Dzikie tereny splugawionych ziemi

1

https://www.youtube.com/watch?v=rqJGHL3lnSM- klimatyczna muzyczka na czas wątku.

Ból. Był pierwszym uczuciem, jakie poczuł Albrecht po otworzeniu swoich oczu. Krew. Jej metaliczny zapach wypełniał ciemne pomieszczenie, w którym się znajdował. Niewola. Świadomość tej przytłaczała go. Jego dłonie spętane były linami, które wisiały na hakach przymocowanych do sufitu. Na poły wisząc, na poły stojąc więzień nawet nie odczuł jakiegokolwiek ukojenia po niespokojnym śnie. Nie wiedział gdzie się znajdował. Nie miał pojęcia jak długo tu przebywał. Nie znajdował odpowiedzi na pytanie - dlaczego został zniewolony.

Szarpnął rękoma, próbując się wyswobodzić, po czym syknął z bólu. Zapach krwi, tym razem świeżej, znów zaczął wypełniać jego nozdrza. Liny ponownie okaleczyły jego nadgarstki, a strużka gorącej krwi zaczęła wolno spływać po ramieniu, zatrzymując się na chwilę na obojczyku parząc jego skróę, po czym kontynuowała swoją podróż ku misce wypełnionej szkarłatną cieczą, w której znajdowały się stopy Albrechta.

Wszystkie jego mięśnie napięły się z powodu pierwotnego strachu. Z powodu jakiegoś przeczucia. Po chwili usłyszał niepokojący dźwięk - tupot obcasów uderzających o podłogę. Każdy krok wzbudzał w więźniu przedziwne przerażenie. Jakby jego ciało pamiętało coś, czego nie pamiętał jego umysł. Nie miał pojęcia o co chodzi, lecz zdawał sobie sprawę iż musiał wyrwać się z tego miejsca jak najszybciej. Spróbował zakołysać się na rękach tak, by liny zsunęły się z haków. Ryknął z bólu. Znów poczuł krew.

Nagle kroki ustały. Ponownie zapanowała cisza. Niepokojąca cisza, zwiastująca burzę.
Najemnik zrobił się cały mokry. Pot wynikający z strachu oblał jego ciało. Słona woda dostała się do ran powodując nieprzyjemne uczucie pieczenia. Kilka kropel wpadło mu do oczu. Zamrugał kilka razy, a obok swojego ucha usłyszał niski, kobiecy głos.
- Znów próbowałeś uciec, Albrechcie? - w dawnych czasach uznałby to za niebywale seksowne zagranie, jednakże wtedy zaczął bać się jeszcze bardziej. Na plecach poczuł dotyk lodowatej stali, która wolno, nienawistnie gładziła jego plecy od karku po prostowniki grzbietu - Ile razy mam Ci mówić, że stąd nie ma ucieczki? - kobieta zaczęła przechadzać się z wolna wokół niego. Było niebezpiecznie piękna. Długie, smukłe, delikatnie umięśnione nogi, płaski brzuch, pełne piersi, gładkie ramiona. Wyglądała niczym obraz Krinn. Ubrana była w suknię z prześwitującego materiału za wyjątkiem kaptura - ten doskonale ukrywał włosy i twarz kobiety. - Wiesz, że Cię potrzebuję... - rzekła przymilnie, po czym wbiła trzymany w ręku sierp w brzuch Albrechta. Sala wypełniła się jego krzykiem. Czuł ogromny ból. Każda część jego ciała krzyczała. Krew wrzała paląc go od środka. Cierpienie to za mało by opisać to, czego doznawał. Zawisnął nieprzytomnie na linach czując tylko jedno - bolesną pustkę.

Otarł dłonią oczy. Światło dnia niemalże go oślepiło. Popatrzył się zdziwiony po sobie. Był ubrany w swój zwyczajowy dublet, w ręku trzymał kielich z winem, a przed nim siedział jego ojciec z wyrazem rozczarowania na twarzy:
- Słuchasz ty mnie w ogóle? Na Lorda Sakira, orkowie zbliżają się do naszej siedziby, a ty wyglądasz, jakbyś nie wiedział co się wokół Ciebie dzieje! Poświęć mi chwilę uwagi, chłopcze, gdyż jesteś mi potrzebny!

Re: Gdzieś na splugawionych ziemiach - Łowczy Kur

2
Zdziwiłem się, mocno. Odruchowo pomacałem brzuch i nie znalazłem żadnej rany. Nic, kompletnie. Sen mara, duch wiara. Jednakże, nie mogłem stracić przeczucia, iż coś tu jest nie tak. Przecież, siedziba rodowa już dawno została zburzona podczas wojny z orkami. I nie, nie jest to wspomnienie, gdyż w czasie gdy orkowie szturmowali mój rodzinny zamek, ja byłem gdzie indziej. To pułapka. Coś narzuca na mnie fałszywe wizje, jednak kompletna nieznajomość mojej przeszłości nie pozwala mu, lub im, zadbać o poprawność wszelkich szczegółów. A dublet... Kiedy ja ostatni raz miałem to na sobie? Wieki temu, na pewno nie w przeciągu kilku ostatnich lat. Spisek, otóż to.

