Plac Swobody

61
POST POSTACI
Lyahynn
Uśmiechnął się do siebie, gdyż plan już szybko ułożył się w głowie. Nie było potrzeby tracić cennych sekund na ruch, tylko zaczekać na błąd przeciwnika. Oni chcieli tutaj wejść, więc czemu im nie pozwolić? Zrobił krok do tyłu, biorąc w ręce jeden ze swoich sztyletów do rzucania, a w drugiej miał swój do walki. To było wystarczające do tego, by pułapka w pułapce zadziałała. Kiedy pierwsza osoba przekroczyła drzwi, wykona swój ruch, rzucając z bliskiej odległości sztyletem w nieodsłoniętą część ciała. Nie celował, by zabić, tylko po to, by trucizna dostała się do krwi ofiar. Zaraz za tym ruszył żwawo, by wykorzystać moment zaskoczenie i pchnąć tego nieszczęśnika przy pomocy uderzenia w jego ciało na drugiego swojego towarzysza, a następnie szybkim pchnięciem zranić go także. Musiał działać szybko i sprawnie bez momentu zawahania, by manewr się udał. Inaczej dam im czas a reakcję, a właśnie to chciał im zabrać. Ludzie, którzy wykonywali pułapki, nigdy nie spodziewali się, że ktoś może wykorzystać je przeciwko nim, a framuga drzwi była idealną blokadą. Nie można mieć zbyt dobrej postawy, a jak ktoś cię zaskoczy, nie masz możliwości, by wsparcie zaskoczyło. Jeśli było ich więcej, będzie musiał unikać kolejnych ataków i zobaczyć, co się opłaca bardziej.

Nie mniej w jego głowie gdzieś latały ostatnie słowa o wyłapywaniu kontaktów. To była wbrew pozorom bardzo pożyteczna informacja. Kwestia odpowiedniego ułożenia planu, acz nie mniej teraz skupiał się na walce, a nie planowaniu kolejnych kroków.
Licznik pechowych ofiar:
8

Plac Swobody

62
POST BARDA
Miał tę chwilę przewagi i nie wahał się z niej skorzystać. Wprawnym ruchem wyciągnął jedną ręką sztylet drugą jedną z buteleczek schowanych w przyborniku przy pasie. Kciukiem odkorkował buteleczkę z trucizną i szybko rozprowadził zawartość na ostrza z obu stron, poczynając od czubka, jakby to był już nawyk powtarzany jak oddychanie. Począwszy od noży do rzucania, jeden za drugim, aż już miał ich trzy między palcami lewej dłoni, wtem ostrze główne. Nawet nie uronił kropli. Szybkie dwa ruchy, pusta buteleczka w przyborniku, a sztylety dobrane z zamiarem rzutu. W międzyczasie oddalił się spokojnie o krok od drzwi. Kronmarch już załapał co się szykuje, zamilkł i schował się pod stolik, nie mając gdzie indziej się skryć.

Drzwi zostały nagle szarpnięte, jakby ktoś chciał wparować do środka! Wysoki zakapturzony mężczyzna w czarnym płaszczu trzymał w dłoni sztylet, acz nim zdążył skrzyżować spojrzenie z Lyahynn'em, skrzyżował swoje spojrzenie na sztylecie wbitym w bark, kiedy to dotarły do niego bodźce. Te bardzo nieprzyjmne, gdyż wydarł z siebie okrzyk jasno wyrażający ból. Chwycił się za rękę, acz druga osoba za nim już go miała odsunąć siłą z drogi, kiedy to Lyahynn z rozpędu kopnął ranionego w bark faceta. Ten przewrócił się poleciał pod nogi trzeciej ostatniej postaci napastników. Trzeci facet nie zdążył uskoczyć i upadł na kolano, niemalże całkiem przewracając się na faceta numer jeden.

Drugi facet był niższy od Lyahynn'a acz uzbrojony podobnie co reszta, w sztylet. Spróbował sparować cios półelfa, acz został skaleczony w dłoń w której trzymał sztylet. Syknął i natarł w szybkiej kontrze. Acz banalny był to cios dla skrytobójcy, Lyahynn zwyczajnie nieznacznie uchylił się do tyłu, zrobił pół kroku wstecz, kiedy tamten wściekle zaatakował cięciem. Przeciwnik robił do-krok i już miał wyprowadzać bardzo niebezpieczne pchnięcie, acz Lyahynn miał dość czasu na reakcję.

