185
autor: Altaris
Plany Emperela jak na razie się zdecydowanie powodziły, a rozmowa toczyła się tak, jak przewidywał. Rozmowa z krasnoludem nie była ważna tylko dla bezpieczeństwa obecnych wokół niego diabelstw, ale i dla przyszłości samego Petram - nie tylko ze względu na możliwe polepszenie relacji między nimi a baronem. Książę bowiem używał tego tu krasnoluda jako obiektu badawczego. Studiował jego i jego odruchy, reakcje, słowa, uczucia i emocje, które był w stanie wyczytać. Jeśli bowiem tak reaguje krasnolud, który tropi i zabija demony, to być może i inni będą reagować podobnie. Ukazanie twarzy zaś było wyraźnie zamierzone - nie mogli się kryć za legendami i maskami wszelakiego rodzaju po nieskończoność. Musieli się pokazać światu i zażądać od niego, by znalazło się dla nich miejsce. Jeśli się zaś nie znajdzie, zrobią je sobie sami wśród żywych i wśród martwych, rozpychając się łokciami, gryząc, kąsając, strzelając po pyskach w tłumie.
Widząc reakcje Herghana uśmiechał się szczodrze, a słysząc o tym, że kobieta ma więcej jaj zaśmiał się szczerze, chociaż wyraźnie nie wyśmiewając rozmówcy. Spoglądał na niego, można by rzec, z sympatią, gdyż, w swój pewien sposób krasnolud bawił go i zaciekawił. Prostolinijny, mówiący, co myśli. Emperelowi aż palce zaświerzbiły by dorwać się do jego głowy i zajrzeć, co tam w środku gra na trąbach. Normalnie nie pozwoliłby nikomu, by tak do niego mówiono, lecz z drugiej strony rozumiał krasnoluda doskonale. Szanował go wręcz. Herghan bowiem miał w sercu tą samą wizję, co Emperel - z delikatnie innymi barwami w tle. Silna, niezależna i wolna od demonów Północ. Północ, która góruje nad całą Herbią. Niebieski, zimowy kwiat w koronie tego świata. Złudne to były jednak nadzieje, gdyż tak jak Herghan stwierdził - paniątka, nekromanci. Co do diabelstw, rzecz tą obecnie nie wyrzucił z głowy, lecz wrzucił do dolnej szafki swojego umysłu, aby zająć się tym później.
Emperel milczał i słuchał z powagą słów krasnoluda, rozumiejąc je i jego. Kiwał czasami głową, lecz bez zbytniej energii czy pochopności. Polubił Herghana, ale nie na tyle, by przytakiwać mu ze wszystkim. Zbierał się ze słowami, formował zdania, lecz z biegiem rozmowy zmieniał je lub wymieniał na inne, zapominając, co chciał powiedzieć wcześniej. Czekał, słuchał, notował na stronach myśli. Niestety, pewna wiadomość zabodła w niego i przywołała bolesne wspomnienia Igora, jednego z pierwszych jego Synów. Dawniej Drugiego Syna, rywala Telano i wspaniałego szermierza, z którym toczył pojedynki, wypluwając płuca i umierając potem pod pierzynami całymi godzinami, z dala od oczu mieszkańców, pod czujnym okiem zaś Hazad. Nekromantów od tamtej pory nienawidził prawie równie tyle, co demonów. Jedynie zwrot "Wasza łaskawość" złagodził wymowę Herghana. Widocznie jemu też zależało. Trochę to nawet śmieszne, że czym bardziej pluł gniewem i się denerwował, to tym bardziej Emperel szanował go za chęć ratowania Północy.
— Tfu! Jebać nekromantów — splunął faktycznie obok ogniska plwociną jakby brzydził się samego tego słowa — Dobra, Herghan. To pogadamy. Wiesz, dlaczego potraktowałem Cię najpierw jak każdego innego krasnoluda, człowieka czy innego samozwańczego łowcę demonów, co plecie o dobru Północy? Patrz, pokażę Ci coś — mina Emperela gdy zaczął mówić momentalnie się zmieniła. Uśmiech spłynął, twarz wyrażała wręcz grobową powagę, chociaż kąciki ust czasami się podnosiły. Oczy wpatrywały się w krasnoluda bez cienia wrogości.
