten temat już dawno się w niej wypalił, było więcej ciekawszych tematów na ten moment.
Wtem uczyniła pauzę, nie odpowiedziała od razu, spojrzała w gwiazdy z jakimś rozmarzeniem — Nigdy nie będę zadowolona, dopóki nie zgaśnie ostatnie z tych ślicznych, mieniących się punkcików na niebie — To było w kwestii zadowolenia, spojrzała wtem na Tytusa — Niczego nie oczekiwałam, byłam gotowa podążać. Gdyby nie to, że Gerion potrzebował drobnej asysty i mnie trochę rozproszył w ten sposób podczas ceremonii, prawdopodobnie nie rozmawialibyśmy dzisiaj. Czułam wtedy, że koniec był bliski i ostrze tego dnia wyjątkowo lekko leżało mi w dłoni. Acz widać na przyjemności trzeba nieco jeszcze poczekać. Jest zbyt wiele pracy do wykonania. — Stwierdziła, uśmiechając się na ostatnie słowa, iście niewinnie. Niewinnie, gdyż sądziła, że miała za mały wkład w ich wielkie dzieło.

Morze traw

32
POST BARDA
Nie przerywał jej, słuchał w dużym skupieniu. Paciorkowate oczy spozierały na nią zza dłoni obserwując każdy gest, każdy detal. Może faktycznie Tytus przybył w to odległe miejsce po to, aby ją, z jakiejś przyczyny osądzić, a może próbował utrwalić sobie to spotkanie w pamięci nim ponownie przyjdzie im ruszyć w przeciwnych kierunkach. Mogła tylko zgadywać bowiem "Droga" nie była pod tym względem zbyt wylewna. Kult oczekiwał niemal bezgranicznej lojalności samemu jakkolwiek pozostawiając wiele kwestii w kompletnej tajemnicy. Czym zajmowali się poszczególni członkowie stowarzyszenia? Ilu ich było? Jak daleko sięgały ich plany? Prawdopodobnie ogromna większość adeptów wiedziała zaledwie o niewielkim wycinku mozaiki, którą kolektywnie tworzyli. Sama Florenz kojarzyła najwyżej kilku przedstawicieli organizacji oraz elementy ich poczynań, bez znajomości szerszego kontekstu. Nie miała pewności, czy dowolna z tych osób nadal żyła, a na dłuższą metę nie potrafiła stwierdzić gdzie w danym momencie ktoś przebywa, ani jak miałaby ów personę odnaleźć. Na swój sposób była to całkiem uzasadniona i przemyślana metoda prowadzenia tajnej społeczności. Nie masz czasu na zawieranie głębszych znajomości, długo błądzisz od miejsca do miejsca pełniąc funkcję trybika w ogromnej maszynerii. W takich warunkach ciężko byłoby dopuścić się zdrady, a jeśli nawet to, kogo wskazać? Jaką przewiną obarczyć? No i skąd pewność, że możesz zaufać swojemu powiernikowi? Współpraca z kultem jawiła się jedyną, niemniej pożądaną ścieżką.

Gdybyśmy mieli więcej takich osób jak ty... — nie dokończył, zamyślił się na moment, po czym krótko westchnął i zwrócił wzrok ku płomieniom — Cieszę się, że tamtego dnia zdecydowałaś się nie opuścić tego padłu łez. Często, gdy stajemy przed oczywistym wyborem dobrze jest uświadomić sobie, że nie musi on być tym najlepszym.


Pozwolił, by te słowa na chwilę zawisły w powietrzu. Co konkretnie miał na myśli? Czy odbiegał myślami do jakichś wydarzeń z własnej przeszłości? A może utwierdzał ją w przekonaniu, iż żywa była im znacznie przydatniejsza, niż martwa? Śmierć z pewnością stanowiłaby niezaprzeczalny dowód lojalności wobec ich przedwiecznego bóstwa, ale decyzja o trwaniu na tym świecie też wymagała pewnej odwagi i wyrzeczeń. Czyżby Tytus zatem starał się ją pochwalić? Ot i kolejne pytanie, które winno pozostać jeno pożywką dla wyobraźni.

Masz rację. — odpowiedział po dłuższym milczeniu — Nadal mamy wiele do zrobienia. Potrzebujemy twoich talentów, nie tylko w sprawach drobnych, ale również w tych ogromnej wagi. Twoje kolejne zadanie będzie inne od wszystkiego, co robiłaś do tej pory.


To powiedziawszy wstał z siedziska, po czym stanął do niej bokiem. Wyglądało na to, że obserwował ich najbliższą okolicę, trawiastą płaszczyznę, ale również nocny firmament, pozycję gwiazd i ciał niebieskich. Wkrótce uniósł rękę, palcem wskazując mrok zalegający gdzieś tam na północny wschód od obozowiska.

Godzinę drogi stąd leży opuszczona wieś, niezamieszkiwana przeszło od paru dekad. Pod ruinami jednego z budynków znajdziesz piwnicę, to najstarsze miejsce w okolicy i skrywa pewną tajemnicę. Kult pragnie byś ją poznała, musisz zrobić to sama. — wówczas podniósł z ziemi tobołki, z którymi przybył, zaczął szykować się do podróży — Na mnie tymczasem czeka zupełnie inna misja. Wiem, że nie zabawiłem zbyt długo, jeszcze przed świtem muszę opuścić wyspę.

Na jego twarzy wystąpił jakiś ślad smutku, niemniej zniknął tak szybko, jak się pojawił. Przykucnął obok niej, położył dłoń na jej ramieniu i subtelnie się uśmiechnął.

