-
Czy ja wam wyglądam na przejezdnego durnia?! Do stu orczych, krzywych dup! Chcieć czterdzieści pięć monet za kuraka?! - sądząc po tym okrzyku, Hoffman mógł się domyślić, że cierpliwość Atisa została doprowadzona na skraj przepaści i zawisła nad nią radośnie, trzymana na ostatnim włosku katowskiej liny. Stał na uboczu, razem z czworgiem towarzyszy, obserwując kupieckie zmagania blondyna. Ten zagryzł zęby, resztką siły woli usiłując nie rozmasować wychudłej twarzy starszej babiny o podłoże. Od potoku bluzgów i następujących dalej rękoczynów powstrzymywała go w zasadzie jedynie silna dłoń Kyrie, miażdżąca mu ramię w żelaznym uścisku.
Głodni, źli, niewypoczęci - wszyscy młodzi Shaledini byli w kiepskich nastrojach. A bo i cieszyć się nie bardzo było z czego: ostatnie pół roku było małym, prywatnym koszmarem dla każdego elfa.
Natura nawet poza granicami Fenistei nie była im zbyt łaskawa. Jeśli grupce na Ediunie już udawało się coś upolować, to były to zazwyczaj drapieżniki, które rzucały się na nich w niezrozumiałej agresji. A i za ich truchła ścigano ich niejednokrotnie, w ramach obławy na kłusowników. Przedłużająca się zima nie poprawiała ich sytuacji, zmuszając ich do podejścia bliżej ludzkich (bądź nie, jak w tym wypadku) siedzib. Jednak tam również piszczała bieda. Mróz i napływ uchodźców z Fenistei skutecznie kurczyły zapasy. Cóż, generalnie nie było różowo, nawet w tak kwitnącej niegdyś osadzie, jak Lanende.
Jakby tego było mało - nieustanne koszmary i poczucie odrzucenia nie dawały spokoju żadnemu z długouchych, doprowadzając większość z nich do co najmniej wyczerpania psychicznego. Zazwyczaj snuli się po wioskach i traktach struci, rozdrażnieni, Sulon jeden wie, czy od głodu, czy ciężaru jego gniewu. Siąpiąca od dwóch dni, irytująca mżawka nikomu zaś nie poprawiała nastroju.
Ewidentnie za to psuła go targującej się z Atisem elfią kobiecinie, której najwyraźniej nie spodobało się pyskowanie młodzika. Przyprószone siwizną brwi ściągnęły się w nieprzyjemnym grymasie.
-
Nie dasz, to bez łachy, pies Ci mordę lizał! - Potrząsnęła nieszczęsnym, kogucim truchłem, trzymanym za grdykę. -
Będzie mi tu klął, do kurwy starej nędzy, smarkacz jebany - wymamrotała pod nosem ze świętym oburzeniem, przytulając kurczę do szarego fartucha na spódnicy i stanowczym krokiem wymijając parę. Młody elf rzucił się za nią niczym głodny hart za królikiem, jednak dłoń rudej towarzyszki nie pozwoliła mu podążyć za osadniczką.
-
Uspokój się - wysyczała, pociągając go do siebie. Chłopak gniewnym szarpnięciem wyswobodził się z jej uścisku, odtrącając jej rękę.
-
Zostaw mnie - odwarknął rozeźlony, odwracając się, by z pustymi rękami wrócić do czekającej opodal reszty grupy.
-
To widzę, żeś pięknie załatwił, najemy się do syta - westchnął Ortis, gdy ruszyli uliczką, mijając usytuowane tuż obok siebie, na ścisk, zabudowania.
-
Cóż, Ty byś z pewnością zdziałał więcej... Och, nie, czekaj, uciekłaby na widok Twojej łysej...
-
Atis. - Cichy, karcący głos Talena zgasił sprzeczkę w zarodku. Jasnowłosy żachnął się, mierząc się ostatni raz aroganckim spojrzeniem z wielkoludem, ale posłusznie zamilkł na chwilę, szybko znajdując inny powód do wylania złości.
Jego wzrok padł na grupkę żebraków, skulonych pod jednym z domostw, zajadających się bochnami chleba. W okolicy można było takich znaleźć praktycznie w każdej wiosce. Takich, którym udało się uciec z rzezi, lecz nie mieli się gdzie podziać. Brzuch chyba każdego ze śmiałków, w tym i Hoffmana, upomniał się dość donośnie o kawałek strawy.