Pozostała dwójka pomagając sobie, lada moment już była na nogach i z wściekłym okrzykiem ruszyli.
Spoiler:
Ostatnio zmieniony 30 gru 2023, 20:35 przez Tag, łącznie zmieniany 1 raz.

Plac Swobody

63
POST POSTACI
Lyahynn
Rozpoczął się taniec, a cała trójka, choć posiadała niewątpliwą przewagę liczebną, zdecydowana znajdowała się w gorszej pozycji. Dwójka już została zainfekowana trucizną, a choć efekty nie będą natychmiastowe, walkę spowoduje, że krew szybciej rozejdzie się po ciele. Nie oznaczało, że nie byli groźni, po prostu z czasem nie będą w stanie zrobić zbyt wiele. Trucizny były niezbyt honorową przewagą, ale kto by się tym przejmował? Może w książeczkach dla dzieci, które uczyły wartości. A jego kolejny ruch nie będzie zbyt przyjemny, dla jego oponenta rzecz jasna. Puścił nóż, który trzymał w ręce i wykonał przerzut w tył, by kopnąć w podbródek kolejnego przeciwnika. Akrobatyczne zdolności były jednym z drobnych asów w jego rękawie. Właśnie dla nich utrzymywał swoje ciało w sprawności. Oczywiście nie tylko kopnięcie w podbródek było celem, a zwiększenie dystansu, gdyż ten ruch najpierw jest kierowany do tyłu na ręce, a z rąk ponownie na nogi. I jeśli na prosty manewr się udał, wyciągnie kolejny sztylet i rzuci w tego trzeciego. Dziwny ruch i zapewne niezrozumiały, ale przecież nie chodziło mu o proste zabójstwo tych ludzi, a zdobycie informacji.

A do tego celu oczywiście potrzebował ich żywych. Właśnie dlatego nie próbował iść łatwą drogą. W końcu i tak nie zostawi ich przy życiu, ale cóż... tego już nie musieli wiedzieć. Miał własne metody przesłuchań. Nie mniej, walka wciąż trwała i musiał odczekać jeszcze chwile, by wszystko zaczęło działać. Dla niego to także była dobra informacja, że go nie doceniali. Niestety po tej akcji już przestaną, choć czy będą wiedzieć z kim, mają do czynienia?
Licznik pechowych ofiar:
8

Plac Swobody

64
POST BARDA
Półelf wygiął się do tyłu w jakimś bliżej nieokreślonym ruchu, że napastnik będąc w środku ruchu zwątpił nagle, tyle że trochę za późno. Ostrze prowadzone z lewej od dołu nie sięgnęło celu, choć zbliżyło się do poziomu brzucha, tymczasem z prawej strony nadeszła noga. Czubek twardego obuwia rypnął w szczękę tak, że aż zęby zatrzeszczały. Lyahynn lekko odbił się dwoma rękami i wylądował na nogach, mając już za sobą ścianę pomieszczenia i blisko drzwi, którymi wszedł. Zaś ten który otrzymał cios zachwiał się na nogach i przewrócił na plecy. Dwójka salamander przekroczyła próg pomieszczenia.
W jednej chwili cała trójka złożyła się do rzutu sztyletem. Napastnik, który chciał szpiegowi zwrócić sztylet nie rzucił celnie, acz Lyahynn usłyszał dudniące uderzenie wbijanego się ostrza w drzwi, od których był dobry krok. Pozostałe dwa ostrza zahaczyły o siebie w locie. Jeden wylądował gdzieś w pokoju, a drugi w nodze członka gangu, co chwilę temu oberwał kopniakiem, prosto w udo. Dało się usłyszeć, że zabolało. Stojący przeciwnicy sięgnęli szybko za kolejny oręż do rzucania i stanęli, jakby miałoby zaraz dojść do szybkiej wymiany.