Dobrze było znowu cię spotkać, Anais. — wyglądało na to, że naprawdę za nią zatęsknił — Cokolwiek znajdziesz w tej piwnicy jest przeznaczone wyłącznie dla ciebie. To dowód zaufania, ale zarazem coś, co da ci większą swobodę działania. Jeśli ci się powiedzie staniesz się niemal równa starszym, na co liczę. — wstał z klęczek, by poprawić plecak — Kto wie, może następnym razem to ty złożysz mi wizytę? Koniec jest bliski, powodzenia.

Odszedł nie oglądając się za siebie.

Sygn: Juno

Morze traw

33
POST POSTACI
Anais Florenz
Ulotna chwila. Tak mogłaby podsumować rozmowę z Tytusem. Wyglądała podobnie, jak wszystkie inne poprzednie ze Starszymi, za wyjątkiem tego, że uznano jej zaangażowanie i cierpliwość. Takie rzeczy się nie zdarzały. Bywało nawet tak, że po przekazaniu zadania drugi wyższy rangą kultysta po prostu odchodził, nawet bez pożegnalnych słów "Koniec jest bliski". Te słowa znaczyły bardzo wiele, łączyły ich wszystkich i w głosie co innego wybrzmiewały tym w co każdy z nich osobna wierzył. Dla Anais był to jak ukłon w jej kierunku i wszystkiemu co chcieli osiągnąć.
Starszy Tytus wydawał się być strudzony czymś, z drugiej strony pocieszony sprawą jak się miało z Anais. Wzajemna serdeczność wynikała z niemego zrozumienia co należało dokonać i wielce ucieszył kultystkę fakt, że jej postawa jest zbieżna z nadchodzącą przyszłością i że miała okazję udowodnić swoją wartość, którą tak pielęgnowała przez te dwa lata w ciszy i kontemplacji. Z tą ciszą to może nie do końca. Samotność dawała się we znaki, a teraz znów miała do niej powrócić.
Gdy Tytus miał zamiar ruszyć na nowo poczuła jak otoczyła ją gorzka pustka. Te krótkie chwile były jak strzępy, które na nowo przypominały o smaku cierpienia życia w izolacji. Jak na lekarstwo, acz nie żeby wyleczyć, a utrzymać w ryzach milczącej pokuty, która pastwiła się nad ludzkim intelektem i duszą.

Koniec jest bliski... — Rzekła smutno i to trochę za późno, jako że Tytus już się trochę oddalił. Onieśmielił ją swoimi szczerymi słowami i chęć porozmawiania dalej była tak wielka, że aż zaniemówiła, kiedy to skierował się do dobrze znanego jej nieuniknionego zakończenia spotkania. Po prostu. Temat został przedstawiony i należało iść dalej. Pożegnała go milczeniem. Że też nie zdobyła się na te trzy słowa... ukłuło ją to bardzo głęboko.
Potrafiła przyjąć okrutną cielesną ranę, śmiejąc się i cynicznie prosząc o więcej, acz to te nagłe pożegnanie rzuciło ją w osłupienie. Patrzyła się przez chwilę tępo w ognisko, aż wiatr przypomniał jej o istnieniu, zawiewając jej włosy na oczy. Odgarnęła je i wstała, czując zwolna zbierający się dreszczyk emocji wędrujący obiecująco po plecach. Przecież otrzymała zadanie, które miało zmienić jej dotychczasową rolę, dotarło to do niej w końcu. Czekała na ten moment przecież dwa lata... kto wie ile czekali inni? Ciężko jej było już ukrywać narastające podekscytowanie. Zaczęła zwijać manatki. I jak w końcu zgasiła ognisko już tylko sam księżyc począł jej robić za latarnię. Ruszyła we wskazanym kierunku, ku zapomnianych przez żywych i bogów zrujnowanej wioski.

Plecak w końcu wylądował na plecach, spojrzała raz jeszcze w gwiazdy, wspominając słowa Tytusa i ruszyła, uważna i ostrożna. Musiała przeszukać stare rozsypujące się chaty. I o ile nie spotka raczej nikogo, o tyle to nie w żyjących tkwiło zagrożenie. A stare spróchniałe deski i niestabilne, niecałkowicie zawalone budowle, które mogły się zwalić poszukiwaczce na głowę w najmniej spodziewanej chwili, czy też ułamać pod nogami.

Morze traw

34
POST BARDA
Pożegnania takie jak to potrafiły wywołać smutek. Ledwo zdążyli zasiąść do zupy, wymienić parę zdań, a zaraz przyszła pora, żeby zebrać bagaż i się rozejść. Rozdzielanie ich w taki sposób nie było sprawiedliwe, ale takie życie wybrali. Mogli narzekać, mogli czuć się oszukani, niemniej istniały powody, dla których wyglądało to tak, a nie inaczej. Powody o najwyższej wadze, wykraczającej poza wartość ich emocji, czy nawet ziemskiego żywota. Oboje to wiedzieli i choć z ciężkim sercem akceptowali tę cenę.

Zwinięcie obozu zabrało Anais najwyżej kilka minut. Fakt faktem nie miała przy tym wiele do ogarnięcia - złożenie prowizorycznego namiotu, spakowanie niewielkiego dobytku, zagaszenie ognia, ot cała procedura. Wkrótce, gotowa do drogi, ruszyła w kierunku wskazanym przez Tytusa.

Noc taka jak ta aż prosiła się o spacer w blasku księżyca. W zasięgu wzroku jedynym, choć bardzo dobrym źródłem światła był Zarul oraz, jakżeby inaczej, towarzyszące mu na nocnym niebie gwiazdy. Wokoło ani jednej chaty, żadnego zgiełku, nikogo poza samotną podróżniczką brnącą przed siebie udeptaną, acz wiekową ścieżką. Morze traw lśniło w błękitnych promieniach, połacie traw tańczyły na wietrze niby fale na lekko wzburzonej tafli wody. Gdzieś z oddali dochodził kultystkę dźwięk cykania świerszczy, huczenia sowy, na horyzoncie zaś dostrzegała cień lisa mknącego przez niski gąszcz wprost do lasu. Cały ten widok, całe to dobrodziejstwo świata i natury miała tylko dla siebie. Godzina w takiej aranżacji minęła jej bardzo szybko.


