"Długa, kamienista plaża ciągnie się szerokim uśmiechem od Bagien Serathi do Wyspy Kryształowego Powiewu. Między kamieniami mieszkają liczne kolonie chodzących bokiem krabów. Chodzenie bosą stopą jest nieprzyjemne, zwłaszcza, gdy mały sukinsyn ze szczypcami wybierze sobie twój paluch na cel heroicznego ataku. Fale uderzające w brzeg są niskie, a do linii drzew jest trochę daleko. Ale, jeżeli jesteś mieszkańcem Fenistey, to nie znajdziesz lepszego miejsca do obserwacji wschodów słońca..."
Plaża rozlana była szerokim łukiem, miejscowo przeplatając się ze skalistymi klifami i skałami. Wiele z nich wyżłobiły morskie fale, nadając charakterystyczny łukowaty wygląd u podstawy kamiennego tworu. Wiele z nich miało też dziury, a raczej jaskinie otwarte na otulającą je dookoła wodę morską. Nieco głębiej skaliste wybrzeże ustępowało miejsca nadmorskiej roślinności o niewielkich liściach, lecz długich i silnych korzeniach. Granica między żółcią a zielenią przybrzeżnego lasu zacierała się nie wiadomo gdzie. Obszar ten pokryty był wysokimi, krętymi drzewami. O kolorowych fioletowych liściach, czerwonych płatkach lub bardzo jasnozielonych odmianach. Trawy i liany były zaś nadto ciemno-szmaragdowe. Długie konary wyrastały ponad rzekę, w której rosły. Liczne strumyki z morza Cieśniny Barwnych Wichrów dopływały do brzegu lasu, dając początek wilgotnej odmianie gaju o iście bagnistym podłożu. Wewnątrz morska woda mieszała się ze słodkimi źródłami, dalej rozlewając się poza jeziorkami w drobne rwące potoczki.
***
W cholewce buta zrobiło się jakby mokro. Postawiła kolejny krok, a wtedy poczuła jak chłodny strumyk obmywa jej drobniutką stopę, przeciskając się przez niedokładnie przyszytą podeszwę. Wyciągnęła nogę w wody, był to strumyk.
Rozejrzała się dookoła i ujrzała skąpany w słońcu gaj o kolorowych liściach. Pełen czerwieni, fioletu oraz zielenie z żółcią. Było tu bardzo cicho, spokojnie. Niebieskie ptaszki ćwierkały na gałązkach. Szum w oddali - bitych o skały fal - konkurował z świstem potoków dookoła. Odwróciła się tam, skąd przybyła. Ale skąd przybyła?
Pamiętała wielkie drzewo. Zieleń wokoło. Kiedy po raz pierwszy "spojrzała na pień drzewa, jak gdyby szukając jakiejś wskazówki i wtem w korze, jakby wypalone ogniem, pojawił się napis
„A imię twe Elia, nadzieja dla elfów”. Skupiona na napisie, powtarzała go sobie cicho pod nosem, jak gdyby było to dla niej coś ważnego, i tak naprawdę było, poznała swoje imię, a także...przeznaczenie. Tego nie rozumiała. Usiadła pod drzewem zatroskana i wciąż wertowała te dwie rzeczy, swoje imię i to mówiące o nadziei elfów...jakich elfów? Co to takiego? Kim jest? Co robić? Te pytania kotłowały jej się w głowie. Nie wiedziała co począć..."
Wstała idąc przed siebie. Nie odwracała wzroku, patrzyła na drzewa i stopy. Mijała krzewy. Zielone oraz spopielałe. Zagajniki o wypalonym wnętrzu, jakby coś uderzyło w nie prosto z nieba. Jak długo kroczyła, ile przeszła? Nie wiedziała. Pojawiła się w lesie nad wybrzeżem nie pamiętając drogi powrotnej. Zmoczyła w strumyku but, bo szła jak zaczarowana. A wtedy usłyszała cieniutki pisk. Ciche beczenie niemogące wydostać się z gardzieli. Rozejrzała się w lewo i prawo. Między skałami w potoku stała biała owieczka. Nie, to nie była owieczka. Zbyt szczupła, zbyt kształtna. To było... Miało krótką śnieżno białą sierść z długimi kłaczkami na kończynach. Cieniutkie różki. Patrzyło z oddali pełnymi pięknymi ślepiami. Czarnymi kryształkami, które wewnątrz skrywały żywą zieleń. Na grzbiecie wyrastały mu liście, najprawdziwsze liście i trawy. Ciągnęły się od czubka głowy po krótki zajęczy ogon.
Zwierzę szarpało zakotwiczoną między skałami nóżką, bojąc się wpaść do rwącego obok strumyka. Utknęło.