Jeden z przeciwników już odczuwał wpływ trucizny, drugi jeszcze nie był tknięty, acz oboje sięgali obiema rękami za kolejną broń. Wkrótce stal mogła zacząć się sypać w kierunku Lyahynn'a. Ten już kroku do tyłu nie mógł zrobić, ani też nie miał drzwi za sobą. Do nich brakowało mu tego właśnie kroku. I co gorsze otwierały się do środka i to w jego kierunku.
Spoiler:

Plac Swobody

65
POST POSTACI
Lyahynn
Przeciwnicy nie mieli odpowiedniego doświadczenia a walce, a przynajmniej nic takiego, które powiedziało im, co robić w tej chwili. Ich taktyka była prosta - kupą panowie, kupą to uda się złapać cel. To kolejny błąd. Pokazywali tym samym, na czym polegają. Broń oraz liczba. Nie wiedzieli, jak zabójcze potrafiło być własne ciało i wyszkolenie, które za tym szło. Głos dobiegł go z tyłu, co dawało mu informację, nie potrzebował wiedzieć nic więcej na razie.
Ruszył od razu, jak tylko rzucił sztyletem, nawet nie wyciągając własnej broni. Nie było na to czasu. Tu liczyła się każda chwila, a dwójka przeciwników nie tylko sięgała po broń, przez co marnowała swój czas, a także i jemu dawała sporą szansę. To wyglądało, jakby rzucał się na nich bezmyślnie i nie miał powodu, by wierzyć, że się na to nie nabiorą. Jeszcze zamierzał wykorzystać inny swój dar. Mimika twarzy, spojrzenie, uśmiech mordercy. Wszystko miało dać wrażenie, że bije od niego olbrzymia żądza krwi. Chciał zbudzić w nich strach o własne życie. Kiedy tylko zaczną wykonywać ruch, wykorzysta ten moment i jednego przyblokuje tak, by chwycić jego rękę, która trzymała nóż, a tego obok spróbuje kopnąć kolanem w przyrodzenie. Jaja nie były mu teraz do niczego potrzebne. A jego pęd nie tylko pozwoli mu za zadanie silniejszego uderzenie w to miejsce, a także przemknięcie za plecy tego pierwszego i wykręcenie mu ręki w bolesny sposób do tyłu. Być może i złamie mu ją. Nie przejmował się tym zbytnio, co się stanie z tym człowiekiem. Miał pecha, że trafił na niego. Będzie mógł robić mu za żywą tarczę, którą wykorzysta, by wycofać się do pomieszczenia, skąd wyszli, a następnie użyje go jako swoistego przedmiotu, by wytrącić kolejną grupę z równowagi. Jak to zrobi? Pewnie kopnięciem w dupę, by ciało upadło w przewidywanym kierunku.

Stworzenie zamieszanie i jego wykorzystywanie to coś, czego dawno mu brakowało odrobinkę. Zdawał sobie sprawę, że walka w zwarciu była ryzykowna, ale to nie byli zakapiory, którzy potrafili się dostosować się do zmieniającej się sytuacji. Nawet dobrego zgrania nie mieli. Kronmarch miał za to przedstawienie, ja o ile jeszcze nie zrobił w gacie ze strachu o własny żywot. Na niego także uważał i starał się katem oka obserwować, co robi.
Licznik pechowych ofiar:
8

Plac Swobody

66
POST BARDA
Kto marnował czas ten marnował. Nie był to z pewnością Lyahynn. Kolejny, ostatni z trzech sztyletów poleciał w kierunku przeciwników. Trafił tego, który miał jakiegoś pecha do jego broni miotanej. Prosto centralnie w szyję. Znieruchomiał. Wytrzeszczył oczy zakrztusił się krwią i momentalnie padł. Trzeci dobył dwa sztylety i widząc, że nie zdąży nimi rzucić wyszedł skrytobójcy naprzeciw.
Aura Lyahynn'a z pewnością była groźna i dla nowicjuszów skrajnie przerażająca, acz do wcielenia śmierci jeszcze mu brakowało w tej kwestii. Ostatni stojący przed nim mężczyzna musiał już w przeszłości spotkać się z kimś o podobnej woli mordu, albo był już zahartowany w walce na śmierć i życie. A ta jeszcze nie zdążyła się nadto wydłużyć, choć już dwóch jego kolegów leżało. Tak czy inaczej wymiana spojrzeń w takich okolicznościach pozwalała się dowiedzieć obu stronom coś o sobie, mimo tego że jednej ze stron wkrótce do niczego już się ta wiedzia nie przyda. Przed Lyahynn'em jawił się młody, dwudziestoparolatek o gorzkim, acz nieugiętym spojrzeniu i zapadniętych policzkach, zaciśniętych zębach.
Skrytobójca musiał zablokować rękoma nie jeden, a dwa ataki nożem. Pęd był na tyle taki, że kopniak wejść miał równo, przeciwnik uniósł jednak kolano w bloku. Kolano w kolano, a pęd zwalił obu na ścianę od której to zaś się odbili. Oboje ustali. Lyahynn wciąż trzymał napięte ręce przeciwnika, jako że te dzierżyły ostrza, acz miał kolejny ułamek sekundy przewagi w tym, że jego przeciwnik właśnie uderzył głową o ścianę i potrzebował tego czasu, aby zareagować.
Angażując się w dynamiczne starcie nie udało mu się dostrzec Kronmarcha kryjącego się za stolikiem, acz nie usłyszał, aby ten ruszał się z miejsca. Wciąż siedział w tym samym miejscu.
Spoiler:

Plac Swobody

67
POST POSTACI
Lyahynn
Pewna osoba zdecydowanie miała coś w sobie, że przyciągała jego sztylety. Mógłby powiedzieć, że miała pociąg do nich. Dla niego to było lepiej, bo miał pewność, że jedna osoba już nie wstanie, nie mniej chciał zostawić żywych tak wielu, jak się da, by dowiedzieć się tego i owego. Był jednak praktyczny i rozumiał, iż jeśli inna opcja nie była dlań lepsza, wybierało się to, co rozsądne. I tak też nie przewidział, że ktoś będzie próbował walczyć, przy pomocy dwóch sztyletów. Zmiana planów, zablokowanie dwóch rąk i obrona swojego przyrodzenia... ten bandzior coś tam potrafił walczyć, ale nie przewidział chyba dostatecznie, że pe zrobi swoje, a oni upadną. On też tego nie do końca wliczał w swój plan walki, ale to on przywalił głową w ścianę. Wyrwał sztylet z jego dłoni i wbił mu w gardło. Nie potrzebował go jeszcze wyciągać. Proste zabójstwo, bo wszak jego chwyt już nie był taki mocny, a bliżej miał do jego broni, niż do swojej.

Kolejny padł, a jeszcze zostało kilku. Jeden blokował przejście, a tutaj robił się tłok. Ciała mogą spowodować, że niezbyt dobrze będzie mu się walczyło. Łatwo o potknięcia, dlatego chwycił te zwłoki za szmaty i przy pomocy obrotu, postanowił rzucić nim w nowe zagrożenie. Przy okazji oceni, kim są, ile ich było i jak najlepiej poradzić sobie z nimi. Dla niego liczył się moment, by na chwile ich rozproszyć. Złapać kolejne sekundy, by wykonać kolejny plan, a mianowicie ruszyć biegiem do pomieszczenia, a przy okazji jeszcze raz kopnąć lezącego w szczękę. Tak dla zasady, by nie wstał i wyciągnąć drugi sztylet, a zaraz za drzwiami, jeśli uda mu się wybiec, spróbuje zastosować pułapkę i wbić sztylet w pierwszą osobę, która wyjdzie, by zablokować przejście kolejnymi zwłokami, co nieco utrudni trzymanie pozycji do walki kolejnej grupie.
Licznik pechowych ofiar:
8

Plac Swobody

68
POST BARDA
Walka zagrzmiała raz jeszcze kilkoma urwanymi krzykami. Odzywał się ten, który miał czelność stawiać opór. Acz lada moment z wystającą rękojeścią w szyi osunął się o ścianę. Zalał się krwią oddając się w objęcia Usala.
Jakby nie patrzeć rzeczywiście zrobiło się dość tłoczno pod nogami, półelf bez mitrężenia uniósł, wprawnie się obrócił i już miał rzucać w kierunku potencjalnego nowego zagrożenia, które miało nadejść z sąsiadującego pomieszczenia, acz takiego nie dostrzegł. Truchło wszak poleciało płasko kilka metrów i głuchym hukiem rozpłaszczyło się z powrotem na podłodze. Wtem ostatni żywy z trójki, ten który już zaczynał czuć skutki trucizny, zebrał kolejnego kopniaka w podbródek i został odesłany z powrotem na ziemię. Wtedy też wychylił się Kronmarch za stołu, aby dostrzec jatkę, czy też dogasający koniec tego starcia. Dostrzegł ledwie smugę sylwetki Lyahynn'a, jako że ten wparował do miejsca skąd przybyli członkowie gangu, to i schował się z powrotem, tak na wszelki wypadek.

