Nad niewielką spokojną wysepką również rozpętała się burza. Strumyki słodkiej wody przecinające ląd, stały się rwącymi potokami. Wiry powietrzne, wezwane tutaj chyba przez samego Sulona, szarpały bujną roślinność. Wielkie drzewa pochylały swe bujne czupryny, krzewy szamotały się w chorobliwych drgawkach, a wyschłe liście tańczyły zakręconego walca Saran Duńskiego. Wszystko przypomniało oznakę nadchodzącej zagłady. Nic bardziej mylnego. Nadeszła opóźniona pora monsunów. Pory roku rozregulowały się od poprzedniej nienaturalnie długiej zimy, a teraz wszystko zaczęło się wyrównywać. Burza była tylko dobrym znakiem dla Herbii.
Nie wszyscy jednak byli tego zdania. Niedaleko przepływał statek Onyksowa Harpia, która swoją nazwę wzięła od rzeźby pięknej kobiety o skrzydłach ptaka wykonanej w czarnym drewnie. Wśród marynarzy krążyły głosy, że właściciel żaglowca został za młodu rozkochany przez takie wynaturzenie i ugrzązł w owej marze. Załoga starała się ze wszystkich przeciwdziałać morderczemu żywiołowi, który nie odpuścił im. Jeden z przypływów przyniósł ogromną, kolejną zresztą już falę, która przewróciła jednostkę. Wrak został wciągnięty głęboko pod wodę wraz z większością przewożonych towarów i pasażerów. Fatum nie chciało zmienić biegu wydarzeń owego statku. Miało również wpłynąć na mieszkańców wyspy, a przede wszystkim na przyszłość doświadczonej przez los arystokratki.
Cała historia, która powiąże jej losy z niedolą Onyksowej Harpii, zacznie się od czegoś drobnego i z pozoru nieznaczącego. Nikt nie przypuści, że jest to początek czegoś ważnego, czy nowej karty w biografii wdowy Lainary. Tym bardziej ona przebywając w chacie wraz z nowym kochankiem, którego nie można było nazwać wymarzonym, nie mogłaby spodziewać się, że coś się odmieni. Pozostawiona przez kpinę bogów na opuszczonej wyspie w towarzystwie nekromanty, miała umrzeć ze zgryzoty pośród dzikiej flory. Zupełnie zapomniana przez świat. Nie tak jednak wszystko się potoczy. Nie w tą drogą przyjdzie jej pójść dalej ku ostateczności. Ktoś z niebiańskich istot zamierzał wskazać jej szlak bardziej wymagający, dłuższy lecz oczyszczający.
Na zewnątrz panowała straszna zawierucha i nawet przebywanie w środku chatki nie było bezpieczne. Część liści stanowiących dach uniosła się i poleciała na niespokojne fale morza. Tym samym wpuszczając jeszcze większość ilość wilgoci do środka. Deszcz przypominał wręcz nieskończony wodospad, który runął na ich niewielkie domostwo. Tyle pracy włożyli, aby stworzyć bezpieczny zakątek, a teraz znów wszystko miało zostać zrujnowane. Konstrukcja ścian ledwie się trzymała. Nie wiadomo czy zaraz nie spadnie. Łóżko można było by teraz nazwać wodnym, tak samo jak całe ich gniazdko. Wewnątrz tworzyło się bajoro, a oni brodzili w nim po kostki. Nie tak to miało być. Oj nie! Cała misterna robotą, którą włożyli zupełnie okazała się nic nie znacząca. To jak wpychanie kamień na szczyt góry, aby spadł z drugiej strony. Zupełnie bezsensowne. Pierwsza chatka była mizerna, ale ta również nie spełniła swojej funkcji. Pod silnym wiatrem i ponadprzeciętnymi opadami monsunowymi zupełnie się ugięła. Nadzieja wewnątrz Aberyta jednak nie zniknęła. Do trzech razy sztuka!
Nie będzie już nauki pisania. Trzeba było schronić się przed deszczem. Najlepszym wyborem byłyby jaskinie, które choć trochę osłonią ich przed wilgocią i zimnymi podmuchami wiatru. Tego by brakowało, aby brzemienna kobieta zachorowała i poroniła. Ojciec i kochanek nie mógłby na to pozwolić. Miał być opiekunem jej, a nie obserwatorem tragedii. Oczy Aishele zatrzymały się jednak na horyzoncie, gdzie wypatrzyła prawdziwą katastrofę. Resztki przewróconego okrętu sterczały znad wody. Nie tylko ich spotkał ten los. Oni przeżyli, a co czekało załogę tego statku? Ciężko było stwierdzić kiedy to wszystko się wydarzyło, ale było już po nich.
Wtedy też jedna ze ścian runęła z trzaskiem i wystraszyła nekromantę. Ona jednak nie zareagowała, jakby została zupełnie zahipnotyzowana. W oddali widziała dryfującą na jakieś kłodzie kobietę, która zawzięcie walczyła o przetrwanie. Jej fałdy sukni pozwalały jej unosić się wystarczająco długo, aby chwycić hausty powietrza. Za każdym razem jednak potężne bałwany wciągały ją. Ona jednak była zawzięta. Woda jednak próbowała się jej pozbyć tak samo jak pozostałych załogantów Onyksowej Harpii.
Przypominała przerośniętą czarną meduzę. Jej bufiasta, wypełnione bąblami powietrza, suknia i długie ciemne włosy, nadawały jej koszmarnego wyglądu- bestii. Potwora, który znikał co chwilę pod kłębami białej piany morskiej kipieli. Ukazywało to potęgę, która ugina się niełaskawym żywiołom.
Całej dramatycznej scenie przyglądał się z oddalonego klifu niewielki jegomość, siedzący na jednym z szarych głazów. Nad swoją, odzianą w czarny cylinder, głową trzymał nieduży parasol, który niezdarnie próbował chronić go przed gęstymi opadami. O dziwo jakaś dziwna magia chroniła go przed zmoknięciem i na jego elegancki kolorowy strój nie padła ani jedna kropla deszczu. Do tego wszystko dookoła niego wydawało się suchutkie i nietknięte przez wilgoć. Drugą dłonią mierzwił jasną brodę, gęsto porastającą jego nienaturalnie wysuniętą żuchwę.
Spod naciągniętego materiału na parasol wyłoniła się niewielka wróżka. Podobna do tych baśniowych latających istot, które do złudzenia przypominają miniaturki elfów leśnych, przyodziane fantazyjnymi skrzydłami. Ona miała jasnobrązowe krótkie włosy i spiczaste uszy. Zdobiła ją biała krochmalona suknia, welon i przezroczyste skrzydełka.
Ten rzadki bywalec Herbii o bardzo psotnym charakterze, pojawia się zawsze w innym miejscu, przybywając z odległych krain. Jego przybycie zawsze zrównuje się z końcem bieżącego kalendarza. Owego dziwaka ponoć nikt nie widział, ale wszyscy o nim gadają przed sylwestrową zabawą. Mówią na niego Noworoczny Skrzat, a jego towarzyszkę nazywają Pomyślnością.
Spoiler: