POST POSTACI
Elspeth posłała elfowi spojrzenie spod uniesionej brwi. Oddawał jej coś, co wcześniej sam zabrał, więc za co miała mu dziękować? Za zmianę zdania w obliczu jego własnej słabości?
Włosy wchodziły jej w oczy. Jasne kosmyki wyrwały się z wcześniejszego upięcia i Elspeth miała pewność, że nie odnajdzie już rzemyka, który wcześniej trzymał je w ryzach. Pozostało jej zgarnąć luźne pasma za uszy, by nie przeszkadzały, gdy opłukiwała dłonie wodą z bukłaka. Jeśli miała pomóc z raną, musieli zachować choć pozory czystości. Goren i tak przestawiał już zbyt duże ryzyko infekcji.
- Nie zaciągnąłeś. - Skomentowała, widząc jego prowizoryczny opatrunek. - Sam rozszarpałeś sobie ramię o włócznię. Ja celowałabym w gardło. - Dodała, lecz bez uśmiechu. Był to prosty fakt.
Skoro nie zgadzał się na ogień, musiała pracować z tym, co miała. Daleko jej było do uzdrowicielki, czy nawet prostej felczerki, ale znała podstawy: zatamować krwawienie póki nie trafi na kogoś, kto pomoże bardziej. Lia była ich ostatnią nadzieją, jeśli Goren miał przeżyć.
- Jedna z twoich. - Elspeth odpowiedziała na jego pytanie, przejmując koszulę i od razu drąc ją na paski. Zawiesiła spojrzenie na chwilę na jego ciele, choć było niedorzecznie blade. Przynajmniej ślady krwi odcinały się na niej całkiem wyraźnie.
Ściągnęła prowizoryczną opaskę z jego ramienia i przemyła ranę czystą wodą na tyle, na ile starczyło jej w bukłaku. Zwinęła jeden z pasków w ciasny rulon i przyciskając go do rany, zabezpieczyła kolejnym paskiem, robiąc z niego bandaż. Przynajmniej miała pewność, że jej opatrunek jest ciaśniejszy i nie zsunie się z ramienia. Dodała kolejne ruloniki i paski, by chłonęły krew i tamowały ją. Nacisk mógł być bolesny, lecz było to jej ostanie zmartwienie.
- Elspeth O'Lat. - Przedstawiła się, wiążąc ostatni z dostępnych pasków materiału
Rodzina jej matki raczej nie parała się niewolnictwem, a wojaczką, lecz nie mogła mieć pewności, czy Goren nie słyszał jej nazwiska. - Tak się nazywam. Musimy wracać teraz, w dzień nie znajdę drogi.