Zagrożeń nie było. Przed sobą zaś miał obszerne i wysokie pomieszczenie, acz w miarę dobrze oświetlone, bo lampami na olej, wiszącymi na łańcuchach przy kolumnach wspierających strop. Leżały tutaj liczne drewniane skrzynki, beczki, koszyki i wazy, a nawet duży zbiornik piwa obok schodów na piętro. Zaryglowane deską solidne podwójne drzwi prowadziły do sali gościnnej skąd dochodził stłumiony gwar zabawy goblinów. Były też proste drzwiczki do spiżarni. Lyahynn pamiętał właśnie w miarę salę gościnną, właśnie ten skład i malutki pokoik, w którym moment temu odbyła się jatka. Wiedział też że na piętrze były wcześniej kwatery właścicieli tego dobytku, a i było stamtąd przejście do korytarzu z pokoikami gościnnymi do wynajęcia, a z tego korytarza można było można dostać się do sali gościnnej. Z pewnością na piętrze jak i sali gościnnej były też i okna.

W tym momencie po szybkiej eskalacji walki znów nastąpił spokój, tylko rechot goblinów przebijał się z sali gościnnej, a tak to głucha cisza, jakby nikt inny nie był świadkiem zdarzenia.

Spoiler:

Plac Swobody

69
POST POSTACI
Lyahynn
Czyżby mu się wydawało, że ktoś tu jeszcze jest? Nie słyszał żadnych kroków ani niczego. Nie...był pewny, że było wsparcie, tylko uciekło... to oznaczało, że ta kryjówka nie jest bezpieczna. Szybko wrócił do hali, bo musiał zdecydować, co robić. Ile czasu zostało, nim ktokolwiek przybędzie? Nie był w stanie tego obliczyć. Zebranie ludzi, przedstawienie sytuacji. Kilka minut zdecydowanie miał. Pierwsze, co zrobił po przyjściu tutaj, było pozbieranie swoich noży i pochowanie je w odpowiednich miejscach, a przy okazji szybkie przeszukanie ciał. Sprawdził dla pewności, czy przedsionek z tyłu był pusty. Tak dla pewności. Jeśli było czysto, popatrzył na miejsce, gdzie mógł chować się Kronmarch, czyli w okolice stołu.
- Wyłaź! - Warknął dla efektu, by zrozumiał, że nie znosi sprzeciwu w tej chwili. I tak było. Da mu ostatnią szansę na pokazanie, że może być przydatny. Będzie musiał ruszyć tym, co miał w główce, by go przekonać, że nie warto go zabijać.
- Podaj mi choć jeden dobry powód, ty zdradziecko kurwo, dlaczego miałbym cię tu i teraz nie zabić. Wiesz, jaka kara jest za wystawienie innych. - To nie koniec..., wziął krzesło, które miało tą niski wspornik między dwoma nogami. Zamierzał kolejnego gówniarza przesłuchać w sposób mało przyjemny. Przyłożył mu je do szyi tak, by ten pałąk drewna robiący za element konstrukcji przyduszał go. Pamiętał, że brak powietrza powoduje, iż ludzie odzyskują przytomność. Nie był uzdrowicielem, by rozumieć ten mechanizm, ale miał kilka pytań. I jeśli odzyskał przytomność, powie to:
- Masz szanse wyjść z tego żywy, choć nie cały, jeśli będziesz odpowiadał na moje pytania. - Wieczny brak powietrza męczy umysł. Wiedział o tym.
Licznik pechowych ofiar:
8

Plac Swobody

70
POST BARDA
Stłumiony hałas dobiegający zza zaryglowanych drzwi nie dodawał otuchy Lyahynn'owi w żaden sposób, gdyż w tym szumie mogły się kryć odległe odgłosy czyjejś aktywności na piętrze. Jeśli były to jakiekolwiek ruchy, to na pewno nie gwałtowne.
Po rozprawieniu się z przeciwnikami skrytobójca zbierał swoje uzbrojenie. Cóż każde dziś napiło się choć odrobiny krwi, może z wyjątkiem jednego. Ostatni ze swoich sztyletów do miotania wydobył z jeszcze żywego ciała zbira, którego dawka trucizny już mocno otumaniła i potrzebował jeszcze dobrej chwili, aby zebrać się do kupy.