***
Gdy ścieżka zaczęła się zacierać lazurowoka dotarła do wioski, o której wspominał jej Tytus. Miejsce to było niepodobne do niczego co obserwowała w czasie wędrówki. W jakiś przedziwny sposób czuła, że okolicę tę otacza aura wręcz niesprzyjająca życiu. Nie chodziło nawet tylko o to, że trzy samotne, zrujnowane chaty stały puste, a jak okiem sięgnąć nie sposób było doszukać się żywej duszy, czy nawet śladu cywilizacji gdzieś dalej na horyzoncie. Nie, nie... to było coś więcej. Wiatr zamilkł, chmury zachodziły srebrną tarczę ograniczając światło zaś trawa w tym miejscu była wyraźnie pozbawiona tego wigoru, którego zaświadczyła nie tak dawno. Cała okolica zdawała się nie tyle zapomniana, ile wręcz... odizolowana? Niegościnna? Dopiero teraz zauważyła, że tak naprawdę od kwadransa nie spostrzegła żadnego zwierzęcia, nie usłyszała nawet drobnego owada. Trudno powiedzieć, czy ta na swój sposób samotnicza, nieprzyjemna aura porzuconej wsi była wynikiem fatum, klątwy, a może czegoś jeszcze innego? Nadeszła pora, by przekonać się jakie tajemnice skrywał ów zapomniany przez bogów zakątek.

Sygn: Juno

Morze traw

35
POST POSTACI
Anais Florenz
Samotny spacer miał w sobie magię szeptaną wiatrem, poruszając bujne trawy tak, że Anais mogła się w tym brzmieniu zanurzyć i dać się ponieść w spokojnym kroku. Piękno nocy było na tyle ujmujące, że mogło nieco ostudzić rozpędzone myśli kultystki o tym co mogło ją czekać i o tym co musiała poświęcić dla sprawy.
Melodia odprowadziła ją daleko, aż ledwo się zorientowała kiedy to świat nagle zamilkł. Gdyby była lisem z pewnością czmychnęła by stąd tym prędzej, acz posmak tajemnicy odurzał i pobudzał na tyle, że nawet jej pomysł o odwrocie nie musnął choćby jednej myśli. Gdzieżby znowu. Tu leżał kolejny fragment jej przeznaczenia. Uwiedziona myślą ruszyła tym chętniej, przyjrzeć się opuszczonemu miejscu.

Stare, jak bardzo stare? Nie była w stanie ocenić. Z pewnością jednak opuszczone. Dziwny był fakt ograniczonej bujności nawet samej roślinności. Nic nie rosło na dachach, mech nie gromadził się w kamieniach konstrukcji, ani narośle nie chwytały się desek i kołków, czy to ogrodzenia, czy ścian konstrukcji. Jakby zamarły i czas się dla tego miejsca zatrzymał. Stara złamana studnia, opustoszała otwarta stodoła raziła zagnieżdżonym mrokiem, który chował się w środku.
Dało jej to jasno do myślenia, że musi wyciągnąć pochodnię, jeśli chce zejść do piwnicy w którymś z tych domków. Nie potrafiła widzieć w ciemności. Niezręczna chwila walki pierw o ogień, a potem o nasycenie nim pochodni trwało dobre kilka minut. Z jakiegoś powodu było jej bardzo śpieszno. Czuła, że trzeba się streszczać. Bezkresna cisza wywierała z początku ledwie zauważalną presję, acz im dłużej to przebywała to niepokój narastał coraz bardziej, jakby nacisk był mały, ale ciągły i coraz silniejszy.
W końcu zdziro się zapaliłaś. Na przeklętego Drwimira, że litości dla ognia się doczekałam... — Wymamrotała po czym ruszyła do pierwszego budynku.

Morze traw

36
POST BARDA
Choć przez pierwszych kilka sekund płomień odmawiał jej współpracy gasnąc raz po raz, wreszcie właściwa iskra złapała żar i prowizoryczne źródło światła rozświetliło przed nią mroki ruin. Ogień był słaby. Nie dlatego, że miótł nim wiatr, czy przez brak materiału, którym mógłby się pożywiać. Żywioł jaśniał przejawiając w swym "zachowaniu" trwogę niczym zwierzę, które słucha się pana, ale w obliczu niebezpieczeństwa buntuje się, kuli. Przemierzając szczątki pierwszego budynku Anais ujrzała obraz zapomnienia. Skrzypiąca na każdym kroku podłoga groziła zawaleniem, wokoło sypał się gruz oraz słoma opadła z dachu, pod wybitymi okiennicami leżało rozrzucone szkło. Stan tego miejsca był opłakany, jednak nic nie wskazywało bezpośredniej przyczyny, dla której mieszkańcy porzucili wioskę. Co ciekawsze proste meble zdawały się trzymać całkiem nieźle. Jeśli nie liczyć widocznych oznak postępującego czasu, tj. słabnącego, wysuszonego drewna można by posunąć się do stwierdzenia, że w ostateczności wyposażenie nadal mogło pełnić swoją funkcję. Tym dziwniejszym jawił się fakt, iż wszelkie narzędzia, drobne pamiątki, zastawa kuchenna i im podobne leżały na swoich miejscach tak, jakby miejscowi po prostu wstali od swych czynności, po czym zbiegli nie dbając o majątek. Na komodzie w korytarzu natrafiła na niewielki malunek pokryty grubą warstwą kurzu. Odsłaniając to, co kryło się pod brudem ujrzała sylwetki pięciu osób, zapewne rodziny, acz szczegóły były już na tyle zatarte, iż z trudem doszukiwała się zarysów twarzy, nie wspominając nawet o rasie lokalsów. Po spędzeniu następnych kilkudziesięciu kolejnych minut na poszukiwaniach Florenz musiała sama przed sobą stwierdzić, że zabudowanie nie posiada poziomu poniżej parteru, a jeśli nawet to nie udało jej się znaleźć do niego zejścia.