Wstałem więc i rzuciłem kielichem prosto w twarz "ojca" i rzuciłem w przestrzeń.

- Ha, nie oszukacie mnie, jakem Albrecht von Hackfleish! Ha, wy poczwary, nie wyciągniecie nic ze mnie co mogłoby wam się przydać! Ten dublet na mnie, fałszywa historia, haha, nie ze mną te numery! Zdejmijcie te czary i tak nic wam nie powiem, maszkary!
Nie otwierać, pełno materiałów heretycich
Spoiler:
Obrazek

Re: Gdzieś na splugawionych ziemiach - Łowczy Kur

3
Senior rodu skonfundowany patrzył się na swojego dziedzica. Nie rozumiał, dlaczego ten zachowywał się tak obco. Gdzie podziała się jego kultura? Jego wychowanie? Hierarchiczna tradycja rodowa? Nie poznawał swojego ukochanego syna. On, Albrecht, który potrafił kłócić się nawet z Jego Królewską Mością nie wiedział, co powiedzieć.

Po chwili wstał i walnął swojego syna prosto w twarz. Z otwartej dłoni. Jak nic nie wartą dziwkę.
- STRAŻE. ZABRAĆ GO DO LOCHU. TO NIE JEST MÓJ SYN.
Kilku drabów podeszło i zabrało juniora w siną dal. Próbował się opierać, jednakże nec hercules cotra plures. Uspokojono go pałką. Zapadła ciemność.

Obudził się. Znów nie wiedział, gdzie się znajdował. Przebłyski pamięci. Krew. Ból. Pomacał nadgarstki i z zaskoczeniem odkrył, iż po ranach nie było śladu, a on sam znajdował się w namiocie. Dopiero zorientował się dlaczego parzyły go oczy - to słońce, którego tak dawno nie widział.

Wyszedł przed namiot. Obóz Wojsk Keronu. Ubrany był tak jak lubił - tylko w koszulę i braiesy. Przy pasie wisiała wierna i niezawodna klinga - jego nowatorskie dzieło i chluba.
Podszedł do niego jeden z jego podkomendnych, widocznie poruszony na twarzy Mroziu.
- Kapitanie! Co tak długo? Marszałek Wuterbring Cię oczekuje! Jesteś już kurewsko spóźniony, a wiesz, że ten pryk bez kutasa nie lubi, jak ktoś mu się spóźnia. Chodzą ploty, że ma dla Ciebie jakieś zadanie. Coś z jakimś oddziałem i walką na tyłach czartów! Ruchy, mam Cię, kurwa, eskortować! Jeszcze mi się pewno dostanie. Pierdolę, coś takiego

Re: Gdzieś na splugawionych ziemiach - Łowczy Kur

4
- Jak ty się przy mnie zwracasz, co Mroziu? Chyba już sobie ustaliliśmy że przy mnie jak przy ojcu, żadnych niepotrzebnych kurew czy chujów. BACZNOOOOŚĆ! Spocznij! Padnij! Powstań! Padnij! Powstań! - I kazałem temu bęcwałowi padać i powstawać jeszcze 48 razy. Niech się nauczy że przy dowódcy to głupot nie ma. Po wymusztrowaniu Mrozia poszedłem do namiotu ubrać się w mój pancerz. Bo nie, nie lubię być ubranym w koszulę i brajesy, ale nie mam zamiaru zbyt szybko kończyć tej maskarady. Tym razem udam, że ta wizja mnie przekonuje. Kiedy byłem już gotowy, poszedłem za żołnierzami do "Marszałka"
Nie otwierać, pełno materiałów heretycich
Spoiler:
Obrazek