Wysłuchaj mnie! — Rzucił błaganie Kronmarch i wyszedł zza stołu zgodnie z poleceniem — Nie miałem wyboru! Ta trójka, którą zabiłeś, to byli pierdoleni nadzorcy a nie ochrona! Jest jeszcze jeden z kuszą czai się w alejce w śmieciach w narożniku! — Kronmarch zaczął śpiewać bardzo ładnie wyższym tonem — Zniżyli mnie do wabika, miałem wyłapywać tych co pracowaliby dla popleczników Konserwatystów. Tych trzech podsłuchiwało rozmowy przez dziurkę w suficie. Nie widać jej bo cień od lampy zasłania— Wskazał palcem do góry, tłumacząc. Lyahynn w tym czasie zdołał się zaopiekować niedobitkiem, robiąc użytek z pobliskiego krzesła.
Strasznie smutno byłoby być tym facetem, który ledwo co miał się już zbierać z podłogi, a tu został przyduszony krzesłem. Noga mu krwawiła, w głowie szumiała trucizna. Rzec można był już na lekkim haju. Widział świat podwójnie, a ten sobie wirował, jakby ktoś kręcił kołowrotkiem i to bardzo powoli. Do tego lekki niedosłuch, a teraz jeszcze znaczne problemy z oddychaniem. Lekko biedaczysko nie miał i nie zapowiadało się, że to się zmieni. Wyciągnął rękę błagalnie, aby oprawca przestał go dusić z oczyma wytężonymi, acz kompletnie skupionymi na powietrzu przed nim.
Masz rację, jestem trupem! — Kronmarch przyznał, acz w jego głosie jeszcze była wola walki — Teraz mnie zostawisz, czy zabijesz, i tak nie żyję! Nie mam dokąd uciec teraz! Tak! Na Taj'cah wypadłem z branży, ale wiesz że znam się na swoim fachu! Poza tym oni nie wiedzą, że ty to ty. Tego jeszcze nie wiedzą! Przydam ci się bardziej żywy, jako zupełnie ktoś inny! Nowy...
Spoiler:

Plac Swobody

71
POST POSTACI
Lyahynn
Nowy... to ostatnie słowo, które dla niego zapewne oznaczało coś innego, niż dla kupca. Lyah obrócił głowę, ale nic nie powiedział. Nie musiał. Jego czyny w tej chwili przemawiały za nim. Szybko wyciągnął jeden z noży do rzucania i rzucił nim, celując w gardło Kronmarcha, jeśli jednym chybił, rzuci drugi i trzeci, jak będzie trzeba. Przy okazji także nieco przestanie dusić pechowca pod krzesłem. Dla niego dawny informator miał o wiele większa wartość, kiedy będzie trupem. Do nikogo nie pójdzie, by przekazać wiadomości. Był spalony. Miał wiele możliwości, by pokazać, że coś tu nie gra i współpracować. Pokazałby tym samym, co naprawdę ceni i jakie ma wartości. Był tchórzem, który nie potrafił walczyć, a jedynie cenił własną dupę. Nie potrzebował takich żałosnych osób w swoim otoczeniu. Zdobył, to co potrzebował i mógł się pozbyć śmiecia. Oczywiście, jeśli go zabije, weźmie sztylety i wytrze krew z broni o jego ubrania i go tez przeszuka. Tak dla zasady.
- Przydasz się i po śmierci. Twoje truchło będzie mówiło więcej, niż się spodziewasz. - Rzucił jedynie. Kusznik był problemem, ale go mógł wziąć na przeczekanie. Jeśli zacznie tracić cierpliwość, teoretycznie ma dwie opcje: ruszy tutaj, by sprawdzić, co się stało lub popędzi po wsparcie. Więcej logicznego sensu miała opcja numer jeden, więc wystarczało poczekać, a jednocześnie ustawić się do drzwi tak, by zobaczyć ich najmniejszy ruch. Podszedł do ostatniego żywego w tym pomieszczeniu. Nawet kucnął przy nim, by lepiej go słyszał.
- Słuchaj uważnie, bo nie będę się powtarzał. - Rzucił do otrutej Salamadry. - To, co jest w twoich żyłach to śmiertelna, powolnie działająca trucizna. Powoli tracisz kontrole. Najpierw idą zmysły, potem kończyny. Twój umysł zostanie uwięziony w skorupie, nim całkowicie zdechniesz. Mam przy sobie antidotum i jak wspominałem, możesz wyjść z tego żywy, jeśli tylko będziesz odpowiadał na moje pytania zgodnie z prawdą i bez gry na czas. To jak, mamy umowę? - Spojrzał na niego tak, by wywołać na nim wrażenie osoby, które dotrzymuje zawartych umów. Poważna mina, jak u kupca, który targuje się o najmniejsza wartość, bo od tego zależy zysk. Przy okazji wytężał swoje zmysły, głównie słuch, czy nikt się nie zbliża.
Licznik pechowych ofiar:
8