-
Pierdoleni uchodźcy, wszędzie ich pełno, jak zarazy. Żreją to, co mogło i powinno przypaść nam - wywarczał bardziej do siebie, niż do reszty, ewidentnie wciąż zły o handlowe niepowodzenie.
-
Ty też ewidentnie wędrujesz. W czym jesteś lepszy? - Do uszu grupy dobiegł niespodziewanie zmęczony, kobiecy głos, sprawiając, że Shaledini stanęli jak wryci, a dwójka żebraków zaczęła z przestrachem uciszać mówiącą.
-
Szz... Issa, oszalałaś?
-
To zbrojni, cichaj, głupia.
Hoffman odwrócił się wraz z resztą, odnajdując wzrokiem
dziewczynę. Otulona brązowym, zdartym i brudnym płaszczem, siedziała z przyciągniętymi do kolanami, skubiąc pajdę trzymaną w ręce. Krótka, obcinana ewidentnie nożem i niewprawną ręką grzywka przykrywała jej czoło, a ciemnorude włosy połowy długiej szyi. Niebieskie, nieco wodniste oczy spoglądały znad morza piegów, rozlanego na bladej, oblekającej ładnie wyrzeźbione kości policzkowe skórze. Nos smukły i lekko pyrkaty zadarty był teraz nieco w górę, by mogła patrzeć na rozmówcę. Nie z dumą, ale lekką ciekawością i jakby znużeniem. Miała najwięcej siedemnaście lat.
-
Wybaczcie jej panie, to młode, nie wie co gada... - Stary elf siedzący obok począł się gramolić, jakby chciał osłonić kompankę.
-
NIE - przerwał mu Atis, robiąc krok w przód, jak lew, który już upatrzył ofiarę. Uśmiechnął się nieprzyjemnie, z nutką wyższości. -
Ależ ja z chęcią odpowiem na to pytanie! Otóż tak się składa, że jestem lepszy. Niech wszyscy to usłyszą. W przeciwieństwie do Ciebie jestem Shaledinem, a nie mętną, słabą popłuczyną elfiej krwi. Spójrz na siebie, a potem na mnie! Żebrzesz na ulicy, po której ja mogę iść z podniesioną głową.
Żebrak-dziadyga zastygł, słuchając tego wywodu, a jego oczy rozbiegały się na prawo i lewo, jakby szukał drogi ucieczki. Dziewczyna zaś patrzyła na blondyna leniwie i wspierając plecami o ścianę podciągnęła się do pionu, otrzepując płaszcz wolną ręką.
-
Patrzę. I widzę takiego samego, porzuconego przez Sulona elfa, co ja. Z tą różnicą, że w przeciwieństwie do niego mam pełny żołądek - stwierdziła obojętnie, wzruszając ramionami. Wyższość spłynęła z twarzy blondyna, jak czapa śniegu z dachu przy roztopach, Aria i Elia zaś fuknęły z oburzenia, robiąc krok do przodu. Ta pierwsza sięgnęła do pasa po broń. Rudowłosa jednak popatrzyła na nie z rezygnacją w wypalonym spojrzeniu i wróciła wzrokiem do Atisa.
-
Jeśli faktycznie jesteś lepszy, to idź i zamieszkaj teraz w Fenistei. Skoro my zostaliśmy uznani za niegodnych... - Włożyła rękę do kieszeni, zerkając jakby w zamyśle na kawałek chleba w drugiej dłoni. Obróciła go w palcach, po czym rzuciła lekko w stronę blondyna. Ten był chyba zbyt zszokowany, by zareagować. Wwiercał tylko rozpalone gniewem i niedowierzaniem spojrzenie w dziewuchę, pozwalając, by pajda odbiła się od jego piersi i upadła na wydeptany bruk.
-
Na drogę.
Odwróciła się na pięcie, niespiesznie odchodząc w górę ulicy. Tak po prostu. Ciszę jaka zapadła przerwali jedynie starzec, który szybciutko wstał z klęczek i pospieszył wraz z towarzyszem za rudowłosą, targając ją za ramię.
Chwilę po tym poruszył się Ortis, podnosząc z ziemi ubłoconą kromkę i zerkając na towarzyszy, zawieszając przez dłuższą chwilę wzrok na Hoffmanie, jakby szukał poparcia.
-
Nie sądzicie, że ona ma rację?