Re: Gdzieś na splugawionych ziemiach - Łowczy Kur

5
HUNMAR i MORDRED
Obrazek

Wyruszyli z Osady Śnieznych Elfów. Poprzez liczne trakty, Biały Fort, pola, lasy i lodowe pustynie, szli. W pogodzie i niepogodzie, szli. Z pełnym żołądkiem i pustym, szli. Pogrążeni w niemocy, kroczyli przed siebie; na północ do domu. Podświadomie uważali, że to właśnie północ przyniesie ukojenie ich sercu. Logiką tego nie wytłumacz, lecz porzucone zwierze również wraca do domu. Zatem co nimi kierowało, instynkt? Jeśli instynkt nakazał przemierzać świat bez celu, to niech instynkt się nimi teraz zajmie, bo zmienieni wrócili na matczyne łono. Oboje wyglądają nieco inaczej, każdy z nich zarósł. W przypadku Mordreda widać czarny mech, który porasta szczękę. Zaś broda Hunmara wydłużyła się o kilka centymetrów. Oczywiście golili się podczas wyprawy, ale życie w biegu nieco ich sponiewierało, przez co wyglądają tak, a nie inaczej. Hunmar nabawił się brzuszka, podczas gdy człek północy stracił na tęgiej posturze. Uciekło z nich nie tylko życie, lecz również witalność fizyczna.
Wiara stoi pod znakiem zapytania. Bóstwo, jakiemu oddałeś swoje dotychczasowe życie właściwie wypięło się na Ciebie. Wielki Turonion wolał wesprzeć fanatyczki o skośnych uszach, niżeli rodowitego krasnoluda kapłana. Czy warto dalej oddawać pokłony takiemu Bóstwu? Może lepiej znaleźć inną ścieżkę? Może czas na zmiany? Lepsze zmiany.
A co zrobić, gdy tracisz ukochaną osobę. Gdy świat zabiera coś, co i tak było wynaturzeniem. Czyżby Bogowie lub wszechobecna energia życia, jak zwą to niewierni, była na tyle okrutna, że zabija duszę od środka. Nie pozwala zapomnieć, każdego poranka daje o sobie znać, ten ból nigdy nie ustaje.
I tak siedzicie nad brzegiem "Jeziora Pływającego Lodu", zamrożeni mentalne, wyczekując cudu...

Spoiler:

Re: Gdzieś na splugawionych ziemiach - Łowczy Kur

6
Cel - Północ. Konkretny? Bynajmniej. Niby wracał do domu, ale Turon nigdy nie był jego prawdziwym domem. Zawsze był tam tylko uchodźcem, tolerowanym bo "tak trzeba". A prawdziwy dom? Leżał pod gruzami tak jak wtedy gdy go opuścił nadal nawiedzany przez demony. Tyle lat minęło a nic się nie zmieniło. Teraz przynajmniej wiedział dlaczego.

Oddał mu całe swoje życie. Śluby czystości, modlitwy, wyrzeczenia. Co dostał w zamian? Obietnice bez pokrycia, kłamstwa i nieco mocy. "Tyle, żeby utrzymać w nim wiarę, ale nie za dużo, żeby nie stał się dla mnie zagrożeniem". Hunmar przejrzał na oczy. Szkoda, że dopiero teraz. Był marionetką. Zabawką w rękach szaleńca. Czuł się jak szmaciana lalka którą dziecko rzuca psu pod łapy by sprawdzić co ten z nią zrobi.

Krasnolud nie myślał już o sobie jako o kapłanie. Odrzucił zakłamaną wiarę. Od momentu opuszczenia wioski nie modlił się, ani nie używał magii której się brzydził. Magii która wyrządziła tyle zła i spowodowała tyle krzywd.

Odpoczywali siedząc na powalonym pniu. Przed nimi ogromna tafla cichego jeziora. Siedzieli tak w milczeniu pogrążeni każdy w swoich myślach. Hunmar podniósł wzrok wpatrując się w majaczące szczyty w oddali.

-Tam... Morlis... Widzisz te wzgórza? Tam się urodziłem. - Westchnął ciężko i zwrócił się w kierunku Mordreda. - Jesteśmy już blisko Turonu. Co dalej?
"Tylko medyk może bezkarnie każdego zamordować" - Kaligula

Re: Gdzieś na splugawionych ziemiach

7
Umysł Mordreda, zwykle sprzężony w kalkulacjach i obliczeniach kolejnych kroków, segregujący wszystkie posunięcia niczym bibliotekarz książki, teraz zdawał się zesztywniały. Utknął w martwym punkcie zostawiając jedynie tyle siebie, by machinalnie poruszać ciałem. Tyle szarpania i walki o wyleczenie Mandy, tylko po to by ją teraz stracić. Niema wściekłość wobec takiego biegu wypadków, nie miała jednak siły nawet podnieść głowy, odrętwiała jak każdy pozostały element jego jestestwa.

Gdy jadł, nie czuł smaku. Gdy nie jadł nie czuł potrzeby i jedynie w pewnych przebłyskach zdawał sobie sprawę, że jego ciału czegoś brakuje.

Ruchy toalety wykonywane bezwiednie i odruchowo, nadawały jeszcze pozory życia tej zmęczonej skorupie.

Momentami zapominał czemu wlecze się z powrotem na północ i musiał zmusić się do skojarzenia faktów. Góry. Punkt przejścia. Avast. Magistri...
Nie było sensu się oszukiwać co do decyzji Mordreda. On po prostu uciekał. Wbrew wnioskom do jakich pozwalał dochodzić ludziom, Turon nie był jego domem. Był jedynie przystankiem na którym zatrzymał się dość długo by go zauważono. Ale tam w górach znajdowała się jaskinia w niej ołtarz... Chyba można go porównać do tutejszych Bram jak je nazywano, ale podporządkowany tylko konkretnym osobom. Mordred planował wynieść się za jego pomocą na dobre i wrócić do Avastu. Magistri byłby w stanie odzyskać Mandy, to nie ulegało wątpliwości. Nie można zabić ognia. Można jedynie zmienić jego formę. Jeżeli forma Mandy uległa rozbiciu, Magistri pozbiera wszystkie cząstki choćby stały się iskrami na wietrze...

Jednak co mógł zrobić Mordred? Nie dysponował taka potęgą by ot tak, odtworzyć swoją towarzyszkę i wątpił by znalazł taka możliwość wśród zaśnieżonych szczytów. Dlatego uciekał, do jedynej osoby która w jego oczach mogła uchodzić za boga. Chwilowo jego ścieżka pokrywała się z droga Hunmara, który także przytłoczony był własnym brzemieniem.

Wreszcie zatrzymali się na dłużej a krasnolud pokazał mu szczyty, gdzie kiedyś mieszkał. Z tego co Mordred pamiętał, jego wioska została zdziesiątkowana przez demony a Mordred stał obok niego, trawiony stratą kogoś, kto równie dobrze mógł być demonem. Ironia smakowała żółcią...
Skinął głową na słowa Hunmara by dać jakiś znak, że go nie ignoruje, jednak nie zdobył się na komentarz. I wreszcie na głos padło to dręczące pytanie "Co dalej?"

Poza bardzo wąską i okrojoną ścieżką jaką widział dla siebie, nie umiał określić co dalej. Jednak dla przyzwoitości wyznał Hunmarowi swój - szumnie zwany - plan.

- Muszę odnaleźć jaskinię w górach. Byłem tam dwa razy. - Oznajmił - Pierwszy raz jako dziecko, prowadzony przez Magistri a drugi raz z powrotem, ale wtedy Mandy nawigowała mnie z powietrza... Teraz będę musiał szukać jej na instynkt, jednak marnie widzę te szanse. - Powiedział uśmiechając się blado ale bez humoru, jak gdyby perspektywa śmierci z wyczerpania lub zimna w górach, była jego najmniejszym zmartwieniem.
Jestem wybrykiem natury. W pogoni za głosem serca, przemierzam doliny i góry, smagany po plecach batami szaleństwa.
Obrazek

Re: Gdzieś na splugawionych ziemiach

8
Pogrążeni w smutkach, siedząc nad brzegiem Jeziora Pływającego Lodu, towarzysze zaczynają ze sobą rozmawiać. Dialog jest pusty, nudny i stroni od entuzjazmu. Każdy mówi, bo musi mówić, lecz sensu w tym za grosz. W końcu nawet kulturalne udzielenie odpowiedzi zanika, albowiem jeden i drugi dostrzegają obcą sylwetkę, która zmierza w ich kierunku. Sylwetka porusza się po powierzchni zamarzniętego jeziora, idąc na brzeg. Dziwne, że Mordred widzi nieznaną postać w tym samym momencie, co Hunmar. A są to dwie różne jednostki, ujawniające się w tym samym momencie, idące z tego samego miejsca, tylko jedna kroczy do psuedo- człowieka, a druga do krasnoluda.
Gdy odległości między personami zminimalizują się do granic widzialności, każdemu z chłopów dech zapiera w piersiach. Dzieje się tak na skutek istot, jakie dostrzegają ich oczy.

Oczy Hunmara widzą podchodzącego na brzeg Tarkona. Brat zmierza do niego wartko, aż w końcu stają oko w oko.
Witaj bracie!

Z kolei oczom Mordreda, ukazuje się forma płomiennej salamandry. Demon sunie poprzez lód, finalnie zatrzymując się przed mężczyzną.
Tęskniłeś za mną?

Spoiler:

Re: Gdzieś na splugawionych ziemiach

9
Postać pojawiła się nagle znikąd na tafli lodu. Być może Hunmar po prostu nie patrzył w tym kierunku i nie widział jej wcześniej? Może postać zmaterializowała się nagle przybywajac z innej przestrzeni? A może jest to tylko wytwór jego umysłu? Nieważne. W pierwszym odruchu krasnolud sięgnął po kuszę zdając sobie sprawę na jak niebezpiecznym terenie się znajdują. Jednak gdy sylwetka wyklarowała się szybko odrzucił broń.

Ta postura. Ta srebrna zbroja. Ten miecz u pasa. Nie mógł pomylić go z nikim innym. Zalała go fala radości i wzruszenia. Uczuć których dawno już nie doświadczył. Gdy stanął przed nim łzy napłynęły mu do oczu. Hunmar chwycił głowę brata od tyłu i mocno przytulił ją do swojego ramienia.

-Żyjesz! Wiedziałem! Chociaż matka już tysiące razy opłakiwała twoją śmierć. Ja wiedziałem! Że gdzieś tu jesteś. - Krasnolud chwycił go za ramiona, odsunął od siebie i spojrzał głęboko w oczy. -Co się stało? Opowiadaj.
"Tylko medyk może bezkarnie każdego zamordować" - Kaligula

Re: Gdzieś na splugawionych ziemiach

10
HUNMAR

Brat również nie stronił od okazywania radości, gdy przed jego obliczem stał członek rodziny. Można rzec, że oboje cieszyli się jak murzyn z bananem w ręku. Tarkon był dokładnie taki, jakiego zapamiętał go Hunmar. Mężczyzna w ogóle się nie zmienił- ta sama broda, ten sam wyraz twarzy, nawet ubiór z orężem odzwierciedlały ostatnie wspomnienia. Cóż za szczęście, że po tylu niedogodnościach losu, krasnoludy jednej krwi trafiły na siebie. I to w takich okolicznościach, gdzie nikt by się tego nie spodziewał. Objęty przez Hunmara, Tarkon stoi naprzeciwko. Mąż jest zobligowany do przekazania bratu wyjaśnień, tylko czy to co powie, zadowoli bliźniego?

Tarkon- Dobrze Cię widzieć! Szmat czasu się nie widzieliśmy, a teraz przybywasz na te ziemię.
Tarkon ignoruje wieść o matce.
Wiedziałem, że tak będzie, oni mi powiedzieli. Pamiętasz czemu poświęciłem swoje życie? Walce z demonami, w imię wiary i świętości miałem walczyć z czymś niepojętym dla żadnej żywej rasy.
I nie zrozum mnie źle bracie, żyłem z demonami. Pomogły mi wielokrotnie, ich zdolności pozwalają na wiele więcej niż wierzenia w bogów. Jest nas wielu: elfy, ludzie, my, orkowie, gobliny a dlaczego z nimi żyjemy w zgodzie? Demony są takie jak my, tylko ich nie rozumiemy. Poznaj i oceniaj, tak powiaaaAaaaaaadam.

Re: Gdzieś na splugawionych ziemiach

11
Hunmar podniósł brwi i ze zdziwieniem wpatrywał się w twarz brata. - Jak to żyłeś z demonami? Nie pamiętasz co nam zrobiły te istoty? Nie pamiętasz naszej ucieczki? Nie pamiętasz naszego ojca? Nienawidziłeś te pomioty tak mocno jak ja a może nawet bardziej... Jak to się stało?

Krasnolud odsunął się od brata o krok i przyjrzał mu się uważnie. W głowie zakiełkowała mu myśl - coś tu jest nie tak.

-Nic się nie zmieniłeś. Wyglądasz dokładnie tak jak cię zapamiętałem...
"Tylko medyk może bezkarnie każdego zamordować" - Kaligula

Re: Gdzieś na splugawionych ziemiach

12
Gdyby nieznana postać zbliżała się do niego z otwarcie wrogą intencją, Mordred zapewne dałby jej dość czasu na pierwszy cios. Był zbyt poirytowany i skołowany, by skutecznie skojarzyć że ktoś może go atakować.

Szczęśliwym (chyba?) trafem, zamiast napastnika, Mordred zobaczył postać, której obecność początkowo nie mogła zarejestrować się w jego świadomości ze względu na nieprawdopodobieństwo a która gdy już została odnotowana, zadziałała na skostniały umysł wojaka jak młot na lodową skorupę.

Myśli eksplodowały po czaszką jak nurt przerwanej tamy, rozpaczliwie próbując znaleźć właściwe sobie miejsce i nadać sens temu co widzą oczy.

- Mandy...?

Imię wysunęło się z jego ust niemal bezwiednie. Jak gdyby słowa nie zgrały się jeszcze z myślami, które nagle po wielodniowej stagnacji, przyspieszyły niczym fala powodzi.

Powoli jednak mentalny potop zaczął się uspokajać. Wątki i nici przemyśleń, odnajdywały swoje miejsca, ustawiając się we właściwych kierunkach niczym fragmenty milionowej układanki i Mordred znów zaczął łączyć i kojarzyć fakty. Pierwszym co zdecydował zrobić to zapytać towarzysza czy widzi to samo.

...

Ale nie mógł.

Dlaczego?

Po prostu nie.

Coś w sercu Mordreda drgnęło. Coś gorącego... Nie był to jednak radosny płomyk jakiego powinien oczekiwać. Raczej coś kłującego jak rozżarzona igła. Coś drażniącego ale niemożliwego do zidentyfikowania. Gniew? Dlaczego...

Po chwili zaczął układać sytuację w całość. Nagle stracił kontakt z Hunmarem. Z jakiegoś powodu miał wrażenie, że ktoś ośmiela się ingerować w jego myśli i odciągać uwagę od krasnoluda. W tym momencie nagle zjawia się przed nim Mandy. Mandy która dotąd ledwo mogła sie zmaterializować i to na krótko. Dziewczyna której ten świat by się brzydził a której strata zabolała go bardziej niż jakakolwiek rana fizyczna. Tak po prostu, stanęła przed nim. Jakież to wszystko... Dogodne... Jak dotąd nic nie szło im dogodnie.

Teraz rozumiał czemu uczcicie gniewu żgało go w piersiach. Wiedział o istotach, zdolnych przyjmować upragnione formy, żerując na emocjach lub umysłach swojego celu, jawiąc im się jako coś co chcieliby zobaczyć. Jeżeli miał przed sobą takiego mimika...
Poczuł jak mimowolnie jego dłoń zaciska się w pięść... Jednak nie ruszył się z miejsca. Zamiast tego, zwrócił się do ognistej postaci.

- Widziałem... Czułem jak się rozpadasz...

Ze zdziwieniem zauważył, że w głosie nie znać było gniewu jaki tlił się w jego głębi. Brzmiało w nim jedynie pewne zmęczenie. Dopiero teraz zdał sobie sprawę, że jego ciało najwyraźniej nie odzyskało płynności tak szybko jak umysł i nadal nosiło ślady emocjonalnego wyczerpania.
Jestem wybrykiem natury. W pogoni za głosem serca, przemierzam doliny i góry, smagany po plecach batami szaleństwa.
Obrazek

Re: Gdzieś na splugawionych ziemiach

13
Brat Hunmara zdawał się być taki, jak go zapamiętał. Nawet zachowania były identyczne tzn. komplementarne do ostatnich wspomnień krasnoluda. Jedyną nutką goryczy w tym całym frywolnym spotkaniu, były domysły Hunmara. "Coś tu jest nie tak", pomyślał, kolejno zrzucając lawinę niewygodnych pytań. Błyskawiczne przejęcie kontroli nad konwersacją sprawiło, że ów brat zmienia uśmiech na mroczny grymas. Usta w kształcie półksiężyca z kącikami wzniesionymi do kości policzkowych, ochoczo zapadają w prostolinijny zgryz. Potem niebieskie oczy tracą na kolorycie, przez co błękit uchyla się nadchodzącej z głębi źrenicy szarości. Głowa wykonuje nienaturalne ruchy, skokowo przekręca się to raz w lewo, to raz w prawo. A w międzyczasie pomimo nie otwierania ust, Hunmar i Mordred słyszą niski, damski głos wzbogacony dennym echem nicości.

Trudno ci dogodzić krasnoludzie. Ehhh, trudno...


Mordred zaczyna dostrzegać Hunmara i odwrotnie, tak jakby dzieląca ich bariera przestała egzystować. W dodatku sprzed sylwetek towarzyszy znika Mandy oraz Tarkon. Dookoła unosi się dziwny pył, jakaś mgła czy coś analogicznego. Z oparów wyłania się sino- fioletowa postać. Od razu widać, że lewituje nad piaskiem śnieżnej plaży. Innym poruszającym elementem jaki dostrzegają panowie, jest płonący na różowo łeb, co więcej wyposażony w rogi. Dłonie jak i stopy z długimi, czarnymi pazurami. Żeby tego było mało, z tyłu majta coś na wzór opancerzonego ogona. Mierzące metr sześćdziesiąt dziwadło odziano w rozmaite przepaski, to też złote łańcuchy, które zakrywają imitację damskich piersi.
Oczytany krasnolud od razu wie z kim ma do czynienia. Jak za czasów studiowania wiedzy tajemnej przypomina sobie teksty z ksiąg.

1.
"Muszę przyznać, że ze wszystkich moich badań najbardziej zaintrygowała mnie rozmowa z demonem pokusy, przynajmniej tak go nazwałem. Są one niewielkie i bardzo, ale to bardzo przypominają ludzi. Sam fakt, że ta istota zechciała ze mną porozmawiać, oznaczał, że nie mam do czynienia z bezmyślnym potworem, kierującym się instynktami, lecz z istotą rozumną, równie zainteresowaną mną, jak ja nią. Przyjęła ona postać kobiecą, choć nie miałem wątpliwości, że może się pojawić w innej formie. Zastanawiałem się, czy przybrała taki kształt dlatego, że tego pragnąłem, czy ponieważ się tego spodziewałem. Ona ciepło się do mnie uśmiechnęła i zaśmiała perlistym głosem, który zdawał się rozgrzewać moje stare serce.
Tak bałem się jej legendarnych zdolności panowania nad sercami ludzi, lecz gdy spojrzałem w jej ciemne oczy, spotkała mnie wyjątkowa ulga. Była to straszna istota z Pustki, lecz rozmawiając z nią zacząłem sobie uświadamiać, że ów demon był równie niezrozumiany jak my, skaleni magia."

2.
"Te mroczne duchy, dużo bardziej inteligentne od bestialskich demonów z skrzydłami, mackami czy kilkoma deformacjami naraz. Ich zdolności kontroli umysłu pozwalają im maskować się w różny sposób, a nawet dostosowywać otoczenie do swego celu. Jeśli muszą stanąć do walki fizycznej, korzystają ze swej ogromnej siły i szybkości. W rozpaczliwej sytuacji demon najczęściej próbuje kupić sobie wolność – istnieje wiele opowieści, w których pokonany demon spełnia dowolne życzenie. Warto jednak zauważyć, że są to historie bez pokrycia"

Spoiler:


Śmiertelni, jam Ate. Zakon Sakira zwie mnie demonem, wieśniacy koszmarem, a uciemiężeni zbawcą. Od Was zależy kim się stanę, chociaż... Nie, nie, nie. Ja wiem, czego chcecie. Widzę wasze duszę, przeszywam umysły.
Nieoczekiwanie postać pojawia się między mężczyznami. Naturalne, że przerażeni odskakują na bok, ażeby unikać bliskiego kontaktu z pomiotem. Roześmiana Ate, lewituje przed siebie, ponownie zachowując odpowiedni dystans.
Nie musisz się mnie bać kapłanie. Gdybym chciała Cię skrzywdzić, już leżałbyś martwy, lecz zdaję sobie sprawę z tego w jakim stanie się znajdujesz. Taki oszukany, taki... biedny? Wyrzucony na zbity pysk przez tego, który miał zesłać ukojenie. A Ty? Spojrzała na Mordreda.
Żałobnik po skwarnej poczwarze. Nawet nie wiesz jak wiele jej jeszcze pozostało. Ha-ha-ha.
Ate składa ręce i układa je, jakby miała położyć się spać, jednakże nie przestaje mówić.
Bogowie nie rozumieją Was, tak samo jak mnie. Za co zostaliśmy ukarani? Za bycie sobą? Nikt nie chce wojen, kataklizmów, głodu i łańcuchów nigdy niekończącej się pokuty. Oni wskazała palcem na niebo bawią się nami, jak królowie pionkami podczas gry w szachy. Są pomiędzy mury, są niedopowiedzenia, ale może czas to skończyć?
Hunmarze, jeśli tylko zechcesz, wspólnymi siłami wskrzesimy twojego brata. Nie ma takiej otchłani, z której nie przywrócisz poległego. Mandy, ohhh Mandy, ją też przyzwiemy, chociaż nie będzie to łatwe. Przysługa za przysługę, lojalność za lojalność, zdrada za zdradę. Zainteresowani?


Ate
Spoiler:

Re: Gdzieś na splugawionych ziemiach

14
Wystarczy zadać zbyt dużo niewygodnych pytań a rzeczywistość, tudzież przyszłość, od razu stają się mniej różowe. Nie inaczej było tym razem. Wizja, tak misternie upleciona przez demona, teraz pękła niczym mydlana bańka zostawiając świat jeszcze bardziej szarym niż był do tej pory. Tarkon nie żyje. Tak przynajmniej twierdziła Ate.

Łuski spadły z oczu krasnoluda i zobaczył wszystko takim jakie jest. Stali razem z towarzyszem naprzeciw diabelskiego pomiotu który zamiast walczyć chce z nimi dobijać targu. Kiedyś Hunmar nie strzępił by języka na konwersację z tym wynaturzeniem. Zamknąłby uszy i oczy na jej pokusy, odtroczyłby młot i rozpoczął walkę. To było kiedyś. Z wiekiem nabywa się mądrości a impulsywność wpędziła już niejednego krasnoluda i człowieka do grobu.

-Pokusa... przesadziłaś z wizją... zbyt wymuskana... -Krasnolud starał się zachować spokój, ale i tak słowa które wypowiadał trąciły pogardą. Można było sobie wyobrazić, że rozmawia z wiadrem łajna. Najważniejsze teraz to zyskać na czasie. -Najpierw nas mamisz a potem oczekujesz żebyśmy ci zaufali? Czego od nas chcesz? Jaką mamy pewność, że gdy to zrobimy spełnisz nasze życzenia?

Wypowiadając ostatnie słowa krasnolud odtroczył dyskretnie młot od pasa i spojrzał na Mordreda upewniając się, że ten zauważył jego gest. Demonom nie można ufać.
"Tylko medyk może bezkarnie każdego zamordować" - Kaligula

Re: Gdzieś na splugawionych ziemiach

15
Gdy demon objawił swoją prawdziwą postać, Mordred z trudem powstrzymał się... Od przewrócenia oczami.

Niewątpliwie, wygląd istoty i jej moce musiały robić wrażenie na Herbiowskiej populacji.