Plac Swobody

72
POST BARDA
Sztylet wymierzony i rzucony wbił się w szyję byłego kupca. Kronmarch złapał się za gardło w kompletnym szoku i pierw padł na kolana, wyjął ostrze, a potem próbował desperacko zatamować krwawienie dłońmi, acz krztuszenie się zapowiadało rychły koniec. Skończywszy ostatecznie na podłodze, wkrótce dołączył do grona martwych. Podłoga była z drewnianych paneli i zdążyła się już opić juchą na tyle, że powoli zaczęła tworzyć już kałużę na środku pokoju, łącząc wszystkich poległych, no z wyjątkiem tego leżącego w składzie.
Spoiler:
Co do otrutego Lyahynn miał stu procentową rację, zmysły głupiały. Czucie, zmysł równowagi, wzrok, a i w tym wszystkim również słuch. Nieszczęśnik wytężał wzrok i mrugał, jakby z czymś walczył — Ty.... Ty draniu... — Wymamrotał w kierunku skrytobójcy, majaczył. Próbował swoje piwne oczy skupić na półelfie, ale wychodził mu zez. — O czym ty mówisz... umowa? — Wyglądało na to, że nie wszystkie słowa dotarły do odurzonego umysłu członka gangu i chyba coś mu się pomyliło, z pewnością wysławianie się również sprawiało mu problemy. — Widzimy się w zaświatach — Odpowiedział gorzko, acz z uśmiechem, jakby zaakceptował swój los.

Sama walka odbyła się właściwie błyskawicznie, równie dobrze wciąż mógł Lyahynn rozmawiać z Kronmarchem, a trójka czaiła by się za drzwiami. Zaś teraz trwała cisza rozpraszana nieznacznie głuchymi odgłosami zabawy goblinów i stękaniem rannego.

Plac Swobody

73
POST POSTACI
Lyahynn
Nie miał problemu z przyjęciem krwawych moment. Ich ilość wszak była zaskakująca. Popatrzył na truchło i dodatkowo kopnął go w twarz. Domyślał się, za co on je miał. Jeśli jego podejrzenia były słuszne, jego zdrada sięgała dalej. A to oznaczało, że należy przykładnie ukarać go...niestety nie znał się na przeklinaniu, ale nie zaszkodzi spróbować. W końcu, co się może stać? Pewnie nic, acz przynajmniej ulży sobie. Nie mniej, najpierw postawił się zając hardym człowiekiem, który w chwili śmierci postanowił grać twardego.
- Cóż... twój wybór. - I go także zabił, choć nie tak, by rozlać krew. Wbił mu sztylet w serce. Nie potrzebował aż takiego rozlewu krwi. Skoro się pozbył i tego śmiecia, oczyścił broń i schował ją. Sprawdził jeszcze, czy wszystkie ma i wrócił do ciała Kronmarch i sprawdził, co tam było. I potwierdziło to wszystkie jego podejrzenia. W jego sercu zapłonęła prawdziwa nienawiść i złość. Może nie było to wielki płomień mogący spalić całe miasto co prawda, ale jak na niego spory postęp. Zdrada tego człowieka, który zaprzeczał wartością i honorami prawdziwych informatorów nie mogła być wybaczona, dlatego chciał spróbować tego. Nic nie tracił, a ktoś mógł mieć problem.
- Jak to robiła matka? - Spytał sam siebie, przypominając sobie to, jak kiedyś próbowała go nauczyć rzucania czarów. Co prawda nic z tego nie wychodziło mu wtedy, ale może po prostu jego umysł nie pojmował tego. Mówiła coś o koncentrowaniu się i wyczuciu niewidzialnej siły, a potem nadaniu jej kształtu. Dlatego zamknął oczy, próbował wyciszyć umysł, skoncentrować się i wyczuć tę energię, powtarzał sobie w myślach jedynie lekcje matki i skupiając się na tym. Wspominała, że intencja także była ważna, a on miał jedną jedyną w głowie, a po chwili w głowie.
- Przeklinam twą duszą, Kronmarchu. Z krwi wszystkich tu poległych, niech powstanie klątwa ta... Nie zaznaj nigdy spokoju, bądź udręczony, cierp katusze wieczne, gdyż skują Cię łańcuchy za zdrady, które dokonałeś. Nigdy wybaczone twe uczynki nie zostaną. - I na końcu jeszcze splunął na ciało. A czy to, co zrobił, będzie skuteczne? I tak się nie przekona. Nie mniej, pora na drugi element jego planu. Wprowadzenie zamieszanie w samej organizacji. Zamierza ich postraszyć trochę. Skoro było tu trochę krwi, wyciął kawałem szmaty od jednego z trupów i moczył we krwi by napisać na ścianie:
"Wróciłem Samalandry
Zemszczę się za to
Co mi ZROBILIŚCIE"