Przechodząc do kolejnego lokum kobieta zastała identyczny stan dóbr - tak samo zdewastowaną elewację, podobnie nadszarpnięte czasem meble, talerze i kubki pozostawione na stole wraz z misą zawierającą coś, co niegdyś mogło być pieczenią, tudzież innym posiłkiem. Podobnie jak wcześniej nie znalazła śladów jawnie sugerujących przyczynę, dla której mieszkańcy mieliby opuścić domostwo, niemniej niedługo po przeczesaniu kondygnacji znalazła jedne jedyne drzwi, które nie mogły prowadzić do któregoś z pomieszczeń, czy wieść schodami na górę. Pociągnęła za klamkę... wrota stawiły opór. Były zamknięte? A może przerdzewiały do reszty w zawiasach? Jak je otworzyć?


Sygn: Juno

Morze traw

37
POST POSTACI
Anais Florenz
Zwiedzanie opuszczonej wioseczki przypominało stąpanie po prawie opuszczonej jaskini, gdzie widoczne byłyby duże pajęczyny. Wiesz, że już coś na ciebie czeka, tylko nie wiesz gdzie dokładnie i kiedy przyjdzie ci się z tym zmierzyć. Acz mimo wszystko brniesz dalej. Problem w tym, że tu nie było nawet pajęczyn. Ludzie, którzy tu żyli po prostu opuścili miejsce, albo ich wcięło czy co? Zastawy i domki trwały niczym nieprzerwane echo przeszłości, jakby czas mógł zamarznąć. Tyle, że brakowało samych lokatorów, nawet szkieletu nie było, a Anais zdołała już w swoim życiu zwiedzić opuszczoną wioskę i to nie przypominało niczego co znała. W żadnym przypadku.
Kolejne domy wystawiały Anais na próbę. Strach i oczekiwania rosły z każdą chwilą, a miejsce stało się już nieznośne kompletnie. Klęła pod nosem wiedziona właściwie czystym przypadkiem po okolicy, aż w końcu natrafiła na drzwi do miejsca, do którego nie mogła się dostać. Nie musiała być mistrzynią dedukcji, by zrozumieć co musi teraz zrobić.

No i masz... Cholerstwo ani drgnie! — Próba siły przy jej posturze mogłaby co najwyżej zakrawać o uroczość, o ile coś takiego w ogóle w tym miejscu mogło zaistnieć. Bliżej jej było desperacji, czas strasznie się tutaj dłużył i drażnił niemiłosiernie zmysły — Podpalić cię też nie pójdzie co? Ty mokra, zardzewiała, gruba, paskudna, spróchniała... — O! Ostatnie słowo pasowało do rozwiązania problemu, tak jej się wstępnie wydawało. Musiała tylko znaleźć odpowiednie narzędzie. Siekiera byłaby w sam raz. Skoro mieszkańcy opuścili to miejsce tak po prostu i nikt go nie splądrował do tej pory. Oznaczało to jednak ponowne kręcenie się po okolicy, acz mniej więcej wiedziała gdzie szukać. W domu było palenisko, a na zewnątrz zwykle skład drewna, w obu miejscach mogła znaleźć przedmiot w jakimś bliżej użytecznym stanie.

Ostrożnie przeszukując opuszczoną wioseczkę zastanawiała się jak jeszcze w miarę sprawnie rozprawić się z przeszkodą. Może udałoby jej się znaleźć dłuto lub też i młotek. Kilof też byłby dobry. Dłutem, czy kilofem mogłaby próbować wbić się klinem i uderzeniami o niego próbować wyłamać drzwi. Jeśli zawiasy byłyby widoczne można byłoby spróbować je rozwalić. Ostatecznie mogła by zacząć tłuc, aż drzwi się rozsypią, czy też pozwolą się powalić. W teorii nie musiała się śpieszyć, acz wszystkie instynkty jakie mogła mieć mówiły jej zupełnie coś innego i to już od jakiejś dłuższej chwili.

Jak już zebrała potrzebne przedmioty obok tajemniczych drzwi wzięła się do dzieła — Nie każde drzwi to rana, acz każda rana to drzwi. Jeśli nie wiesz o czym mówię to pozwól, że wyjaśnię cholero jedna. — Cóż drzwi milczały, acz Anais nie potrzebowała już odpowiedzi.

Morze traw

38
POST BARDA
Poszukiwania potrzebnych narzędzi nie zabrały Anais specjalnie dużo czasu, ponieważ leżały dokładnie tam, gdzie można było się ich spodziewać. Pierwszą odnalazła siekierę przyległą do zewnętrznej ściany domostwa, nieopodal pieńka i szopy, w której niegdyś zapewne trzymano chrust. Siekiera miała już swoje lata - trzonek skurczył się, zmarniał doświadczony upływem czasu zaś ostrze zupełnie zajęła rdza. Pozostałe narzędzie, tj. zarówno młotek, jak i dłuto znalazła we wspomnianej wcześniej budzie, gdzie jak się okazało poza drewnem trzymano również przedmioty służące drobnym pracom na podwórku. Pomimo poświęcenia dobrych dwudziestu minut na dokładne obejście budynku, a także przeszukanie pozostałych dwóch chat nigdzie nie udało jej się znaleźć kilofu, więc z niego zmuszona była zrezygnować. Teraz gdy miała niemal wszystko, czego jej było trzeba należało przejść do walki z zejściem do piwnicy.