Mordred jednak trenując z Magistri, mieszkał w fortecy Avastu, otoczony przez podobne istoty całymi dniami i nie raz nawet jadł z nimi przy stole. A jak kiedyś Azraboath, Ten Który Spełnia Pragnienia I Molestuje Ciało wpadł z wizytą... Ten to miał prezencję... Od której wszyscy woleli trzymać się z daleka.

Dlatego też bez względu na to jak groźna mogła być dla nich Ate, jej napuszony patos sprowadził na Mordreda głównie falę żenady. A także mimowolne drgnięcie warg na lekceważący sposób w jaki wyraziła się o Mandy, obrażając zarówno jego, ją a pośredni także Magistri który Mandy stworzył...

Na razie trzymał jednak język za zębami. Umyślnie czekał aż krasnolud wypowie się pierwszy. Zdaniem Mordreda, z nich dwojga to Hunmar miał lepszy pomyślunek, więc wolał zostawić pierwsze słowa jemu.

Wysłuchał pogardliwych słów krasnoluda, niewątpliwie zaprawionych jadem jaki w nim wezbrał przeciw demonom po masakrze jego wioski o której mu wspomniał.
Cóż, przynajmniej nie walnął jej wstępnie w łeb jak pewien elf, a to już coś...

Gdy Mordred zdecydował się dorzucić swoje zdanie, jego ton pozbawiony był oczywistej niechęci jaką żywił krasnolud, jednak nadal daleki od entuzjazmu, za to emanujący oczywistym sceptycyzmem.

- Tutejszych bogów znam tylko teoretycznie. Z pism i relacji. - Oznajmił. - Nie kłaniam im się i nie oczekuję ich ingerencji w życiu. Owszem, zauważyłem, że ich humory narobiły niezłego bałaganu, jeżeli mam brać za przykład Fenisteę a teraz cały ten cyrk z zimą...

Przy ostatnich słowach głos mu odrobinę stwardniał, gdy przypomniał sobie, że ten "cyrk z zimą" doprowadził do jego obecnej straty. Choć po prawdzie winił za to raczej bandę nawiedzonych kultystek niż samych bogów.

- ...Ale jak dla mnie, tutejsza politeistyczna gromada nie różni się wcale od innych jej podobnych. Oderwani od rzeczywistości śmiertelników, niezdolni i niechętni zobaczyć cokolwiek z ludzkiej perspektywy. Przeświadczeni, że daje im to najwyższe prawo do bycia kapryśnym dupkiem.

Wzruszył ramionami na znak, że nie usłyszał i nie powiedział nic odkrywczego.

- Z drugiej strony mamy ciebie... - Zdanie wypowiedział powoli, wyraźnie parodiując namysł.

- Twoje słowa wskazują, że patrzysz na nasze rasy równie wyniośle co bogowie, a przy tym masz lepsze pojęcie o naszej perspektywie i nie masz oporów przed manipulacją śmiertelnikami, jak zademonstrowało nam twoje iluzoryczne przedstawienie. Ponieważ jednak nie masz tak dużej siły jak bogowie, musisz grać subtelniej niż oni ze swoimi pionkami...

Głos Mordreda płynął dziwnie. Gdzieś na krawędzi kpiny, jednak jeszcze jej nie osiągający. Słowa swoje zdawał się kierować nie tylko do Ate, ale też do Hunmara, pobocznie przedstawiając mu swój punkt widzenia na całą sprawę.

- Dlaczego więc mielibyśmy ci zaufać? Używasz podstępu by nas podejść i próbujesz wplątać w swoją rozgrywkę jako pionki. Jak dotąd twoje słowa i czyny wskazują, że odrzucisz nas na zużytą stertę gdy tylko będzie ci to na rękę... Rozumiem, że przywykłaś do igrania z umysłami i emocjami lokalnej gawiedzi, ale my mieliśmy dostateczną styczność z tobie podobnymi, by być nieco bardziej sceptyczni wobec jakże lukratywnych ofert.

Wsparł dłonie na biodrach, przy czym prawa, po chwili zsunęła się i oparła na rękojeści miecza. Skoro on zauważył gest odpinania młota przez Hunmara, nie wątpił, że Ate też musiała go dostrzec, więc nie silił się na zbytnią dyskrecję własnej nieufności. Jak na razie nie uderzali pierwsi, ale niech demon wie, że są gotowi do obrony na wypadek agresji z jej strony.
Jestem wybrykiem natury. W pogoni za głosem serca, przemierzam doliny i góry, smagany po plecach batami szaleństwa.
Obrazek
ODPOWIEDZ

Wróć do „Splugawione Ziemie”