POST BARDA
Goren nie odpowiedział mrocznej, ale ponownie uderzył pięściami w pręty swojej klatki.
-
Tylko dlatego, że jestem elfem? Człowieka też byście zamknęli, co? Nie mam magii, nie łamię przykazań waszego boga, pozwólcie mi... wypuśćcie mnie! - zawołał.
Nikt nie kwapił się nawet do tego, by odpowiedzieć na jego zarzuty. Żaden z gapiów, którym też dość szybko się znudziło, nie był zainteresowany wdaniem się w dyskusję. Goren warknął wściekle i zrobił dwa kroki w jedną i drugą stronę, bo na więcej nie pozwalało jego prowizoryczne więzienie. Potem znów rzucił spojrzenie swojej towarzyszce w niedoli, popatrzył, jak próbuje płaszczem osłonić się przed chłodem, a potem jęknął, łapiąc się kraty i opierając się czołem o chłodny metal. Nie mogli negocjować, bo nie było z kim. Nie mieli jak porozmawiać ze sobą, bo przecież grali wrogów. Elf najpewniej zakładał, że korzystając z własnej wolności będzie mógł odzyskać wolność dla Elspeth, tymczasem proszę, skończył tak samo, jak ona, choć przynajmniej miał spodnie. Byli skazani na to, co zaplanowali dla nich żołnierze, którzy z takim zapałem czcili owego tajemniczego Sakira.
Nikt nie przyniósł im nawet niczego do picia, nie wspominając o jedzeniu. Musiało minąć kilka godzin, bo i słońce przesunęło się znacząco po niebie, zanim przyszli po pierwsze z nich. Dwóch mężczyzn, których mroczna widziała po raz pierwszy w życiu, otworzyło klatkę Gorena i wyciągnęło go z niej, informując tylko, że generał na niego czeka. Na wszelkie pytania, jakimi elf sypał jak z rękawa, odpowiadali ogólnikami i półsłówkami, które nie mówiły im absolutnie nic. Nie byli zbyt rozmowni. Goren zerknął jeszcze na Elspeth przez ramię i w jego oczach dostrzegła słabo ukrywany strach - może o siebie, może o nią, a może o ich oboje - ale szybko zniknął wśród namiotów, a ona została tam sama.
Jakąś godzinę później zaczął padać deszcz. Krople szybko przesiąkły przez płaszcz mrocznej, gdy nic nie osłaniało jej przed lejącą się z nieba wodą. Padało i nie zapowiadało się, żeby miało przestać, więc w pewnym momencie zaczęła już trząść się z chłodu, głodu, wyczerpania i nerwów. Zwijanie się w kulkę w kącie klatki nie pomagało, bo nic już nie pomagało.
Gdy w końcu po nią przyszli, słońce zniżało się już ku zachodowi.
Namiot generała, do którego została zaprowadzona, znajdował się na pierwszy rzut oka w centrum obozu. Nie był ogromny, ale nie należał też do najmniejszych. Przy wejściu od zewnątrz stało dwóch uzbrojonych żołnierzy, a ci, którzy przyprowadzili tu elfkę, ustawili się w lustrzanej pozycji w środku, po dwóch jej stronach.
Wnętrze rozświetlone było przez trzy lampy, rozstawione strategicznie w odpowiednich miejscach: jedna na stole, jedna zawieszona na kiju podtrzymującym dach namiotu i jedna na skrzyni obok posłania. Środek pomieszczenia zajmował spory stół, zarzucony różnego rodzaju papierami, a na krześle za nim siedział ten, z którym przyszła się tu spotkać.
Mężczyzna był postawny, w sile wieku. Jego twarz zdobiła starannie przystrzyżona broda, a włosy zaczesane miał do tyłu. Obserwował przemoczoną, żałośnie wyglądającą elfkę, nie podnosząc się z miejsca i przez chwilę też nic nie mówił, pozwalając jej w spokoju rozejrzeć się po miejscu, w jakim się znalazła.
A właściwie dostrzec to, co było tu dla niej przygotowane, bo po drugiej stronie stołu, naprzeciwko generała, stał talerz, po brzegi wypełniony jedzeniem. Owoce, warzywa, ciepłe, jeszcze parujące mięso i jakiś obcy jej rodzaj pieczywa, prawie wylewały się na blat. Obok niewinnie stała otwarta butelka wina i kielich, czekający tylko, aż Elspeth chwyci go w dłonie. Przez oparcie krzesła przewieszone były suche ubrania: spodnie i koszula, damskie i może nawet mniej-więcej w jej rozmiarze.
-
Dobry wieczór, Elspeth - generał uśmiechnął się do niej, choć uśmiech ten nie sięgnął oczu. -
Słyszałem, że mówisz w naszym języku. Porozmawiajmy.