Drzwi, jak można było się spodziewać, milczały w odpowiedzi na jej obelgi i mądrości. Mogła jednak spróbować inaczej przemówić im do rozsądku. Tym samym na pierwszy ogień poszła próba ataku siekierą. Kobieta wzięła spory zamach, lecz szybko uzmysłowiła sobie, że nie będzie to takie proste zadanie. Narzędzie swoje ważyło, co więcej zamachnąć się nim, po czym trafić we właściwy sposób, pod odpowiednim kątem... no cóż, było cholernie ciężko. Gdy uderzyła rdzawym ostrzem o drewnianą powierzchnię wrota kompletnie nie zareagowały, za to ją na wskroś przeszedł wstrząs, który w impakcie odbił się od powierzchni, by powrócić po trzonku, przez jej dłonie i łokcie, całe ciało aż do samych kości - niezbyt przyjemne doświadczenie. Za drugim zamachem cały proces powtórzył się, z tym że mizerne i tak trzymadło rozleciało się efektownie w drzazgi zaś metalowa głowica wzleciała w powietrze obuchem lądując na stopie kultystki. Ból, jakiego doznała był elektryzujący, poczuła alarmujący impuls biegnący z palców, wnet wydała z siebie stłumiony, przeciągły krzyk. Z tego starcia wrota wychodziły zwycięsko.

Przy kolejnych próbach, które mogła podjąć, gdy opuchlizna już trochę osłabła naszej kultystce szło znacznie lepiej. Przede wszystkim ani młotek, ani dłuto nie wymagały od niej takiego nakładu siły, czy precyzji, co przy siekierze. To, czego potrzebowała był przede wszystkim czas. Pierwsze uderzenia, trafiały w losowe elementy i losowy odnosiły tym skutek. Czasami deska nie reagowała wcale, ale czasami Anais wyłamywała jakiś mniejszy lub większy kawałek przejścia. Odpowiednio wsłuchując się w dźwięki dochodzące ją przy każdym obiciu dłuta od powierzchni mogła sprawnie wywnioskować, że próchniejące, słabsze drewno brzmi inaczej od tego świeższego, tudzież od metalowych elementów skrywających się pod spodem. Jakąś godzinę dłubania później miała już dziurę, przez którą mogła zobaczyć ciemnicę po drugiej stronie oraz wyżłobione w kamieniu schody prowadzące w dół. Wyryła sobie również całkiem sporą wyrwę, przez którą przecisnęłaby rękę lub nogę, acz wciąż było to za mało na całkowite pokonanie wrót. Gdyby pojedynek obserwował sędzia zapewne podyktowałby remis - drzwi doznały poważnych obrażeń, lecz nadal pozostawały nieugięte.

Wówczas przyszła pora na ostateczną, trzecią metodę - przetestowanie wytrzymałości zawiasów. Jak niebawem wyszło na jaw to właśnie ta próba miała okazać się czarnym koniem pojedynku kultystki z wrotami. Skryba przysiadła w rogu, uniosła dłuto, zadała obuchem jedno uderzenie, drugie i... usłyszała skrzypnięcie - ciche, coraz głośniejsze, naraz szczęk. To, co nastąpiło potem zadziało się niemal w mgnieniu oka - najpierw za jednym razem pękł dolny zawias natychmiastowo odpadając z framugi, w której było osadzone mosiężne skrzydło. Jednocześnie pod wpływem ciężaru opierającego się jedynie na górnym zawiasie również ten pękł i rozleciał na kawałki. Furtka opadła na ziemię wznosząc tuman kurzu, powoli przechyliła się ku piwnicy, po czym runęła w dół wydając przy tym niesamowity wręcz hałas. Huk zjeżdżających w głąb pozostałości tego, co niegdyś stanowiło drzwi niósł się na tyle donośnie, że gdyby we wsi wciąż żyli jacyś ludzie to sąsiedzi z pewnością przybiegliby zaraz ze skargą. Gdy ostatni brzęk ucichł, a kultystka mogła podnieść się z klęczek droga do celu stała przed nią otworem.

Krocząc stopniami coraz dalej pod ziemię Anais słyszała tylko własne kroki oraz elementy zawiasów, desek i zamka chrupiące bądź brzęczące pod jej stopami. Dzięki skonstruowanej ówcześnie pochodni bez większego problemu rozganiała cienie odkrywając wnętrze piwnicy, a trzeba przyznać, że było to miejsce... absolutnie zwyczajne, by nie powiedzieć kompletnie rozczarowujące w swej banalności. Komnata miała plan prostokąta - dwie dłuższe ściany biegły po prawej i lewej stronie kultystki. Na nich mogła dostrzec rzędy słojów ustawionych jeden za drugim na długich pułkach. Gdyby przyjrzała się ich zawartości zobaczyłaby wszelkiej maści przetwory, nalewki, syropy, zdecydowana większość stanowczo straciła już swoją użyteczność, chyba że nie straszny był jej konkretny ból żołądka. Pozostałe dwie, krótsze ściany na planie komnaty to schody, po których zeszła na dół czarnowłosa oraz ziemista, "łysa" powierzchnia po przeciwległej stronie. Poza tym nie było tu niczego, co by przykuło jej uwagę. Nic poza... drobnym pieczeniem dochodzącym ją od wierzchniej strony dłoni, tej samej, którą niegdyś przeznaczyła do naznaczenia podczas inicjacji. Unosząc rękę mogłaby dostrzec jak pod skórą delikatnie jaśnieje symbol Drogi Bólu, tak, jakby na coś reagował.