I jak już to wszystko przygotował, należało odejść. Nie miał pewności, czy jakiś kusznik faktycznie tu istniał, ale gobliny mogły być w to zamieszanie. O wiele lepiej będzie wyglądało, jak zniknie. Dlatego postanowił wybrać okno. Te były na piętrze. Poszuka jakiegoś, by wyjść przy pomocy jego akrobatycznych zdolności tak, aby nikt go nie zauważył. W końcu...był duchem, to i zyska na reputacji, jeśli nikt nie zobaczy, jak wychodzi.
Licznik pechowych ofiar:
8

Plac Swobody

74
POST BARDA
Jak tak kopnął martwego już zdrajcę, zorientował się szło, że buty zostawiały krwawy ślad od stąpnięcia w którymś momencie w krew. To i też tą kwestią się zajął w myśl odruchu zacierania za sobą śladów. Wtem po przeklęciu nieboszczka i pozostawieniu jawnej groźby i zapowiedzi zemsty ruszył schodami. na piętro. Korytarz prowadził na prawo i szybko zakręcał, acz wystarczyło włamać się do pierwszego pokoju, który nawet nie był zamknięty na klucz. Było to pomieszczenie gdzie czaili się wcześniej bandyci. Okno było zasłonięte, aby nie dochodziło żadne światło. W środku nie było nic oprócz taboretów, zgaszonych świeczek i rozrzuconych kart na małym stoliku. Oraz punktu nasłuchowego z dziurką na samym środku pokoju, gdzie na miękkim materiale można było ułożyć głowę, z uchem skierowanym w dół.
Odsłoniwszy okno, miał dobry widok na krajobraz niższych budynków i wyższych, a tam gdzieś daleko za nimi było bezkresne morze. Przed nim był dach niższego budynku a pod nim alejka. Lekko skoczył i wylądował równie gładko, prawie bezszelestnie. Na tyle, że gdziekolwiek w śmieciach czaił się strzelec, nawet nie drgnął, bo by było to słychać. Rozejrzał się i nie dostrzegł żadnego gapia w oknie, choć ciężko byłoby tak szybko ocenić taką ilość budynków. Wszak nie był to czas na obserwacje, a na ucieczkę z miejsca zdarzenia. Miasto zaś znał doskonale, to i to nie stanowiło dla niego problemu.
Spoiler:

Plac Swobody

75
POST POSTACI
Lyahynn
Powodów, by mieć martwego informatora, było więcej, niż można było przypuszczać. Nie mniej teraz nie będzie nikt wiedział, co się tu dzieje. Nie tak spodziewał się, że będzie wyglądał jego powrót do "domu." Widać jednak nie potrafił żyć spokojnie i jeśli tylko miał okazje, wywoła zamieszanie. Liczył na to, że uda mu się dzięki temu odciągnąć od niego uwagę. W końcu z rozsądnego punktu widzenia, krwawa akcja zaraz po powrocie nie były rozsądne. Nie, żeby chciał ich oczywiście, ale wszystko wykorzysta na swoją korzyść. Strach był jednym z tych czynników, które mogłyby mu pomóc w paru rzeczach. To może być plan na przyszłość.

Niestety musiał zmienić plany. Kolejne spotkania chciał odłożyć na później, jednak w obliczu sytuacji, w jakiej się znalazł, musiał odwiedzić stare śmierci. Zdawał sobie sprawę, że pewnych spraw nie będzie w stanie sam załatwić. Nawet z jego dziewczynami to nie było możliwe. Potrzebował zaufanego i sprawdzonego wsparcia. Chociaż, czy wciąż to było możliwe? Po tylu latach? On sam nie wiedziałby, czy faktycznie zgodziłby się, gdyby to on był na ich miejscu. Nie mniej, kości zostały rzucone i pora przygotować się na wszystko.
Spoiler:
Licznik pechowych ofiar:
8
ODPOWIEDZ

Wróć do „Stolica”