Książę wstał i zaczął rozkasywać swe szaty i lekki pancerz, zdejmując je by zwisały i leżały obok, ukazując nagi, kredowo biały tors. Emperel żachnął się — Nie bój się. W Petram czeka na mnie moja Hazad, piękniejsza od wszystkich kobiet — co kłamstwem dla niego nie było. Wysławiać swą panią należało. Nawet, jeśli się do końca w to nie wierzyło.
Rozpostarł ręce na boki jakby w przedstawiającym geście a potem obrócił się plecami do krasnoluda na kilka sekund, pokazując mu je w świetle ognia. Widok pewnie nie zadziwił krasnoluda, ale może wyjaśnienia zadziwią. Ręce przecież Włodarza na Crucios Turinn pokryte były do ramion korą i częściami lasu. Cały korpus, a w szczególności plecy zabliźnione były okropnymi razami bata, do tej pory świetnie widoczne i nigdy zdatne do wyleczenia. Sine, bordowe pręgi krzyżowały się z bliźniakami, które wyrosły w miejscach, gdzie narosły na ranę wypustkami. Nie można było tego pomylić z niczym innym, jak tylko z torturami i wielokrotnym katowaniem biczem.
— Spójrz. Miałem kilka lat, nie pamiętam już ile, gdy ludzie z Salu próbowali dopełnić demonicznego rytuału. Zabiłem ich. Wieśniacy uznali, że jestem demonem, więc ucięli mi obydwie ręce katowskim toporem i zostawili na śmierć w lesie. Kilkuletnie dziecko. Nie umarłem jednak, a las dał mi te ręce. Jak? Nie mam, kurwa, pojęcia — stopował na każdym przecinku, z przejęciem wpatrując się w krasnoluda dobitnie — Nie mam odpowiedzi na wszystkie pytania. Sam, kurwa, nie wiem, czemu się tak stało. Jako dziecko mieszkałem w lesie, chowając się przed ludźmi. Jadłem jagody, robaki, gryzonie. Pustelnik, który mnie przygarnął, sprzedał mnie żołnierzom za jedną monetę, by mnie wywieźli do obozu. Co, nie słyszałeś o obozach? — Emperel nie czekał na odpowiedź na jego pytanie, bo nie sądził, że Herghan wiedział, albo chciał mu na to odpowiedzieć, przerywając ten jakże teatralny monolog. Wszystko ma swój powód. Wszystko ma swój sens. Emperel był panem swojego losu i podążał tylko wyznaczoną dużo wcześniej ścieżką. Stopa przy stopie. Krok po kroku.
— Biczowali nas, katowali i zabijali za to tylko, że tacy się urodziliśmy. Co z tego, że też nienawidzimy demonów. Ba, trochę kurwa więcej mamy powodów, skoro zgwałciły nasze matki, a nas skazały na życie w świecie pełnym nienawiści, gdzie nie ma nikogo, kto zechciałby nam pomóc. Gwałcili, bili i zagładzali. Zmuszali do pracy. Oprócz śniadanie jedynym posiłkiem był bat. Zero wody, jedzenia. Przez wiele dni. Bat, gwałt. Bat, gwałt. Egzekucja dla zabawy. Bat. Egzekucja dla przykładu. Zabiłem ich wszystkich. Każdego z nich. A to dopiero początek mojej podróży, bo byłem jeszcze młokosem. Tyle lat mi zajęło, żeby w końcu znaleźć dla mojego ludu bezpieczne miejsce, a ludzie barona cały czas chcą nas zabijać w imię walki z demonami, chociaż usiekliśmy ich więcej niż on. Więc dlatego, kurwa, nie chcę powiedzieć o demonach, na moim półwyspie, rozumiesz? — zwrócił się teraz bezpośrednio do niego, siadając ponownie przy ognisku i oddychając ciężko po tak długotrwałej przemowie i zbytnim przejęciu i zestresowaniu się sprawą.
— Nie chcę o tym mówić, bo to tylko sprasza takich jak wszyscy. Łowcy demonów. Wpuszczę ich za bramę, a zaraz mi zaczną gwałcić dzieci, palić na stosach za demonologie i bycie demonami, zabierać mi ich do obozów pracy. Do tego nie mogę pozwolić. Ale Ty — tutaj wskazał długim, bladym palcem w twarz krasnoluda — Ty jesteś inny. Ty naprawdę chcesz wolnej i silnej pomocy. Więc dobrze, pomogę Ci.
— I nie mów nam, kurwa, że nie mamy jaj, bo zdziwiłbyś się ich wielkością — dodał z przejęciem już ciszej i złapał się za krocze, po czym sięgnął po swój bukłak i podał go Herghanowi już bardziej uspokojony — Możecie z nami dzisiaj obozować. Jak taką masz ochotę, to zwezwaj swoich.
— No co mam Ci powiedzieć. Jestem wkurwiony. Po tym wszystkim, co się działo, muszę się jeszcze użerać z łowcami demonów i baronem, który co chwila próbuje mnie atakować pod pretekstem szukania demonów. Się dziwisz, że Ci do końca nie ufam. Wszędzie mam wrogów. Ludzie i demony nienawidzą nas jednakowo. Coś z tym zrobię, ale one wychodzą często z nowych miejsc. Na moim półwyspie jest jedno, ale najpierw muszę się zająć tym jebanym demoniskiem z Palladium i baronem. Demona pokonać mogę tylko ja, bo nie sądzę, że w tych rejonach Północy jest mag silniejszy ode mnie. A z baronem to nie wiem, coś się dogadamy, bo nie mogę równocześnie robić porządków i chronić granic. Wy pewnie też nie macie wystarczająco by zajmować się wszystkim, nie? — Emperel świetnie zdawał sobie sprawę, że nie tylko on miał problemy. Wszyscy byli wyniszczeni tą niekończącą się wojną i codziennymi bitwami i zagrożeniami. Północ była wyniszczona wieloletnim konfliktem skutkującym w głód, strach i choroby. Niemniej dla niego, każdy zaprawiony tym ciężkim życiem człowiek był wart dziesięciu tych z południa, gdzie żyło się w dobrobycie, spokoju i bezpieczeństwie. Bez czarta za oknem, który drapie w ściany i próbuje Ci zjeść dzieci, a Ty na pazury i kły masz tylko motykę i siekierę do drewna.
Jego ton w ostatniej wypowiedzi przybrał już przyjazny ton i zastanawiał się nad ryzykiem i możliwościami. Podniósł głowę w stronę traw i spojrzał raz jeszcze na Herghana, upewniając się, że może mu zaufać. Gwizdnął i zakrzyknął — Eja, dzieci! Chodźcie, jest bezpiecznie. Tylko bez żadnych prowokacji — dodał ciszej do Herghana, lecz nadal bez wrogości, delikatnie tylko wskazując go palcem. Szaty zarzucił na ramiona i przysłonił się całym odzieniem.
— Jedzenia dużo Wam nie damy. Sami musimy mieć na Palladium i powrót — zaczął rzeczowo i szybko, nie zatrzymując się w ogóle na żadnym słowie — Tak jak mówiłem, demony mamy w jednym miejscu, ale nie podchodzą pod Petram, bo się boją. Zajmę się nimi po Palladium... A Ty, jesteś w stanie mi obiecać, że baron przestanie nas nękać? Wiesz, zależy mi na zjednoczonej Północy — zapytał ze spokojem i szczerością, wbijając czujne spojrzenie w rozmówcę.
Zwykł być Rodowitym Sępem, Chciwym ścierwem zachodu, Niehonorową plagą zdrady, Zdrajcą narodów, Szacunek monetą wyrabiającym, Niemiłym wszelkim cnotom, Zniesławionym imieniem, Parszywym Kłamcą, Jadowitym Mówcą i Obrazą dla domeny króla