Sygn: Juno

Morze traw

39
POST POSTACI
Anais Florenz
Wbita pochodnia w ziemię oświetlała całe zajście. Stojąc przed drzwiami i mając siekierę w ręku w pierwszej chwili poczuła napływ sił i pewności. Poprawiła chwyt jakby wiedziała jak się to robi. Przecież chłopy to robiły, widziała. Co z tego, że pierwszy raz w życiu miała siekierę w rękach, nie wyglądało to na nic trudnego. Trzeba było tylko przywalić. Kaszka z mleczkiem!
Narzędzie rzeczywiście zatoczyło łuk w powietrzu i rypnęło w drzwi. A drzwi odpowiedziały wstrząsem i odbiły siekierę — Co jest?! — Rzuciła przez zaciśnięte zęby z powodu ciarek wywołanych drganiami przekazanymi od drzwi przez siekierkę. Zdziwienie i niedowierzanie błysnęło jej w oczach, acz zawzięcie raz jeszcze popchnęło ją do poprawy chwytu i tym razem użyła całej swojej siły. Trochę na oślep, jakby samo posiadanie siekiery rozwiązywało tutaj magicznie problem. Uderzenie wydało z siebie nieprzyjemny trzask. Trzonek poszedł w drzazgi, a zardzewiała głowica po bliżej nieokreślonej trajektorii lotu wylądowała spektakularnie jej na stopie. — AAA!!!— Szczęście w nieszczęściu tą tępą stroną. Nie szło inaczej tego podsumować niż choćby stłumionym, acz chrapliwym i piskliwym krzykiem.

Oj! Oj! Oj! Ojojoj! — Przez chwilę podskakiwała na jednej nodze zaskoczona nagłym bólem w tej drugiej, oddalając się nieco od upartych drzwi, które najwidoczniej potrafiły się bronić. Wkurzyła się niemiłosiernie — Na Sulona i Drwimira rozwalę...! — Mając już impertynencję zastanej przeszkody po dziurki w nosie sięgnęła za młotek i dłuto oraz poczęła naparzać dając upust swoim nerwom. Przez ten czas nawet zapomniała co właściwie miała tutaj zrobić, liczyły się tylko drzwi i to że nie mogła ich ruszyć, ale mogła w nie tłuc.
Stukanie młoteczkiem o dłuto z taką siłą nie zapowiadało osiągów, acz nadrabiała maniakalnym zapałem podsyconym źródłem bólu. Do stuknięć wkrótce dołączyło dyszenie sugerujące jawne zmęczenie. Zaczęły ją już znacząco palić ramiona od wysiłku, a czoło zrosił pot, kiedy to wyharatała dziurę na wylot. W końcu spojrzała triumfalnie na swoje dzieło, acz dostrzegła niepokojący fakt, że drzwi wciąż stały zamknięte, a ona walczyła o oddech i mogła zaledwie spojrzeć do środka. Zrobiło jej się słabo i przez chwilę zastanowiła się, czy rzeczywiście da radę minąć te drzwi o własnych siłach. Toż to byłby wstyd... — Nie trać głowy, nie trać głowy... zawiasy, tak zawiasy! — Już z całkiem poważną tremą wzięła się za przymierzenie się do rozwalenia zawiasów. Kilka stuknięć tu, kilka stuknięć tam i bach! Drzwi runęły — Tak. TAK! TA... — Już miała się całkiem wyprostować z osiągniętej satysfakcji, kiedy to jeszcze na sam koniec kurz uderzył ją w twarz, aż zakaszlała i zasłoniła oczy, gubiąc natychmiast zwycięską pozę i okrzyk.
Ostatecznie postanowiła przemilczeć to co zaszło między nią a drzwiami, ciesząc się, że absolutnie nikt nie był świadkiem całego zajścia. Należało wnet zejść ostrożnie na dół. Z każdym krokiem odzyskiwała powagę, choć ból stopy miał jeszcze jej trochę czasu przypominać o uszczerbku na godności.
Pomieszczenie wydawało się równie ponure co reszta miejsc w tej wiosce, z tym wyjątkiem, że jej naznaczona ręka w pewnym momencie zaczęła ją piec, a symbol jej kultu zdawał się jej objawiać w miejscu naznaczenia — Interesujące... — Przedtem znak jej się nie objawił, tylko jak przekroczyła próg tego pomieszczenia. Wyciągnęła naznaczoną rękę przed siebie i badała w ten sposób pomieszczenie, czy jak pójdzie w tym, a nie innym kierunku, to czy symbol będzie nabierał na sile czy słabł. Jak zabawa dzieci w ciepło-zimno.

Morze traw

40
POST BARDA
Przemierzając niedużą piwnicę Anais nie miała tu specjalnie czego szukać. Na jednej półce słój z mętną zieloną zawartością, na innym rząd mniejszych słoików zawierających wszystkie kolory żółci. Niektóre pojemniki posiadały starte napisy, choć na paru mogła jeszcze odczytać takie zwroty jak "Dziadek Franciszek" albo "Dożynki roku...". Ktokolwiek mieszkał tu wcześniej musiał być wyjątkowo dumny ze swej kolekcji przetworów. Biorąc pod uwagę nietypowość niektórych egzemplarzy można by posunąć się do stwierdzenia, że dochodziło nawet do wymiany dóbr między członkami rodziny, czy też wsi. Nic z tego jakkolwiek nie wydawało się szczególnie pomocne w jej misji, choć kultystka musiała zauważyć, że im dalej się posuwała od schodów, tym mocniej reagował symbol na jej dłoni. Gdy znalazła się na wyciągnięcie ręki od ziemistej, krótszej ściany pomieszczenia naznaczenie, zamiast piec, zaczynało pulsować, była blisko. Bardzo blisko.

Sygn: Juno

Morze traw

41
POST POSTACI
Anais Florenz
Kurz z wolna opadł, jak i zarówno emocje. Ponownie umysł kultystki wypełniła cisza, a wraz za nią skupienie. Pieczenie przechodzące w mrowienie stawało się coraz bardziej uciążliwe, gdy kroczyła do przodu, bo gdzie indziej? Pomieszczenie sugerowało tylko jedno miejsce zainteresowania, a znak jej służby i przynależności rezonował pozytywnie, jakby rzecz do której się zbliżała miała ścisły ze sobą związek. Gładka powierzchnia wydawała się nienaturalna, odbiegała od reszty pomieszczenia, jakby ziemia mogłaby być tak idealnie płaska. Nie była to deska, ani kamień na pierwszy rzut oka. Zbliżyła się powoli, ignorując echo przeszłości, które epatowało z wyrobów zeskładowanych przez uprzednich właścicieli lokum. W blasku pochodni z szeroko otwartymi oczami pełnymi zarówno trwogi jak i ciekawości, wyciągnęła rezonującą rękę, aby ją przyłożyć do ziemistej ściany. Wywarła nacisk, chcąc zbadać co to za rodzaj materii.

Czy to była ubita ziemia? Wtedy trzeba byłoby spróbować ją ruszyć. Dłuto miała nieopodal przed wejściem to i powinno pójść łatwo rozgrzebać warstwę. Tylko właśnie, co to było...

Morze traw

42
POST BARDA
Z każdym krokiem symbol na dłoni stawał się nieco wyraźniejszy, a nieznaczne pieczenie nabierało mocy. Gdy kultystka zbliżyła dłoń do ziemistej ściany wszystko stało się jasne - to właśnie tego miejsca szukała. Krótka inspekcja ów skrawka pomieszczenia wystarczyła, aby stwierdzić, że pod wierzchnią warstwą brunatnego osadu znajduje się coś jeszcze, coś... magicznego? Drobna, acz wyrazista zielonkawa łuna jaśniała przebijając się przez grudki. Czymkolwiek to było Anais czuła, jakby wręcz wołało ją do siebie, niby subtelny, cichy szept, który budzi ze snu. Czy to wyobraźnia płatała jej figle, a może faktycznie coś było na rzeczy?

Niecały kwadrans później kobieta sumiennie ciosała pionową powierzchnię raz po raz odłupując ziemiste płaty. Gleba sypała jej się pod nogi, tak, że zaczynała brodzić w niej po kostki, ale im więcej czasu poświęcała kopaniu tym wyraźniejsza stawała się tajemnicza łuna zaś szepty wzmagały. Teraz zaczynała je słyszeć coraz wyraźniej:

"...znajdź..." "...musisz szukać..." "...dalej, głębiej..."
Zaledwie trzy uderzenia dłutem później dotarł ją wyraźny brzęk jak przy zetknięciu z metalową powierzchnią. Poczuła, że trafiła na coś twardego. Przecierając dłonią znalezisko jej oczom ukazała się prostokątna płytka, nie większa od dwóch rosłych jabłek. Pośrodku wygrawerowano słowa, a żłobienia osadzono czymś na pozór szmaragdu. Blask lśniący w mroku odbijał się w jej lazurowych oczach, natomiast szepty, które podsuwały jej dotychczas wskazówki teraz niemal równo z nią odczytywały wiadomość:


Jestem blisko ciebie, choć zawsze się chowam

Jestem twoim życiem, beze mnie skonasz

Dla nielicznych błękitna, dla wszystkich szkarłatna

O czym jest ta zagadka?

Sygn: Juno

Morze traw

43
POST POSTACI
Anais Florenz
Materia okazała się tą ziemią, którą wszyscy znali, acz kryła za sobą z pewnością tajemnicę. Przykładając rękę do powierzchni głos wyszeptał prośbę, którą poczuła jak bardzo chce spełnić, choć początkowo ledwo słyszalna. Łuna była obietnicą dotknięcia magii, a ta w umyśle kultystki jawiła się jako próg ku przejściu do potęgi, której tak pragnęła. Wiedziała o niej tyle, co przeczytała z opowieści, jako sprawcza moc, która dała podwaliny światu, jak i okno na świat boski. Jedyna droga, aby móc choćby marzyć o tym, aby mieć wpływ na tych, którzy stali nad tym wszystkim.

Wiedziona głodem sprawczości szybko podjęła się usuwania warstw ziemi, aby spełnić to jeszcze nieznaną jej prośbę. Melodia niespełnionych obietnic zwieńczona została oporem ze strony jakiegoś metalu. Wkrótce przed nią wydobył się widok mieniącego się klejnotu uwiecznionego w rycinę napisu w języku, który wydawał się jej wyjątkowo znany. W tym momencie nie wiedziała, czy było to zwykłe pismo, czy stare runy. Głos i wiedza objawiona wydawała się równocześnie wypełniać jej świadomość:

Jestem blisko ciebie, choć zawsze się chowam
Jestem twoim życiem, beze mnie skonasz
Dla nielicznych błękitna, dla wszystkich szkarłatna
O czym jest ta zagadka? — Powtarzała, a odpowiedź wydawała się jawić na wyciągnięcie ręki. — Mowa o krwi. — Odpowiedziała, a wiedziona intuicją uznała, że to moment, aby ją złożyć na metalowej płytce. Ostrze prędko pojawiło się w drugiej dłoni, potem przecięło wnętrze tej wiodącej, wszystko po to, aby odpowiedź dosłownie przyłożyć do płytki z zagadką, jako klucz o który proszono.

Morze traw

44
POST BARDA

Metalowa płytka pozostawała głucha na jej słowa, lecz gdy odpowiedź na zagadkę stała się materialna, gdy krew kultystki zetknęła się z zimną, chropowatą powierzchnią wówczas kobietę przeszył zimny dreszcz i na krótki moment poczuła, jakby coś zaczerpnęło z niej. Mistyczny mechanizm posilił się tą odrobiną krwi, równocześnie wchłaniając ułamek życiowych sił kultystki. Trwało to zbyt krótko, żeby poczuła się osłabiona, jednak dość długo, by uświadomiła sobie, że właśnie stała się kluczem do... no właśnie do czego? Naraz płytka pękła z cichym brzękiem, który odbił się echem po ścianach piwnicy. Pieczęć została złamana i nie minęła chwila jak przeistoczyła się w proch, tak, jakby akt, którego dokonała Florenz uwolnił przepływ czasu dla wspomnianej blokady. Niemal jednocześnie tuż przed nią zaczęła sypać się ziemia, czy raczej rozstępować tworząc najpierw wąską szczelinę, wkrótce zaś przejście na szerokość korytarza.
Droga na wprost niej zionęła wilgocią oraz stęchlizną rozkładu, która nieprzyjemnie wdzierała się w nozdrza. Ściany tego miejsca były śliskie, gdzieniegdzie spływały żółcią, powoli ściekającą w dół. Pośrodku ścieżki zbierała się płytka kałuża zaś w jej odbiciu mieniła się zielonkawa łuna dochodząca z czegoś, co czekało na nią kawałek dalej za zakrętem. Na końcu tej podziemnej jaskini dostrzegała szmaragdowy blask, ten sam, który powitał ją przy zagadce, acz znacznie, znacznie silniejszy. To miejsce było o wiele starsze od wszystkiego, co dotychczas widziała w wiosce, czuła to w kościach.
"...tak blisko..."
"...podejdź bliżej..."
"...obudź..."
Głosy stawały się coraz wyraźniejsze, poza nimi słyszała jedynie bicie swego serca oraz echo stawianych kroków. Im bliżej znajdywała się końca tej drogi, tym mocniej docierały ją żądania tajemniczych istot. Wkrótce wzrok przyzwyczaił się do ciemności i magicznego blasku. Postąpiła jeszcze kilka metrów, po czym odkryła, że stoi u wejścia owalnej komnaty, niewiele większej od pomieszczenia z przetworami. W samym centrum czekał na nią piedestał - nie zbudowany, lecz jakby wyrośnięty z podłogi, u jego szczytu leżała samotna księga obita purpurową skórą ze zdobieniami w złocie i szkarłacie. Symbol wyryty na środku przedstawiał ośmioramienną gwiazdę, obecne wokół niej runy był Anais kompletnie obce. Jednocześnie nie zauważyła żadnego tytułu lub czegoś, co sugerowałoby autora tomiszcza.
"...grymuar..."
"...weź..."
"...obudź..."

Unosząc spojrzenie kawałek wyżej ujrzała źródło hałasu oraz wszechobecnej szmaragdowej łuny. Nad pismem unosiły się trzy pozbawione materialnej powłoki kule przeplatające się w powietrznym tańcu. Każda z nich zostawiała za sobą ślad przypominający mgiełkę, który szybko rozpływała się w nicość. Czy to byli strażnicy tego miejsca? A może jej przewodnicy w wędrówce do celu? Tak czy owak, niecierpliwie oczekiwali tego, co miało nadejść. Czekali na nią.

Sygn: Juno

Morze traw

45
POST POSTACI
Anais Florenz
Po poczuciu, jak coś z niej uchodzi, zahipnotyzowana wpatrywała się w rozsypującą się magiczną płytkę i dopiero osunięcie się ziemi i ponowne wzniesienie kurzu, który był w pomieszczeniu, zmusił ja do odstąpienia kroku. Tym razem sprawnie zasłoniła usta, aby się nie zachłysnąć pyłem i spojrzała wgłębię pieczary do której prowadziło przejście. Zapach zaalarmował, serce biło jej rozpędzone tak, jakby mogło zaraz wyskoczyć. Postanowiła wtem sprawdzić czy może jej pęknie. Upewniła się, że trzyma pewnym chwytem pochodnię i ruszyła swobodnym krokiem, oczami lustrując nowe miejsce.
Odgłosy stąpania po mokrym podłożu rozlegały się samotnie, sunąć lekko po jamie, wracając nieznacznym echem. Anais jednak słyszała głównie swój przyśpieszony oddech i wyraźny szept, który wodził ją za nos w dalszym kierunku pochodu. Każde usłyszane słowo było obślizgle słodkie, lepiło się do jej myśli, aż w końcu zorientowała się, że jest na końcu wędrówki.
Dopiero teraz dotarło do niej, że oczy jej łzawiły od odoru jaki tu panował, usta miała rozchylone, powietrze gryzło gardło, a pochodnia którą trzymała dawno zgasła z jakiegoś bliżej nieznanego powodu. Jednak lada moment jej uwaga znów została uchwycona. Przed nią na piedestale prezentowała się księga. Wyobraźnia podsunęła jedno słowo. Artefakt. Jak stary, co miał w sobie, co on tu robił, kto go tu schował i inne tego typu pytania nawet nie zagościły w jej umyśle przez chwilę.

Nieodparta potrzeba dotknięcia księgi popchnęła ją do czynu, kiedy spostrzegła w końcu źródło szeptów. Coś pokroju ogników ponownie rzekło w swym tonie ociekającym obietnicą co ukryła się za prośbą. Odrzuciła bezużyteczną już pochodnię i rękami, tą okaleczoną i nietkniętą, ujęła nieznane jej dzieło i uniosła. Wtem postanowiła otworzyć księgę, aby przyjrzeć się zawartości grymuaru, mając za światło tańczącą zieloną łunę.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Księstwo Grenefod”